„Duchy Inisherin” – o nominowanym do dziewięciu Oscarów filmie pisze Anita Piotrowska

Chcąc poznać przyjaciela, trzeba z nim beczkę soli zjeść? Albo wypić razem kilka beczek guinessa? Okazuje się, że nawet i to może nie wystarczać.

30.01.2023

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Duchy Inisherin”  / MATERIAŁY PRASOWE DYSTRYBUTORA
Kadr z filmu „Duchy Inisherin” / MATERIAŁY PRASOWE DYSTRYBUTORA

Nieco łobuzerskim tonem „Duchy Inisherin” opowiadają o różnych odcieniach rozpaczy – męskiej, irlandzkiej, zwyczajnie ludzkiej. W osiemnaście lat od nagrodzonej Oscarem krótkometrażówki „Sześciostrzałowiec” Martin McDonagh powrócił na Zieloną Wyspę. A właściwie na fikcyjną wysepkę, gdzie wedle lokalnych wierzeń krążą tajemnicze wiedźmy (zwane po irlandzku bean sí), by przepowiedzieć mieszkańcom śmierć kogoś z bliskich. Wczesną wiosną 1923 r. mają zdecydowanie więcej do roboty; ciągle trwa krwawa wojna domowa o suwerenność Irlandii. Jednak społeczność Inisherin zdaje się trwać niczym u Pana Boga za piecem. Tak przynajmniej czuje się tutaj Pádraic (wyborny Colin Farrell), stary kawaler o poczciwym wejrzeniu, od zawsze mieszkający z siostrą. Ku jej utrapieniu, do każdego stworzenia podchodzi z sercem na dłoni, każde chciałby przygarnąć pod swój dach, chwilami aż drażni swoją szczerością. W pełni zadowala go proste życie rozpięte między pracą na gospodarstwie, miejscowym kościołem oraz pubem, gdzie można pogawędzić z przyjacielem o wszystkim i o niczym. I nagle jego kumpel, Colm (w tej roli Brendan Gleeson) zaczyna mieć dosyć owych rytualnych posiadów. Natrętne „dlaczego” uruchamia w „Duchach” niekończące się znaki zapytania – o źródła melancholii, gniewu i ludzkiej pychy.

Oczywiście, najłatwiej byłoby zobaczyć w tym filmie metaforę irlandzkiego konfliktu sprzed stu lat. A może i wszelkich politycznych sporów, którymi z czasem zaczyna rządzić samonakręcający się mechanizm, zaś przyczyny i skutki rozdziela coraz większa otchłań absurdu. Tak dałoby się interpretować zapiekłą postawę Colma, kiedy grozi kumplowi, iż za każdą próbę pojednania z jego strony obetnie sobie jeden palec. I chociaż dla urodzonego skrzypka oznacza to wyrok, zdesperowany mężczyzna wcale nie żartuje. Podobnie jak sam McDonagh, kiedy z kamienną twarzą dopisuje kolejne akty i kolejne sensy morderczemu pojedynkowi dwóch dziwaków: mało rozgarniętego (w opinii lokalsów) prostaczka oraz tego, który za wszelką cenę chciałby nim potrząsnąć i tym samym wybudzić z letargu.

Zatem samookaleczenie ma być tu jakąś karą, nauką, prowokacją? W plenerach przeszywających na wskroś swym surowym pięknem rozgrywa się gęsty, acz miejscami bardzo niejednoznaczny dramat z udziałem kilkorga bohaterów. W wiosce rządzonej przez zwyrodniałego policjanta i wścibskiego księdza płaci się wysoką cenę za „bycie miłym” – bo takim chciałby być Pádraic. Wie o tym dobrze Siobhán (Kerry Condon), jego oczytana siostra, która marzy, by wyrwać się z Inisherin, lecz wówczas musiałaby zostawić brata na pastwę losu i miejscowych. Tej brutalności doświadcza szczególnie nastoletni Dominic (Barry Keoghan), uchodzący za wioskowego głupka, i Colm chciałby oszczędzić takiego losu swojemu przyjacielowi. To nie jest świat dla miłych ludzi.

