Formacja transformacji

Rośnie nam dysfunkcyjne pokolenie, które pogłębi biedę w Polsce - ostrzega prof. Stanisława Golinowska, ekonomista, dyrektor Instytutu Zdrowia Publicznego Collegium Medicum UJ.

17.03.2010

Czyta się kilka minut

Prof. Golinowska twierdzi, że możemy mówić o nowym typie ubóstwa: wykluczeniu dzieci pierwszego pokolenia transformacji. Właśnie skończyła badania na temat 15-latków.

- Ludzie, którzy czytali mój raport, nie chcieli wierzyć: agresja, wczesna inicjacja alkoholowa i seksualna, częste sięganie po narkotyki. Te dzieci wagarują, nie lubią szkoły, nie uczą się. Nauczyciele są bezradni. Polacy niby tacy rodzinni, a pieniądze i pęd do konsumpcji jest dla nich ważniejszy. Ludzie się zatracili, nie czują pełnej odpowiedzialności za rodzinę, co najwyżej tylko materialną - mówi badaczka.

Opowiada, jak spotkała w Londynie mizernie wyglądającą Polkę, kelnerkę, która narzekała, że ciężko haruje. W nocy w supermarkecie, w dzień w kawiarni. W kraju zostawiła z matką 4-letnie dziecko. W Anglii zbiera na dobrą szkołę dla malucha. Ale na razie sama chce odpocząć, wybiera się na Karaiby. - Poradziłam, by szybko wracała do dziecka. Badania nad emigracyjnym sieroctwem pokazują, że negatywny wpływ wyjazdów zarobkowych rodziców na rozwój emocjonalny pozostawionych dzieci jest bardzo poważny - mówi prof. Golinowska.

I podkreśla: - Nie trzeba wyjeżdżać za granicę, wystarczy być w pracy po 10-12 godzin. Efekt wychowawczy jest podobny.

Wjazd na dwa tory

Z międzynarodowych badań nad zachowaniami zdrowotnymi uczniów

w wieku 11, 13, 15 lat, prowadzonych od kilku lat przez WHO, wynika, że polskie nastolatki częściej mają problem ze zdrowym żywieniem: bywa, że nie jedzą w domu śniadań, a normalny posiłek w szkole zastępują czipsami i batonami. W efekcie czego są na lekcji rozkojarzeni, nerwowi, pobudliwi i szybko się męczą. Bieda materialna, jako zagrożenie głodem, jest nikła, ale rośnie zjawisko niedostosowania społecznego, a co za tym idzie: groźba wykluczenia. Te dzieci wejdą w dorosłość ułomne, bez wychowania i dobrego wykształcenia.

Sęk w tym, że praca w Polsce, nawet na etacie, nie gwarantuje godziwego poziomu życia. Można pracować i być społecznie wykluczonym. Ubóstwo dotyka nie tylko inwalidów, osób z rodzin patologicznych czy niezaradnych życiowo. Z badań CBOS-u wynika, że co szósty zatrudniony jest zagrożony biedą, a to już ponad 2 mln Polaków. Najbliższe ubóstwa są rodziny wielodzietne, bo dochód rozkłada się na wiele osób. Rzadko mają własne mieszkanie, częściej je wynajmują, a jeśli nawet dom jest ich, to przeważnie spłacają kredyty na jego zakup. W obu przypadkach zabiera to lwią część dochodów. Zazwyczaj pracuje jeden rodzic, drugi zajmuje się dziećmi. Nie z wyboru: nie stać ich na nianię, miejsc w przedszkolach państwowych jest za mało, a prywatne są za drogie.

W Polsce rozwarstwienie dochodów obywateli jest duże, większe niż we Włoszech czy Wielkiej Brytanii. Eksplozja nierówności miała miejsce na początku lat 90. Rosły fortuny, przybywało biedy - proporcjonalnie. Dystans do przeciętnego standardu zamożności drastycznie się zwiększył. Gwałtownie spadły dochody, bezrobocie skoczyło, nastąpiły duże przetasowania społeczne, a wraz z nimi zróżnicowały się płace. Awansowali finansowo ludzie wykształceni, degradacji doznali robotnicy, nie tylko niewykwalifikowani: np. w Łodzi, tekstylnym mieście, na bruku znalazły się tysiące szwaczek. Ubóstwo zajrzało w oczy ok. 100 tys. ludzi. Minęło kilka lat, nim powstały prywatne firmy; szwaczki znów są na wagę złota. Ale nie wszyscy mieli czas, nie wszyscy potrafili z różnych powodów dostosować się do nowych warunków. Przykładem wyrzuconych na margines przez transformację są pracownicy PGR-ów. Pod koniec PRL-u pracowało tam ok. 700 tys. osób, głównie robotników rolnych. Niestety ich dzieci w dużej mierze odziedziczyły biedę.

