Drgania czy wstrząsy?

PO chciałaby się pochwalić jakimś jednoznacznym sukcesem w realizacji swoich sztandarowych projektów. Wiadomo jednak, że od samego chcenia nic się nie wydarza, szczególnie w polityce.

07.04.2009

Czyta się kilka minut

Kończąc układanie list wyborczych do Parlamentu Europejskiego, partie ustawiają się w blokach startowych przed nowym sezonem politycznym. Półtora roku po poprzednich wyborach czeka je rzeczywista próba. Jedni chcieliby doczekać politycznego wstrząsu po miesiącach względnej stabilności. Drudzy liczą, że tak jak przez cały poprzedni rok, drgania sondaży pozostaną drganiami, a wstrząs pozostanie niespełnioną nadzieją przeciwników i wszystko zostanie po staremu. Czyje oczekiwania są bliższe spełnienia?

Obietnice czy rozliczenia

W polskich kampaniach wyborczych często krytykowane było uzależnienie zwycięstwa od pustych obietnic w ich trakcie. W każdym razie na pewno przegrani zarzucali zwycięzcom łudzenie wyborców - czy to 3 milionami mieszkań, czy cudem gospodarczym.

W zbliżających się wyborach stare oferty nie zostaną jednak przebite. Dziś w sercach wyborców raczej gości obawa przed pogorszeniem sytuacji niż nadzieja na upragnioną poprawę. Niegdysiejsze obietnice nie zostały spełnione - zarzut taki można postawić każdej z obecnych sił politycznych. Także nowym podmiotom nie uda się pewnie znaleźć czegoś, co przemówi do wyobraźni, jeśli będą chciały zachować choć minimalną wiarygodność.

Czym zatem będą się kierować wyborcy, decydując się na wskazanie takiego a nie innego kandydata? Zapewne część politycznych emocji pozostanie zamrożona. Ukształtowane pod ich wpływem podziały potrafiły przetrwać dziesiątki lat. Takich emocji dostarczyły nam lata 2003-2007 - od afery Rywina, przez prezydencki pojedynek Kaczyński-Tusk, do upadku rządu PiS, LPR i Samoobrony. Wedle takiej hipotezy doraźne działania partii mogą wpływać co najwyżej na wąskie grono niezdecydowanych - nie mają jednak szans na wywołanie rzeczywistego przetasowania na scenie politycznej. Szczególnie w sytuacji, gdy notowania poszczególnych partii układają się w ranking, w którym każda kolejna ma notowania o połowę mniejsze od poprzedniej.

Nie brakuje jednak symptomów sugerujących, że wyborcy w coraz większym stopniu rozliczają poszczególne partie za ich konkretne inicjatywy, artykułowanie pojawiających się problemów czy utrzymywanie standardów działania.

Opozycja

Wbrew proroctwom, PiS nie rozpadł się po porażce. Zajmowanie pozycji największej partii opozycyjnej utrzymuje znaczenie tych emocji, które przesądziły o wyniku wyborów 2007. Trochę postaci poszło swoją drogą, lecz ten exodus nie spowodował reakcji łańcuchowej.

Miniony sezon był dla partii Jarosława Kaczyńskiego ciągłym poszukiwaniem drogi powrotnej na szczyty władzy. Pomysłów nie brakowało, brakowało konsekwencji. Było więc skupienie się wokół pałacu prezydenckiego jako centrum opozycji wokół rządu i próba wpisania obu braci w role "złego i dobrego policjanta". Były próby "ocieplania wizerunku" z przejażdżkami na quadzie oraz cierpliwym podejściem do mediów i przekazaniem krytykowania rządzących w ręce kobiet o merytorycznym przygotowaniu. Ogłaszanie "polityki pokoju" i codzienne konferencje krytykujące rządzących.

Żaden z tych zwrotów nie przyniósł poprawy notowań, ale też żaden ich nie obniżył. Zwolenników PiS nie przybyło, ale tym, których partia już ma, takie wolty jak dotąd najwyraźniej nie wadzą.

Jedność nie jest atutem niegdysiejszego LiD-u. Wydawało się, że SLD jest naprawdę w narożniku - Napieralskiemu nie udało się zjednoczyć lewicy na własnych warunkach, SdPl wolała towarzystwo PD, dające mniejszą szansę na zdobycie mandatów, lecz także mniejsze ryzyko utraty resztek podmiotowości. Pozbycie się konkurenta do przywództwa - Wojciecha Olejniczaka - ma się odbyć poprzez wypchnięcie go na "wcześniejszą emeryturę" do Brukseli. Ale wystawienie go na pierwszym miejscu w Warszawie czyni z Olejniczaka główną postać kampanii w tej partii. Jaką metodą będzie się on chciał pozytywnie odróżnić od Dariusza Rosatiego, trudno dziś dociec. Napieralski mógłby na tym miejscu wyrażać lewicową "wyrazistość". Olejniczak jako osoba odcinająca się od centrowych wypaczeń nie będzie brzmiał szczególnie wiarygodnie. Lecz mówiąc to, co naprawdę myśli, pozostanie tylko mniej doświadczonym Rosatim, tyle że trzymającym się postkomunistycznego zaplecza organizacyjnego. To także mało porywające.

