DRUGI DZIENNIK PILCHA

Rzecz nie w tym – perorował blisko 20 lat temu Król Scen Polskich – że teatr jest zdominowany przez homoseksualistów, to co najwyżej zmusi niektórych do głębszego namysłu nad własną tożsamością, głęboki namysł zawsze jest dobry...

08.04.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Andrzej Dudziński
/ Rys. Andrzej Dudziński

Prawdziwe niebezpieczeństwo jest zupełnie gdzie indziej.

29 marca | W związku z obficie ostatnio poruszanym, mniej lub bardziej realnym problemem (mniej lub bardziej urojonym fantazmatem?) gejowaloryzacji życia teatralnego – przypomniała mi się w tej sprawie pewna anegdota. Przed laty opowiedział mi ją – trzeba raczej powiedzieć: mistrzowsko ją przede mną odegrał – Król Scen Polskich. Nie trzeba z kolei dodawać: zatwardziały heteryk, urodzony donżuan, nie tylko kobiety notorycznie bałamucący, ale i o swą sławę bezlitosnego uwodziciela pieczołowicie dbający. Dziś widzę: zbyt pieczołowicie, zbyt ostentacyjnie. Zbyt szczelnie i zbyt bogato królewskie jego szaty damskimi skalpami były obwieszone.
Powiedzieć, że poglądy Króla były zbliżone do tych poglądów, co obecnie homoseksualizację teatru podkreślają, to nic nie powiedzieć. On był święcie przekonany, że w ogóle żyjemy w gejowskim oblężeniu, że (my, resztka starej męsko-damskiej ludzkości) nie mamy szans, że bezwzględna kapitulacja jest kwestią czasu, a teatr – szkoda gadać – teatr w tej mierze dawno wyprzedził rzeczywistość i to wyprzedził wielorako. Rzecz bowiem nie w tym – perorował blisko 20 lat temu Król Scen Polskich – że teatr jest zdominowany przez homoseksualistów, to akurat jest pestka, to co najwyżej zmusi niektórych do głębszego namysłu nad własną tożsamością, głęboki namysł zawsze jest dobry... Prawdziwe niebezpieczeństwo jest zupełnie gdzie indziej. I Król Scen Polskich dał przypowieść o prawdziwym niebezpieczeństwie tkwiącym gdzie indziej. Kwestia homoseksualnego ujednolicenia zachowana, ale prawdziwe niebezpieczeństwo w innym jej wymiarze.
Rzecz jasna nie przytoczę tej perły, czytanie wypadłoby płasko, to jest etiuda, to musi być zagrane, niekoniecznie przez takiego geniusza jak Król, ale musi być zagrane z talentem – tylko wtedy wychodzi przesłanie, którego też nie zdradzę. Nie będę nikomu psuł dowcipu; do opowiadania (z słabym i skróconym pasmem aktorskim) jestem gotów nawet przez telefon, tym trybem opowiedziałem rzecz Naczelnemu – w końcu trudno, żeby Kierownictwo nie wiedziało, jakiego rodzaju teksty ukazują się na łamach – cóż z tego, że tylko markuję.
Swoją drogą – nagły błysk pamięci – próbowałem to kiedyś opowiedzieć – też ma się rozumieć przez telefon – Heniowi Berezie. Uwielbiał on ten rodzaj kontaktu – niestety głuchota robiła swoje. Nie szło to symetrycznie, raz słyszał, raz nie słyszał, nieraz jakby zmysł ten włączał i wyłączał, w każdym razie, gdy akurat tę dykteryjkę mu opowiedziałem, najwyraźniej podjął decyzję, że głuchy jest jak pień.

30 marca | Generalnie ludzie umierają w ten sposób, że są, a potem ich nie ma. Jednych się wspomina krócej, drugich dłużej, za jednymi się tęskni, za drugimi wcale – śmierć, koniec czyjegoś świata, w zasadzie nie ma dla świata znaczenia, świat istnieje dalej. Z wyjątkiem tych przypadków, kiedy przestaje istnieć, wylatuje w powietrze, idzie w rozsypkę. Z wyjątkiem tych przypadków, kiedy powstają w nim wyrwy jak po katastrofie, leje jak po bombardowaniu i finezyjne szczeliny, przez które przebija sine światło daremności istnienia.
Teraz, po śmierci Krzysztofa, zdaje mi się, że razem z nim umarło całe tamto lipcowe popołudnie, kiedy w redakcji na Wiślnej rozmawiałem z nim po raz pierwszy. Przyjmował mnie do pracy – umarło przyjmowanie mnie do pracy, umarła tamta Wiślna, niedaleki Rynek, idący po nim ludzie, pomnik Mickiewicza – wszystko pomarło, a jak nie pomarło – nabrało trupiej barwy, co jest jeszcze przeraźliwsze.
Nie dociskam pedału patosu do dechy, unikam tonacji, że niby świat mi się zawalił (nie musiał), ale widok nekrologów Kozłowskiego to jest jednak ponura niedorzeczność. Za bardzo był na Początku, żeby teraz łatwo przechodziły biało-czarne fotografie.

