Dolina mroku, dolina światła

Stefan Chwin: Najciemniejszą doliną nie jest samobójstwo. Najciemniejszą doliną byłby świat, w którym samobójstwa nie moglibyśmy popełnić.

09.03.2010

Czyta się kilka minut

Stefan Chwin, "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni" /
Stefan Chwin, "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni" /

Żaden tryb dyskursu - napisałeś, Zbyszku, w swoim życzliwym dla mnie eseju - nawet najbardziej trzeźwy i racjonalny, nawet w swojej demaskatorskiej pasji sumienny i szlachetny, jak w przypadku książki Chwina, nie potrafi wytrzebić ze mnie lęku przed śmiercią. I wolę chyba - mój grzech! - eskapizm i konsolacje, wolę zachwyt krzepką, jak w "Colas Breugnon" Romain Rollanda czy "Wesołych przygodach Robin Hooda" Howarda Pyle’a, urodą życia niż rozumne, analityczne przyglądanie się śmierci".

Po stokroć masz rację. Któż by tam zresztą nie wolał zachwytu krzepką urodą życia! Cóż, tyle że ja - mój grzech! - nigdy nie bałem się śmierci. Brzmi to zapewne mało prawdopodobnie, ale tak właśnie było. Bałem się tego, co śmierć poprzedza, i tego, co po śmierci może nastąpić, ale nie jej samej. Bałem się cierpień życia ziemskiego i cierpień życia pośmiertnego, czego w dużym stopniu nauczył mnie kościół mojego dzieciństwa, gdzie co niedziela ze złoconej ambony, nad którą świeciło miedziane Oko w Trójkącie, straszono mnie torturami w Piekle i Czyśćcu.

***

W prawdziwy strach przed śmiercią wpędzało mnie swoim panicznym zachowaniem Społeczeństwo, które cały czas otacza nas obrazami śmierci, zderza je z obrazami triumfującego życia, produkuje ostrzegawcze obrazy śmierci, stawia je przed naszymi oczami. W pierwszym lepszym dzienniku telewizyjnym zawsze główną informacją jest to, w jakim kraju, w jakim mieście, na jakiej ulicy uderza w nas śmierć albo się do nas zbliża. Strachem przed śmiercią zaraża nas od dzieciństwa Głos Zbiorowości, rozpisany na tysiące głosów. To właśnie Społeczeństwo nie pozwala nam nawet na chwilę zapomnieć o jej istnieniu, jakby chciało wzniecić w nas konstruktywny lęk i wzmocnić wolę zbiorowej walki o przetrwanie. Nie wiem, co w naszym strachu przed śmiercią jest naturalne, a co wyuczone, co indywidualne, a co wspólnotowe, co jest w nim na usługach Ducha Gatunku, a co na usługach Ducha Gatunku nie jest, tak jak nie wiem, jakie są prawdziwe źródła wszystkich naszych uczuć, które chętnie uważamy za naturalne. Ale kto z nas to wie? Wiele jednak, jak myślę, wskazuje na to, że rdzeniem ludzkiej kultury jest budowanie tego lęku i wzmacnianie woli przetrwania.

Dodam też, że nigdy - mój grzech! - nie brała mnie krzepiąca werwa opowieści Romain Rollanda o burgundzkim stolarzu Breugnon czy o wesołych chłopcach z lasu Sherwood, choć bardzo je niegdyś lubiłem. Szóstym zmysłem wyczuwałem u ich podłoża to samo paniczne, natrętne pragnienie wzniecenia w nas, czytelnikach, "rześkiej ochoty" do walki ze śmiercią. Tak jakby mnie ktoś szarpał za łokieć, żebym się roześmiał od ucha do ucha. Spontaniczna, musująca radość życia Romain Rollanda, obolałego, francuskiego intelektualisty, który ratował się z rozpaczy plastrami kojącej mądrości Gandhiego i wiarą w "prostego człowieka", zawsze mi wyglądała na mocno wysiloną, sztuczną, podszytą potężnym cykorem, którego ów geniusz europejskiej literatury nie potrafił ukryć przede mną w zachwycająco ciepłych scenach z życia rodzinnego na francuskiej prowincji. W rabelaisowskich wybuchach śmiechu narratora jego sławnej powieści słyszałem szczere dzwonienie zębami z przerażenia życiem i skryte wmawianie samemu sobie, że lud jest godny zazdrości, gdyż takiego przerażenia nie zna, bo umie "żyć naprawdę". Od hymnu na cześć tak zwanej "urody prostego życia", którym Rolland chciał mnie - i samego siebie! - zarazić musującą krzepą ludowej witalności, wydawały mi się stokroć uczciwsze rozmaite dość mroczne historie Kafki czy Celine’a, chociaż nie zawsze były one równie przyjemne jak powieściowe zapewnienia, że picie wina, heblowanie desek i rubaszne żarty prowadzą nas do odzyskania sensu życia. Lubiłem, jak mnie pisarze traktowali poważnie.

