Prawda o Rwandzie

To państwo, założone na micie odkupienia po ludobójstwie z 1994 r., jest często przedstawiane jako oaza sukcesu i pokoju w Afryce. Michela Wrong dowodzi, że to kłamstwo.

13.05.2023

Czyta się kilka minut

Czuwanie modlitewne na stadionie w Kigali, stolicy Rwandy, które rozpoczęło trwające sto dni obchody 25. rocznicy ludobójstwa, kwiecień 2019 r. / YASUYOSHI CHIBA / AFP / EAST NEWS
Czuwanie modlitewne na stadionie w Kigali, stolicy Rwandy, które rozpoczęło trwające sto dni obchody 25. rocznicy ludobójstwa, kwiecień 2019 r. / YASUYOSHI CHIBA / AFP / EAST NEWS

W wieczór sylwestrowy roku 2013 Patrick Karegeya, były pułkownik armii rwandyjskiej i były szef wywiadu tego kraju, został zamordowany w pokoju nr 905 hotelu Michelangelo Towers w Johannesburgu. Zwłoki odkryto następnego dnia. Policja znalazła ciało na łóżku, a w pokojowym sejfie schowane były zakrwawiony ręcznik i wiązanie do zasłon, którym prawdopodobnie uduszono Karegeyę. Na drzwiach pokoju wisiała kartka „Do not disturb” (nie przeszkadzać).

„Do Not Disturb” to tytuł książki Micheli Wrong z 2021 r., brytyjskiej reporterki, która od prawie 30 lat pisze o współczesnej Afryce. Życie i zabójstwo Patricka Karegeyi stanowi oś narracyjną książki, z której wyłania się opowieść o historii Rwandy i regionu Wielkich Jezior ostatnich 40 lat.

Do dziś nie znaleziono zabójców Karegeyi, jednej z najważniejszych postaci Patriotycznego Frontu Rwandyjskiego (RPF). Ugrupowania, które – jak głosi powszechnie przyjęta wersja historii – w lipcu 1994 r. położyło kres ludobójstwu Tutsi, wyzwalając Rwandę i wprowadzając demokratyczne rządy. Policja przeciągała dochodzenie, prokuratura przez pięć lat nie była w stanie przedstawić podejrzanych. Ostatecznie w 2019 r. ministerstwo sprawiedliwości RPA wydało listy gończe za dwojgiem podejrzanych, których władze Rwandy nigdy nie wydadzą. Nie wydadzą, bo według Wrong morderstwa dokonała czteroosobowa grupa rwandyjskich agentów działających za zlecenie prezydenta kraju Paula Kagamego.

KAREGEYA NIE BYŁ JEDYNY. Michela Wrong opisuje więcej zabójstw dokonywanych przez reżim Kagamego na wrogach politycznych. Jednak przypadek Karegeyi jest wyjątkowy. Po pierwsze był Tutsim, czyli z definicji ofiarą ludobójstwa. W rzeczywistości urodził się i wychował w Ugandzie, a jego rodzice nie byli ofiarami prześladowań władz Rwandy, tylko przyjechali do Ugandy za chlebem – Patrick był trzecim pokoleniem migrantów zarobkowych, jego językiem ojczystym był runyankole z zachodniej Ugandy, a nie kinyarwanda, którym posługują się Hutu i Tutsi, porozrzucani na obszarze od wschodniego Konga do Tanzanii i od Ugandy do Burundi.

Po drugie, Karegeyi od wielu lat blisko znał Kagamego – chodzili razem do średniej szkoły, a potem przyjaźnili się. Co najważniejsze, Patrick Karegeya był jedną z kluczowych postaci środowiska rwandyjskich uchodźców w Ugandzie, którzy w latach 80. XX w. pomogli zdobyć władzę Yoweriemu Museveniemu, najpierw rebeliantowi, a od 1986 r. prezydentowi Ugandy. Wdzięczny za wsparcie, Museveni pozwolił młodym Rwandyjczykom zbudować własną armię w Ugandzie – to ona w 1990 r. pod szyldem RPF dokonała inwazji na Rwandę i przez następne cztery lata prowadziła wojnę z legalnym rządem prezydenta Juvénala Habyarimany.

