Co wynika z lipcowych sondaży? Analiza "Tygodnika"

JAROSŁAW FLIS: Zaskakujące, ale polaryzacja w Polsce wcale się nie zwiększa. Wręcz przeciwnie: przybywa ludzi zmęczonych duopolem, który rządzi nami od niemal dwóch dekad.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Marsz Wolności zorganizowany przez partie opozycyjne w rocznicę wyborów z 1989 r., Warszawa, 4 czerwca 2023 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
Marsz Wolności zorganizowany przez partie opozycyjne w rocznicę wyborów z 1989 r., Warszawa, 4 czerwca 2023 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Polska polityka bierze właśnie ostatni głęboki oddech przed rzuceniem się w wir kampanii. Widzimy, co prawda, relacje z awantur w Sejmie i na konferencjach prasowych, podczas których dochodzi do emocjonalnych starć politycznych przeciwników, ale zasadnicza kampania ruszy dopiero we wrześniu. Analizując uważnie to, co działo się latem przed kilkoma poprzednimi wyborami, można jednak pokusić się o pewne wnioski oraz spróbować przewidzieć przyszłość.

Mityczny podział

Medialni kibice obu głównych partii są zadziwiająco zgodni w otwartym wyrażaniu tego, co Jarosław Kaczyński i Donald Tusk tylko sugerują – że liczą się wyłącznie oni. W tak skonstruowanej narracji wybór jest prosty i trzeba zdecydować się albo na jednego, albo drugiego – postawienie na kogoś innego ma być straconym głosem, oznaką naiwności, wręcz głupoty. Kłopot w tym, że opis ten rozmija się z rzeczywistością, i to od dość dawna.

Widać to wyraźnie, jeśli przeanalizujemy tegoroczne lipcowe sondaże, wyciągając z nich średnią i porównując ją z taką samą średnią z lipca poprzedzającego cztery poprzednie wybory parlamentarne od 2007 r. Tak skonstruowany obraz uwidacznia specyfikę polskiej sceny politycznej, na której są całkiem harmonijne proporcje stałości i zmiany, a także układ sił między starymi i nowymi partiami.

Przez 16 ostatnich lat każdy z członków starej „bandy czworga” – PiS, PO, SLD i PSL – obklejony został pozostałościami po uzurpatorach, którzy chcieli zająć ich miejsce. Do takiej roli aspirowała Solidarna Polska, Nowoczesna, Wiosna, Razem i Polska 2050 – nikomu nie udało się zmienić trwale naszej sceny politycznej. Różny jest też dziś poziom autonomii i realnej siły w ramach szerszych projektów, do jakich te partie przystąpiły. Jednak po staremu zdecydowana większość Polaków – nawet jeśli nie wszyscy z takim samym entuzjazmem – skłania się ku znanemu od lat czworościanowi.

Bezdyskusyjnym faktem pozostaje, iż w okresie letnim, poprzedzającym każde z czterech ostatnich wyborów parlamentarnych, polaryzacja na polskiej scenie politycznej była większa niż w tym roku. Jest więc inaczej, niż chcieliby to widzieć liderzy i najwierniejsi kibice dwóch największych partii. Polacy są coraz częściej zmęczeni duopolem. Zarówno PiS (36 proc. poparcia w sondażach z lipca 2023 r.), jak i PO (30,7 proc.) mają dziś poparcie mniejsze niż ich własna średnia lipcowa sprzed poprzednich czterech elekcji. Obydwu partiom zdarzało się już notować gorsze wyniki, lecz zarazem każdej brakuje dziś kilkunastu procent do swoich najlepszych osiągnięć. Wystarczy podać, że w lipcu 2019 r. sondaże dla PiS osiągały pułap 47,6 proc.

Jeśliby zaś policzyć wspólnie poparcie deklarowane dla obu hegemonów, to okaże się, że dziś głosowanie na PO lub PiS deklaruje 66,8 proc. Polaków, choć jeszcze cztery lata temu duopol ten zgarniał ponad trzy czwarte poparcia (76,3 proc.), a w 2011 r. wręcz 77,9 proc. Również w 2007 i 2015 r. „PO-PiS” miał się lepiej niż dziś. Oddanie głosu na jedną z tych dwóch sił deklarowało wówczas odpowiednio 69,2 oraz 69,6 proc. ankietowanych.

