Historia dygotu: Księżniczka krwi (2)

– O Chryste! O Chryste Panie! Myślałam, że on żartuje, a on nie żartuje! On ma faktycznie żyły jak biedronka! I co zrobimy? Co zrobimy, jak się nie wkłujemy? – głos pielęgniarki niósł się pod powałami i przez otwarte okna powtarzał – tyle że z powrotem – moją niedawną trasę.

13.09.2015

Czyta się kilka minut

 / il. Marek Tomasik
/ il. Marek Tomasik

I
Na razie jednak prawdziwych obaw nie było, na razie było udawanie, i to udawanie z lekka żartobliwe, na razie było pozorowanie straszliwego ogromu przeszkód, który nas przerósł i z którym nie wiadomo, czy sobie poradzimy, chociaż powinniśmy, w końcu przeważnie jednak radziliśmy sobie; jedna za drugą pojawiały się coraz dostojniejsze, coraz bardziej doświadczone, coraz głębiej w dziejach pobierania krwi zanurzone pielęgniarki, i co? I nic.

Moje ciało odmawiało utoczenia choć kropli, moja wystarczająco piaszczysta krew zmieniała stan skupienia na zupełny kamień, moje żyły były nieuchwytne nawet dla największych wirtuozek wkłuwania. Wieść się rozchodziła lotem i rosła eksplozywnie, najpierw była mowa o pacjencie, z którego mikroukładem krwionośnym nie ma żadnego kontaktu, potem, że dalej nic, że krew się w ogóle nie pokazuje, więc o pobieraniu mowy nie ma, bo nie wiadomo, czy w ogóle jest co pobierać, potem, że Jaga, Ira i Jagoda nie dały rady. Niemożliwe! Jaga, Ira i Jagoda? Nie dały rady? Przecież one trafiają w żyłę ze stu albo nawet dwustu kilometrów! Trafiają, ale akurat nie tym razem. Chyba w tym momencie bariery pękają i dajemy sobie spokój z powściągliwością i wokół bezkrwistego osobnika robi się dziwowisko, zbiegowisko. Fenomen! Dożył sześćdziesiątki bez żył udrożnionych! Może w ogóle bez żył! A niby co miało je udrożnić? Krew gęsta jak rozpuszczony kamień! Fenomen!

Fenomen siedzi wpierw z obnażonymi ramionami, potem całkiem do pasa goły i najbieglejsze i obdarzone prawdziwie lekarską intuicją siostry oglądają go centymetr po centymetrze, prześwietlają wzrokiem skórę, widzą go wręcz ze skóry obłupionego; tu, może tu – mówi Jaga albo Jagoda, tu jest jako tako; i zaczyna się masowanie, klepanie, oswajanie małej błękitnej żyłki, z której miejmy nadzieję cokolwiek na światło dzienne wypłynie, i Jaga albo Jagoda bez pudła trafia w samo sedno błękitu, klęska jest jednak szybsza od tryumfu, ledwo widoczne naczynie pęka, na olbrzymich powiększeniach ktoś widzi setki niebieskich iskier.

Pora przestać udawać, że sytuacja jest niegroźna. Siostry przerywają działania, spoglądają najpierw na siebie, potem na mnie, wzrok ciężki, mina złe – co najmniej złe – nowiny zwiastująca. Dajcie spokój, patrzą na mnie tak, jakby wysoki, może nawet najwyższy wyrok ogłosić miały. Pan jest bardzo odwodniony, niebezpiecznie odwodniony. Miałem być na czczo. Ale pić pan mógł. Faktycznie mogłem. I co? I zapomniałem. Widzi pan. Zrobimy przerwę. Siądzie pan na korytarzu, wypije parę kubków wody i spróbujemy jeszcze raz. Może się uda. Ale raczej się nie uda. Pan ma problem z nadmierną krzepliwością krwi. My sobie żartujemy, ale nasze chichy-śmichy niech nie przesłonią sprawy, a sprawa jest poważna. To nie tylko jest kwestia, że w ramach na czczo nie napił się pan, jak trzeba, to jest coś jeszcze. Nadmierna, czyli za wysoka krzepliwość – udar. Nie nadmierna, czyli za niska – zawał. Zawsze coś.