Patrick Karegeya był zatem jednym z twórców RPF i brutalnego autorytarnego reżimu kierowanego przez Paula Kagamego. 31 grudnia 2013 r. padł jego ofiarą.

RWANDA TO NIEZWYKŁY KRAJ. Wciśnięty między większych sąsiadów, pozbawiony bogactw naturalnych (poza naturalnym pięknem „kraju tysiąca wzgórz”), kojarzy się z dwoma rzeczami. Najpierw z ludobójstwem dokonanym przez ludność Hutu na Tutsi. Od kwietnia do lipca 1994 r. kilkaset tysięcy ludzi zostało zamordowanych w okrutny sposób przez sąsiadów, z którymi żyli od wieków. Potem, w lipcu, władzę w Rwandzie przejął RPF, czyli armia Tutsich z Ugandy. Nowi liderzy zapowiadali narodowe pojednanie i budowę nowoczesnego państwa, w którym nie będzie już Tutsi i Hutu, lecz tylko Rwandyjczycy.

I tu miejsce na drugie skojarzenie z Rwandą. Nie ma afrykańskiego kraju, który w ostatnich dekadach miałby lepszą prasę. Rwanda jest podziwiana przez polityków Zachodu. Bill Clinton uważał Kagamego za „jednego z największych liderów naszych czasów”, Tony Blair nazwał go „wizjonerem”. Rząd brytyjski ma tak duże zaufanie do władz w Kigali, że chce przy ich pomocy rozwiązać problem nielegalnej imigracji: ci, którzy przepłyną La Manche, mają być odsyłani do Rwandy, by tam czekać na rozpatrzenie wniosków o azyl.

Dwie piłkarskie potęgi europejskie, kluby Arsenal i Paris Saint-Germain, promują turystykę w Rwandzie, a ich gwiazdy objeżdżają tamtejsze parki narodowe, wzywając Europejczyków do odwiedzania tego pięknego kraju.

Organizacje pomocowe uwielbiają pracować w Rwandzie: nie ma tam korupcji ani poważniejszych zagrożeń. Według Banku Światowego w pierwszej dekadzie XXI w. Rwanda rozwijała się w tempie 8,4 proc. rocznie – trzy razy szybciej niż średnia krajów Afryki Subsaharyjskiej. Statystyki śmiertelności niemowląt, szczepień i szkolnictwa (niemal 100 proc. dzieci chodzi do szkół) budzą podziw światowych donatorów. „Zielona rewolucja” sprawia, że plony są tu kilkukrotnie wyższe niż w innych państwach Afryki. Kobiety stanowią 64 proc. parlamentu. Nie szkodzi, że parlament nie ma żadnej władzy. Kto by się tym przejmował w kraju, który zaledwie 30 lat temu zszedł do piekieł i powstał z popiołów.

Zachodni dziennikarze, którzy przyjeżdżają do Rwandy, piszą pełne ekstazy teksty, które wyglądają, jakby wyszły spod jednego pióra (zarzut nie dotyczy „Tygodnika”, który publikował teksty o reżimie Kagamego i jego destabilizującej roli w regionie). Autorzy tych panegiryków podziwiają czyste ulice, równo położony asfalt, policję, która nie bierze łapówek, i brak żebraków nagabujących turystów. Jak nie w Afryce...

TEN LUKIER Z OBRAZU Rwandy, który dominuje w mediach i literaturze, zdziera w swojej książce Michela Wrong. I nie tylko: dokonuje też weryfikacji współczesnej historii tego kraju i sposobu, w jaki jest opisywany w zachodnich relacjach. Nie chodzi tylko o to, że pokazuje kłamstwa, na których zbudowany jest mit współczesnej Rwandy i zbrodnie dokonywane przez reżim Kagamego na przeciwnikach – to robili już inni autorzy.

