Od ludobójstwa Tutsich minęło 30 lat: widać, że pojednanie to tylko fasada. Dlaczego Rwandzie wybacza się więcej niż innym?

Zachód nazywa Rwandę „afrykańską Szwajcarią”, podpisuje z nią umowy, kupuje surowce. I przymyka oczy na dyktatorskie rządy Paula Kagamego, a także na fakt, że rwandyjskie skarby pochodzą z rabunku w sąsiednim Kongu.
w cyklu STRONA ŚWIATA

12.04.2024

Czyta się kilka minut

Marsz Pamięci w ramach obchodów 30. rocznicy ludobójstwa Tutsi. Kigali, Rwanda 11 kwietnia 2024 r. // Fot. Guillem Sartorio / AFP / East News
Marsz Pamięci w ramach obchodów 30. rocznicy ludobójstwa Tutsich. Kigali, Rwanda, 11 kwietnia 2024 r. // Fot. Guillem Sartorio / AFP / East News

Siódmego kwietnia, jak co roku, rwandyjski przywódca Paul Kagame przewodniczył uroczystościom, upamiętniającym śmierć prawie miliona ludzi, zamordowanych w ludobójczych pogromach w 1994 roku. „Nas, Rwandyjczyków, wciąż oburza zakłamanie Zachodu, który z powodu tchórzostwa, a może pychy, nie powstrzymał mordów.” – powiedział Kagame. „Zawiedliście nas, nie zdobyliście się nawet na to, by nazwać po imieniu, ludobójstwem Nigdy nie pogodzimy się z próbami pomniejszania tej zbrodni, ani nie pozwolimy o niej zapomnieć. Inaczej koszmar się powtórzy”.

Mówiąc to, Kagame zerkał na Billa Clintona, który przyjechał na żałobne uroczystości w 30. rocznicę zbrodni, a w 1994 roku był prezydentem USA i zabraniał swoim dyplomatom nazywać rwandyjskie mordy ludobójstwem (jako pierwszy, po miesiącu, nazwał je tak ówczesny ambasador Czech w ONZ Karel Kovanda). Kiedy złożył urząd, Clinton przyznał, że zachowując bierność w sprawie Rwandy, najbardziej zawiódł jako przywódca światowego mocarstwa.

Francuski prezydent Emmanuel Macron w okolicznościowym przemówieniu przyznał, że „Francja i jej sojusznicy mogli powstrzymać zbrodnię ludobójstwa, ale zabrakło im dobrej woli”. Trzy lata temu Macron, jako pierwszy przywódca Francji, przyznał, że Paryż ponosi część odpowiedzialności za rwandyjskie mordy. „Nie ma słów, które mógłbym dodać do tych, które powiedziałem wówczas” – dodał Macron. „Wszyscy porzuciliśmy te setki tysięcy ofiar u bram piekła”.

Wielkanoc, trzydzieści lat temu

Do apokaliptycznej zbrodni doszło tuż po świętach Wielkanocy, które w 1994 roku wypadły 3 i 4 kwietnia. Mieszkańcy Rwandy, zarówno Hutu, stanowiący większość i rządzący krajem, jak Tutsi uważani byli za przykładnych, pobożnych chrześcijan, do których w 1990 roku przybył z pielgrzymką papież Jan Paweł II.

W poświąteczną środę, 6 kwietnia, niedługo przed północą, nad stolicą kraju Kigali, dwoma rakietami strącony został samolot, którym z pokojowych rozmów z rebeliantami wracali prezydenci Rwandy i sąsiedniego Burundi, Juvenal Habyarimana i Cyprien Ntaryamira. Obaj prezydenci, a także 10 towarzyszących im dyplomatów i załoga zginęli. Do dziś nie wiadomo, kto zestrzelił prezydencki samolot. Francuscy śledczy winili partyzantów Tutsich, z których przywódcami układał się Habyarimana, wywodzący się z ludu Hutu (do Hutu należał także prezydent Burundi, a jego rywalami byli burundyjscy Tutsi). Przywódcy Tutsich jednak kategorycznie zaprzeczają i twierdzą, że samolot zestrzelili rywale Habyarimany, którzy chcieli się go pozbyć, a dodatkowo śmierć prezydenta zamierzali wykorzystać jako pretekst do ostatecznej rozprawy z Tutsimi.

