Domy społecznej niemocy

Wyłudzanie pieniędzy, poniżanie, alkoholizm to codzienność mieszkańców domów pomocy społecznej.

19.10.2010

Czyta się kilka minut

A, wykańczalnia! - wskazuje kierunek przechodzień pytany o dom pomocy społecznej w Górze Kalwarii, największy w Europie. Jeszcze niedawno w 20 budynkach schowanych za wysokim ceglastym murem można było przyjąć prawie ośmiuset mieszkańców. Po zmianie przepisów limit zmniejszono - teraz jest ich 530.

Mur

- Mur pełni funkcję symboliczną. Odgradza świat żywotnych od świata wygasających, obwieszcza: "Tu panują inne prawa". Przerzuca starość w obszar getta - mówi Artur Urant, psycholog, który pracował w kilku państwowych domach pomocy społecznej. Symboliką tchnie samo miejsce: kiedyś klasztor, później koszary. Gdy w XIX w. przeprowadzono akcję czyszczenia Warszawy z żebraków, zwieziono ich za mur. Do dziś przytłaczająca część kalwaryjskiego molocha to biedota. Z ponad pięciuset mieszkańców co najmniej setka jest na garnuszku opieki społecznej.

We wrześniu 2000 r. zza muru docierają szokujące wieści. Nowy dyrektor poleca zainstalować na korytarzach skrzynki, do których pensjonariusze mogą wrzucać skargi i pytania. Główną bohaterką listów jest szefowa oddziału 5B: "Biła mnie nogą od stołu", "zamykała w łazience, żeby nie było słychać, jak krzyczę", "zabierała pieniądze". W państwowych domach pomocy 70 proc. renty lub emerytury mieszkańca ściąga się na jego utrzymanie z ZUS-u, resztę przynosi mu listonosz.

Z zeznań jednej z pielęgniarek: "Oddziałowa nosiła w kieszeni fartucha buteleczkę z haloperidolem, silnym lekiem psychotropowym. Dodawała go pensjonariuszkom do jedzenia, jak się polało. No i te kobiety odpływały, można było pieniądze kraść".

Bywało, że odpływały na zawsze. "Tym, które umierały od pobicia, robiło się tuszujący ślady makijaż" - relacjonowały opiekunki.

Prokuratura w Piasecznie śledztwo umorzyła: "Wrzucone do skrzynki listy pensjonariuszy pozbawione są spontaniczności". Oddziałowa przeszła na emeryturę.

- Pod osłoną muru dramat wygasających wymyka się społecznej kontroli - uważa Maria Lehman, psycholożka specjalizująca się w problematyce późnej dorosłości. - Towarzyszy mu czasem podświadome przyzwolenie: "Ach, przecież ich jakby już nie było".

We wrześniu 2009 r. swoją kalwarię odkrywa Wielkopolska. Wychodzą na jaw wieloletnie praktyki w poznańskim domu pomocy społecznej przy ul. Ugory: finansowe oszukiwanie mieszkańców, pozbawianie ich rehabilitacji, ograniczanie posiłków. "Głos Wielkopolski" donosi: w pokojach pensjonariuszy w czasie deszczu lała się woda, pościel i ręczniki zmieniano co dwa miesiące.

Swoje kalwarie ma każdy rejon Polski. Ich powstawaniu sprzyja demografia: społeczeństwo się starzeje. Tymczasem w państwowych placówkach znajduje miejsce tylko pół procenta ludzi po sześćdziesiątce, podczas gdy np. w Szwecji 7,2 proc., w Holandii - 5 proc. W całej Polsce domy pomocy są przepełnione. Coraz częściej zgłaszają się do nich emeryci, którzy na starość wracają z emigracji, a nie mają tu nikogo. Płacimy w ten sposób za wyjazdy kobiet do pracy w Anglii, Irlandii czy Niemiec, gdzie zatrudniają się w tamtejszych domach dla seniorów jako pielęgniarki i opiekunki.