PO odebrała SLD dwa ostatnie - zdawało się - personalne atuty: Włodzimierza Cimoszewicza i Danutę Hübner. Wyglądało na to, że możliwy jest scenariusz, w którym PO dokonuje "dorżnięcia watahy", tyle tylko, że po lewej stronie, nie zaś po prawej. Nagle media zelektryzowała wiadomość, że Sojusz poprawił dwukrotnie notowania, odnosząc główną korzyść z afery Misiaka. Kolejne sondaże, przeprowadzone przez inne ośrodki, nie potwierdziły dotąd tego trendu. Jednak tak niewiele trzeba, by otrząsnąć się po szoku związanym z decyzjami Cimoszewicza i Hübner, i by uszy polityków lewicy znów podniosły się do góry.

Nic jednak nie wskazuje, by lewica trzymała w zanadrzu jakiś jednoznaczny plan. Najpewniej dalej będzie lawirować pomiędzy twardą opozycyjnością, skupioną na krytyce PO, a pokazywaniem swojego znaczenia przez prowadzenie - jak równy z równym - rokowań z Platformą nad projektami dotyczącymi szczegółowych przedsięwzięć. Być może pozwoli to wygrać walkę o bycie jedyną listą na lewicy, może też sprowadzić w rejony poniżej progu wyborczego.

Część mediów niezbyt przychylnych Platformie, nie widząc dla niej zagrożenia ze strony PiS czy lewicy, skupiła swoją uwagę na przejęciu przez Pawła Piskorskiego politycznej mumii - Stronnictwa Demokratycznego. Partia, która od co najmniej dekady nie jest odnotowywana w sondażach, zyskała dotąd na tym transferze tylko wzrost liczby cytowań. Podobnie jednak jak w przypadku ruchu "Polska XXI", droga do rzeczywistego znaczenia nie rysuje się szczególnie optymistycznie. Na pewno można czekać "z bronią u nogi" na potknięcia PO. Ale takich czekających jest już spore grono. Samo zaś czekanie jest umacnianiem Donalda Tuska - pokazuje, jak bierna i słaba jest dlań alternatywa.

Rządzący

Rocznica powołania rządu Tuska była okazją do przelania się przez media fali zawiedzionych nadziei. Na konto rządu można jednak zapisać kilka pozytywów - załatwienie sprawy pomostówek, ustabilizowanie się złotego, plan oszczędzania w obliczu kryzysu. Jednak w pierwszych miesiącach 2009 r. tym, co najbardziej absorbowało uwagę opinii publicznej, były zaniechania reakcji na małe kryzysy we własnym obozie. Dymisja ministra Ćwiąkalskiego, oskarżenia względem wicepremiera Pawlaka, afera senatora Misiaka - w każdej z tych spraw premier reagował ostro, choć zwykle nie od razu.

Ostra reakcja na książkę Zyzaka o Wałęsie wydaje się raczej wątpliwa - nie zamyka tematu, lecz dostarcza opozycji okazji do kolejnych ataków. Można rozumieć emocje premiera, lecz obronie legendy Solidarności lepiej by służyło potraktowanie takiej publikacji jako żałosnego wygłupu niż nasyłanie na uniwersytet kontroli kierowanej przez partyjnego kolegę i pohukiwania pod adresem IPN-u.

PSL nie może się zdecydować, czy chwalić się raczej zgodną współpracą w rządowej koalicji, czy tym, że potrafi się postawić silniejszemu partnerowi. Próbuje robić jedno i drugie na zmianę. Kolejną awanturę - tym razem koalicyjną - wywołało forsowanie przez PO obcięcia dotacji dla partii. Może to i zgodne z odczuciami większości obywateli, trudno jednak o mniej trafiony moment na upieranie się przy takim projekcie. Sprawa senatora Misiaka oraz lubelskich studentów, hojnie finansujących kampanię Janusza Palikota, dostarczyła zwolennikom finansowania partii z budżetu obrazowych argumentów. Pryncypialność premiera wzmogła napięcia w koalicji, która i tak z trudem znajdowała jakiś modus vivendi po medialnej burzy wokół interesów znajomych Waldemara Pawlaka z Ochotniczymi Strażami Pożarnymi.

Wiele wskazuje na to, że PO chciałaby móc się pochwalić jakimś jednoznacznym sukcesem w realizacji swoich sztandarowych projektów. Wiadomo jednak, że od samego chcenia nic się nie wydarza, szczególnie w polityce. Może lepiej byłoby, gdyby premier poszukał w podległych sobie ministerstwach takiego antykryzysowego przedsięwzięcia, którego nikt nie mógłby przedstawiać jako sztuczkę mającą osłabić zdolności organizacyjne politycznych konkurentów.

Partie, usilnie starając się zaszkodzić swoim konkurentom i nie chcąc stracić tego, co już mają, podejmują co rusz nowe inicjatywy. Gdy kolejne zamierzenia nie chcą ruszyć z miejsca lub nie widać ich natychmiastowych efektów, porzucają obwieszczane wczoraj z pompą strategie i rzucają się, by spróbować czegoś nowego. Ich działania, oglądane z dystansu, robią wrażenie nerwowych drgawek.

Czy drgawki te mogą doprowadzić do jakiegoś wstrząsu na scenie politycznej? Nic nie wskazuje na to, by mogły one zaszkodzić politycznym przeciwnikom. Już bardziej prawdopodobne jest, że niezborne ruchy zaszkodzą im samym. Dopiero jeśli pod wpływem takich drgawek ubędzie ze sceny politycznej jeden z kluczowych aktorów, będzie się można zabierać do pisania nowego scenariusza politycznego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2009