Sama śmierć jawiła mi się często jako coś dobrego. Znaczyła ona: kiedy umrę, nareszcie przestanę cierpieć. Może uda mi się trafić po śmierci do jakiegoś dobrego miejsca, gdzie nikt nie będzie cierpiał albo po prostu zupełnie zniknę. Zupełne zniknięcie mojej skromnej osoby nie przerażało mnie wcale. Przerażały mnie konsekwencje tego zniknięcia, a nie ono samo. Bałem się, co będzie z moimi najbliższymi, gdy mnie zabraknie. Jak sobie poradzą beze mnie. Czy będą bardzo cierpieć po stracie. Myśląc tak, czułem się winny temu, że umrę. Umrzeć znaczyło zostawić najdroższe mi osoby bez mojej obecności, czyli boleśnie zranić je swoim nieistnieniem.

Właśnie to było straszne, ale sama śmierć? Nie było w niej nic strasznego. Jesteś - a potem ciebie nie ma i to wszystko. Nie ma co przesadzać. Straszne było zbliżanie się do śmierci, konanie w cierpieniach choroby, rozkładanie się żywcem, które śmierć poprzedza, a nie sama śmierć, która wszystko kończy.

***

I dzisiaj także nie boję się śmierci, chociaż - jak piszesz - obaj, ty i ja, wchodzimy w przedostatni zakręt, więc dość wyraźnie widzimy mdłe zarysy jej paskudnego oblicza. Boję się tylko jednego: żeby nie dożyć sędziwej, niedołężnej starości, straszliwego okresu w życiu człowieka, kiedy to psuje się w nas wszystko i otwierają się przed nami prawdziwe wrota ziemskiego mroku, najciemniejsza z dolin. Widziałem, jak umierała na moich oczach bliska mi dziewięćdziesięcioletnia osoba. Z jej pleców schodziła płatami delikatna, różowawa skóra, a potem całe plecy były obdarte ze skóry żywcem, a ona - półprzytomna, bez kontaktu z nami - nie mogła nawet poruszyć ręką. Od takiej sędziwej starości wolę śmierć. Wielką jest bowiem łaską umrzeć w dobrym stanie - nie za późno i nie za wcześnie. Żadne tu eskapizmy i pocieszenia rodem z Romain Rolanda nie pomogą, choćbyśmy stanęli na głowie. Główne pytanie, które otwiera się w pustej przestrzeni lęku, brzmi, co zrobić, żeby takiego strasznego umierania uniknąć.

Co zaś do majestatu życia, o którym piszesz. Otóż myślę, że życie ma z pewnością majestat, ale - dodam - tylko życie do zniesienia. Życie nie do zniesienia nie ma żadnego majestatu. Zawsze mnie uderzała zimna bezlitosność teologii, jeśli chodzi o sprawę życia i śmierci, szczególnie teologii św. Augustyna. Teologia ta mówiła: nie ma życia nie do zniesienia. To był jej kamień węgielny. Człowiek ma żelazny obowiązek znieść wszystko i potrafi znieść wszystko. Nie wolno ci się samowolnie wymknąć z nabijanej gwoździami klatki istnienia. Masz w niej się męczyć do końca. Żadnych wyjątków. Teologia ta - takie odnosiłem wrażenie - unikała jak ognia określenia "życie nie do zniesienia". Określenia tego nie usłyszałem też nigdy w żadnym kazaniu. To było słowo tabu, którego nie wolno było wymawiać, bo przecież życia nie do zniesienia po prostu nie ma. Ale moje oczy mówiły mi co innego. Że życie nie do zniesienia jest i zdarza się wielu ludziom.

Samobójca to człowiek, który nie chce żyć, to znaczy odczuwa swoje życie jako nie do zniesienia. Oczywiście jest jakaś część samobójców, którzy poprzez samobójcze gesty wołają o ratunek. Nie pocieszajmy się jednak nadmiernie.

Znaczna liczba samobójców to samobójcy prawdziwi, to znaczy ludzie, którzy naprawdę mają dosyć życia i chcą się stąd wynieść naprawdę.

***

Teologia św. Augustyna zawsze niepokoiła mnie dlatego, że nie bierze ona pod uwagę głębokich różnic między ludźmi, tylko mówi wyłącznie o Człowieku Uniwersalnym, pod jego właśnie adresem kierując swoje twarde żądania, tak jakbyśmy wszyscy, co do jednego, mieli tę samą, jednakową, uniwersalną naturę, którą należy poddawać presji tych samych, uniwersalnych reguł. Tymczasem jakaś część ludzi źle znosi życie. Odporność na życie jest darem, który został rozdany bardzo niesprawiedliwie. Jedni go dostali, a inni nie. Hiob go dostał w nadmiarze. Ale inni? Tym, którzy tego daru nie dostali w nadmiarze, samobójstwo cały czas chodzi po głowie, nawet jeśli o nim wcale nie myślą.

