DRUGI DZIENNIK PILCHA

Nie czuję gorączki ani nawet podwyższonej temperatury politycznej. Jest głucho, nudno i sennie. Dobra strona choroby: człowiekowi się zdaje, że żyje w normalnym kraju.

03.05.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Andrzej Dudziński
/ Rys. Andrzej Dudziński

15 kwietnia | Pisz pan to! Nie pisz pan tamtego! – atakuje mnie we śnie ktoś równie przypadkowy co, jak się okazuje, wszechwiedzący. Dlaczego nie odpowiadam: czytaj pan to! Nie czytaj pan tamtego! Dlaczego tak nie odpowiadam? Paraliżująca gesty i koślawiąca mowę zmora senna nie ma nic do rzeczy. Jeszcze rok temu na stokroć łagodniejszy atak zareagowałbym – obojętne: na jawie czy w majakach – stokroć brutalniej. Reagowałem na wszystko, nawet na prywatne listy – tak jest – jak mi się uwidział cień nieprzychylności, chłostałem Bogu ducha winnego (w najgorszym razie: niezręcznego) korespondenta do krwi.
Dziś żadnej jadowitości bym nie napisał, a wszystkich (niech będzie: prawie wszystkich) napisanych żałuję. Nie. Nie spłynęły na mnie dobroć pospołu z wyrozumiałością. Prędzej poczucie daremności wszystkiego. Niewystarczalność środków; wciąż nie mogę znaleźć języka na nową sytuację. Plus starczo-wiadomo jakie otępienie. Mało co mnie dotyka. Z dziedzin publicznych nic, a prywatnie prawie nic. Zmysły słabną, mózg rzednie. Mniej widzę, słabiej słyszę i nie tylko prawie niczego nie rozumiem, ale – co daleko gorzej – niczego nie chcę zrozumieć. W żadnym przypadku nie ma w tym jakiejś żenującej aury pożegnalnej, żadnego: nie chcę j u ż rozumieć. Nie. Nie rozumiem nie dlatego, że koniec, ale nie rozumiem, bo nie rozumiem. Nie rozumiem, bo przestałem rozumieć tych, co rozumieją.
Generalnie są dwa wyjścia: świat jest zrozumiały albo świat (a wraz z nim życie i inne tragedie) jest niezrozumiały. Można światu napisać jakieś uzasadnienie istnienia, wydać świadectwo elementarnej zborności, a nawet dojrzałości; można wykazać jego morderczą logikę – po co komu taka logika (wewnętrzna, im bardziej wariacka, tym mniej obalalna), nie wie nikt. Można czynić światu jakieś zaświatowe nadzieje i można tych nadziei, tych świadectw, uzasadnień i teorii nie przyjąć. Osobiście bym przyjął, ale nie jestem w stanie. Za dużo przyjmowałem. Za długo brałem świat za dobrą monetę.
Dla licznego i od wieków istniejącego plemienia przerażonych istnieniem świat jest niezrozumiały i niezrozumiałość jego rośnie z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Nie zapisuję się do nich, ale kibicuję pesymizmowi, hermetyzmowi i innym samobójom. Z ich punktu widzenia niezrozumiałość życia jest tak szczelna i tak definitywna, że nawet pełne młodzieńczego zapału próby zrozumienia czegokolwiek skazane są na klęskę – cóż dopiero moje. Nie wysilam się generalnie, a i w szczegółach nie prę na żadną oryginalność.
Wiadomo, że ćwiczeń stylistycznych na temat niezrozumiałości wszystkiego jest nieskończenie więcej niż tych, co stawiają na zrozumiałość. Wiadomo, że jakąkolwiek niedocieczoność ułożyć stokroć łatwiej. Wiadomo, że przyzwoicie byłoby zacząć od ujęć docieczonych, czyli trudnych. Wiadomo, ale mojej abnegacji nie wiadomo. Nawet nie obiecuję, że ćwiczenie stylistyczne na temat zrozumiałości i jasności świata napiszę niebawem. Bo mogę nie napisać. W ogóle.

16 kwietnia | Mam wrażenie, że zawsze gotowi do zwady frustraci zostali zdziesiątkowani przez jakąś psychozę o sile zarazy, a może na odwrót. Zostali zdziesiątkowani albo całkiem wymarli. Nie widzę ani jednego, a przecież musi ich być tylu, co zawsze, a nawet więcej. Wszystko wskazuje, że ich przybywa. W każdym razie pomoru śledzienników nie było. Jest pomór moich władz poznawczych – nie widzę punktów zapalnych, łatwych zdobyczy (o trudnych szkoda gadać), celów do trafienia, ofiar do ustrzelenia. Nie zauważam ani potencjalnych, ani gotowych polemistów, pamflecistów, antagonistów, a jak jakiś się trafi, nie radzę sobie z najprostszą ripostą. Nie czuję gorączki ani nawet podwyższonej temperatury politycznej. Jest głucho, nudno i sennie. Dobra strona choroby: człowiekowi się zdaje, że żyje w normalnym kraju.