„Do Not Disturb” to odważna próba zmierzenia się z mitem historycznym, którego dekonstrukcja nie jest na rękę nikomu: ani jego rwandyjskim twórcom, ani zachodnim dziennikarzom, badaczom, pisarzom, którzy od 30 lat go rozpowszechniają. Ta książka to odrzucenie legendy o Rwandzie jako afrykańskiej enklawie postępu i przypomnienie, że ceną za rezygnację z wolności w zamian za złudne poczucie bezpieczeństwa jest czyjeś cierpienie.

Dlaczego świat chce wierzyć w mit Rwandy jako kraju pokoju i sukcesu? Zachód – z poczucia winy za to, że nic nie zrobił w trakcie tych trzech miesięcy roku 1994. Ale nie tylko. Dla liberalnych zachodnich badaczy, dziennikarzy, pisarzy historia przestaje być dziś kroniką wydarzeń i procesów, z której możemy czerpać wiedzę na temat kondycji ludzkiej. Zamiast tego staje się coraz bardziej pęczniejącym katalogiem win popełnionych przez białych heteroseksualnych mężczyzn, które domagają się odkupienia.

W TYM KATALOGU rwandyjscy Tutsi – obok rdzennych Amerykanów, Pierwszych Narodów Kanady, czarnych i innych nie-białych ludów na świecie – są idealnym obiektem ekspiacji Zachodu za czasy kolonialnej opresji. Do tego dochodzi metafizyka: Afryka w oczach Zachodu była zwykle traktowana jak kontynent tajemniczy, niepodlegający zasadom racjonalności. Hic sunt leones, dalej są lwy – pisali rzymscy kartografowie, gdy nie wiedzieli, co dalej na mapie. Teraz już wiemy, ale niepewność pozostaje. Lwy, ciemność, groza...

I nagle w tej ciemności ukazuje się światło. Jak pisze Michela Wrong, „niewiele historii posiada tak uwodzącą moc, jak serwowana przez RPF opowieść o odkupieniu, w której grupa upokorzonych wcześniej wygnańców, odrodzonych w roli rycerzy sprawiedliwości, wraca do ojczyzny, by wyzwolić swoich braci z piekła Absolutnego Zła, a następnie zbudować na gruzach toksycznego, rasistowskiego społeczeństwa nieskazitelną, zdyscyplinowaną i nowoczesną Afrykańską Utopię”.

Jeśli raz zdecydowaliśmy, że Kagame i jego reżim to bohaterowie, którzy powstrzymali odrażającą zbrodnię, każda próba zmącenia tego obrazu wydaje się pogwałceniem fundamentalnego ­rozróżnienia między dobrem a złem. „Nie przeszkadzać” – kartkę z napisem tej treści wywiesili zabójcy Patricka Karegeyi na drzwiach jego pokoju. Nie ­przeszkadzamy więc: RPF jest z definicji dobry, a każde zło, które popełnił w przeszłości bądź popełnia teraz, da się usprawiedliwić. Przecież w końcu Rwandyjczycy przestali się mordować, a na dodatek Kagame oduczył zacofanych rodaków używać plastikowych torebek i sikać na chodnik.

Jest w tym podejściu postkolonialny rasizm: owszem, Kagame bywa brutalny wobec tubylców, ale to w końcu Afryka, czego innego się spodziewać? A już sugestia, że ludzie, którzy powstrzymali ludobójstwo, mogli mieć wcześniej udział w jego wywołaniu i przebiegu, musi być traktowana jako skandaliczna.

Książka Micheli Wrong jest skandalem, bo właśnie taką tezę stawia.