Tutsi i Hutu od wieków zamieszkiwali ziemie stanowiące dzisiejsze Rwandę, Burundi i wschodnie Kongo. Tutsi, dziesiąta część ludności, zajmowali się pasterstwem i stanowili elitę władzy. Hutu, kilkakrotnie liczniejsi, uprawiali ziemię. Mówili tym samym językiem, wyznawali tę samą wiarę, mieli podobne zwyczaje, zawierali między sobą małżeństwa.

Podziały między nimi pogłębiły się gdy ich królestwa stały się koloniami najpierw Niemiec, a potem Belgów. Przed ogłoszeniem niepodległości Rwandy w 1962 roku, w Kigali doszło do chłopskiej rewolucji, Hutu obalili królestwo Tutsich i dokonali pogromów oraz przejęli władzę w kraju. Wypędzeni Tutsi, na wygnaniu w Ugandzie, skrzyknęli się w partyzantkę. W niepodległym od tego samego roku Burundi Tutsi zachowali władzę jako wojskowi dyktatorzy i walczyli z partyzantką Hutu (dopiero na początku XXI stulecia, po politycznych targach i wolnych wyborach, władzę przejęli Hutu, stanowiący jak w Rwandzie większość ludności).

Koszmar dnia następnego

Nazajutrz po katastrofie samolotu, o świcie, w stołecznym Kigali, a wkrótce w całym kraju zaczęły się pogromy na Tutsich. Ulice miast i polne drogi zostały przeciętne posterunkami, a rządowe wojsko i bojówki „Interhamwe” rozpoczęli polowanie z obławą na Tutsich. Do zaplanowanej dużo wcześniej rozprawy wciągnięci zostali wszyscy Hutu. Przymuszeni przez wojskowych i wioskową starszyznę, z maczetami i pałkami w rękach zabijali wszystkich, napotkanych Tutsich. Do obławy zapędzono nawet dzieci, które tropiły ukrywających się Tutsich i rozdanymi przez bojówkarzy gwizdkami przyzywały dorosłych zabójców. Polami śmierci stały się ulice, domy, szkoły, a także świątynie, w których chronili się Tutsi, wierząc, że znajdą w nich ocalenie.

W sto dni zginęło w Rwandzie prawie milion ludzi, głównie Tutsich (wybitych zostało dwie trzecie - a według innych szacunków trzy czwarte - rwandyjskich Tutisch) , ale także Hutu, odmawiających współudziału w zbrodni. Ćwierć miliona kobiet zostało zgwałconych. Pogromy przerwali dopiero partyzanci Tutsi, którzy ściągnęli z sąsiedniej Ugandy i pobili rwandyjskie wojsko. Czwartego lipca Tutsi, którym przewodził niespełna 40-letni komendant Paul Kagame, zajęli Kigali i przejęli władzę w kraju.

W obawie przed odwetem tysiące Hutu opuściło Rwandę i uciekło do Zairu (obecnie Demokratyczna Republika Konga), 1996 r. // Fot. AKG Images / East News

Milczenie świata

Świat bezradnie przyglądał się rwandyjskiej tragedii. ONZ już w 1993 roku wysłała do Rwandy prawie 2,5 tysiąca „błękitnych hełmów”, by nadzorowali rozejm między rządem z Kigali i partyzantką Tutsich z Ugandy. Ale kiedy w Kigali wybuchły pogromy i bojówkarze wdarli się do rezydencji pani premier Agathe Uwilingiyimany, strzegący jej bezpieczeństwa żołnierze ONZ z Belgii poddali się. Rada Bezpieczeństwa nie przyznała im prawa użycia broni. Zostali wzięci do niewoli i rozstrzelani, zginęła też sama pani premier. Kilkanaście dni później Rada Bezpieczeństwa wycofała wojska pokojowe z Rwandy, pozostawiając jedynie 270 żołnierzy do eskorty uciekających cudzoziemców.

