Dokąd poszedł doktor Schulz

Pociągnął za drzwi, zabolała ręka. Wyszedł przez sień pełną drewna. Spojrzał na niebo czy na zegarek? Czy mijając topolę rosnącą przy chacie przeczuwał cokolwiek?

14.04.2014

Czyta się kilka minut

Szałas Piotra Schulza na polanie Forędówka w Gorcach, 2008 r. / Fot. Filip Springer
Szałas Piotra Schulza na polanie Forędówka w Gorcach, 2008 r. / Fot. Filip Springer

1.

Koniec marca, Gorce. Pracownik parku narodowego patroluje teren w dolince potoku Kamienica, w masywie Kudłonia. To odludny zakątek, rzadko ktokolwiek się tutaj zapuszcza. W pewnym momencie mężczyzna natrafia na ludzkie kości, fragmenty górskiej odzieży i plecak.


2.

Ruszył przez polanę, minął kępę krzaków, zostawił w kopnym śniegu głębokie ślady nart. Zniknął w lesie na przeciwległym krańcu polany. Dokąd poszedł doktor Schulz?


3.

Opisać tę chatę? Jej wnętrze, zapach? Od kilku lat ten sam, pustka i kurz. Jeszcze w sieni drewno ułożone w równe stosy, opisane z pedantyczną precyzją: „buk 2002”, „sosna 2003”, „buk 2004”. Ani jednego pniaka, ani jednej szczapy z 2005 r. Nie było kiedy narąbać?

Na stole stoi świeca i stare radio. Ciemność, cisza. Obok sterta gazet, wszystkie z końca 2004 i początku 2005 r. Jeszcze kilka kompletów wyczerpanych czekaniem baterii do latarki, która teraz gdzieś w górach, w jego plecaku... Zresztą kto to wie.

Na prowizorycznym wieszaku kilkanaście koszul, stara kurtka.

– Kup sobie spodnie, takie narciarskie – mówiła mu siostra.

– Są tylko pomarańczowe, będę wyglądał jak pajac – odpowiadał.

To przecież dobrze, takie spodnie mogą uratować życie, są ciepłe, śnieg nie sypie się do butów, gdy się w nich upadnie, z daleka widać, że to człowiek leży na śniegu, nawet z helikoptera.

– Jak już upadnę, to tam zostanę – mówił.

Został? Gdzie?

Na półce w szczelnie zamkniętych słojach: ryż, makaron, kasza, cukier, mąka. W puszce kawa, w drugiej herbata. W równym szeregu na specjalnym wieszaku (sam zrobił) czekają łyżki.

Prycza prosta, drewniana, w kącie obok pieca (w nocy trzeba było wstawać, gdy ogień przygasał, niekiedy nawet trzy, cztery razy). Spał głową do ściany czy bardziej do okna? Materac zwinął w rulon, otulił ceratą. Żeby myszy nie gryzły.

Nad łóżkiem półka z książkami. Część zapakowana w worki, jakoś wstyd zaglądać. Reszta w równym stosiku. „Kajakiem do Indii”, „Everest”, „Podręcznik taternictwa”, „Eseje” Jastruna. Coś po francusku (lubił Sartre’a, Camusa, Ciorana).

Na ścianie przy oknie przypiął pinezką zdjęcie z gazety. Zasypane śniegiem namioty w wysokich górach.

Na pniaku obok łóżka zniszczone górskie buty.

I ten czajnik, na piecu, jak gdyby nic się nie stało. Resztka wody, co zimą zamarza, latem wysycha. Co roku jest jej coraz mniej. Cisza.


4.

Zaczęli go szukać 5 lutego 2005 r. Dopiero gdy nie pojawił się na uczelni w wyznaczonym terminie, zorientowali się, że zniknął. Myśleli: może zachorował, może wziął dodatkowych kilka dni urlopu? W końcu ktoś musiał wyjść na korytarz do studentów i powiedzieć. Doktora Piotra Schulza dziś nie będzie, egzamin odwołany.

Po korytarzu pewnie przeszło westchnienie, na kilku twarzach pojawiła się ulga (siostra potem powie, że od studentów wymagał zbyt dużo – od siebie zresztą też).

