Drenda: Mitologia przyjaźni

Celebrujemy romantyczne relacje, a przyjaźń, niejednokrotnie równie albo i bardziej dobroczynną dla naszego życia, traktujemy nieco drugoplanowo.

20.02.2023

Czyta się kilka minut

Damska przyjaźń, szorstka, bo betonowa. / OLGA DRENDA
Damska przyjaźń, szorstka, bo betonowa. / OLGA DRENDA

W czasach dużych swetrów i plecaków z demobilu młodzież lubiła cytować Edwarda Stachurę z jego samoróbkową etymologią słowa „przyjaciel”: miało ono oznaczać kogoś, kto jest „przy ciele”, a przyjaźń – bycie „przy jaźni”. To oczywiście licentia poetica, ale nad przyjaźnią zastanowić się warto. Nie tylko dlatego, że właśnie minęło nowoczesne święto romantycznej miłości, z jego urokiem czy kiczem (jak kto woli), ale przede wszystkim dlatego, że musimy mierzyć się z cywilizacyjnym problemem samotności i znajdować dla niego remedia. A tych warto szukać nie w coachingowych receptach na życie, nie w poradnikach, lecz raczej w starym, dobrym humanizmie.

Myślę teraz o przyjaźni, ponieważ podczas krótkiej wyprawy zagranicznej zwróciłam uwagę na tajemnicze słowo „Galentines”. Towarzyszyło ono kampaniom walentynkowym jako równoprawne uzupełnienie święta. „Bądź moją galentynką” brzmiało mi, co prawda, nieco garmażeryjnie, ale stała za tym pomysłem idea bardzo pożyteczna, to znaczy dowartościowanie relacji z przyjaciółmi (tu „gals” i „guys”). Celebrujemy romantyczne relacje, a przyjaźń, niejednokrotnie równie albo i bardziej dobroczynną dla naszego życia (nie mówiąc już o przypadkach, kiedy przyjaźń uzupełnia się o komponent romantyczny), traktujemy nieco drugoplanowo.

Być może dlatego, że w języku polskim „przyjaciel” to bardzo poważne słowo, rodzaj świeckiego sacrum, które, zgodnie ze znaną religioznawczą teorią, budzi lęk i fascynację zarazem. Czasami ludzie boją się wymawiania tego słowa, tak jak dawni Słowianie bali się wymawiać prawdziwego imienia wielkiego zwierzęcia z kniei, nadając mu zastępcze imię „niedźwiedź”, dlatego nawet bardzo bliskich ludzi z ostrożna nazywają znajomymi. Słowo „friend” w mediach społecznościowych, które w języku angielskim ma bardziej pojemny zakres, w Polsce na początku traktowano jak rodzaj świętokradztwa. Wiele razy zetknęłam się w rozmowach na żywo z głosami, że nazwanie kogoś przyjacielem to śmiertelnie poważna deklaracja, jak przysięga krwi, bo przyjaciół w życiu można mieć przecież tylko kilkoro (zgodnie z tym etosem, oczywiście).

Być może stoi za tym istotnie rodzaj myślenia w kategoriach sakralnych, ale może i coś bardziej prozaicznego: obawa, że złożymy taką poważną deklarację i spudłujemy, że ktoś jednak jej nie odwzajemni i wciąż będzie mówił o nas „znajomy”. Albo że w ogóle takie dobro na nas nie czeka, zbyt rzadkie i święte. Mitologia przyjaźni jako więzi, która zadzierzguje się we wczesnym wieku, podczas gry w kapsle na podwórku czy wycinania na ławce dedykacji „głupiej Elce”, również nie pomaga – zgodnie z nią bowiem, jeśli nie uda nam się w młodym wieku, to późniejsze życie spędzimy na powierzchownych relacjach z ludźmi, których nawet nie lubimy, i powolnym turlaniu się ku grobowi.

Lubię myśleć o przyjaźni jako o dowodzie wysokiej ewolucji człowieka, o czymś, co przekracza oczywiste, ssacze, stadne czy interesowne kategorie. Przyjaźniąc się z kimś, nie musimy dzielić pokrewieństwa, nie musimy pochodzić z tego samego miejsca czy grupy odniesienia. Takie relacje bywają, owszem, bardzo silne, a czasem mogą nawet być piękne, ale jest to pewna łatwizna, automat. Tymczasem w przyjaźni jesteśmy ciałami i umysłami w kosmosie, które kiedyś w jakimś miejscu i czasie połączyła bliska więź, może całkowicie przypadkowa.

Bywa, że dzieje się to w sposób zupełnie nieoczekiwany. Oto kilka miesięcy temu w polskich kinach można było zobaczyć fabularyzowany dokument „Kociarze”. W tym lekkim, podnoszącym na duchu filmie pierwsze skrzypce grają oczywiście koty i ich bliskość z człowiekiem, lecz twórcom udało się umiejętnie wpleść w opowieść wątek przyjaźni między ludźmi. Jedną z bohaterek połączyła nić sympatii z Davidem, pracownikiem budowlanym żyjącym wówczas na ulicy ze swoim uratowanym kotem, którego widywała w drodze do biura. Jedyne, co mieli ze sobą wspólnego, to fakt, że codziennie mijali się na tej samej trasie – i prawdopodobnie, mimo diametralnie różnej sytuacji materialnej, dzielili bezradność wobec samotności w wielkim mieście. To wystarczyło: ziarenko zaufania ewoluowało w stronę serdeczności, wzajemnej pomocy i skutecznego chronienia się przed napierającą wrogością świata. By dotrzeć do tego miejsca, trzeba zignorować nieufność, wątpliwości, poczucie, że jesteśmy z innych światów, uznać, że jesteśmy, owszem, sami we wszechświecie i w naszych własnych głowach, ale podając sobie ręce, będziemy odczuwać to odrobinę mniej.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Przy jaźni