Już w styczniu dowódca „błękitnych hełmów”, kanadyjski generał Romeo Dalaire, w depeszach do sekretarza generalnego ONZ Kofiego Annana ostrzegał, że ludobójcy planują zbrodnię i gromadzą broń. Prosił o zgodę na likwidację sekretnych arsenałów oraz o wsparcie dodatkowymi oddziałami wojsk pokojowych. Annan za każdym razem odmawiał i nakazywał generałowi, by za wszelką cenę unikał konfliktów i przemocy.

Jednym z najważniejszych powodów niemocy ONZ była niechęć USA, jedynego światowego mocarstwa, zwycięzcy niedawno zakończonej, globalnej „zimnej wojny”. Amerykanie nigdy nie wierzyli w skuteczność „błękitnych hełmów”, a po wojnie w Kuwejcie i Iraku (1990-91) i fatalnej interwencji zbrojnej w Somalii (1992-93) nie chcieli więcej angażować się w dalekie i wątpliwe operacje militarne.

W końcu, za zgodą ONZ, 2,5 tys. spadochroniarzy i żołnierzy Legii Cudzoziemskiej wysłała do Rwandy jedynie Francja, ale zrobiła to dopiero pod koniec czerwca, a partyzanci Tutsi do dziś twierdzą, że Paryż nie tyle chciał przerwać mordy, co pomóc w ucieczce ludobójcom, których jeszcze niedawno szkolił i zbroił.

Teraz, to pokonani w wojnie domowej Hutu, obawiając się zemsty Tutsich, uciekli tysiącami z kraju. Przywódcy, także architekci ludobójstwa wyjeżdżali do Europy - Francji, Belgii, Włoch. Reszta chroniła się po sąsiedzku, w Burundi, Tanzanii, Kenii, ale przede wszystkim w Zairze (dzisiejsza Demokratyczna Republika Konga), tuż za miedzą, gdzie na wschodnich zboczach gór Księżycowych (Ruwenzori) schroniło się 2-3 miliony ludzi. Przywódcy wygnańczego Hutulandu zamierzali zbudować na obczyźnie partyzanckie wojsko, wrócić z nim do Rwandy i odzyskać władzę w Kigali.

Rwandyjscy Tutsi uważają, że nawet po zbrodni ludobójstwa świat zawiódł ich, gdy przyszło ścigać i karać zbrodniarzy. Owszem, jeszcze w 1994 roku ONZ powołała w tanzańskiej Aruszy specjalny trybunał do sądzenia ludobójców. Jego działalność kosztowała prawie miliard dolarów, a osądził – nie wszystkich skazał – zaledwie 75 osób.

Rwanda chciała sądzić zbrodniarzy u siebie, ale Zachód odmawiał jej aresztowania i wydawania ludzi, za którymi Kigali rozsyłało listy gończe. W końcu, aby opróżnić więzienia, w których na procesy czekały setki tysięcy aresztowanych, rwandyjskie władze powołały w 2002 roku sądy gacaca, trybunały ludowe, wioskowe, które zajęły się zarówno karaniem winnych, jak ujawnianiem całej prawdy o mordach i pojednaniem między ofiarami i oprawcami.

Dyktatura

Zwyciężywszy w wojnie domowej, Kagame nie przejął od razu całej władzy, ale podzielił się nią z towarzyszem z partyzantki - Pasteurem Bizimungu. Czasy szybko się zmieniły i Kagame zerwał z grą pozorów. W 2000 roku odsunął Bizimungu od władzy i sam ogłosił się prezydentem. Pozostaje nim do dziś, wygrywając kolejne wybory (nigdy nie zdobył poniżej 90 proc. głosów), z których żadne nie zostały uznane ani za uczciwe, ani wolne. Kiedy skończyła mu się druga, dozwolona prawem kadencja, kazał poprawić konstytucję i w lipcu, już jako 66-latek, stanie po raz czwarty do elekcji i nie ma wątpliwości, że zwycięży.