Lewica w ostatnich sondażach (średnio 8,7 proc.) też jest słabsza od własnej średniej z lipcowych badań opinii przed wcześniejszymi wyborami. Cztery lata temu notowała 11,8 proc., ale bywało też gorzej – latem 2015 r. jej poparcie wynosiło ledwie 4,4 proc. Z kolei rezultat koalicji PSL i Polski 2050 jest (wbrew poglądom części mediów stawiających na Tuska) wyraźnie lepszy od tego, na co kiedykolwiek w ostatnich 16 latach mogli liczyć ludowcy. W sumie para mniejszych udziałowców „bandy czworga”, wzmocniona Hołownią oraz Zandbergiem/Biedroniem, ma się dziś ciut lepiej niż zazwyczaj w przeszłości. Także sondażowe poparcie dla Konfederacji jest znaczące, bo o połowę lepsze od tego, co średnio zbierali na tym etapie kampanii główni przeciwnicy starego układu.

Kubeł zimnej wody

Po marszu 4 czerwca wielu rozgorączkowanych komentatorów ogłaszało już polityczne tsunami, które zmiecie nie tylko partię rządzącą, ale i próbujących zachować swoją tożsamość mniejszych udziałowców „bloku senackiego”. Rzeczywiście, miesiąc temu notowania Koalicji Obywatelskiej były wyższe niż przed marszem – zmiana o 2,5 punktu procentowego wydawała się początkiem „równi pochyłej” dla PiS i przebiciem się PO przez „szklany sufit”. Stało się to jednak kosztem nie partii władzy, lecz potencjalnych koalicjantów Tuska. Kolejny miesiąc nie przyniósł KO pogłębienia przewagi, lecz spadek o pół punktu. Za to notowania Lewicy i „Trzeciej Drogi” ustabilizowały się na całkiem przyzwoitym poziomie 18,8 proc., dając im na spółkę niemal dwie trzecie tego, na co może liczyć KO.

Największym beneficjentem ostatnich miesięcy jest oczywiście Konfederacja. Duet Mentzen-Bosak podniósł od maja swoje notowania o 3 pkt. proc. Czy jednak gorączka facebookowych baniek, twitterowych awantur i tiktokowych zasięgów jest dobrym źródłem prognoz wyborczych? Nie sposób ich zupełnie zignorować, lecz może warto najpierw sprawdzić, jak ostateczne wyniki poprzednich jesiennych wyborów miały się do lipcowych sondaży.

Analizować to można na dwa sposoby. Pierwszym jest śledzenie losów konkretnych partii, które z niewielkimi zmianami zachowały swoją tożsamość przez minione 16 lat. Z tej strony patrząc, PiS jeszcze w żadnych wyborach nie zdobył wyższego poparcia, niż wskazywała średnia lipcowych badań opinii. Nie znaczy to oczywiście, że to nie może się zmienić, jednak analiza czterech kolejnych elekcji pozwala zauważyć, że w ciągu kilkudziesięciu ostatnich dni kadencji parlamentu liczba przeciwników PiS rośnie zawsze szybciej niż zwolenników. W 2007 r. ten spadek wynosił 0,5 pkt. proc., w 2019 – 4 pkt. proc.

W przypadku PO obraz jest mniej jednoznaczny, lecz to nie znaczy, że bardziej zachęcający. Owszem, w 2007 r. poparcie dla Platformy wzrosło na koniec o 4 pkt. proc., lecz już w kolejnych wyborach tak dobrze to nie wyglądało (-7,9). Partia słabła w kampanii zwłaszcza wtedy, gdy rządziła, ale przed czterema laty, już jako opozycja, także w październiku zanotowała wynik gorszy niż w lipcowych sondażach (-1,3).