O miejsce dla zniedołężniałej matki, ojca dopytują dorosłe pracujące dzieci. We Wrocławiu czeka się dwa lata, w domu pomocy przyjmującym ludzi z zaburzeniami psychicznymi - pięć. Do bydgoskiego szpitala im. Biziela miesięcznie trafia 150 seniorów opuszczonych przez rodziny. W tej sytuacji jak grzyby po deszczu wyrastają placówki zakładane na dziko. Według NIK wojewodowie nie wiedzą, ile ich funkcjonuje. Kontrola wykazała, że na terenie 14 województw działa 222 nielegalnych domów pomocy.

W grudniu 2007 r. poborowy odpracowujący służbę wojskową w jednym z takich domów w Radości pod Warszawą nagrywa telefonem komórkowym sceny znęcania się nad pensjonariuszkami: opiekunki podczas karmienia biją je i wyszydzają. Jedna z byłych pracownic przyzna na przesłuchaniu: "Tak wyglądała codzienność".

Rok temu przerywa milczenie Marzena Szuflik, przez kilka lat kucharka w nielegalnym domu pomocy w Wąworkowie pod Opatowem: "Nie było czym umyć ludzi, zrobić prania. Często brakowało ciepłej wody. Nieraz nie wiedziałam, z czego ugotować posiłek. Ludzie stamtąd uciekali, bo byli głodni. Kilkakrotnie informowałam Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Opatowie. Bez skutku".

Świat żywotnych oddaje sprawiedliwość wygasającym pro forma. Na półtora roku w zawieszeniu sąd w Lublinie skazał niedawno 28-letnią Katarzynę P., która prowadziła "dom spokojnej jesieni" dla 14 pensjonariuszy. Posiłki przygotowywano tam z pogwałceniem zasad higieny, z sufitów odpadał tynk.

- Gdy obejmowałam dom, było wokół niego dużo szumu - przyznaje Dorota Pyszyńska, dyrektor kalwaryjskiego molocha. - Pierwszego dnia usiadłam w jakimś pokoju i chciałam zrezygnować. Potem obeszłam cały kompleks. Brakowało wszystkiego. Najpierw kupiłam talerze, bo jak jedni jedli, drudzy musieli czekać. Ludzie mieszkali w 10-osobowych salach, w budynkach nieremontowanych od dekad. Było mało toalet, wspólne łazienki. Kiedy w 2007 r. przyszli kontrolerzy NIK, byli w szoku: to przypominało przytułek z czasów Dickensa. Zaczęłam remonty.

Do Góry Kalwarii, a także do innych państwowych domów pomocy (wg danych MPiPS z 2005 r. funkcjonowało ich 812) spłynęły budżetowe i unijne pieniądze. Władze - przynaglone przez Brukselę - zarządziły tzw. standaryzację. Jeśli domy pomocy społecznej do końca tego roku nie spełnią odpowiednich wymogów, zostaną zamknięte. Tyle że - jak zauważa Łukasz Jurek z Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu - owe zalecane standardy wyznaczają dolną dopuszczalną granicę, której przekroczenie znów cofnęłoby nas do czasów Dickensa.

Przejście

- Wprowadzono standaryzację toalet. Nie wprowadzono standaryzacji sumień - ocenia psychoterapeutka Marzenna Kucińska z warszawskiego ośrodka "Cogito", która ma okazję przyglądać się mechanizmom działającym w domu pomocy, odwiedzając mieszkającą tam znajomą. W relacjach personel-

-pensjonariusze funkcjonują te same nawyki, co w poprzedniej epoce. Ich kultywowaniu sprzyja anachroniczny system obsadzania stanowisk dyrektorów, często z nadania lokalnych układów (większość jest w gestii samorządów), bez wymogu konkursu czy kadencyjności.

- Taki dom pomocy społecznej jest traktowany jak prywatny folwark - mówi zastrzegający anonimowość pracownik socjalny jednej z mazowieckich placówek.