I siadam na korytarzu, i wodę za wodą pompuję. Zainteresowanie moją osobą opada, zawsze przyjmuję to z mieszanymi uczuciami – tym razem jednak ulga. Z zazdrością patrzę na kolejnych chętnych do badania krwi, żadnych niemożności z wkłuwaniem, wszyscy mają lepsze żyły ode mnie, z lekkością wchodzą, wychodzą, żadnych zbiegowisk, w ogóle żadnych problemów, jest jak zawsze – ja jeden mam problemy. Reszta szczęśliwa – ja jeden nieszczęśliwy. Reszta (świata ma się rozumieć) żyje dobrze i poprawnie – ja jeden źle i nieumiejętnie. Wszyscy lekarze i wszystkie pielęgniarki z Centrum Cyryla lepiej się ode mnie mają, to pewne, ale i wszyscy tutejsi chorzy mniej ode mnie chorzy. Jesteś najbardziej schorowanym pacjentem Unii Europejskiej? Chłopie, opamiętaj się. Piję wodę i przez szklaną ścianę zaglądam do pokoju pielęgniarek, mówią o mnie, próbuję sens wychwycić, czytając z ust, ale coś się nie zgadza, wyraźnie w ich gadaniach pojawia się (łatwe zresztą do rozszyfrowania) słowo Ola, imię Ola – co jest grane? Akurat Ola? Owszem, znam pewną Olę, ale one o tym nie wiedzą i nigdy, przenigdy się nie dowiedzą. Ola. Ola – dajcie spokój; historia potężna i wielce niecenzuralna, nie wiem, czy ją kiedykolwiek opowiem. Potężna, czyli do opowiadania w sam raz. Owszem, ale nie przy okazji perypetii z pobieraniem krwi. Siostrom chodzi o jakąś inną Olę, której ja nie znam, a one łączą ją ze mną. Nie ułatwiajmy sobie życia mnożeniem fałszywych ścieżek, zagadka owszem jest, ale zagadka godna trzydziestu minut czekania, czterdziestu pięciu nawet. Prędzej czy później godzina finału wybiła; finału – dodajmy – niegodnego swej nazwy, zgrzebnego, postnego i bez wiary. Przynajmniej w pierwszej połowie. Bo druga połowa to ho ho. W każdym razie jakąś byle jaką akcję podjęły i oczywiście nic. Wypita woda chlupocze we mnie, ale jej chlupot na chlupot krwi się nie przekłada. Unieważnimy wszystko, co dziś, odczekamy parę dni i ponowimy badania. Ponowimy próbę badań – mówi najdostojniejsza z sióstr. Zgadza się pan? Nie bardzo jest inne wyjście. Szczerze mówiąc, nie ma. Jak pan tyle się wyczekał, to bardzo proszę jeszcze minutę. Zaraz wpadnie nasza koleżanka Ola. Może ona się wkłuje. Ola wkłuje się na pewno – powtarzam bezwiednie, dziwnie prędko, z wisielczym nastrojem, bez cienia nadziei.

II
Dopóki jej nie zobaczyłem, byłem pewien, że wyrażenie: krew w żyłach żywiej krąży, jest czystą retoryką. Ale zobaczyłem i nie tylko obraz retoryki się zmienił. Ale zobaczyłem i uwierzyłem. Pismo wprawdzie mówi, że błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli, ale w tym wypadku ci, którzy siostry Oli nie widzieli, jakoś specjalnie błogosławieni nie będą. Choćby nie wiem, jak wierzyli. Pewne rzeczy, a zwłaszcza pewne istoty na tym świecie należy jednak ujrzeć. Po to zostały stworzone.

Nie była specjalnie wysoka ani nie była specjalnie niska. Ani wyraziście chuda, ani na odwrót. Szczupła bez przesady. Blondynka również bez przesady. Oczywiście tak budowany portret nie zmierza do żadnej średniości czy przeciętności. Jej siła i jej uroda (siła jej urody) polegały na tym, że spokojnie likwidowała wszelkie wzorce i sezonowe ideały kobiecego piękna. Bladły przy niej za wysokie i za chude. Gasły pałające spojrzenia. Dramatyczne, a może wręcz szekspirowskie pozy mało znaczyły. Była w sam raz, ale tym razem wszystkie składniki jej akuratności eksplodowały. Tajna broń Centrum Cyryla w nonszalancko powiewającym chałacie. Świetne nogi – w sumie rzadko jest okazja do wygłoszenia prostej pochwały nóg kobiecych – korzystam z tej okazji. Pogoda ducha niechaj będzie z tobą. Uśmiechała się – i tajemnica, i obietnica były w jej uśmiechu. Zobaczyłem ją i uwierzyłem, że się wkłuje, i wkłuła się, zanim zdążyłem utwierdzić się w wierze. Krew kapała z żyły, moja ciemna krew1 znów płynęła przeze mnie, życie wracało, ciało zmartwychwstawało; czułem się jak przywrócony językowi retoryczny wers. ©

1 „Czarna krew starości. Jej sople kapią sopel po soplu. Wiatr z północy ścina je w lód” – Aleksander Wat.

WYJĄTKI
„Nie udawać zdrowia! Zdrowie częściowo unieważnia to, o czym wczoraj myślałem. W zdrowiu nie byłoby nieszczęścia. Zdrowie musiałoby nawet być pożądane. Niebezpieczeństwo tkwi tylko w udawaniu zdrowia przez chorych. I dlatego pisarz musi wymagać przede wszystkim, żeby zrozumiano jego chorobę. Piszący nie powinien zbyt wymyślnymi środkami swej choroby maskować (ci, którzy poznawszy ją, będą go omijali wielkim kołem, i tak nie byli jego czytelnikami!). Ukrywanie choroby, przechodzenie nad nią do estetycznego porządku, pyskowanie nad chorobą brzmi fałszywie i może być niebezpieczne. (Dedykowane tym, którzy krzepią udanym zdrowiem i przez pruderię kryją choroby)”. Andrzej Falkiewicz. Fragment powstającej właśnie nowej książki Jerzego Pilcha „Historia dygotu”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2015