„DO NOT DISTURB” udokumentowana jest dziesiątkami wywiadów z głównymi postaciami Patriotycznego Frontu Rwandyjskiego, które w ciągu prawie 40 lat od powstania organizacji tworzyły ją, a dziś w większości żyją poza krajem albo – jak Karegeya lub Seth Sendashonga (szef MSW w pierwszym rządzie powołanym po ludobójstwie) – już nie żyją, zabici przez agentów Kagamego. Michela Wrong zabiera czytelników w podróż historyczno-reporterską od czasów tworzenia zrębów RPF w Ugandzie, przez walkę Rwandyjczyków – najpierw u boku Yoweriego Museveniego w trakcie wojny domowej w Ugandzie, po której Museveni przejął władzę – do inwazji i wojny domowej w Rwandzie w latach 1990-94, rwandyjskie ludobójstwo i potem ustanowienie oraz utrwalenie władzy przez RPF.

Wrong nie cofa się przed pytaniami, które w wielu opracowaniach na temat Rwandy zbywane są jako nieistotne, mało znaczące albo rzekomo służące relatywizowaniu zbrodni na Tutsich. To pytania dotyczące np. zbrodni dokonywanych przez żołnierzy RPF w trakcie inwazji od roku 1990, w czasie ludobójstwa w 1994 r. i po jego zakończeniu. Wrong zauważa, że choć ludobójstwo przygotował i zorganizował zbrodniczy reżim Hutu i machina propagandowa ówczesnego rządu Habyarimany, nie wolno się na tym zatrzymać. Cytuje Primo Leviego: „Być może to, co się wydarzyło, nie może być zrozumiałe, a może nie powinno być zrozumiałe, bo to prawie jak usprawiedliwienie” po to tylko, by zauważyć, że właśnie Levi całe życie poświęcił npróbując zrozumieć, czym był Holokaust.

WRONG ODRZUCA bezkontekstowość rwandyjskiego ludobójstwa. Każde wydarzenie historyczne podlega interpretacjom, jakie są wyrazem politycznych i kulturowych napięć czasów, w których prowadzona jest debata na ich temat. Takim wydarzeniem jest również ludobójstwo rwandyjskie i rządy RPF, które nastąpiły w jego wyniku. „Ludobójstwa – pisze – nie wydarzają się w próżni”. W przedstawionej przez Wrong historii masakr z roku 1994 kluczową rolę odegrało propagandowe przygotowanie Hutu do mordowania Tutsich, ale także toczona od 1990 r. wojna domowa z udziałem RPF, polityczne otoczenie Rwandy, a zwłaszcza strach Hutu przed eksterminacją. Ostateczny kształt zbrodni był wynikiem wszystkich tych czynników.

Strach, do którego Wrong nawiązuje, potęgowany był nie tylko masakrami popełnianymi przez żołnierzy RPF na północy kraju po 1990 r., ale też pogromami, których ofiarami byli Hutu, a które Tutsi dokonywali regularnie w sąsiednim Burundi. Kilka miesięcy przed rwandyjskim ludobójstwem, w październiku 1993 r., Tutsi, którzy dominowali w armii Burundi, zabili prezydenta tego kraju, przewodniczącego parlamentu, jego zastępcę i dwóch członków rządu. Siły RPF nacierały na rwandyjskich Hutu z północy, siejąc popłoch na okupowanych przez siebie terenach. Gdy 6 kwietnia 1994 r. samolot, którym lecieli prezydent Rwandy Juvénal Habyarimana i prezydent Burundi Cyprien Ntaryamira (obaj z plemienia Hutu) został zestrzelony podczas lądowania w Kigali, propagandowa machina rządowa uznała to za dzieło Tutsich z RPF i za ostateczny sygnał do obrony. „Zabijaj albo cię zabiją” – głosiły hasła propagandystów Hutu. Mordowanie sąsiadów miało być aktem samoobrony.