17 kwietnia | Po południu EP. Jedyna na kuli ziemskiej osoba w pełni przekonana co do posiadania przeze mnie słuchu muzycznego. Nie jest to byle ekscentryczność. Jest to wysoka fachowość. EP ukończyła rozmaite szkoły muzyczne, jest wziętą reżyserką operową ze specjalizacją – ujawnię tę groźną okoliczność – opera współczesna; sama śpiewa jak szatanica sopranica. Wpadła, by wręczyć mi płytę ze swego popisu w szkole muzycznej – wielostronnej perfekcji, jest bowiem z jednej strony skrajnie nieujarzmiona, z drugiej fanatycznie uporządkowana: jak coś robi, a zwłaszcza jak coś zrobi, lubi mieć na to papiery. I ma tych papierów sporo.
Gdy się – tradycyjnie: od listu do listu – poznaliśmy, studiowała architekturę w Poznaniu. W zasadniczych rysach: w dzikości i precyzji, w wysokości ambicji i lekkim lęku przed tą wysokością – nic a nic nie zmieniona. Tyle że wtedy były to rysy marzącej o rzeczach nierealnych (własny teatr?) młodej dziewczyny, teraz są to znamiona spełnionej we wszystkich urealnionych marzeniach (tak, EP jest dyrektorką teatru!) młodej kobiety.
Może nie wszystko literalnie się udało, jak powszechnie wiadomo, wybitni artyści mają kłopot z rodzinnością – jednakowoż faktu, że po naszym rozstaniu z nikim na dobre nie dała rady się związać, nie uważam za jej klęskę. Wręcz przeciwnie.
Studiowała architekturę, marzyła o teatrze – to nie jest złe połączenie. Wręcz przeciwnie. Politechnika dawała i do dziś daje jej przewagi, których chyba sama E. nie docenia. Choć ma świadomość, jakim walorem jest myślenie konkretem i brak natchnionych transów.
Zawdzięczam jej poważne wdrożenie teatralne, spędziliśmy z sobą cztery sezony z hakiem. Jeden, a może dwa były totalne – widziałem wszystko, co grali w Warszawie. Widziałem wszystko, próbowałem o spektaklach pisać, miałem na to jazdę, kiedy jednak napomknąłem Jurkowi Baczyńskiemu, że z rok, dwa poświęciłbym tylko teatrowi, twarz naczelnego zastygła w niechętnym grymasie, a ciało przeszył dreszcz wstrętu.

18 kwietnia | Miało być inaczej, niestety za podszeptem zarykującej się z nas połowy piekła stała się pierwowzorem głównej postaci kobiecej w „Mocnym aniele” – w książce tak, w kinie tak, w teatrze tak – w rzeczywistości rola nie do uniesienia. Miało być inaczej, stało się inaczej, to, co miało być wiecznotrwałe: wspólne mianowicie czytanie weekendowych gazet – jest teraz wspomnieniem. Ale to, czego miało nie być wcale – ty mnie twoje arie, ja tobie moje demony, choć przecież ty uważasz, że ja umiem śpiewać, więc ja tobie kolędy – jest choć na chwilę. W sumie nie najgorzej. Zawsze poza tym są nieśmiertelne linijki: cytuję z pamięci: „Miłości moja, gdzież są, dokąd idą / Błysk ręki, linia biegu / rondo ONZ...”. Tym bardziej że przecież dziś tak się już nie pisze. Pisz pan inaczej.

21 kwietnia | Spędziłeś niedzielę tak, jak zawsze chciałeś spędzić nie tylko niedzielę, ale wszystkie pozostałe dni. Można powiedzieć: spędziłeś niedzielę jak zwykle, bo przecież od pewnego czasu twoje marzenie o samotności niczym nie zmąconej, monolitycznej jak marmur i niezłomnej jak sen doktrynera się spełniło – sam się budzisz, sam zasypiasz, sam jesz, sam robisz zakupy, sam oglądasz TV etc., etc. Miałeś przeto kolejną niedzielę marzeń – nigdzie nie wychodziłeś, z nikim nie gadałeś, nikt do ciebie nie dzwonił, żadna psycholka nie szturmowała – pisałeś, czytałeś, przeglądałeś swoje książki, słuchałeś swoich płyt, oglądałeś piłkę nożną, było bosko.
Ale gdzieś koło 17.00, 18.00 wszystko się zachwiało, a nawet skończyło. Nagle krew w żyłach przyspieszyła, nie szło więcej pisać ani czytać, muzyka – nawet słodkie barokowe brzdąkaniny – stała się nie do zniesienia, ekran telewizora świecił jak wieko srebrnej trumny, ani spojrzeć, ani zamknąć.
Jak przed laty mawiali tragicy delirycy: ani siedzieć, ani spać, ani leżeć, ani wstać. Jeszcze kawał dnia i cały wieczór przed tobą – jak przeżyć pięć godzin wieczności? Samotność jest dobra, im lepsza, tym ciekawsza, samotność w takich chwilach ma ostrze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2013