- Choć w ustawie o pomocy społecznej mówi się o godności pensjonariuszy, nie istnieje instytucja, która by czuwała nad ich psychicznym komfortem. Deprywacja emocjonalna nie podlega monitoringowi - twierdzi Maria Lehman. - A ta zaczyna się już w momencie przekroczenia progu domu pomocy.

Z opowieści Janiny, samotnej, wykształcenie wyższe humanistyczne, 78 lat, w tym 3 lata w domu pomocy liczącym 130 mieszkańców: - Dano mi do wypełnienia ankietę. Miałam napisać, gdzie ostatnio pracowałam, czy mam majątek. Nie było pytania, co lubię robić, czym się interesuję. Wyszłam do holu: marmury, śliska posadzka, na ścianach mozaiki. Zimno jak cholera, nie grzali. Pod zamkniętymi drzwiami stołówki stał nieruchomo milczący tłum o bezkrwistych twarzach, o laskach, trójnogach, kulach. Drzwi otworzyły się, tłum bez szmeru przesunął się do przodu. W środku kilka kobiet w fartuchach bez identyfikatorów w milczeniu roznosiło posiłki, a potem w pośpiechu zabierało talerze. Bez identyfikatorów chodził cały personel. Pół roku uczyłam się, kto za co odpowiada.

Z opowieści Eugenii, wykształcenie średnie, rozwiedziona, troje dzieci, 80 lat, z czego siedem w warszawskim domu pomocy: - Pierwszego dnia opiekunka weszła do mojego pokoju bez uprzedzenia. Poprosiłam, żeby na przyszłość pukała. A ona: "Fochów się babci zachciewa!". Personel nigdy nie puka.

- Bezosobowe traktowanie mieszkańców to forma zamanifestowania własnej dominacji - tłumaczy Marzenna Kucińska. - To komunikat, kto tu ustala reguły, kto rządzi.

Janina: - Na obiad podawali kartofle zanurzone w wodzie. Pływały w niej kotlety, surówka. Spytałam, czy nie mogliby odcedzać. "Nie - usłyszałam - nie ma sitka". "Jak to? - zdziwiłam się - to znalazły się pieniądze na marmury, a nie mogą na sitko?". Wtedy opiekunka fuknęła: "Dach nad głową mają, jedzenie podane, a jeszcze się czepiają". A przecież ja tu z ulicy nie przyszłam, 40 lat przepracowałam, oddaję emeryturę.

I Janina już więcej się nie odezwała. Zrozumiała: ta cisza obijająca się o marmurowe ściany oznacza kapitulację.

Maria Lehman mówi, że przejście za mur najgorsze jest dla tych, co na starcie trafiają do dwu- albo więcej osobowych pokoi. "Dwójki", o ile nie dotyczą małżeństw lub obłożnie chorych, to przekleństwo nowicjuszy: dwie obce starości wtłoczone w dwa przechodnie pokoje na 12 metrach. Jedna ma kłopoty ze snem, druga z pęcherzem. Kiedy druga człapie do toalety, pierwsza się budzi. Dwie obce starości nie mieszczą się w szafie, zaglądają sobie do szuflad, wyszarpują skrawki przestrzeni na intymność w walce o ostatni zewnętrzny dowód niezależności. Psychologowie zwracają uwagę na wyniszczający charakter tej konfrontacji, bo aparat związany z napięciem jest u starszych ludzi rozregulowany - dochodzi do gwałtownych skoków ciśnienia, zapaści krążeniowych, depresji.

Janina, która przez półtora roku mieszkała ze współlokatorką, przyznaje: - Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tej grzesznej tęsknoty za czyjąś śmiercią. Znieczulasz się. Czekasz, aż ktoś umrze, bo wiesz, że wtedy zwolni się "jedynka" i będziesz bliżej wyzwolenia.