Zróżnicowanie dochodów rosło do 2002 r. W diagnozie Michała Boniego "Polska 2030" napisano, że będziemy się teraz rozwijać dwutorowo. Spłaszczanie różnic w dochodach musiałoby się odbyć kosztem wzrostu gospodarczego.

Chyba że dzieci

Słowo "bieda" brzmi dziś w Polsce archaicznie. Wolimy mówić o ludziach wykluczonych. - Z biedą materialną i głodem jakoś sobie radzimy. Kiedyś myślałam, że najtrafniej można określić naszą biedę jako ubóstwo transformacji. Ale nie tylko przejście do gospodarki rynkowej przyczynia się do nowej biedy. Zmiana ustrojowa nałożyła się m.in. na rewolucję naukową i wpływ globalizacji.

Prof. Golinowska: - W okresie transformacji nie rozwinęła się sensowna polityka rodzinna, a szkoła straciła funkcje wychowawcze i socjalne, co stanowi pożywkę dla wzrostu nowej biedy.

Według GUS zagrożonych ubóstwem jest ok. 17 proc. Polaków - tyle samo wynosi średnia unijna. To osoby, których dochody nie przekraczają 60 proc. przeciętnej płacy, czyli u nas rocznie 9,4 tys. zł (ostatnie dane za 2008 r.). Najwięcej biednych tak liczonych żyje w województwach lubelskim (28 proc.), podkarpackim (26 proc.) i świętokrzyskim (24 proc.).

Ale, jak podkreśla prof. Tomasz Panek ze Szkoły Głównej Handlowej, ubóstwo to nie tylko dochody, ważna jest też jakość życia. Gdy bada się, najoględniej mówiąc, zadowolenie, czy stać nas np. na jedzenie mięsa lub ryb co drugi dzień albo na wyjazd na wakacje, w rankingu biedy wygrywają już inne regiony: łódzki i dolnośląski.

Lidia Jarek, emerytka ze świętokrzyskiego Bodzechowa, nie widzi biedy w swojej miejscowości, choć od lat województwo wymienia się jako jeden z najuboższych regionów. Bezrobocie tu pikuje, więc gros młodych wyjechało za granicę. Wielu na stałe, wielu się rozwiodło, a dzieci zostały. Jednak zdaniem Lidii Jarek bieda to wytwór mediów. Piszą o niej, by ludzi zaciekawić.

- Jaka bieda? U nas nikt nie głoduje, ludzie mają gdzie spać, prawie wszyscy jeżdżą samochodami, w każdym domu telewizor, komputer to też żaden luksus. Biedni są tylko ci, którym nie chce się pracować, a i oni źle nie mają. Pomoc od gminy dostają regularnie, oprócz zasiłków jedzenie i ubrania - mówi. Biednych jej nie żal, bo sami sobie winni. - Chyba że dzieci. Cierpią nie tylko te, które mają rodziców pijaków, ale te z domów rozbitych przez wyjazdy. U nas takich dużo. Teraz cieszą się z prezentów, a jak dorosną, okazuje się, że małżeństwo to nie dla nich. W okolicy takich wiele - opowiada.

Nie tylko w świętokrzyskim. - Ktoś mi opowiadał, jak ksiądz na Śląsku Opoluskim podczas kazania ubolewał nad wzrostem liczby rozwodów wśród młodych, co jest tam związane głównie z emigracją zarobkową. Dzieci na tym tracą - mówi prof. Golinowska.

Zmierzyć na stoperze

Eurosieroty to problem szkoły. Zazwyczaj gorzej się uczą, są rozkapryszone albo odwrotnie: wyciszone, wycofane. W jednym i drugim przypadku trudno do nich dotrzeć. - Choć zazwyczaj zostaje jedno z rodziców, to takie dzieci stwarzają problemy. Nie mają prawidłowych relacji ani z rówieśnikami, ani z dorosłymi. Bywają agresywne, niektóre znają salę sądową - mówi Krystyna Żurek, wicedyrektor gimnazjum w Bodzechowie.

Sądy i policja nie mają obowiązku informowania szkoły, że uczeń ma problemy. Nauczyciele dowiadują się o sprawie tylko, gdy jest wyznaczony kurator. - Czasem można byłoby dziecku jeszcze pomóc, ale ono nie powie, bo się wstydzi. A to ostatni moment, by ktoś miał jeszcze szansę żyć normalnie - mówi Żurek.