Zaprowadził w Rwandzie państwo policyjne - opozycji wolno istnieć i działać, ale jeśli tylko któryś z jej przywódców ośmieli się pomyśleć poważniej o prezydenturze, prędzej czy później ląduje w więzieniu, zwykle pod zarzutem zaprzeczania lub pomniejszania zbrodni ludobójstwa albo podżegania do niego.

Taki los spotkał m.in. panią Victoire Ingabire, działaczkę polityczną, wywodzącą się z ludu Hutu, która w 2010 roku wróciła do kraju z politycznej emigracji w Holandii i postanowiła rzucić wyzwanie Kagamemu w wyborach. Została skazana na 15 lat więzienia za „pomniejszanie zbrodni ludobójstwa” (pytała publicznie dlaczego w Rwandzie nie upamiętnia się Hutu, pomordowanych podczas ludobójczych pogromów). W 2018 roku Kagame ułaskawił ją i darował połowę wyroku, ale fatalna kartoteka i tak wykluczyła ją z poważnej polityki.

Wyborów zresztą Kagame się nie lęka. Jeśli w ogóle się kogoś obawia, to dawnych towarzyszy broni, którzy wyjeżdżają z kraju i mogą zdradzać tajemnice jego rządów, knuć spiski, rozpalać pałacowe wojny. Najgłośniejsi z dezerterów często giną w niewyjaśnionych nigdy nieszczęśliwych wypadkach, próbach samobójczych czy strzelaninach.

Zarzuty, że rządzi jak dyktator Kagame odrzuca. Twierdzi, że w kraju, w którym doszło do tak potwornej zbrodni, konieczna jest dyscyplina i porządek, zaprowadzone nawet „żelazną ręką”, bo inaczej znów poleje się krew, dojdzie do odwetowych mordów. A tak w ogóle – dodaje za każdym razem – nie zamierza słuchać pouczeń od ludzi, którzy nie zrobili nic, by ocalić Rwandę w czas próby.

Zakazał dzielenia Rwandyjczyków na narodowości. Zgodnie z prawem nie ma już ani Tutsich, ani Hutu, ani nawet Pigmejów Twa, a używanie tych terminów może zostać uznane za podżeganie do ludobójstwa. Zwolennicy Kagamego twierdzą, że tylko w ten sposób, choćby i nakazowo, da się zaprowadzić w kraju społeczny spokój. Krytycy uważają zaś, że zakazy mają jedynie ukryć fakt, że pod rządami Kagamego dobrze żyje się jedynie Tutsim - jego rodakom. Pojednanie zaś – podkreślają – to tylko pozory, ludzie udają, że wybaczyli i zapomnieli o przeszłości, ponieważ boją się policjantów, szpicli, więzień.

Zwolennicy Kagamego, zwłaszcza cudzoziemcy, wychwalają jego dobre rządy i nazywają Rwandę afrykańskim Singapurem (z powodu gospodarczych sukcesów i rządów oświeconej dyktatury) albo afrykańską Szwajcarią (kraj tysiąca wzgórz). W porównaniu z afrykańskimi sąsiadami Rwanda rzeczywiście ma się czym pochwalić - gospodarka notuje od lat prawie 10-procentowe tempo wzrostu, w kraju jest bezpiecznie i czysto, wszystko działa, a urzędnicy i policjanci boją się brać łapówki. Kigali z prowincjonalnej dziury, rozkwitło i stało się nowoczesnym miastem, do którego chętnie ściągają zagraniczni inwestorzy, a także turyści, wyprawiający się w góry Księżycowe, by oglądać górskie goryle. Krytycy, uznając sukcesy Kagamego, twierdzą jednak, że pod jego rządami Rwanda nie przypomina bogatego Singapuru ale raczej Erytreę, przemienioną w wojskowe koszary.

Zajazdy na Kongo

W Kongu, afrykańskim olbrzymie, w porównaniu z którym Rwanda-sąsiadka przypomina mikrusa, Kagame cieszy się najgorszą opinią najeźdźcy, okrutnika i grabieżcy.