WRONG PRZYPOMINA, że na początku lat 90. także Zachód traktował ataki sił RPF jako inwazję na Rwandę, którą rządził wtedy reżim Habyarimany. Owszem, dyktatorski i rasistowski, jednak otwarty na demokratyczne reformy i na dopuszczenie Tutsi do władzy. Jednak w 1994 r. Zachód stracił zainteresowanie Rwandą – w RPA trwał demontaż apartheidu, a na dwa tematy afrykańskie w tym samym czasie nie było miejsca w gazetach.

Wrong odrzuca przyjętą powszechnie wersję, że zbrodnie dokonywane przez Tutsich z RPF na Hutu w trakcie ludobójstwa i po nim miały wyłącznie odwetowy charakter. Powołując się na zeznania świadków i raport sporządzony przez amerykańskiego prawnika Roberta Gersony’ego (na podstawie kilkuset rozmów z ofiarami ataków RPF), Wrong pisze o „systemowym” charakterze zbrodni Tutsich, gdzie nie było miejsca na rozróżnienie między zbrodniarzami faktycznie winnymi śmierci sąsiadów a innymi Hutu.

Widoczne było to zresztą także później – podczas inwazji armii rwandyjskiej w Zairze, gdzie żołnierze Kagamego wymordowali prawdopodobnie setki tysięcy Hutu. Piszę „prawdopodobnie”, bo nikt nie zna dokładnej liczby ofiar RPF zarówno poza Rwandą, jak też w samej Rwandzie. Tutaj masakr, takich jak w Kibeho – gdzie w kwietniu 1995 r. żołnierze z armii Kagamego (Tutsi) rozstrzelali co najmniej kilka tysięcy cywilów Hutu – dokonywano jeszcze długo po ludobójstwie.

WBREW WERSJI rozpowszechnianej na potrzeby zewnętrzne przez RPF i późniejszej propagandowej narracji Kagamego, w której w Rwandzie nie ma podziału na Hutu i Tutsi, bo wszyscy są Rwandyjczykami, RPF od początku przyjął zasadę zbiorowej odpowiedzialności, w której wszyscy Hutu ponoszą winę za ludobójstwo, a wszyscy Tutsi są jego ofiarami.

Widać to także w nazewnictwie. Dziś wydarzenia z 1994 r. określane są jako „ludobójstwo dokonane przez Hutu”. W tej wersji nie ma miejsca na ofiary z plemienia Hutu, bo z definicji należały one do sprawców ludobójstwa, więc nie ma co nad nimi ubolewać. Nie mają nawet grobów – wszystkie miejsca pamięci w Rwandzie poświęcone są ofiarom z plemienia Tutsi. Nawet te na terenach zajmowanych w 1994 r. przez siły RPF, gdzie nie było milicji Interahamwe odpowiedzialnych za większość rzezi na Tutsich.

Wprawdzie po ludobójstwie kilku przedstawicieli Hutu znalazło się na ważnych stanowiskach w państwie, jednak od początku nie mieli nic do powiedzenia ani w rządzie, ani w armii, gdzie teoretycznie Kagame stosował zasadę etnicznej bezstronności. Wcześniej czy później większość z nich – podobnie jak inni przeciwnicy prezydenta – kończyła w więzieniu, na emigracji albo w grobie.

CZYTELNIK KSIĄŻKI Micheli Wrong może mieć pewien problem z przyjęciem jej tez. Większość jej źródeł to osoby, które zbudowały reżim Kagamego i mit Rwandy – ten, który dziś zwalczają. Patrick Karegeya był szefem „Congo Desk”, nieformalnego departamentu do spraw plądrowania Konga. To on usprawiedliwiał i prawdopodobnie organizował zabójstwa przeciwników politycznych. Seth Sendashonga – Hutu, który uwierzył Kagamemu i zgodził się zostać ministrem w pierwszym rządzie po ludobójstwie – kłamał publicznie na temat zbrodni dokonywanych przez siły RPF na Hutu. Generał Kayumba – inne ważne źródło Wrong, niedoszła ofiara zamachu zorganizowanego przez agentów Kagamego – był szefem sztabu armii w latach 1998- -2002. David Himbara, dziś jeden z liderów opozycji na wygnaniu, w pierwszej dekadzie XXI w. był doradcą ekonomicznym Kagamego i to głównie on odpowiada za obraz kraju jako enklawy sukcesu gospodarczego na mapie afrykańskiej nędzy; dziś twierdzi, że to propagandowe kłamstwa.