Instytucja

Prof. Zbigniew Tarkowski z Akademii Medycznej w Lublinie, który badał zasady zarządzania domami pomocy, uważa, że w Polsce nie próbuje się zrozumieć istoty, przyczyn i skali występującej w tych placówkach przemocy - zarówno fizycznej, jak psychicznej. Na konferencję w Kazimierzu Dolnym, zorganizowaną tuż po ujawnieniu skandalu w Radości, a poświęconą temu zjawisku, przyjechało niewielu pracowników domów pomocy. Zdaniem Tarkowskiego wielu obawiało się poprosić przełożonego o delegację, by nie zostać posądzonym o to, że udział oznacza przyznanie się do występowania przemocy w ich domach. Obracamy się w kolejnej strefie tabu - przekonuje badacz.

Naukowcy pytają, co sprawia, że porządni ludzie, prywatnie matki, córki, synowie, ojcowie, w pewnych sytuacjach stają się bezduszni? Co wyzwala w nich obojętność lub okrucieństwo wobec słabszych?

W latach 60. XX w. amerykański socjolog Erving Goffman opisuje strukturę instytucji, która może stwarzać klimat sprzyjający stosowaniu przemocy. Nazywa ją instytucją totalną: to miejsce, gdzie śpi się, pracuje i spędza wolny czas pod jednym dachem i pod tą samą władzą. Np. szpitale i domy dla starych ludzi. Ich mieszkańcy tracą prywatność.

Przemoc instytucjonalna właśnie tym się różni od domowej, że wyzwala agresję u osób, które we własnym domu są wzorem cnót. Świat przekonał się o tym w 1971 r. dzięki słynnemu eksperymentowi Philipa Zimbardo z Uniwersytetu Stanforda. Wtedy to z grupy ochotników zostają wybrani uczestnicy, prześwietleni pod kątem zdrowia psychicznego i fizycznego. Jednym przypada losowo rola strażników, innym więźniów. Planowany na 2 tygodnie eksperyment trzeba przerwać po 6 dniach, bo ci pierwsi coraz śmielej stosują przemoc wobec drugich. Wniosek, wielokrotnie potwierdzony przez innych badaczy: odgrywanie ról społecznych może wpływać na kształtowanie osobowości człowieka.

Psychologowie wskazują na dodatkowy czynnik, który w domach pomocy społecznej wzmacnia syndrom instytucji totalnej: wypalenie personelu. To zazwyczaj kobiety pracujące ciężko przez 20, 25 lat: pielęgniarki, opiekunki. Często odczuwają swoją sytuację psychologiczną podobnie jak mieszkańcy: mają się za dożywotnich skazańców, bez poczucia własnej wartości, bo jak może je mieć ktoś, kto "wyrzuca cudze gówna".

Maria Lehman: - Pamiętam, jak karetka przywiozła ze szpitala jedną panią. Zrzucili ją z noszy na łóżko i poszli. A ona leży rozchełstana, przekrzywiona, jęczy. Akurat przechodziła pielęgniarka. Zaproponowałam: "Może ją podniesiemy, poprawimy koszulę, poduszki?". "Ja?! - oburzyła się. - Ja tu nie jestem od poduszek".

Instytucja totalna wymusza strategię samoobrony.

Jedni przychodzą sprawni, w ogólnie dobrym stanie, a po paru dniach umierają - wybrali strategię ucieczki. - To przeważnie ci, którzy nie trafili tu z własnej woli. Rodzina mówi im: "Dziadku, odwieziemy cię na dwa tygodnie do sanatorium, będzie ci tam dobrze, będziesz miał towarzystwo". Potem rodzina się ulatnia. A porzucony po dwóch tygodniach orientuje się, że już nie ma odwrotu. - Nawet chory na alzheimera miewa przebłyski świadomości, bywa, że pojmuje swoją sytuację szybciej niż zdrowi - zapewnia Artur Urant.

