Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
9 maja sześćdziesiąte urodziny obchodziła pewna Babcia, szczególna, bo kolejowa. Takiego przydomku dorobił się najstarszy elektryczny zespół trakcyjny EN57 jeżdżący po polskich torach (przeciętny pasażer zapewne powie po prostu „pociąg”, ale to potoczne uproszczenie – EZT w odróżnieniu od np. składów wagonowych ma wspólną przestrzeń pasażerską). Należącą do taboru Kolei Mazowieckich Babcię można podziwiać w oryginalnej, granatowo-żółtej malaturze. To ona sprawiła, że jednostki EN57 nazywa się czasem „minionkami” – to mimo wszystko sympatyczniejsza nazwa niż obowiązujący przez wiele lat niesławny przydomek „kibel”. Dziś zresztą jeździmy i tak głównie zmodernizowanym taborem (Babcia również przeszła generalny lifting), więc do przeszłości odeszła większość ekstremalnych wrażeń związana z podróżami, takich jak toaletowy zapaszek, od którego pochodziło wspomniane wyżej przezwisko. Ale też nie ma drugiego pojazdu, szynowego czy nie, który wzbudzałby tyle emocji i tak mocno wrył się w materię pamięci: podróż EN57 oznaczała pakiet nieoczekiwanych atrakcji, z którymi nauczyliśmy się żyć, a niektórym z nas (w tym mnie) udało się je polubić. Jak mawiają miłośnicy tych jednostek, szczególna subkultura w świecie mikoli (czyli miłośników kolei): „EN57 – i czujesz, że jedziesz”.
Najeździłam się w życiu EN57 – z Katowic do Krakowa, a potem dokądkolwiek z mojej najbliższej stacji na linii S7. Czułam, że jadę na wiele różnych sposobów, miłych i przykrych: najlepiej byłoby zaopatrzyć się w czapkę i klapki zarazem, gdyż okna często bywały nieszczelne, mrożąc uszy, a ogrzewanie umieszczone pod siedzeniami niemal rozpuszczało obuwie. Bałam się niespodziewanie otwierających się drzwi, bo zdarzały się wypadki. W ciepłe dni przyklejałam się do siedzisk z dermy lub plastiku, odpoczywałam przy kojącym, jednostajnym tykaniu słynnej sprężarki – z hałasów świata ten jest mi chyba najmilszy. Szok termiczny w jakimś stopniu rekompensowały duże siedzenia i obszerne miejsce na bagaże; z podróżą „kiblem” kojarzy mi się poczucie, że nawet w tłoku nie brakowało pola manewru, że można było się wręcz swobodnie rozwalić, jak swawolny Dyzio, jak wagarowicz. Ale może to też wspomnienie po bardzo tanich przejazdach w czasach, kiedy taki tabor dominował na polskich trasach – poczucie swobody mogłam kupić sobie za kilka złotych.
Mikole mają wiele osobistych powodów, by kochać „jednostkę”, nie tylko nostalgicznych. Pracownicy kolei cenią w EN57 odporność na pogodę, trwałość, stosunkowo niską awaryjność i cechę, którą miały też stare samochody – mało subtelna, za to mocna konstrukcja sprawiała, że wiele dało się naprawić samodzielnie i przy odrobinie pomysłowości. To konstrukcja spod znaku „Polak potrafi”, bo produkcją przez wiele lat zajmował się wrocławski Pafawag (w tamtejszej galerii BWA właśnie trwa malutka wystawa o wczasach i rekreacji pracowników tego olbrzymiego zakładu). Przemawia do poczucia, że czasem coś mało wyrafinowanego działa solidnie, a czasem nawet sprawdza się lepiej od zaawansowanych technicznie nowości. To niedoceniane uczucie, a bardziej złożone, silniejsze i konkretniejsze niż zwyczajna nostalgia: przywiązanie i tęsknota związane z praktycznością. „Po co wyrzucać coś, co działa”. Łatwo je zbywać jako sentyment, ale skrywa się w nim coś więcej: zapobiegawczość, przytomność, odporność na łatwe zaczarowanie nowością.
Dzisiaj podróże koleją są z wielu przyczyn inne – bardziej komfortowe i sterylne, również na pokładzie odświeżonych jednostek EN57. Można jednak przypuszczać, że nie będzie żadnego nowego modelu pojazdu, na kolei czy gdziekolwiek indziej, który doczeka się równie hucznych urodzin jak Babcia. Nasze czasy charakteryzuje bowiem anonimowość i przezroczystość. Przez to jakby trudniej stworzyć więź z rzeczami, bo w nowych projektach brakuje często elementu niewygody, paradoksu, jakiegoś drobnego zgrzytu – tego samego, co sprawia, że zauważamy i zaczynamy lubić siebie nawzajem. Ale zgodnie z planami przewoźników kolejowych czeka nas jeszcze co najmniej kilkanaście lat z EN57 i kto wie, może przeżyją nas wszystkich. Zatem Babciu, jeździj nam sto lat.©