Dlaczego mamy im wierzyć? Skoro kłamali pół życia, a niektórzy popełniali zbrodnie, dlaczego mielibyśmy traktować ich jako wiarygodne źródło na temat tak skomplikowanej historii? W sądzie wystarczy, że obrona wykaże choćby jedno kłamstwo świadka, by kwestionować jego zeznanie. Skłamał raz, zawsze będzie kłamcą – głosi ten argument.

„To zbyt proste spojrzenie na naturę ludzką – pisze Wrong. – Ludzie kłamią, bo znajdują powód, by kłamać. Odnalezienie tego powodu – dzięki dogłębnym wywiadom, porównywaniu słów wypowiedzianych w różnych sytuacjach, zestawianiu ich z literaturą i innymi dostępnymi źródłami – pozwala na oddzielenie części fałszerstw od prawdy”.

ZADANIE REPORTERA to docieranie do prawdy, jakkolwiek głęboko byłaby ona ukryta pod gruzem dezinformacji, konformizmu i mitu. Współczesna Rwanda jest państwem założonym na micie odkupienia. Ale mit, co wiemy też z polskiego doświadczenia, nie jest historią. W micie jedna ze stron ma zawsze rację, tymczasem historia pokazuje, że zwykle tak nie jest. Możemy dla świętego spokoju albo kierowani tzw. realizmem politycznym przyjąć, że jedna czy druga masakra, zniknięcie dziennikarza czy zabicie opozycjonisty to rzeczy niewarte wzmianki, bo gdyby nie reżim Kagamego, cały region Wielkich Jezior byłby dziś takim „jądrem ciemności” jak wschód Demokratycznej Republiki Konga. Czy ktoś chciałby zaryzykować demokratyczny eksperyment w Rwandzie, jeśli ceną mogłyby być znów cierpienie i śmierć tysięcy ludzi?

Tyle że, jak zauważa Wrong, to właśnie reżim Kagamego jest głównym powodem, dla którego nie ma spokoju w DR Konga, a Rwanda – wbrew propagandowym sloganom – pozostaje tyglem napięć między Hutu a Tutsi. To Rwanda wspiera kongijskie bojówki, które są przyczyną nieszczęść kolejnego pokolenia mieszkańców północnego i południowego Kivu, to Rwanda bezkarnie plądruje wschód DR Konga przy bezczynności opinii międzynarodowej. To reżim rwandyjski więzi i zabija przeciwników politycznych oraz tłamsi wolność słowa, a jego zachodni partnerzy odwracają wzrok, uznając, że gdyby Paul Kagame nie trzymał wszystkich za twarz, mogłoby być gorzej. Nie wolno mierzyć Rwandy miarą Szwecji czy Kanady – głoszą „trzeźwi realiści”.

TYLKO CZY RZECZYWIŚCIE taka postawa jest przejawem politycznego realizmu? 65-letni dziś Kagame zapewnił sobie dożywotnie rządy, ale nie ma następcy, bo wszystkich zdolnych do tej roli usunął. Może rządzić jeszcze długo, ale co będzie, gdy jego władza kiedyś się skończy?

Przez 30 lat Zachód zainwestował w mit Rwandy tak wiele, że jakakolwiek poważna próba weryfikacji tego mitu musi spotkać się z niechęcią i irytacją. Tym większa zasługa Micheli Wrong, że taką próbę podjęła. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2023