Tyle, że nie można bezkarnie uszczęśliwiać na siłę ani z uporem maniaka otwierać czyichś oczu na prawdę. Dobrymi chęciami łatwo wybrukować także własne piekło. Gwałt musi, zgodnie ze swą logiką, odcisnąć się gwałtem i nie sposób potem zatrzymać tej spirali. Jakże cienka jest przy tym granica między chęcią uratowania kogoś a potrzebą obsesyjnej nad nim kontroli; między przemocą zacnie umotywowaną i ślepą autodestrukcją. Nieprzewidywalna dynamika konfliktu Pádraica z Colmem to najmocniejsza część tej historii, opowiedzianej bez pośpiechu, ze swadą i sarkazmem, niczym snuta przy piwie gawęda. Choć przecież chodzi w niej o rzeczy najważniejsze.

McDonagh pokazuje, do czego może doprowadzić brutalna pedagogika i takież „wtajemniczenie w los”, łącząc w sobie te dwa przeciwstawne spojrzenia, naiwniaka i tragika. Obaj stanowią swoje lustrzane odbicia i, wbrew pozorom, mają ze sobą wiele wspólnego. Chociażby rzadki na zakonserwowanej od wieków wyspie szacunek dla odważnej, samodzielnie myślącej kobiety. Oraz miłość do czworonogów (jeszcze jeden filmowy hołd dla osiołka) – pełnoprawnych bohaterów, chcąc nie chcąc, zakładników tej męskiej wojny. Pytanie, co gryzie Colma Doherty’ego, to w gruncie rzeczy pytanie o znaczenie świętego spokoju, który tak bardzo ceni sobie Pádraic, a w którym Colm upatruje egzystencjalnej pustki. Sam próbuje wypełniać ją muzyką, jakkolwiek uproszczeniem byłoby powiedzieć, że w pewnym momencie stała się ona dla niego ważniejsza niż przyjaźń. Bowiem stawka okazuje się dużo większa. Na oczach tytułowej ­banshee, długowłosej staruszki z fajką w zębach, przy baśniowych dźwiękach Cartera Burwella (reżyser zakazał mu nadużywania irlandzkiego folku), rozgrywa się przypowieść o utracie niewinności (Pádraic) i lęku przed przemijaniem (Colm), dedykowana zresztą Jonowi Gregory’emu, zmarłemu rok wcześniej montażyście McDonagha.

Wisielcze, nieco skandynawskie z ducha poczucie humoru jest dalekim echem kręconego w Brugii „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”, gdzie również zagrali Farrell i Gleeson, Irlandczycy z pochodzenia, rzecz jasna. Mimo że wybrzeża Inisherin leżą tysiące mil od Ebbing w stanie ­Missouri, a obie historie dzieli cały wiek i w języku „Duchów” wyraźnie słychać lokalny dialekt, nadal jest to stary dobry McDonagh, mistrz błyskotliwych, świetnie podawanych dialogów. Czyli artysta, którego twórczość przeczy tezie, jakoby teatr w kinie oznaczał przegadanie i sztuczność.

Najważniejsze, że film napisany, zagrany i nakręcony z taką precyzją, nominowany właśnie do dziewięciu Oscarów, kryje w sobie zwodniczą prostotę i pozostaje dziełem otwartym na interpretacje. Nie rozstrzyga za nas, kto miał rację: przebudzony buntownik czy lękający się zmian poczciwiec. I nawet w finałowym katharsis – na dwoje banshee wróżyła. ©

DUCHY INISHERIN (Banshees of Inisherin) – reż. Martin McDonagh. Prod. Irlandia/USA/Wielka Brytania 2022. Dystryb. Disney. W kinach.

Martin McDonagh to brytyjski reżyser i scenarzysta o silnych korzeniach irlandzkich. Zaczynał jako dramatopisarz, a jego sztuki były wystawiane również w Polsce. Na ekranie zadebiutował komedią kryminalną „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” (2008), lecz największy sukces przyniosły mu „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” (2017) z oscarową rolą Frances McDormand.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wtajemniczanie w los