Firma JP2. Z bloga młodego przedsiębiorcy

Co by było, gdyby przedsiębiorcy i pracownicy czytali encykliki?

26.04.2011

Czyta się kilka minut

„Udało mi się zakontraktować kilku dużych odbiorców. A produkcję rozszerzamy o drożdżówki i pieczywo”. / Kelly-Mooney Photography / Corbis /
„Udało mi się zakontraktować kilku dużych odbiorców. A produkcję rozszerzamy o drożdżówki i pieczywo”. / Kelly-Mooney Photography / Corbis /

Mam 28 lat. Gdy się mieszka, tak jak ja, w małej miejscowości na południowym wschodzie Polski, człowiek szybko uczy się cenić pracę, bo tu bezrobocie sięga nawet 30 proc. Mnie się, jak na razie, udaje. Jestem cukiernikiem, od 20. roku życia pracuję zawodowo. Przez parę ostatnich lat pracowałem w restauracji hotelowej w pobliskim mieście, często jeździłem też przygotowywać ciasta i torty na przyjęcia w innych hotelach tej sieci. Zaczęli mnie doceniać. A ja tę pracę lubię, wiem, że jestem w niej dobry. Zacząłem myśleć, że mógłbym robić coś więcej.

Na ten pomysł wpadłem w sumie dzięki naszemu proboszczowi. Jakoś rok temu powiedział na kazaniu, że u nas bieda, więc żadnej zbiórki na pomnik Jana Pawła II przed kościołem nie będzie, a zamiast tego zbudujemy mu - tak powiedział - lepszy pomnik. I co niedzielę zaczął czytać po Mszy fragmenty papieskich encyklik. Ludzie ziewali, inni wychodzili, a do mnie to jakoś trafiało. Zamówiłem przez internet grubą książkę z encyklikami i z miejsca przeczytałem do poduszki "Laborem Exercens". No dobrze, kilka razy zasnąłem. Ale zacząłem robić notatki. I wciągnęło mnie.

A jak przeczytałem, że praca zakłada swoiste panowanie człowieka nad ziemią, panowanie to potwierdza i rozwija, aż usiadłem na łóżku. To jest to. Czas zapanować nad swoim losem i zostać szefem. Wystartować z własną marką.

No i wkrótce miałem się przekonać, że jak się już założy firmę, coraz to nowe powstają pytania i problemy, coraz nowe rodzą się nadzieje, ale także obawy i zagrożenia, związane z tym podstawowym wymiarem ludzkiego bytowania, z którego życie człowieka jest zbudowane na co dzień.

Techniki sprzedażowe

Na razie wszystko na mojej głowie: wypiek, poszukiwanie klientów, rozwożenie produktów - głównie na wesela i przyjęcia firmowe. Opieram się na zdobytych wcześniej znajomościach i interes idzie całkiem nieźle.

Wkrótce mogę zatrudnić dwie dodatkowe osoby do produkcji, a sam biorę na siebie administrację - i nadzór. Staram się zainteresować naszymi wypiekami sklepy.

Zaczytuję się w literaturze fachowej. "Żeby odnieść sukces, trzeba być skutecznym" - czytam w podręczniku "Zostań tygrysem przedsiębiorczości". A w encyklice - że jestem bytem podmiotowym uzdolnionym do planowego i celowego działania! Przepisuję to na żółtą karteczkę, przyklejam ją sobie w samochodzie. Będzie dobrze.

Broń Boże, nie oszukuję klientów! To się nazywa techniki sprzedażowe. Małemu przedsiębiorcy nie zaoferuję przecież takich warunków, jak dużemu, który może się postawić. A skoro mnie nie przyciska, to dlaczego mam ustępować? Zdobywając kontrahenta, opowiadam mu, jak to jego konkurenci chwalą moje ciasta, i jak świetnie się im sprzedają.

Bo klienta trzeba wyczuć. Pokazuję mu trochę podkręcone wykresy, przymilam się, a dzięki metodom NLP on jeszcze mi za to podziękuje. No, jestem dla niego jak starszy brat. Ufa mi.

Nie pamiętam, kiedy miałem wolny weekend. Ale przyklejam sobie nad biurkiem żółtą karteczkę z cytatem: Praca jest aspektem odwiecznym i pierwszoplanowym, zawsze aktualnym i wciąż na nowo domagającym się, by o niej myśleć i świadczyć. I tego się trzymam, gdy żona mnie pyta, kiedy gdzieś wyjedziemy.