Ale Kazimierz Buczek, ratownik GOPR z Ochotnicy, odebrał telefon dopiero 5 lutego, prawie tydzień po tym, jak widziano go ostatni raz we wsi. Dzwonili przyjaciele doktora, martwili się, że nie wrócił. W jego mieszkaniu w Nowej Hucie pusto. Komórki nie miał, na egzamin nie przyszedł. Na początku lutego miał mieć zabieg, wycięcie ze skóry na plecach niegroźnego znamienia. Wiedział, że to nic poważnego, lekarz nawet mówił, że będzie mógł nosić plecak. Więc pora się martwić, trzeba zacząć szukać. Bo nikt nie wie, dokąd poszedł doktor Schulz.


5.

Czarno. Gęsta sieć krzyżujących się nitek. Zygzakowate esy-floresy wyrysowane na mapie przez komputer. Każda kreska to trasa ratownika, wyposażonego w GPS. Każda to kilka godzin chodzenia, szukania, zaglądania do wykrotów, pod zwalone pnie. Rozmowy z góralami, turystami, gapienie się w śnieg. Czarno od tych kresek. Im bliżej jego szałasu, tym gęściej.

Na jednej z map tylko jedna gruba krecha i okrąg. Narysował je jasnowidz, poproszony przez rodzinę o pomoc. Zaznaczył teren przeszukany przez GOPR. Naczelnik, gdy to zobaczył, wysłał tam jeszcze raz ludzi z psami. A psy mają najlepsze w całej Polsce, prawdziwe czempiony. Znaleźli starą, złamaną nartę biegową. Doktor szedł na tourowych. A więc to nie jego.

Szukali kilkadziesiąt razy. Sam Kazimierz Buczek ponad 60 godzin. Potem jeszcze wiosną wychodzili na poszukiwania.

19 marca – 5 zespołów.

9 kwietnia – 4 zespoły.

14 maja – 7 zespołów.

Gdy śnieg stopniał na dobre, zrobili ratownicze manewry. Kilkudziesięciu chłopa, psy, helikopter.

Chodzili też grzybiarze, studenci, leśnicy, strażnicy parku, kłusownicy i ci, co szukają poroża. Nic nie znaleźli: ani człowieka, ani nawet głupiej rękawicy, kurtki, kijka od nart.


6.

Przepiłowali kłódkę (teraz leży u powały), weszli do szałasu. Ze stołu zabrali tylko notes z zapiskami.

Sobota 29.01

9 – Ochotnica

11.45 – Ustrzyk

12.04 – Mag

Śniegu nie ma tak potwornie dużo. Do poprzeczki w X [kozły do rąbania drewna stojące przed chatą – przyp. FS], do drzewa. Jakiś zwierz dobiera się do komory. Problem jak wrócić, są zawody w Zakopanem. Koniec ferii na Śląsku.

niedziela 30.01

– 12 st. trochę prószy śnieżek. Wstaję w nocy, dokładam 3-4 razy. 3 pojemniki wody w nosiłkach (narty) makabra.

– 13 st. 12-14 na Mag. Nie mogę znaleźć ścieżki, idzie się niedobrze. Zjazd na fokach (ręka). Zapowiadają zmianę pogody. W nocy – 12 st. Dwa razy dokładałem.

poniedziałek 31.01

– 9 st.

– 8 st.

Idzie zmiana pogody, ma być – 2 w Zakopanem lub +1 wg. Krakowa + opad śniegu deszczu. Kibice wracają z Mistrz. Świata w skokach powrót przez Nowy Targ odpada.

I jeszcze na osobnej kartce:

1.) poniedziałek – wyjść 10:30 jeśli b. mróz, jeżeli ewidentne załamanie pogody, odwilż to nie ma głupich, siedzę do wtorku i albo Knurów rano albo Ochotnica [przekreślone – przyp. FS] Ustrzyk 12:30. Poprawić klej na gorszej foce.

2.) w razie kłopotów z powrotem (boląca ręka) zostaw narty i przekop się do drogi i dalej Knurów drogą. Dlatego dobrze by było o ile dobrze będzie niewyraźnie z jedzeniem utrzymać przetarty szlak do drogi.

A potem jest już tylko:

„Wyrażam zgodę na otwarcie szałasu dr. Piotra Schulza. Córka Joanna Schulz”.


7.