Jeszcze mniej jednoznaczny obraz widzimy w przypadku Lewicy. Największy wzrost (o 3,1 pkt. proc.) względem lipcowych sondaży miał miejsce w 2015 r. i wynikał ze stworzenia listy Zjednoczonej Lewicy z niedobitkami kolejnych inicjatyw Janusza Palikota. Wszystko jednak skończyło się klęską z racji rozbicia się o wysoki próg wyborczy dla koalicji. Warto przy tym pamiętać, że u progu tamtej kampanii Lewica notowała fatalne wyniki, ale na jej koniec niewiele brakowało, by przekroczyła 8 proc.

Stały kierunek zmiany na plus, jeśli chodzi o porównanie lipcowych sondaży i ostateczny wynik wyborczy, widzimy natomiast w przypadku PSL. Tyle że obrazek ten traci na jednoznaczności, jeśli sobie uświadomić, że dwa największe wzrosty – w 2007 i 2019 r. – nie były do końca samodzielnym osiągnięciem ludowców. Przed czterema laty wynik poprawiło rzucenie koła ratunkowego Kukizowi; dwanaście lat wcześniej skok poparcia przyniosło przyciągnięcie zawiedzionych „sierot po PO-PiS-ie”, które liczyły na wspólne rządy tych partii po wyborach 2005 r. i nie umiały rozstrzygnąć, kto zawinił, że do tego nie doszło.

Wszystkie analizowane wyniki partii można też pogrupować inaczej, np. spoglądając na ich miejsce w strukturach władzy. Partia rządząca we wszystkich czterech omawianych wyborach traciła w trakcie kampanii. Główna partia opozycji urosła tylko raz, podobnie jak trzecia siła w lipcowych rankingach. Dlatego entuzjazm liderów Konfederacji, którzy już widzą siebie jako tych, którzy przewracają stolik, ma słabe podstawy. Łatwiej może się wywrócić ich własny stołek – trzecie miejsce na podium nie należy bowiem do najstabilniejszych. Największe łączne wzrosty bywały za to udziałem tych, którzy w lipcu byli już poza podium – lecz to także tylko dwa przypadki z czterech.

Całkiem wyraźnie więc widać, że dużym w kampanii łatwiej stracić niż zyskać. Mali zyskują bardziej, ale jest ich zarazem więcej i nie każdy może liczyć na wzrost. Dlatego trudno się dziwić nerwowości liderów małych ugrupowań – w końcu zanim gruby schudnie, chudy umrze z głodu.

Ostatnia szarża prezesa

W połowie wakacji największy popłoch panuje jednak w partii rządzącej. PiS znajduje się teraz na bardzo podobnym etapie, na jakim była PO w 2015 r. W obu przypadkach poczucie własnej przewagi tworzyło latami przekonanie, że wybory da się wygrać z rozpędu (tak też sądził w 2015 r. prezydent Bronisław Komorowski). Twarda rzeczywistość uświadamiała w końcu konieczność zmiany strategii, tyle że nie sposób wymyślić się na nowo na pół roku przed wyborami. Łatwiej o ruchy, które de facto są paniczne.

Obecny pomysł z referendum dotyczącym imigracji przypomina sytuację sprzed ośmiu lat. Choć jednomandatowe okręgi wyborcze były jednym z głównych haseł Pawła Kukiza, który w wyborach prezydenckich zdobył 20 proc. poparcia, to jednak sprawy tej nie udało się wykorzystać ani na potrzeby II tury (na co liczył ogłaszający referendum Komorowski), ani w jesiennych wyborach sejmowych. Zresztą, historia referendów, które obróciły się przeciw ich inicjatorom, jest całkiem długa.

Najbardziej jaskrawym przykładem jest oczywiście brexitowy trik brytyjskiego premiera Davida Camerona, który zakończył jego polityczną karierę, podobnie jak nieudane konstytucyjne referendum premiera Włoch Matteo Renziego. Na naszym podwórku można przypomnieć absurdalne uwłaszczeniowe referendum Wałęsy, które nie uratowało jego prezydentury. Czy Kaczyńskiemu uda się rozegrać sprawę sprytniej? Na razie nic na to nie wskazuje, biorąc pod uwagę nagłośnienie przez opozycję danych świadczących o tym, że to obecna władza sprowadziła najwięcej imigrantów do Polski. Referendum może się więc skończyć tak, jak „wybory kopertowe”, Polski Ład, KPO i „lex Tusk” – odbijające się ciągle czkawką niepowodzenia. Rządzący chcą oczywiście skoncentrować uwagę społeczeństwa na swoich ideowych atutach i niegdysiejszych przewagach, ale wybory są w pierwszej kolejności wyrazem bieżących ocen rządu. Te zaś są najgorsze od prawie ćwierćwiecza.

Nie bardzo też można sobie wyobrazić jakiś nagły reset, nową ideę czy też świeżą postać, mogącą pociągnąć sondaże. Takim posunięciem było wystawienie jako kandydatki na premiera Beaty Szydło w 2015 r. oraz powołanie jako jej następcy Mateusza Morawieckiego. Dziś wydaje się to niemożliwe do powtórzenia. Obecny premier, nieustająco naciskany przez Ziobrę i rdzeń PiS z dawnego „zakonu PC”, stał się już tylko rezonatorem prezesa. To Kaczyński jest głównym bohaterem partyjnych spotów i medialnych wydarzeń, a jego powrót do rządu w charakterze „­oberpremiera” stanowi tego ukoronowanie. A przecież wystarczy sprawdzić w danych rządowego CBOS, jakie to może być obciążenie. Jarosław Kaczyński jest najgorzej ocenianym premierem trzydziestolecia, czyli odkąd prowadzi się takie badania. Nawet Tusk w drugiej kadencji, po katastrofalnej politycznie decyzji o podniesieniu wieku emerytalnego, miał średnio lepszy bilans od swojego głównego adwersarza.

Zamiast nowego pomysłu mamy w partii rządzącej eskalację ataków na lidera opozycji. Sięgnięciu po „ryży” argument nie wróżę jednak sukcesu, powinien on raczej zapalić sztabowcom PiS czerwone światełko alarmu. Tyle że nie zapali, a jest to m.in. efektem wszechwładzy prezesa w partii. W czasie, gdy rozstrzygane są miejsca na listach wyborczych, co znajduje się całkowicie w jego rękach, działacze są nastawieni na mówienie tego, co chce usłyszeć ich wszechwładny szef, a nie wyborcy. Raczej będą go utwierdzać w przekonaniu, że powinien mówić to, co mu leży na sercu. Całe ugrupowanie, najpewniej najsilniejsze i najlepiej zorganizowane w kraju, wpakowało się więc samo w pułapkę. Zupełnie jak w 2017 r. – w apogeum swojej siły i entuzjazmu w szeregach – gdy nie potrafiło uniknąć absurdalnej szarży przeciw przedłużeniu kadencji Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej. Szarży zakończonej pamiętnym głosowaniem 27:1 i sondażowym dołkiem. Tamta sprawa była od początku przegrana i musiała PiS zaboleć, ale niekoniecznie musiało to boleć aż tak mocno.

Nawet bez schodzenia w kampanii na tak niski poziom, nie byłoby lekko ani rządzącym, ani głównej sile opozycji, która również liczy, że na ostrym sporze Kaczyński-Tusk skorzysta. Owszem, w 2007 r. obaj byli w stanie spolaryzować mocno scenę polityczną. Dziś są już o 16 lat starsi, ale i wyborcy są bogatsi o lata doświadczeń z nimi. Czy da się jeszcze ożywić ówczesne nadzieje? Czy można zastąpić je samymi negatywnymi emocjami? Wielu pewnie to wystarcza. Lecz doświadczenia wszystkich tych lat pokazują, że o ostatecznym wyniku decydują głównie ci, dla których ten prosty wybór to za mało. ©

Wykresy ilustrujące przywołane w tekście dane, przygotowane przez Jarosława Flisa, znajdują się na blogu autora>>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Lipcowe sondaże, lipne prognozy