Podatek

VAT. Trzy literki, a taki koszmar. Kto się wyrozumie w tym gąszczu przepisów i przepisików? Pisali to tak, jakby przedsiębiorca miał się mylić i potem płacić za to kary. Kartkuję encyklikę - ale tam akurat o podatkach ani słowa...

Półfabrykat

Hurra! Wyniki rosną mi jak na drożdżach. Sprzedajemy już do kilku dużych miast. Cała ta ekonomia to w sumie prosta sprawa: dyktować możliwie wysokie ceny za swoje produkty, starając się równocześnie o ustalanie możliwie niskich cen za surowce lub półfabrykaty. Firma kwitnie. Zaczynałem sam, teraz zatrudniam dziesięcioosobową załogę.

Tylko że coraz częściej chodzę wściekły. Chce mi się krzyczeć. Po całych miesiącach takiego kombinowania człowiek przestaje być sobą.

Miałem być szefem, bytem podmiotowym. Wydawało mi się, że przez pracę urzeczywistniam siebie jako człowiek, a także poniekąd bardziej staję się człowiekiem. A czuję się jak rzecz.

Teoria i praktyka

Chciałem wyrzucić te encykliki. Ale jak wziąłem je do ręki, zacząłem przeglądać własne podkreślenia. Stukam się w głowę. Czytam całość jeszcze raz.

Dopinanie budżetu

Trudniej rozmawia się z klientami bez sztuczek neurolingwistycznych, częściej mi odmawiają. Obroty zmalały, musiałem odwołać zapowiedziane podwyżki. Powtarzam sobie i pracownikom, że praca każda, zarówno fizyczna, jak umysłowa, łączy się nieodzownie z trudem. Mogę za to liczyć na to, że nowi klienci zostaną stałymi. Bo do niektórych poprzednich wstyd wracać.

Na dłuższą metę to chyba lepsza strategia.

Tylko czy dopnie mi się budżet?

Koszta pracy

Udało mi się zakontraktować kilku dużych odbiorców - lokalne spożywcze sieciówki. A produkcję rozszerzamy o drożdżówki i pieczywo. Jestem zadowolony, ale też trochę się boję, bo muszę zdobyć dodatkowych pracowników.

Nie stać mnie, żeby każdemu dać etat; większości oferuję umowę-zlecenie lub co najwyżej część etatu. Wiem, że na to przystaną, bo jest bezrobocie. Mimo że zawsze mogę nie przedłużyć z nimi umowy, nie mają prawa do urlopu, a przepracowany okres nie wlicza się im do stażu pracy.

Ale jakbym nie myślał o kosztach, nie pracowałby nikt. Co ja poradzę na koszty pracy: ZUS, składki zdrowotne itp.? Gdybym wszystkim dał etat, doprowadziłbym się do ruiny, a wtedy wszyscy byśmy szukali nowej pracy.

Przyszła do mnie do biura Halina, specjalistka od drożdżówek. Z encykliką pod pachą! Mówi, że proboszcz jej pożyczył. I z miejsca do mnie: że określam warunki pracy poniżej obiektywnych wymagań pracowników, chcąc sam z prowadzonego przez siebie przedsiębiorstwa czerpać możliwie wielkie zyski! Ja jej na to, że to nie tak! Czy to moja wina? To państwo w końcu, mówię jej, wywiera określony wpływ na to, w jaki sposób kształtuje się umowa o pracę, a w konsekwencji mniej lub bardziej sprawiedliwe stosunki w dziedzinie pracy ludzkiej. To ono decyduje o wielu zróżnicowanych czynnikach, stojących poza pracodawcą bezpośrednim - czyli mną. A ona na to, że jej uprawnienia nie mogą być skazywane na to, ażeby były tylko pochodną systemów ekonomicznych.

Jakby to ode mnie zależało...

Godność pracownika

Znowu mam doła. I co by na to powiedział Papież?

Potrzebowałem nowego kierowcy. Zgłosił się młody chłopak z biednej, wielodzietnej rodziny. Od roku szuka pracy. Nie byłem pewien, czy będzie się nadawał na przedstawiciela firmy. Wyglądał na niewygadanego, nieśmiałego. Ale dałem mu szansę, wytłumaczyłem, jak ma się zachowywać w stosunku do klientów.

