Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Choć precyzja myślenia to mój osobisty bzik, zapewne zdarza mi się czasem użyć jakiegoś banału, przez zagapienie czy dla wygody. Nieładnie, ale może to znak, że czas się przyjrzeć temu zjawisku.
W pysznym monologu scenicznym Jerry Seinfeld domaga się z rosnącą, komiczną irytacją, by ktoś wreszcie wyjaśnił mu, co to znaczy „jest jak jest” (it is what it is). „Po co w ogóle żyjecie? Żeby zapełniać pustą przestrzeń w pokoju dźwiękami bez znaczenia? Wolałbym już, żeby ktoś dmuchał mi powietrzem prosto w twarz, niż mówił: jest jak jest. (...) Jeśli powtórzysz to samo słowo w jednym zdaniu, od razu brzmisz jak ktoś bardzo pewny siebie. Biznes to biznes. Zasady to zasady. Umowa to umowa. Jak się dowiemy, kto jest kim i co jest czym, to będzie jak będzie, bo jest jak jest!”. Seinfeld złości się na tautologię, która pozwala pozornie podkreślić wagę słów (jak siłacz rąbiący pięścią w stół), ale w rzeczywistości nie znaczy nic, jest konstrukcją, która ucina rozmowę (i może znaczyć: „nie chce mi się o tym gadać ani nad tym zastanawiać”). Choć może należałoby zapytać duetu Kukiz i Borysewicz?
Język angielski kocha frazesy, ale też ma mechanizmy pozwalające trafnie je rozpoznać i nazwać po imieniu. Przykład, który zirytował Seinfelda, określa się mianem „komunału zwalniającego z myślenia” (thought-terminating cliché). W najlepszym, niegroźnym wypadku będzie to element potocznej gadki szmatki z niekoniecznie lubianym rozmówcą. W najgorszym – mechanizm ogłupiania i urabiania umysłu, ponieważ komunał zwalnia nie tylko z myślenia, ale czaruje wizją zwolnienia z odpowiedzialności. To dlatego lubują się w nim polityczne ideologie i sekty, jak ostrzegał Robert Jay Lifton, autor wspomnianego określenia. „Tak było, jest i będzie” (prosimy o szklaną kulę dla pewności), „człowiek jest zwierzęciem stadnym” (co doprecyzował pewien bystry anonimowy memiarz: ludzie są jak słonie, każdy jest inny), „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” (i do widzenia, ciocia Gienia).
W Polsce przez wiele lat otaczał nas frazes, śmieszny w swojej sztuczności i niezgrabności. W PRL mawiano pięknie „mowa-trawa”, bo język PZPR doprowadził pozbawianie słów znaczenia do perfekcji. Było to zapełnianie sali pustymi głoskami jako sztuka dla sztuki.
Dzisiejsza mowa-trawa jest sprytniejsza, bo lubi podszywać się pod język potoczny i kumpelski, niby-naukowy, niby-filozofię. Nie odrzuca na pierwszy rzut oka swoją nienaturalnością. Potrafi być jak „aromat identyczny z naturalnym”. Theodore Roosevelt nadał dawno temu nazwę tego typu frazesom – weasel words, czyli słowa łasicze. Nie chcąc tu nadmiernie szkalować sympatycznego zwierzaka, przypomnę, że chodziło o jeden konkretny zwyczaj – otóż łasicom zdarza się tak sprytnie zjeść całą treść jajka, by pozostała z niego jedynie wydmuszka. Po polsku czytelniejszym sformułowaniem byłyby więc „słowa-wydmuszki”, odwołujące się do faktu, że nie ma w nich zawartości.
Dzisiaj wydmuszki szczególnie lubi język marketingu i reklamy, ponieważ umożliwiają składanie obietnic bez pokrycia zgodnie z prawem (ten szampon MOŻE wzmocnić twoje włosy, ale nie ma gwarancji, że faktycznie to zrobi). Poddane prostemu testowi pytań: jak, gdzie, kiedy, po co, dlaczego – ukazują swoją wydmuszkowatość. „Generalnie uważa się” – kto tak uważa i jak bardzo generalnie? „Wielu ekspertów” – prosimy o nazwiska. „Wydaje się, że..” – mnie również wydawało się to kiedyś jedynie uprzejme, aż pewna redaktorka uświadomiła mi, że jest to uprzejmość zupełnie zbędna i niesprzyjająca czytelności. Podobno na psychoterapii grupowej, gdy ktoś posługuje się takimi wykrętami i ogólnikami, może usłyszeć od terapeuty i towarzyszy: „Czy się jest z nami w pokoju?”, na co pacjent musi przeformułować zdanie własnymi słowami, bo chodzi o naukę brania odpowiedzialności za własne opinie. Czasem warto zadać sobie to pytanie w cichości ducha.
Frazes bywa śmieszny, zwłaszcza gdy często powtarzany, jak słynne zdanie o śniegu, ale bywa niebezpieczny, a co gorsza, zazwyczaj również nudny. Dlatego moim postanowieniem noworocznym będzie, by jeszcze bardziej wystrzegać się przejawów mowy-trawy, pamiętać o tym, by myśleć i pisać maksymalnie samodzielnie, bez wygodnych gładzizn. Moim zadaniem jako autorki jest w końcu myśleć po autorsku, po swojemu, a nie jedynie układać zdania poprawne i wciąż dość banalne jak ChatGPT – on i tak już jest lepszy w te klocki. ©