Daleko od systemu

Starość musi być podmiotowa. Nie wolno jej odbierać własnego imienia, nazwiska, kota, psa - mówią BARBARA MILANOWSKA, dyrektorka domu opiekuńczo-leczniczego w Pilaszkowie pod Ożarowem, należącego do Fundacji Kościelnej Rady Gospodarczej, i GRZEGORZ WRÓBLEWSKI, dyrektor prywatnego domu w Baniosze. Rozmawiała Elżbieta Isakiewicz

19.10.2010

Czyta się kilka minut

/ fot. Maciej Skawiński / Forum /
/ fot. Maciej Skawiński / Forum /

"Domy społecznej niemocy" - przeczytaj reportaż Elżbiety Isakiewicz w najnowszym numerze "TP" >>

Elżbieta Isakiewicz: Nie ma rankingu dps-ów. Ale poczta pantoflowa zawiodła mnie do prowadzonych przez Państwa placówek, jako chwalonych. Jak udało się Państwu ochronić je przed syndromem instytucji totalnej?

Barbara Milanowska: Pierwsze przykazanie dla tych, którzy tworzą miejsce dla starości: to nie ma być instytucja, tylko dom. My nasz umieściliśmy w zabytkowym parku, na terenie podworskiego kompleksu, należącego przed wojną do zacnej ziemiańskiej rodziny Marszewskich, znanej także z działalności filantropijnej. Dwór pilaszkowski od niepamiętnych czasów był domem przyjaznym bliźnim, o którym ostatni właściciel pisał: "dostatni, ale bez wystawności, samowystarczalny, ale nie zamknięty". Rzec można, w Pilaszkowie historia zatoczyła koło: dwie osoby z rodu dawnych właścicieli ostatnie lata spędziły właśnie w naszym domu.

Grzegorz Wróblewski: Kiedy wpadłem na pomysł budowy domu i zorientowałem się, że warto zainwestować w starość, bo to biznes rozwojowy, nie miałem żadnego doświadczenia. Prowadzę firmę budowlaną, ale mam 84-letnią matkę. Pomyślałem: "To musi być taki dom jak dla niej, jak kiedyś dla mnie". Wybrałem się w podróż po Europie, żeby podpatrzeć, jak takie domy wyglądają, jak są zorganizowane. By lepiej widzieć, w niektórych się zatrudniłem.

I co Pan zobaczył?

GW: Kameralne budynki wkomponowane w osiedla mieszkalne pełne młodych rodzin z dziećmi. W tych budynkach przestronne pokoje, a właściwie mieszkania, z przystosowanymi do wózków łazienkami, bezprogowe podłogi, szerokoramienne windy. Na nich odwzorowałem "Spokojną przystań".

Według jakich kryteriów dobieraliście Państwo personel?

BM: Podstawowym kryterium, nie licząc kwalifikacji zawodowych personelu medycznego, jest wrażliwość, komunikatywność, odporność psychiczna, kondycja fizyczna. Przez pierwszych 7 lat w zasadzie nie opuszczałam domu w Pilaszkowie, przyglądałam się pracy opiekunek, pielęgniarek, sprzątaczek. Tym, które nie umiały zachować się godnie, dziękowałam. Dziś, po 12 latach istnienia domu, mamy dużą liczbę pracowników identyfikujących się z nim, lubianych przez pensjonariuszy. Uważam za duże osiągnięcie, że nieodpowiednich kandydatów na pracowników ci starsi stażem nie chcą w swoim gronie.

Co to znaczy zachować się godnie?

BM: Bardzo dbamy o podmiotowość mieszkańców. Na drzwiach pokojów widnieją wizytówki: "Pani Maria Nowak", "Pan Jan Malinowski". Podmiotowość wzmacnia poczucie bezpieczeństwa, więc do każdego pokoju się puka, nie wolno zwracać się do pensjonariusza bezosobowo lub per "ty", chyba że ktoś sobie tego życzy. Godnie pracować - to te reguły uszanować. W naszym domu każda opiekunka ma 2-3 pokoje pod specjalną pieczą, tak by mieszkaniec, gdy czegoś potrzebuje ze sklepu czy kuchni albo po prostu chce porozmawiać, wiedział, do kogo się zwrócić. Starość musi być podmiotowa, jak każdy poprzedni etap życia, nie można odbierać jej własnego imienia, nazwiska, ulubionego kota, psa, kanarka. Byłoby dobrze, gdyby nasi pensjonariusze mogli mieć własne zwierzęta i opiekować się nimi. Ale służby sanitarne na to nie pozwalają. Boże, ile było problemu, żeby za każdą ich wizytą ukrywać kotka, który przywiozła ze sobą jedna pani i jej niepełnosprawny syn! W końcu oddała tego kota naszej rehabilitantce. Dziś przed domem zamieszkała kocia rodzina i pensjonariusze głaszczą, cieszą się nią.

GW: Ja zatrudniłem najpierw pielęgniarki i opiekunki z dps-u w Górze Kalwarii. Po tygodniu wszystkie zwolniłem.

Dlaczego?

Bo one były bardzo profesjonalne, szybkie, tylko serca do ludzi nie miały. Znieczulił je system. Moja mama lubi, jak się do niej przytulić, więc pomyślałem, że mieszkańcy też. Zaryzykowałem, wziąłem dziewczyny z okolicznych wsi. Na początku popełniały błędy, ale ilość skarg się zmniejszyła. Bo one i objąć, i uśmiechnąć się, i pogadać potrafią.

Jak reagujecie na skargi?

BM: Przede wszystkim zachęcamy do ich artykułowania. Skarga to nasz sprzymierzeniec, pozwala naprawić to, co szwankuje, podnieść jakość usług.

