Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Można powiedzieć: temat zdarty, obracany już wielokrotnie i na łamach miesięcznika, i w „Tygodniku”. To, co czytam w innej prasie – zarówno tej, która tropi „adwokatów diabła”, jak i tej, która Kościołem i chrześcijaństwem interesuje się tylko w jego miejscach dziurawych – przekonuje mnie jednak, że temat nie zedrze się szybko. A poważne teksty, które zgromadził „Znak”, jeszcze mnie w tym upewniają.
„Blok ateistyczny” otwiera obszerny esej Karola Tarnowskiego, którego nie podejmuję się streścić w ramach felietonu. Tarnowski stara się wypunktować problemy, jakie pojawiają się na styku teizm–ateizm. Tekst zaprasza do polemiki. Jednym z polemistów jest Jacek Filek. Filek pisze tak: główną linią podziału w dzisiejszym świecie nie jest wcale linia oddzielająca wierzących i niewierzących. „Podstawową linią podziału jest, z jednej strony, orientacja na siebie, koncentracja Ja na Ja, na swym szczęściu, swym zbawieniu, zaś z drugiej, orientacja na Innego, koncentracja na jego biedzie. Teizm-Ja i ateizm-Ja są jednakowo zgubne. To dlatego tak wielu wierzących żyje podobnie jak niewierzący, bowiem i jedni, i drudzy zabiegają głównie o własne »zbawienie«, a to, że inaczej je rozumieją, nie ma tu większego znaczenia”.
Myślę, że Filek ma rację. Kultura, w której żyjemy, właśnie takie wyzwanie teraz przed nami stawia. Oto świat, który skłania do tego, by skupić się na sobie, na własnym Ja. Zainteresowanie cudzą „biedą” przybiera w nim co najwyżej postać „wzruszenia”. Co jest treścią wzruszenia? Nieważne – bo wzruszenie nie zatrzymuje się na dłużej przy nikim i niczym. Wzruszenie może być „patriotyczne”, „humanitarne”, „miłosierne”, może przybrać postać religijnej lub areligijnej zadumy nad „złem tego świata”. W istocie jest ono tylko ostrzeżeniem: nie osłabnij, bo jeśli osłabniesz, znajdziesz się wśród „biedaków”.
„Teizm-Ja” i „ateizm-Ja” w jednym stoją domku i trudno powiedzieć, który na górze, a który na dole. Kłócą się, jak to sąsiedzi, i – jak sąsiadów – łączy ich wspólna klatka schodowa. W domku ogrodzonym wysokim płotem prowadzą od czasu do czasu jałowe dyskusje, nie słuchając jeden drugiego. Mimo różnicy zdań są zadowoleni z tego sąsiedztwa, które każdego z osobna upewnia, że to właśnie on ma rację.
Po przeciwnej stronie ulicy mieszkają – też obok siebie – „ateizm nieobojętności” i „teizm nieobojętności”. Jeden i drugi traktuje życie jako dar. Pierwszy powtarza (za cytowanym przez Filka Nietzschem): „My, którym się życie dało, rozważamy nieustannie, co byśmy w zamian dać mogli”. Drugi (za św. Pawłem) dodaje: „Nie sobie żyjemy, nie sobie umieramy”. Tych kilka słów wystarcza im, by się porozumieć. Po wspólnym śniadaniu podają sobie ręce, życzą dobrego dnia i ruszają do swoich „biednych”.
Może zresztą źle to narysowałem? Ten podział biegnie przecież przez każdego z nas, ta ulica to środek naszego wnętrza. W ciągu życia przeprowadzamy się nieustannie z domu do domu, z jednej strony ulicy na drugą. W czasie przeprowadzek gubią się jedne idee, a odnajdują inne. Czy w tym nieustannym ruchu dojrzewamy do tego, by osiąść nareszcie po jednej ze stron? A jeśli tak, to po której?