Po kilku tygodniach stwierdził, że nie daje rady. Że nie nadąża, że paczki ciężkie, a odbiorcy z wszystkimi pretensjami walą do niego, a nie do mnie. Mówi, że chce innego stanowiska, bo to jest poniżej jego godności.

Wściekłem się i mówię, że jak mu się nie podoba, to w regionie mamy rzesze gotowych do podjęcia własnej odpowiedzialności za rozwój ekonomiczny i społeczny społeczeństwa. A on na to wyciąga z kieszeni ksero z encykliki (niech ja dorwę Halinę!) i mówi, że w jego pracy zawiera się nieustająca miara ludzkiego trudu, cierpienia, a także krzywdy i niesprawiedliwości.

Policzyłem do dziesięciu i wyjaśniłem mu spokojnie, że były już takie czasy, w których praca, która domagała się ze strony pracującego wprzęgnięcia jego sił fizycznych, praca mięśni i rąk, uważana była za niegodną ludzi wolnych - ale że to było dwa tysiące lat temu.

Nie było tego sensu ciągnąć. Wiem, starał się, wiem też, że trudno będzie znaleźć mu inną pracę. Ale w końcu nie prowadzę organizacji charytatywnej. Tylko żal przykładać rękę do tego, że następny młody pójdzie na bezrobocie.

Najlepiej, gdyby możliwe było odpowiednie zatrudnienie wszystkich uzdolnionych - ale to utopia...

Stawka

Problem na dziś: czy zmniejszyć zyski i nagrodzić cwaniactwo?

Krzysiek pracuje u mnie od początku. To świetny cukiernik, robi najlepsze torty. I w dodatku jest lojalny. Umówiliśmy się, że będzie zarabiał o 20 proc. więcej niż inni na podobnym stanowisku, ale ma to zachować w tajemnicy. Nie stać mnie na takie stawki dla reszty. I wszystko grało, dopóki żona Krzyśka nie pochwaliła się zarobkami męża przed żoną Jurka. Ten zażądał takiej samej stawki. Przekonywał mnie, że to moja szansa na wykazanie się, bo nie ma innego, ważniejszego sposobu urzeczywistniania sprawiedliwości w stosunkach pracownik - pracodawca, jak właśnie ten: zapłata za pracę. W zamian oferował zachowanie tajemnicy. Ewentualnie mielibyśmy się spotkać w sądzie pracy.

Jeżeli on powie wszystkim, każdy będzie chciał podwyżki, a mnie na to nie stać. Z drugiej strony: mam nagradzać szantażystę?

Stawka minimalna

Ostatecznie wprowadziłem jednolitą i chyba przejrzystą siatkę płac, odpowiadającą stażowi, stanowisku i zakresowi obowiązków. Minimalną stawkę wyznaczyłem na godziwym poziomie: tak, żeby wystarczyła na założenie i godziwe utrzymanie rodziny oraz na zabezpieczenie jej przyszłości. To chyba logiczne?

Oczywiście po tych zmianach w cukierni zawrzało jak w ulu: przez kilka dni toczyły się dyskusje o tym, ile kto będzie dostawał. A przed moim biurkiem stawili się prawie wszyscy, proponując dla siebie wyższe stawki. Starałem się im wyjaśnić, że przecież prawdziwe bogactwo jest gdzie indziej, wszak człowiek pracując, nie tylko przemienia rzeczy i społeczność, lecz doskonali też samego siebie; uczy się wielu rzeczy, swoje zdolności rozwija, wychodzi z siebie i ponad siebie. Jeżeli się dobrze pojmuje ten wzrost, jest on wart więcej aniżeli zewnętrzne bogactwa, jakie można zdobyć...

Daję im coś więcej niż pensję. Poza wszystkim: atmosfera jest u nas dość rodzinna. Przecież ludzka praca ze swej natury powinna jednoczyć, a nie dzielić. Ci, którzy odeszli do większej konkurencji, może i zarabiają lepiej, ale tam człowiek czuje się raczej trybem w wielkim mechanizmie, poruszanym odgórnie, na prawach bardziej zwykłego narzędzia produkcji, niż prawdziwego podmiotu pracy obdarzonego własną inicjatywą.

Wyglądali na średnio przekonanych. Ale pokiwali głowami. W końcu dopiero co mieli szkolenia, które wpiszą sobie do CV. No i chyba mnie trochę rozumieją. Lekko nie jest.