Ubóstwo dzieci to wstydliwy temat, choć wiemy o nim od kilku lat. Nie emeryci, a dzieci i młodzież do 17. roku życia są najbiedniejsi.

Młoda polonistka z warszawskiego Ursynowa (nie chce być rozpoznana) widzi, jak okrutne mogą być dzieci wobec kolegów. W jej szkole biedne dzieci się zdarzają, z reguły z rodzin patologicznych, w których oboje rodzice piją. W takim domu wychowuje się drugoroczny chłopiec, który trafił we wrześniu do tzw. lepszej klasy piątej (dzieci mają tu wyższe oceny, rodzice są zamożni, nie ma większych problemów wychowawczych). Koledzy od razu zaczęli chłopcu dokuczać. Najgorzej było na lekcjach WF-u. Choć wyrośnięty, nie dawał sobie rady z prostymi dla innych ćwiczeniami. Większość uprawia dodatkowo jakiś sport, są bardzo sprawni. Chłopak stał się pośmiewiskiem, dzieci utwierdziły siebie i jego w przekonaniu, że jest gorszy. Co dało się zmierzyć na stoperze. Zamiast asymilacji nastąpiło odrzucenie.

Teraz chłopiec omija nie tylko WF, wagaruje. Rozmowy ze szkolnym psychologiem nic nie dają. Na wyrównawcze lekcje nie chce chodzić, mało prawdopodobne, by zdał do następnej klasy. Rodziców nie interesują jego problemy, a nauczyciele są bezradni. Zaczął pić.

Krystyna Żurek wie z doświadczenia, że dzieci z rodzin patologicznych często idą w ślady rodziców: - W ich domach nauka nie ma wartości. Dzieci nikt nie pilnuje, nie zachęca, by się uczyły. A one odtwarzają model życia rodziców.

Zdaniem wicedyrektor szkoła niewiele wskóra bez wsparcia ojca czy matki.

- Zorganizowaliśmy dodatkowe zajęcia, kółka zainteresowań, lekcje wyrównawcze, które nauczyciele prowadzą nieodpłatnie. Każde dziecko mogło zapisać się, gdzie chciało. Nawet rozkład gimbusów odwożących je do domu zmieniliśmy, specjalnie przyjeżdżały godzinę później. Rodzice od razu zaczęli utyskiwać, że dzieci są za późno w domu, oni tak nie chcą. Na nic się zdały tłumaczenia, że lepiej, by rozwijały swoje zainteresowania u boku nauczycieli, że teraz mogą uczyć się na dodatkowych lekcjach za darmo. Na korepetycje przecież ich nie stać.

Busy wróciły do starego rozkładu jazdy. Żurek: - Spróbujemy inaczej, nawet jeśli jedno dziecko uda się wyrwać z biedy, będzie to sukces.

Granice wstydu

Na wsi nauczyciele losy swoich wychowanków znają dobrze. Pijani, bezrobotni nigdzie się nie ukrywają. Żyją z zasiłków i dorywczych prac. Nie wstydzą się. - Ale są i tacy, którzy dobrym samochodem albo nawet taryfą podjeżdżają pod gminny ośrodek pomocy społecznej, by dostać darmo parę kilo mąki czy ryżu, żadne tam rarytasy. Czy oni są biedni? - pyta Krystyna Żurek. W okolicy ludzie wiele robią, by załapać się na pomoc społeczną. Na czarno pracują z wyboru, przeznaczają na to wiele energii. Biednym często brak woli do wyjścia z ubóstwa, nauczyli się żyć na marginesie, są od lat na garnuszku państwa. Ale są i tacy, którzy chcieliby wyrwać się z obszaru biedy - im potrzebna jest pomoc, by mogli się np. uczyć.

W Bodzechowie są też biedni, którzy się z ubóstwem nie afiszują, robią wszystko, by ich niedostatku nie widzieli sąsiedzi. - Zawsze czysto ubrani, dzieci w kolorowych ciuszkach, markowych z lumpeksu. Trudno ich wyłowić z tłumu, niczym się nie wyróżniają. Tylko nieliczni wiedzą, że obiady w szkole finansuje im gmina, a wycieczki komitet szkolny.

Socjologowie są pewni - ubóstwo stygmatyzuje. Wstydzą się biedy najczęściej ci, którzy nagle stali się ubodzy, np. tracąc pracę. Znaleźli się w sytuacji, która w żadnej mierze nie była zależna od nich. Często krępują się prosić o pomoc, choć ta jest konieczna. Jeśli ją otrzymają, mają szansę nie wpaść w długi, które prowadzą wprost do trwałej biedy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Praktyka solidarności (12/2010)