Inni chcą rozmawiać o wygasaniu, o błogosławieństwie procesu, który wieńczy spotkanie z bliskimi zmarłymi. Mówią: "Ja codziennie gawędzę z Halinką, Władziem". Albo: "W niebie urządzimy z Halinką 60-lecie ślubu, z Włodziem pojedziemy do Wilna". W ich wzroku nie ma już udręki ziemskich zatrudnień; są w drodze. O takich powiada się, że jedną nogą na tamtym świecie, ale Artur Urant myśli nawet, że jedną i pół - wybrali strategię pogodzenia.

Jeszcze inni - strategię przetrwania. To metoda kosztowna.

- Odwiedzam kiedyś znajomą w jej pokoiku - opowiada Marzenna Kucińska - i pierwsze, co widzę, to lepiącą się podłogę, kurz, w łazience zacieki na sanitariatach. "Nie przychodzi tu sprzątaczka?" - pytam. A znajoma w płacz: "Raz w tygodniu wpada na 15 minut, jak ją kiedyś poprosiłam, żeby umyła okno, to powiedziała, że nie ma czasu".

Z opowieści Eugenii: - Ja się zorientowałam, że trzeba płacić. U mnie też najwyżej tylko mopem przejeżdżają, ale jak nie dam 10-20 zł, to następnym razem w ogóle nie przyjdą. Z początku ma się jakieś oszczędności, sprzedaje się a to łańcuszek, a to srebrną łyżkę. Z czasem jest coraz gorzej. Teraz już nie wiem, skąd wziąć na przyszły miesiąc.

- Szara strefa to niepisane prawo instytucji totalnej, a sankcjonuje ją wszechobecny lęk - ocenia Marzenna Kucińska. Kiedy chciała interweniować w sprawie brudu u kierownictwa, znajoma stanowczo zabroniła. Strategia przetrwania wyklucza bunt. Jej podstawowa zasada: nie narażaj się, bo będą się mścić.

- Kto nie był za murem, tego nie zrozumie - dorzuca Eugenia. - Tej spirali uzależnienia. Zepsuje ci się kran, wypali żarówka, wyleci śrubka z wózka inwalidzkiego i jesteś na ich łasce. Na naprawę możesz czekać tygodniami. Albo nie doczekasz się wcale. Dlatego trzeba być grzecznym.

Według sondażu CBOS z 2009 r., który badał postawy wobec starszych ludzi i własnej starości, połowa Polaków boi się utraty samodzielności i uzależnienia od innych. Za murem spełnia się ich czarny sen.

Zmora

Podstawowy zmysł strategii przetrwania: czujność.

W grudniu 2009 Zbigniew T. i Krzysztof R., pensjonariusze domu pomocy w Szymiszowie w woj. opolskim, dokonują próby gwałtu na 60-letniej głuchoniemej mieszkance. "Raz kiedyś ten Krzysztof dorwał nóż. Krzyczał i wyglądał, jakby go szatan opętał. Kto mógł, czym prędzej chował się do pokoju i siedział jak mysz pod miotłą" - przytacza relację świadka "Nowa Trybuna Opolska".

Nieco wcześniej, w domu pomocy w Leśnicy pijany mieszkaniec zabija innego.

Alkoholizm to zmora instytucji totalnej.

Z forum dps.pl: "Pracuję w dps-ie, w którym na 180 mieszkańców co drugi to alkoholik. Nie możemy wezwać policji, bo to by źle świadczyło o organizacji dps-u i nieudaczności personelu". "U mnie jest podobnie, zgłosiłam pijących do poradni AA, ale z dziesięciu w spotkaniach uczestniczy tylko jeden". "Burdy, awantury, terroryzowanie większości przez mniejszość, kradzieże to w moim dps-ie chleb powszedni".

Na tym froncie strategia przetrwania zawiązuje sojusz między personelem a mieszkańcami. Za murem w Górze Kalwarii mieszkał kiedyś mafioso, zarządzający stamtąd handlem narkotykami. Straszył pracowników, że odnajdzie ich dzieci. Poszedł do więzienia, niedługo może wrócić. Boją się wszyscy.