Po raz pierwszy wojska Kagamego najechały na wschód Konga w 1996 roku, żeby rozgromić wykwitły na pograniczu Hutuland, z którym władze z odległej o 2,5 tysiąca kilometrów Kinszasy nie potrafiły sobie poradzić. Do spółki z przywódcami Ugandy i Burundi Kagame namówił do buntu kongijskich Tutsich i udzielił im wszelkiego wsparcia. Wysłany za kongijską miedzę rwandyjski korpus ekspedycyjny wraz z miejscowymi powstańcami rozpędzili obozy uchodźców Hutu. Część uciekinierów wróciła do Rwandy, gdzie większość trafiła do aresztów, a pozostali ruszyli przez dżunglę w głąb Konga. Podczas likwidacji Hutulandu i tułaczki zginęły setki tysięcy Hutu. Krok w krok szli za nimi partyzanci, którzy pomaszerowali prosto na Kinszasę i w 1997 roku przejęli władzę w Kongu.

JAGIELSKI STORY #8 | Rwanda i Kongo: czy południe Afryki czeka kolejna wojna?

Sytuacja na pograniczu Rwandy i Demokratycznej Republiki Konga jest coraz bardziej napięta. Partyzancka grupa M23 zajęła miasto Banagana. Czy wojna nadal toczy się w imię etnicznych podziałów na Tutsi i Hutu? A może stawką są dzisiaj jedynie surowce? Dlaczego misja pokojowa ONZ stacjonująca w Gomie nie ma szans ustabilizować sytuacji? Na podkast zapraszają: Wojciech Jagielski i Krzysztof Story.

Dwa lata później, gdy wyniesiony nowy przywódca Konga Laurent-Desire Kabila postanowił się uniezależnić od swoich dobrodziejów, Rwandyjczycy ponownie najechali na Kongo. Tym razem ich wyprawa zakończyła się największą wojną współczesnej Afryki, w której, według rozmaitych rachunków, od kul, z chorób i głodu zginęło 4-5 milionów ludzi.

Wojna została przerwana w 2003 roku, ale Rwanda nigdy nie wycofała ich swoich wojsk z kongijskiego wschodu. Działając na własną rękę, albo wspierając kolejne zbrojne bunty kongijskich Tutsich (najnowsza powstańcza armia nosi nazwę M-23) przemieniła przygraniczne prowincje Kivu-Północ i Kivu-Południe w krainę nieustającej, tlącej się wojny, strefę buforową, mającą zabezpieczyć Rwandę przed atakami partyzantów Hutu, również działających na wschodzie Konga. Podczas tych awantur wojennych nierzadko dochodziło też do bratobójczych starć między Rwandyjczykami i kongijskimi Tutsi, nie zgadzającymi się na dyktat Kigali i Kagamego.

Z czasem wyprawy wojenne przerodziły się w grabieże, służące plądrowaniu przebogatych kongijskich surowców. Rwandyjscy wojskowi mają od Kagamego zielone światło, by zbijać podczas nich majątki, w zamian za lojalność wobec władcy. Rzadkie, kierowane z Zachodu zarzuty o wojenne awanturnictwo odpiera odwołując się do zachodnich wyrzutów sumienia za zaniechania 1994 roku, a w lutym, ku wściekłości Konga, zawarł nawet z Unią Europejską umowę na zwiększenie eksportu do Europy surowców, potrzebnych do przestawienia gospodarki z tradycyjnych paliw na odnawialne. Oburzone władze z Kinszasy twierdzą, że Europejczycy zamierzają kupować od Kagamego surowce, które jego żołnierze rabują w Kongu. A Kagame, pewny zachodniej życzliwości, dobija z Londynem targu w sprawie odsyłania z Wysp Brytyjskich nielegalnych imigrantów, którzy w Afryce mają czekać, aż rozpatrzone zostaną ich azylowe wnioski. W zamian za otwarcie u siebie takich obozów przejściowych Rwanda zarobi fortunę, a dodatkowo zapewni sobie, że Zachód nadal wybaczać jej będzie to, co surowo potępia u innych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej