Nadeszło przesilenie

Kryzys ekonomiczny i kryzys polityczny zjawiły się zgodnie z oczekiwaniami i wbrew zaklęciom. Okazało się, że bierność i unikanie odważnych decyzji nie są najlepszą metodą zachowania społecznego poparcia.

30.12.2008

Czyta się kilka minut

rys. Mirosław Owczarek /
rys. Mirosław Owczarek /

Jeśli spojrzeć na sondaże poparcia dla partii, dojść by można do wniosku, że w minionym roku nic się nie wydarzyło. Notowania wszystkich ugrupowań różnią się od tych sprzed 12 miesięcy mniej, niż wynosi błąd statystyczny. A przecież tyle było emocji, tyle podchodów, oskarżeń i drwin.

Co jednak najważniejsze: nie ma wątpliwości, że rok zakończył się politycznym przesileniem. Nadciągnął też światowy kryzys gospodarczy.

Wetowanie i odrzucanie

Przez rok cały koalicja odpierała zarzuty o małą aktywność, wskazując na zagrożenie ze strony prezydenckiego weta. PiS i prezydent odpowiadali, że to tylko naciągane usprawiedliwienie, bo rządzący nie potrafią przygotować projektów i (choć to poniekąd się wyklucza) nie chcą nic robić, by nie tracić w sondażach przed wyborami prezydenckimi. Lewica ogłaszała, że jest otwarta na odrzucanie ewentualnego weta, jeśli PO będzie z nią rozmawiać, traktując ją podmiotowo i zgłaszając takie propozycje, które są po myśli lewicy.

Opozycja liczyła, że tak czy owak do kryzysu dojdzie - albo rządzący się zniechęcą, a wyborcy wystawią im rachunek za bezczynność, albo uchwalą swoje projekty, a wtedy będzie można się ustawić w roli obrońców zagrożonych interesów, zaś blokując je, będzie można wytykać rządzącym nieudolność. Bo przecież gdyby rząd przedstawiał takie projekty, które podobają się opozycji, to nie byłby wcale blokowany...

Platformie nie spieszyło się, by ten scenariusz przetestować. Jednak rzeczywistość upomniała się o swoje. Po drodze tylko zmieniały się wyjaśnienia własnego zachowania. Od pochwały ustawodawczej wstrzemięźliwości, przez doktrynę "małych kroków", do szumnych zapowiedzi "rewolucji październikowej" i wreszcie wyraźnego określenia priorytetów. Ostatnia bitwa roku rozegrała się na dwóch polach - emerytur pomostowych i reformy zarządzania szpitalami. Prezydent zawetował oba kluczowe projekty. Rząd wygrał pierwsze starcie, przegrał zaś drugie.

Trzy wierzchołki, trzy głosy

Lewica stała się języczkiem u wagi, decydującym, które z ambitnych rządowych przedsięwzięć wyjdą z Sejmu jako prawo, które zaś nie. Z jednej strony przydało jej to medialnego znaczenia, daleko większego, niżby to wynikało z jej społecznego poparcia. Z drugiej strony - wystawiło na niezwykłe naprężenia. Ujawniony w początkach roku podział na dwa nurty staje się coraz wyraźniejszy. Coraz dalej też od uzyskania przewagi przez jeden z nich. Napieralski chciałby lewicy twardo opozycyjnej, która robi wszystko, żeby sprawić kłopot rządzącym. Widzi swą szansę w klęsce Tuska i nawet jeśli wysyła sygnały o chęci porozumienia, to raczej po to, by wciągnąć PO w przygotowane wcześniej wilcze doły, jak choćby w sprawie ustawy medialnej. Olejniczak, wzorem swych starszych kolegów, wygląda na przesiąkniętego duchem "przekraczania podziałów" i "odpowiedzialności za państwo" - zadowoliłby się pewnie współudziałem w rządach u boku Platformy. Uznaje to za bardziej realne niż marzenia Napieralskiego o zostaniu "samcem alfa" już nie tylko na postkomunistycznej resztówce, lecz w przyszłych rządach.

PO i PiS starają się przeciągać lewicę na swoją stronę, lecz bez żadnych zobowiązań. Wiedzą, że ścisła współpraca z SLD jest zagrożeniem dla każdej z nich. Tym chętniej zarzucają lewicy współpracę z konkurentami, traktując to jako wzmocnienie swojej pozycji kosztem obydwu konkurentów. Jest paradoksem naszej sceny politycznej, że dogadywanie się pomiędzy dwoma wierzchołkami politycznego trójkąta grozi osłabieniem każdego z nich.

Równowaga frakcji wewnątrz podzielonej lewicy powoduje, że w sprawie prezydenckich wet lewica zagłosowała pół na pół. Byłoby to może wyrazem całkowicie racjonalnej, choć skrajnie cynicznej gry w "dobrego i złego glinę", gdyby nie rzeczywiste emocje, które ewidentnie są napędem sporu Napieralski-Olejniczak.

Lewica nie ma innego pomysłu na swoją obecność niż przykładanie się do powstania, a następnie wygrywanie kryzysu na linii koalicja-prezydent. Zaś o losach kluczowych dla kraju projektów mogą zadecydować trzej posłowie SLD - tylu dodatkowych głosów potrzebowaliby zwolennicy twardej opozycyjności, by przeforsować na posiedzeniu klubu swoje zdanie na temat pomostówek.

Będzie ciężko

Nic nie wskazuje na to, by w przyszłym roku taka logika gry w trójkącie miała przestać obowiązywać. Wezwanie rzucone przez premiera z pobojowiska po bitwie o weta - by lewica określiła się, po której jest stronie, zapewne pozostanie bez odpowiedzi. Z jednej strony, elektorat SLD częściej popiera rząd niż elektorat koalicyjnego PSL. Z drugiej - właśnie ta bliskość elektoratów zmusza do podkreślania różnic dzielących partyjne elity i strategie. Inaczej wygląda to w samej koalicji - elity PSL i PO są od siebie tak daleko społecznie, zaś tak blisko w kwestiach obyczajowych, że mogą sobie pozwolić na fraternizację.

Politycy PSL nie wyglądają na zestresowanych oscylowaniem na granicy progu wyborczego (tak dzieje się wszak od wielu już lat) ani wątpliwościami swojego elektoratu. Wierzą, że centrowa pozycja sytuuje ich w oku politycznego cyklonu. Brak własnych pomysłów i inicjatyw rekompensują sobie blokowaniem co śmielszych rozwiązań proponowanych przez PO i rytualnymi apelami o potrzebie łagodzenia politycznych sporów. Tu, podobnie jak w przypadku problemu zderzenia sejmowej większości z prezydenckim wetem, miniony rok był pełen przepowiedni rychłego końca koalicyjnej sielanki. Z tych przepowiedni nic się na razie nie spełniło. Tym niemniej przed koalicją naprawdę ciężka próba - światowy kryzys gospodarczy.

W debacie na jego temat mieszają się głosy pesymistyczne, starające się zmobilizować do gruntownego przemyślenia jego przyczyn, oraz głosy uspokajające. Wiadomo, że sianie paniki tylko kryzys pogłębia. Czasami trudno jednak nie odnieść wrażenia, że takie uspokajające wypowiedzi rządzących służą przede wszystkim pocieszaniu samych siebie. To zaś nie może być prawdziwą pociechą dla obywateli. Jednak reakcje wyborców na możliwe rzeczywiste kłopoty są trudne do przewidzenia. Niby jest oczywiste, że na kryzysie tracą rządzący. Jednak wahania notowań premiera i jego partii podważają takie twierdzenie.

Chłodna kalkulacja czy gra emocjami?

Gdy politycy Platformy zupełnie nieadekwatnie odnieśli się do incydentu z ostrzelaniem prezydenta w Gruzji i gdy w związku z rocznicą powołania rządu przez media przetoczyła się fala ocen dalekich od entuzjazmu, notowania partii spadły do poziomu najniższego od roku. Gdy sprawa pomostówek i szczyt w Brukseli pokazały inną twarz premiera, notowania wzrosły. Pomógł w tym samobójczy atak Jarosława Kaczyńskiego na więzienną przeszłość Stefana Niesiołowskiego, a być może także zawirowania wokół wizyty Lecha Kaczyńskiego w Azji i rocznicowe uroczystości w Gdańsku. Wielu obserwatorów wskazuje tu na umiejętność grania emocjami przez obóz premiera i zupełny zanik takiej umiejętności u jego poprzednika oraz prezydenta.

Nawet jeśli przyczyn skoku notowań było kilka, to bardzo ważne jest zaprzeczenie przekonaniu, wyrażanemu przed rokiem zarówno przez przedstawicieli obozu rządzącego (po cichu), jak i przez ich przeciwników (oskarżycielsko): okazało się, że bierność i unikanie odważnych decyzji nie są najlepszą metodą zachowania społecznego poparcia. Przez lata wyglądało to tak, jakby rządy w Polsce były albo rządami chirurgów, tnących społeczną tkankę bez znieczulenia, albo rządami anestezjologów, skupionych na łagodzeniu cierpień pacjenta, lecz niepodejmujących żadnej operacji.

Można mieć nadzieję, że nasi politycy wreszcie docenią znaczenie budowania zespołów operacyjnych, w których chirurdzy będą potrafili współdziałać z anestezjologami. Na razie prowadzone operacje nie wyglądają szczególnie profesjonalnie: na sali operacyjnej zamieszanie, a pacjent może złapać wirusa spowolnienia gospodarczego. Jeśli jednak po tym roku zapowiadanych i naprawdę pojawiających się kryzysów coś może być źródłem optymizmu, to narastające ostatnio przekonanie, że polscy wyborcy potrafią docenić zdecydowanie i determinację rządzących.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2009