Umowa-zlecenie

Justyna, jedna z magazynierek na umowie-zleceniu, przyznała dziś, że jest w ciąży. Piąty miesiąc.

Umówiliśmy się, czy raczej: zarządziłem, że nie przedłużę umowy, ale po porodzie, jak już będzie gotowa wrócić, podpiszemy kolejną. Chciała, żeby ją potraktować, jakby była na etacie, przekonywała, że należy jej się zabezpieczenie jej samej oraz rodziny, ale na to mnie nie stać!

Mówiła, że przecież szczególnie w Polsce kobiety bez należytego uznania ze strony społeczeństwa, a czasem własnej rodziny, znoszą codzienny trud i odpowiedzialność za dom i za wychowanie dzieci, a ja chcę jej na kilka miesięcy zlikwidować dochody.

Ale dla finansów firmy ten kilkumiesięczny oddech będzie akurat zbawienny.

Macierzyński

Magazynierka musiała przyjąć te warunki, bo w końcu nie miała wyboru. A mi został kac moralny. Tylko że etat i tak nie rozwiązałby wszystkich jej problemów: pięć miesięcy urlopu macierzyńskiego to też za mało na odchowanie dziecka, a wychowawczy jest bezpłatny. Nie ja to wymyśliłem i nie ja ponoszę odpowiedzialność za to, że kobiety muszą zaniedbywać obowiązki związane z wychowaniem, co spowodowane jest koniecznością podjęcia pracy zarobkowej poza domem i co jest niewłaściwe z punktu widzenia dobra społeczeństwa i rodziny.

Ale jak powiększę firmę, zwiększę liczbę etatów. Przecież tak nie może być, cholera.

Pożyczka

Zadzwoniłem do Justyny. Zaproponowałem jej na te kilka miesięcy pożyczkę. Nieoficjalnie. Spłaci, jak wróci do pracy.

Strajk

Szantażysta Jurek doniósł mi dziś uprzejmie, że w zakładzie znów wrze. Powód: brak urlopów, który, jak się wyraził donosiciel, stał się źródłem słusznej reakcji społecznej, wyzwolił wielki zryw solidarności pomiędzy pracownikami. No dobrze, rzeczywiście przez ostatnie miesiące dużo pracowaliśmy. Zamówień jest sporo, szczególnie teraz, w okresie komunijnym. A to dopiero początek, bo rozpoczyna się sezon ślubny...

Na zakładzie szemrają, że mają prawo do wypoczynku - przede wszystkim chodzi o regularny wypoczynek tygodniowy, obejmujący przynajmniej niedzielę, a prócz tego o dłuższy wypoczynek - urlop raz czy kilka razy w roku.

Ale u nas przecież już teraz nie ma przestojów w ciągu tygodnia, piątki i soboty są naprawdę ciężkie, dlatego musiałem zaordynować pracę w niedziele. Staram się to im wynagrodzić - daję dobre premie.

Sam od początku istnienia firmy nie byłem na urlopie!

Dywersyfikacja

Liczba zamówień nie maleje, ale efektywność zakładu - owszem. Pewnie się uwzięli za te urlopy. A mnie nie stać na zatrudnienie kolejnego ciastkarza. Musiałbym obciąć wszystkim premie, a to już by doprowadziło do buntu.

Ale znalazłem rozwiązanie. Inwestuję. Postanowiłem kupić maszyny do mieszania ciasta drożdżowego. To pomnoży w przyspieszonym postępie ilość produktów pracy - choć dotąd się tego wystrzegałem, bo smak wyrobów już nie będzie ten sam.

Na spotkaniu z pracownikami czułem się, jakbym grał w "Ziemi obiecanej"... Mówią mi jak jakiemuś łódzkiemu kapitaliście z XIX wieku, że maszyny mogą przekształcić się w przeciwnika człowieka, a mechanizacja pracy może wyprzeć człowieka, odbierając mu wszelkie zadowolenie osobiste oraz podniety do działania twórczego i do odpowiedzialności.

Ja im na to, że nie ma wyjścia: bank udzieli mi kredytu na zakup maszyn, a na zatrudnienie kolejnego pracownika już nie.

