Dzień dobry

Gdy tak – jak tu siedzimy – wylegujemy się w futrach z norek, w wielkich białych korytach wypełnionych kawiorem, myślimy sobie o tym i owym.

08.02.2016

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz /  / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / / Fot. Grażyna Makara

Jasność przemyśliwań zakłóca nam zbyt głośno puszczona płyta z czastuszkami, przeplatanymi przemówieniami Stalina, oraz huk rytmicznie tańczonego kozaczoka. Toż to przecież ulubione zajęcie naszych rodziców którzy w chwilach wolnych od plotkowania po rosyjsku, chętnie uprawiają tego typu gimnastyki. Myśl takoż mąci szelest sypiących się wokół żydowskich dolarów i irytujące ciurkanie (do koryta) gruzińskiego koniaku ze złotych kurków. Dość. Czas wstawać.

Wylezienie z koryta szalenie utrudniają wszędy walające się hałdy listów dziękczynnych i gratulacyjnych przysłanych nam, naszym starym, naszym dziadkom i pradziadkom wprost z central KPP, KPZR, PZPR, GRU, NKWD, PO, Gestapo, NSDAP, SB i, rzecz jasna, od Smierszu. Gdy już uda nam się wyplątać z drogich naszym sercom pamiątek, gdyśmy zgłodniali i spragnieni tego i owego, wpadamy sobie w bój z myślami, czyli w jakże typowy sport żydowski: czy oto pójść na rower, przekąsić coś wegetariańskiego, czy może raczej sięgnąć do kosztownego humidoru z cygarami dostanymi ongiś kurierem dyplomatycznym od samego towarzysza Fidela. A może – błąka się myśl nasza – może tak ucieszyć naszych dłoni pieszczotą tych kilka medali od Breżniewa? Ho-szi-mina? Kadara? Husaka? A i od Bieruta, Gomułki i Koniewa?

Mamy też trochę bezpłciowych, ale dwuznacznych, piśmiennych propozycji od Mao, gdy zaś nas przypili, wertujemy prześliczne poszyty z gołymi panienkami, nadesłane nam ongiś przez Jaruzelskiego i Kiszczaka, poszyty nadesłane pewnej mroźnej nocy grudniowej. Oglądając sobie te – poczciwości – świństwa, żujemy wyschłe bliny od Moczara, i z nudów przekładamy tam i siam rozkłady nadawania radia Tirana i radia Pekin bądź taśmy prawdy z telewizji Phenian. Dalej idąc – przepatrujemy ze złośliwym uśmieszkiem sejf z metrykami, z naszymi poprzednimi nazwiskami, a i takoż owe nowe sobie oglądamy. Te fałszywe, z nazwiskami obecnymi – naszymi i krewnych naszych.

Przekładamy z półki na półkę pudełka z obciętymi pejsami, które nam niestety odrastają, i napletkami, które nam na szczęście nie odrastają. Pomiędzy całym tym bajzlem i bogactwem pęta się pies Szarik i pies Cywil. Oba samce.

No więc, gdy tak sobie łazimy, kosztownie przekąszamy, takoż popijamy, zaglądamy tu i ówdzie, podchodzimy do okna, by sobie wyjrzeć na ulicę. Z okna widać to, co zawsze. Przed nami rozpościerają się podmioty i przedmioty prawa karnego, cywilnego i handlowego. Pośród tego sami umęczeni niewolą i kajdanami Polacy. Tolerancyjni z dziada pradziada, żaden w ZOMO nie był, nikoguśko w pezetpeerze broń Boże nie miał, ani w zeteselu, ani esde, nikt nie robił w paksie, nie mówiąc już o ube, esbe, ael, zbowidzie, tepepeerze czy w towarzystwie krzewienia kultury świeckiej, nikt nigdy nie był w pronie czy wronie, bądź opezetzecie. Żaden. Wszyscy jak jeden mąż heroicznie trwali w podziemiu, w tzw. opozycji niepodległościowej, w ruchach sprzeciwu wszelakich oraz w partyzantce miejskiej i wiejskiej. Nikt z tych na ulicy od pokoleń nie zwątpił na sekundkę w byt niepodległej ojczyzny, sierpem i młotem tłukł czerwoną hołotę, nikt nic nie ukradł. Życie oni strawili na lekturze patriotycznej, na myślach o niepodległej ojczyźnie, o ofierze krwawej, dziadkowie ich na Żyda ukrywaniu, na bolszewika gonieniu, na hitlerowca kłuciu, na żywocie szlachetnym i bezgrzesznym, na pilnym studiowaniu nauk społecznych i encyklik, na aplikowaniu czystego dobra niewdzięcznemu światu.

Taka to panorama się rozpościera z naszego bodaj jedynego takiego mieszkania, pomiędzy modrą Odrą i Bugiem, z owego jedynego w swym rodzaju skansenu zła i z magazynu, z którego tonami, a szerokim nurtem wypływają ku antykwariatom i giełdom staroci robaczywe strumienie aluminiowych medali, dyplomów, legitymacji, czerwonych krawatów, pał ongiś śnieżnobiałych, a dziś pożółkłych, oraz zaczytanych roczników „Trybuny Ludu”, „Wjesołych Kartinek”, „Aganioka” i „Krokodyla”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016