GW: Apeluję do rodzin: "Mówcie, na co się skarżą, nie czekajcie. Nie rozwiążę tego problemu po miesiącu albo gdy go przemilczycie". Często rodziny tych, którzy byli wcześniej w instytucji totalnej, wahają się: "A nie będą się te panie mścić?". Tłumaczę, że tu się mścić nie mogą, bo pensjonariusz, który zgłosił, że mu się coś nie podoba, przez 2 tygodnie jest pod moim osobistym szczególnym nadzorem. Obserwuję też opiekujące się nim dziewczyny. Niechby mu włos z głowy spadł! - a przez 6 lat istnienia domu jeszcze się to nie zdarzyło.

A jak ktoś odmawia przyjmowania pokarmów?

GW: To się zdarza rzadko i szybko to wychwytujemy, bo robimy tygodniowe zestawienia, co kto zjadł, ile wypił. W lecie obowiązkowo wszystkich poimy dodatkowo, żeby nie dochodziło do odwodnień. Kiedy widzimy, że mieszkaniec jest w kiepskiej formie, zawiadamiamy lekarza. To naturalne. Przecież bym się martwił, gdyby przestała jeść moja mama.

Państwo są pewni, że w ich domach nie występuje zjawisko szarej strefy?

BM: Tak, ale ludzie są różni. Od samego początku uczuliliśmy więc na to personel. Nasze pracownice wiedzą, że nie wolno im przyjąć nie tylko pieniędzy, ale nawet czekolady. U dyżurujących recepcjonistek można zdeponować wyznaczoną przez pensjonariusza lub jego rodzinę sumę na drobne wydatki w kiosku czy sklepie. Oczywiście opiekunka robiąca zakupy rozlicza się z niej. Niekiedy rodziny chcą się odwdzięczyć którejś z pracownic za opiekę. Ale tego też zabraniam. Pozwalam natomiast, np. przy okazji świąt, przywieźć kawę czy ciasto i zostawić w kuchni do wspólnego częstowania.

GW: Szarą strefę spotyka się tam, gdzie mieszkańcy są dla dyrektora w większości anonimowi. Przy liczbie pensjonariuszy idącej w setki, nawet gdyby chciał, wszystkich nie pozna. W takich placówkach w istocie rządzi personel. Ja mam dom na 42 miejsca. Każdego mieszkańca znam. W prywatnych domach rządzi dyrektor, on wyznacza standardy.

Ile trzeba zapłacić za miejsce w Państwa domach?

GW: 3100 zł za "dwójkę", przeznaczoną głównie dla małżeństw, 3500 za "jedynkę".

BM: Za "dwójkę" 2700, za "jedynkę" 3000 zł.

Drogo.

GW: To ceny porównywalne z dps-ami państwowymi, gdzie miejsce kosztuje w granicach 3000 zł, a często standard jest niższy. Tylko że tam różnicę między emeryturą pensjonariusza a pełną sumą może dopłacić gmina. My takiej możliwości nie mamy, nie przysługują nam publiczne dotacje. Ten obowiązek spada wyłącznie na rodziny.

Wasi pensjonariusze są zamożni?

GW: To przeważnie emerytowani nauczyciele, wojskowi, wielu profesorów. Są rodzice znanych warszawskich dziennikarzy, prawników.

BM: U nas przekrój społeczny jest zróżnicowany. Ludzi bogatych spotykamy rzadko. Jako fundacja o profilu charytatywnym przyjmujemy natomiast osoby zupełnie samotne tylko za emeryturę. Naturalnie, ich liczba musi być ograniczona, ponieważ dom się samofinansuje.

W ostatnim czasie dostrzegam niepokojące zjawisko: przybywa nieuczciwych rodzin, które uchylają się od płacenia za bliskich, chociaż mogą, bo przyjeżdżają luksusowymi autami. Zdarza się, że czekają, aż ojciec, matka czy dziadek umrze. Ci uczciwi, gdy znajdą się w kłopotach finansowych, proszą o rozłożenie zadłużenia na raty i potem dotrzymują słowa. Niezależnie od przyczyn, opóźnienia w płatnościach są problemem. Więc często zaglądam do naszej domowej kaplicy, żeby się z Panem Bogiem pogłowić, skąd np. wytrzasnąć fundusze na pierwszy od powstania domu remont.

Mieszkańcy państwowych dps-ów boją się samotności umierania. Można temu zaradzić?

GW: Nawet nocą pozwalam rodzinom czuwać przy bliskich. Niedawno gasła 90-letnia pani, matka dwojga lekarzy. Spytałem, czy wezwać pogotowie. Powiedzieli: "Chcemy, żeby umarła spokojnie w tym domu, w znanym sobie pokoju, bez męki". Podłączyliśmy tylko kroplówkę, zawsze stosujemy ją do końca.

BM: U nas podobnie. Na życzenie rodzin przy umierającym jest także duszpasterz, który przebywa w domu na stałe.

Nie żałują Państwo wyboru codziennego życia u boku starości, na przedprożu śmierci?

GW: Kiedyś, gdy ludzie żyli krócej, nie można było towarzyszyć starości tak jak dzisiaj, czerpać z jej skarbnicy. To twórcze i fascynujące wyzwanie: brać udział w dopełnianiu człowieczeństwa.

BM: Jestem przekonana, że nasza postawa wobec starości dzisiaj w istotnym stopniu wpłynie na to, jaka będzie kiedyś nasza własna starość. Im więcej oddajesz jej miłości, tym bardziej będziesz kochany. Miłość koi proces odchodzenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]