31 marca | W trakcie składania świątecznych życzeń Jackowi Gmochowi nie zachowuję się jak profesjonalista, który w takich sytuacjach omija temat główny – przeciwnie, zachowuję się jak frajer i pytam o znacznie od porażki z Ukrainą głębszą czerń zwycięstwa nad San Marino.
Posłuchać precyzyjnego monologu fachowca – zawsze przyjemnie. Ale przy specu poczuć się specem – rozkosz. Rzadka, bo wzmacniająca. Teraz już takich rozkoszy nie ma. Teraz praktycznie każda uciecha zwala z nóg. Brzmi nawet nieźle – tyle że pozbierać się trudno.

1 kwietnia | Tak to jest, jak orgazm przerasta człowieka. Przerastanie, czyli redukcja. Święta mnie przerastają, jazda do Wisły mnie przerasta, śnieg na Wielkanoc mnie nie przerasta, ale debilne na ten temat wierszyki i inne powszechne poruszenia – tak. Przerasta mnie układ pokarmowy, przerastają mnie ręce i nogi.
Ciało w ogóle niczym nastolatek: buntuje się w imię niczego. Ja, niczym bezradny rodzic buntownika, odwlekam, co się da, i liczę, że wszystko się ułoży. Dowcipu, ha, ha, gdzie się wszystko, ha, ha, ułoży, oszczędzę wam, ha, ha, i sobie.

2 kwietnia | 45. rocznica śmierci dziadka mojej byłej żony Wojciecha Podsiadły z Ostrowca Świętokrzyskiego. Był tam dyrektorem szkoły, przeszedł na emeryturę, sprzedali z babcią Janką mały domek i żeby być bliżej córki i wnuczek (za zięciem nie przepadali, ale mówi się trudno), przenieśli się do Krakowa. Zamieszkali w lilipuciej kawalerce na Nowowiejskiej, czuli się tam tak sobie. Ale on był ze specjalizacji i pasji historykiem, i widział dobre strony, dla niego mieszkanie w Krakowie było poniekąd spełnieniem marzeń, miał pewność, że na gruntowne poznanie tego miasta życia mu nie starczy. I faktycznie brakło; po roku umarł na serce.
Nigdy nie widziałem go na oczy, poznaliśmy się z Hanulą i zaczęli mieć ku sobie bardzo wcześnie, ale na akurat to spotkanie było za późno.
W międzyczasie 45 lat w trumnie jak z bicza strzelił. Czasem przyjeżdżali dziwaczni krewniacy, ale i oni na pewno dawno pomarli. Co zostaje? Zwyczajna jednostka nicości: zapomniany żywot nauczyciela z Ostrowca Świętokrzyskiego.

3 kwietnia | Dzień dłużej w Wiśle. Powrót do Warszawy mnie przerasta. Dół. Jak to po wzlocie. Bo wczoraj na jakimś niemieckim kanale nie tyle może wzlot, co czysty (przeczysty – jak mówią bohaterowie fenomenalnego „Angelusa”) zachwyt – mianowicie „Czarodziejski flet” – bezpośrednia transmisja z festiwalu w Baden-Baden (Matula, którą tyle razy za gust muzyczny karciłem, też zachwycona). Berlińscy filharmonicy pod dyrekcją Simona Rattle’a – więc i Kożena, i parę innych gwiazd w obsadzie.
Bardzo lubię ten kompletnie niezrozumiały utwór – niezrozumiały – że tak powiem: w zaraniu, bo przecież nikt mnie nie przekona, że Schikaneder z Mozartem wiedzieli, o co im chodzi. Owszem, nieprzenikalną symbolikę masońską maskowali albo błazenadą, albo deliryczną wyobraźnią, w rezultacie powstał efekt boskiej hermetyczności, arcydzieło sztuki bezinteresownej, dowód na Jego istnienie.
Muzyka w charakterze tego dowodu – używana bywa często. I nie dziwota (Któż mógł stworzyć głowę Amadeusza?).
Klasyk powiada: „Gdyby głos Boga był słyszalny – byłby nieodparty”. Wczorajszy „Czarodziejski flet” był słyszany i był nieodparty. Zwłaszcza w Wiśle-Parteczniku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2013