Są ludzie, którzy potrafią wytrzymać ból ręki włożonej do ognia, są jednak i tacy, którzy nie potrafią znieść nawet najmniejszego bólu. To samo z życiem. Znałem ludzi z nerwami na wierzchu, których ranił nawet powiew wiatru. Żądać od nich, by znieśli wszystko, byłoby czystym okrucieństwem. Oczywiście niektórych z nich można wspomóc środkami farmakologicznymi, prozakiem i nauką duchową, ale część i tak pozostanie przy swoim.

Niepokoiło mnie także to, że augustiańska teologia moralna starannie unika pojęcia "progu ludzkiej wytrzymałości". To także było w jej obrębie pojęcia tabu, którego nie należało głośno wymawiać. Teologia ta nie chce słyszeć o tym, że istnieje próg ludzkiej wytrzymałości, u każdego człowieka inny, dlatego budzi ona we mnie rozmaite lęki, podobnie jak kult niektórych świętych, który też zwykle chce nas przekonać, że nie ma żadnego "progu ludzkiej wytrzymałości", bo każdy człowiek - jeśli tylko się natęży, to znaczy stanie na odpowiednim poziomie moralnym - potrafi znieść wszystko.

Myślę, że prawdziwa antropologia współczucia to taka antropologia, która nigdy nie zapomina o różnicach między ludźmi, jeśli chodzi o próg ludzkiej wytrzymałości. Dlatego warto badać, co różni ludzie uważają za życie nie do zniesienia, jak pojęcie życia nie do zniesienia kształtowało się w kulturze na przestrzeni wieków, jakie tworzyło wizje i obrazy w sztuce i literaturze, i to właśnie m.in. tą sprawą zająłem się w mojej książce "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni". Bez zrozumienia tego, jakie wizje życia nie do zniesienia tworzyły jednostki, grupy, środowiska, kultury czy narody, niewiele zrozumiemy z ludzkiej przygody na Ziemi. Próg wytrzymałości jest doświadczeniem najgłębiej subiektywnym. Co dla jednego jest takim progiem, dla drugiego wcale nim nie jest. Można zabić się - jak filozof Zenon, twórca szkoły stoickiej - z powodu zwichnięcia małego palca, co ludzie kwitują zwykle śmiechem wyższości i politowania, uznając, że to żaden powód, chociaż w jego przypadku nie był to wcale powód błahy. Do samobójców mam stosunek pełen wyrozumiałości i współczucia. Jest granica ludzkiej wytrzymałości i kto ją przekroczy, po prostu mówi: dosyć.

Wydaje się wielce prawdopodobne, że każdy, kto ten próg przekroczy, popełni samobójstwo wcześniej czy później. To, że sobie życia nie odbieramy, dowodzi tylko, że los nas jeszcze do tego progu nie podprowadził. Niewielka więc nasza zasługa i żaden powód do dumy. Tym, co czyni ludzkie życie życiem nie do zniesienia, może być wszystko. Byli ludzie, którzy odbierali sobie życie, kiedy ich zamykano w pustej, więziennej celi z jednym, małym, żywym szczurem. Pisał o tym Orwell. Św. Augustyn nie uważał za istotne rozmyślać nad podobnymi sprawami. Być może kiedyś powstanie teologia moralna, której kamieniem węgielnym stanie się pojęcie "życia nie do zniesienia" i pojęcie "progu ludzkiej wytrzymałości". Kto wie, może ktoś na nowo odczyta Pismo i taką teologię zbuduje.

Najciemniejszą doliną nie jest samobójstwo. Najciemniejszą doliną byłby świat, w którym samobójstwa nie moglibyśmy popełnić. Świat, w którym bylibyśmy zamknięci w żelaznej klatce istnienia na kłódkę - jak zamknięte są w niej zwierzęta - do ostatniego bólu, do ostatniego tchu, do ostatniej kropli udręczenia, bez względu na stopień egzystencjalnej wrażliwości naszego systemu nerwowego i stopień bolesności naszego - ukształtowanego przez naszą cielesność, biografię i kulturę - odczucia tego, co nie do zniesienia.

STEFAN CHWIN (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, wykładowcą literatury na Uniwersytecie Gdańskim, autorem kilku powieści. Ostatnio opublikował książkę eseistyczną "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni", o której w tym numerze "TP" pisze Zbigniew Mikołejko.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Stefan Chwin (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2010