- Alkoholizm to ogromny problem - przyznaje Dorota Pyszyńska. Dyrektor Stanisław Marek z Szymiszowa sięga do jego przyczyn: gminy ochoczo pozbywają się alkoholików, bezdomnych. Lokalne ośrodki pomocy społecznej kierują ich do domów pomocy, a nie do schronisk, gdzie obowiązuje bezwzględny zakaz picia, więc wiadomo, że odesłani stamtąd wrócą. Tymczasem ustawa o wychowaniu w trzeźwości nie wymienia domów pomocy społecznej jako miejsca, gdzie alkohol nie może być spożywany. W dodatku raz zameldowanego tam mieszkańca nie wolno eksmitować. Nawet jak policja zabierze awanturnika do izby wytrzeźwień, i tak wróci.

- Jaką motywację, żeby nie pić, ma mieszkaniec domu pomocy, wyrwany ze swojego środowiska, bez rodziny, własnego kąta? - zastanawia się dyrektor Pyszyńska. No jaki on może mieć w życiu cel?

Od lat dyrektorzy z całego kraju alarmują ministerstwo pracy: tak dłużej być nie może. Podsuwają rozwiązanie - trzeba zakładać specjalistyczne domy dla uzależnionych, w których można by organizować terapie. Ich postulaty popierają psychologowie: strach nie może konstytuować życia domów pomocy. Strach zabija.

Wiosną 2007 r. poseł Jan Wyrowiński kieruje do minister pracy interpelację. Pyta, czy w resorcie mają świadomość skali zjawiska. Minister Anna Kalata odpowiada: "Problem uzależnionych od alkoholu w domach pomocy społecznej staje się problemem znikającym".

Zamiast problemu - znikają ludzie. Artur Urant: - Wiele osób podejmuje temat eutanazji. Mówią, że by jej sobie życzyli, żeby ktoś przyszedł i pozwolił zgasnąć. Najczęściej przychodzą po śmierci żony, męża, z którymi w domu pomocy mieszkali. Pewien pan powiedział: "Mnie jest o połowę mniej, nie da się żyć będąc połówką".

A psychologów jest mało, w dużych domach pomocy średnio jeden na setkę. - Dlatego to takie ważne, żeby każda opiekunka, salowa umiała z pensjonariuszami rozmawiać - podkreśla Marzenna Kucińska.

Nie ma danych o liczbie popełnianych w domach samobójstw. Te spektakularne zdarzają się rzadko - jak w przypadku pani, która nie mogła już chodzić, więc doczołgała się do balkonu i rzuciła się z drugiego piętra. Nie wiadomo, ilu mieszkańców decyduje się na odejście etapowe, odmawiając jedzenia, nie przyjmując leków albo upijając się systematycznie mimo fatalnego stanu zdrowia.

Po 7 latach swojego urzędowania dyr. Pyszyńska wie, że najtrudniejsze są święta. W tym okresie samobójstwa zdarzają się najczęściej, podobnie jak nasilenie chorób, zwłaszcza u tych, którzy czekają na kogoś z rodziny. Tym, którzy nie mają nikogo, jest łatwiej; jeśli ktoś w czasie świąt się uśmiecha, to tylko nieczekający.

Nikt nie zna liczby ofiar strategii rozpaczy.

Alternatywa

Na Zachodzie zrozumiano już dawno, że tylko konkurencja może podnieść standardy starości. W USA ponad 70 proc. domów pomocy prowadzą przedsiębiorcy, tylko 1 proc. instytucje publiczne. W Wlk. Brytanii państwowe domy oferują 70 tys. miejsc, prywatne 165 tys., a władze stymulują rozwój tych ostatnich. W Hiszpanii do państwa należy tylko 30 proc. domów. W Polsce podmioty gospodarcze są właścicielami (zarejestrowanymi) zaledwie 3 proc. Inaczej niż na Zachodzie prywatne ani kościelne domy nie mogą korzystać ze środków publicznych.