Żeby uciąć dyskusję, obiecałem, że maszyny nie zmienią tego, iż w naszej firmie w procesie produkcji podkreśla i uwydatnia się pierwszeństwo człowieka - prymat człowieka wobec rzeczy. I wtedy coś mi przyszło do głowy. Czemu nie robić i tego, i tego? Maszynami - wyrabiać ciasto dla masowego klienta, ale może by tak uruchomić nową linię wyrobów? Wytwarzanych tylko ręcznie, ładnie zapakowanych, ekskluzywnych. Będą droższe, ale czytałem, że zaczyna się rynek na takie rzeczy, i wyjdziemy na swoje.

Oddelegowałem Halinę i Krzyśka do linii ekskluzywnej. Aż urośli w oczach, tacy się poczuli docenieni. I pracują pełną parą, jeszcze sami kilka ulepszeń wymyślili.

Encykliki rządzą!

Mobbing

Asystentkę zatrudniłem, bo sam nie mogłem już nadążyć, żeby wszędzie oddzwonić i wszystkim odpisać. W CV sprawdzałem przede wszystkim kwalifikacje i doświadczenie, ale nie da się ukryć, że brałem pod uwagę i walory estetyczne aplikujących. W końcu asystentka to jedna z twarzy firmy. A w tej kategorii przodowała Paulina.

I szybko się okazało, że nie był to najlepszy wybór. Spóźniała się, nie radziła sobie nawet z zapisywaniem spraw do załatwienia na dany dzień, nie mówiąc już o ich załatwieniu. Na początku chciałem ją jeszcze czegoś nauczyć, strofowałem, wskazywałem błędy. Ale jak pewnego dnia usłyszałem, że odbierając telefon, wymienia nazwę firmy, w której pracowała poprzednio ("przejęzyczyłam się..."), nie wytrzymałem i wypowiedziałem jej umowę. Na do widzenia powiedziałem złośliwie, że istnieje wiele prac, wiele różnych prac. A rozwój cywilizacji przynosi w tej dziedzinie stałe wzbogacenie.

Kilka dni później odwiedził mnie proboszcz. Okazało się, że Paulina poleciała do niego z płaczem opowiedzieć, co się stało. Nazwał moje zachowanie mobbingiem! Żachnąłem się, a on mi mówi, że użyłem swojej pozycji przeciwko człowiekowi, że od kiedy to pracowników karzę obozowym systemem? Uznał, że takie metody sprawiają tylko, że pracownik degraduje się przez pracę, tracąc nie tylko siły fizyczne, ale nade wszystko właściwą sobie godność i podmiotowość. Nie można z pracy czynić środka ucisku człowieka! - zakończył, jakby wygłaszał kazanie.

Nie zgadzam się z nim do końca, ale i tak czuję się jak kapo.

Szkolenie

Niech stracę, korona mi z głowy nie spadnie. Zaprosiłem Paulinę na rozmowę, żeby jeszcze raz, na spokojnie wyjaśnić jej przyczyny zwolnienia. Przeprosiłem za to, że ta praca okazała się dla niej szkodzącą zdrowiu fizycznemu i naruszającą zdrowie moralne. Niech przynajmniej coś wyniesie z tego na przyszłość.

Tłumaczę jej, że umiejętność pracy wymaga coraz większego przygotowania, a przede wszystkim odpowiedniego wykształcenia. I zaproponowałem jej dofinansowanie szkolenia dla sekretarek. Bo człowiek, chcąc posługiwać się zespołem nowoczesnych narzędzi, musi naprzód przyswoić sobie owoc pracy tych ludzi, którzy owe narzędzia wynaleźli.

Stopa zwrotu

Nie wiem, skąd wiedzieli, że mam urodziny. Ale rano w gabinecie czekał na mnie tort. Z moim portretem z lukru! Krzysiek znalazł gdzieś w sieci firmę, która drukuje barwnikami spożywczymi zdjęcia na podkładzie z opłatka, przygotował mi nawet kosztorys, gdybyśmy chcieli coś takiego robić. To może się udać. Byłby hit.

A najpiękniejsze życzenia złożyła mi Halina. Powiedziała, iż ma poczucie, że pracując nawet na wspólnym, pracują zarazem na swoim.

Współpraca: Michał Kuźmiński

Wszystkie fragmenty zaznaczone kursywą zostały zaczerpnięte z encykliki Jana Pawła II "Laborem Exercens" i (w jednym przypadku) z "Centesimus Annus". Dziękujemy małopolskim przedsiębiorcom, którzy pomogli nam w pracy nad tekstem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2011