Cywilizowany świat burzy mury między żywotnymi a wygasającymi, wydobywa starość z getta. W Szwecji mieszkańcy wybierają dom na osiedlu, na którym dotychczas mieszkali. Nie muszą zmieniać otoczenia. W całej Europie Zachodniej otwarcie na starość zaowocowało zmianą filozofii społecznej: jej ideą jest utrzymanie samodzielności seniora, jak długo to możliwe w jego dotychczasowym środowisku. W Austrii zlikwidowano ośrodki dla emerytów i przekształcono w domy mieszkalne. Z przestrzeni publicznej znikło stygmatyzujące określenie: "domy starców". W większości krajów permanentnie szkoli się personel, żeby ustrzec go przed wypaleniem: przekazuje się najnowszą wiedzę z zakresu geriatrii, neuropsychologii, uczy, jak nawiązywać relacje z osobami cierpiącymi na demencję. Wszędzie rozkwita opieka domowa. W Norwegii np. takie usługi jak pielęgnacja, żywienie, dostarczanie większych zakupów 80 proc. gmin zapewnia przez całą dobę.

Taka filozofia jest także bliska Polakom - aż dwie trzecie deklaruje, że na starość chciałoby pozostać we własnym mieszkaniu. Ale, inaczej niż na Zachodzie, nie stworzono tu jeszcze systemu opieki długoterminowej, który pozwoliłby wyjść naprzeciw wyzwaniom demograficznym. Ze strachu przed oporem społecznym nie wprowadzono obowiązkowego ubezpieczenia od starości, czyli podatku pielęgnacyjnego, z którego świat w znacznej mierze finansuje świadczenia dla wygasających, w tym płatne urlopy dla opiekunów-członków rodziny. W Hiszpanii udało wdrożyć się taki system w 2006 r., po ośmiu latach dyskusji. U nas dyskusji nie ma.

Zaniechanie wzmacnia mury. W 2006 r. eksperci NIK stwierdzili, że żaden z kontrolowanych domów pomocy nie zapewnia mieszkańcom usług na poziomie obowiązujących standardów. Ostatnia kontrola wykazała, że samorządy nie są zainteresowane tworzeniem alternatywnych form opieki (domów dziennych, ośrodków wsparcia itp.), choć byłoby to siedmiokrotnie tańsze niż utrzymywanie domów pomocy społecznej.

Mury opasały urzędniczą mentalność. - W projekcie noweli ustawy o pomocy społecznej nadal używa się dyskryminujących sformułowań - mówi Artur Urant. - Np. że "osobie przysługuje prawo do umieszczenia w domu pomocy". A przecież umieścić to można rzecz na półce, człowiek powinien mieć prawo do zamieszkania! To bardzo istotne - przekonuje psycholog - bo każda instytucja totalna ma swe źródła w terminologii.

Wiosną członkowie oddziału warszawskiego Polskiego Towarzystwa Psychologicznego napisali do ministerstwa list, w którym m.in. postulowali zmianę języka ustawy i wprowadzenie obowiązku zatrudniania psychologów. W odpowiedzi otrzymali połajankę, że próbują "kreować się do roli najważniejszych profesjonalistów".

Jak dotąd, za murem w Górze Kalwarii standaryzacja idzie pełną parą. Jej cel: rejestracja placówki przez wojewodę, żeby mogła przyjmować kolejnych mieszkańców. Potem dyr. Pyszyńska chciałaby zwrócić większą uwagę na stosunek do nich pracowników, ich wzajemne relacje. Już to personelowi zapowiedziała. Żeby upiększyć otoczenie wokół pawilonów, zamierza zainstalować dla mieszkańców huśtawki oraz sprowadzić pawie.

Korzystałam m.in. z: Zbigniew Tarkowski, "Zapobieganie przemocy w domach pomocy społecznej", Lublin 2008, Łukasz Jurek, "Stacjonarna opieka społeczna. Spojrzenie w przyszłość", "Polityka Społeczna" nr 5-6/2007, i tekstów prasowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2010