To było dokładnie 40 lat temu. Akurat tak się złożyło, że nikt się z nim nie zabrał. Pojechał więc w Tatry sam, chciał się powspinać. Nie robił trudnych dróg, był początkujący. Odpadł od ściany, obudził się w szpitalu. Po tamtej przygodzie został mu respekt do gór, boląca prawa ręka i nagłe napady afazji. Zdarzało się, że na chwilę tracił zdolność mowy. Badali go lekarze, bali się, że to uszkodzenie mózgu. Ale z mózgiem było wszystko w porządku. Podejrzewali tło nerwowe.

Miewał je często, gdy mieszkał w internacie, a potem w hotelu asystenckim. 9 m2 dzielone na pół z kolegą ze specjalizacji, jego żoną i dzieckiem. Pracować mógł tylko w nocy, pił więc mocną herbatę. Leki go otępiały. Listy do rodziny z tamtego okresu są pełne goryczy.

Jedni więc mówią: poszedł w góry sam, dostał ataku, wpadł nartą w szczelinę, przywalił go plecak. Nie miał siły się wydostać, walczył, lecz nic nie wskórał. Opadał z sił, aż przyszła noc. Krzyczał na tym pustkowiu, słyszały go tylko góry. Wystarczyło kilka stopni mrozu, by zamilkł.

Ale przecież znaleźliby ciało.

– Głupio mówić rodzinie takie rzeczy, ale przecież zwierzęta by go znalazły i rozszarpały. Coś byśmy znaleźli – mówią ratownicy.

– Żeby nawet zwierzę nie znalazło ciała? Niemożliwe – dodaje Maria Szulc-Royon, siostra.


8.

Z zapisków:

7.01.2005

Wstałem przed 5 i o 7 schodziłem w kierunku na Przełęcz Knurowską. Droga była niesłychanie śliska, żywy lód. W pewnym momencie rąbnąłem tak odwłokiem, że echo się rozległo. Oczywiście prawa rączka bolała niesamowicie ale przeszło. Całe szczęście miałem plecak, on zamortyzował. Idąc drogą, ścieżką bym się zamęczył na śmierć. O dziwo zatrzymał się facet i podrzucił mnie do Nowego Targu.

I jeszcze:

Jak widać udało się. Było to szaleńczo głupie. Ot słynny ośli upór, który mi tylko pozostał na stare lata. Już na Magurkę szedłem 1h co było złym prognostykiem. Potem grzbietem, gdzie zawsze śnieg był zawiany, było go w bród, żebym się nacieszył.

Wyszło słońce i przedziwny układ chmur nad Tatrami. Wierzchołki ponad chmurami, przez przełęcze przelewało się mleko, a u mnie lazurek. To dodaje optymizmu.


9.

W ilu kierunkach można wyjść z Forędówki? We wszystkich. Dokąd poszedł? Ten ślad nart na polanie, jedyny, jaki znaleźli, prowadził do lasu i dalej na szlak – w kierunku Pańskiej Przehybki. A zatem tam? Poszli, przeszukali. Nic.

To może Knurów. Może spóźnił się na autobus w Ochotnicy (zdarzało się, że wychodził w ostatniej chwili). Jeśli się spóźnił, to poszedł do Knurowa. Ale szosą czy skrótem, na nartach przez góry? Ten teren zaznaczył jasnowidz, szukali.

Sprawdzili wszystkie kierunki. Na Knurów, na Turbacz, na Magurkę. Szukali wzdłuż szlaków, ale ci, co go znali, mówili, żeby na szlakach nie szukać. Bo on zawsze chodził swoimi ścieżkami.

Więc szukali wszędzie, gdzie tylko było można. Nawet w gęstych świerkowych lasach, choć wiadomo, że omijał je z daleka, bo trudno mu było poruszać się w nich na nartach. Ale może zdjął narty (tylko gdzie je zostawił, czemu ich nie znaleźli?).

– Góry są olbrzymie, trudno tu znaleźć człowieka. Człowiek może się tu łatwo zgubić. Góry mogą zgubić człowieka – mówią ratownicy.


10.

W notesie znaleźli szkic: schemat tego, jak nosić wodę ze źródełka do chatki. Strome zejście z pustymi baniakami, łagodne podejście z pełnymi. Po co komuś taki rysunek, skoro mieszka tam od ponad 20 lat? Rysował dla kogoś?

I jeszcze dzierżawę za grunt zapłacił tego roku wcześniej niż zwykle.

Inni mówią więc: zabił się. Przyjeżdżają tu tacy. Znajdują ich potem, z pętlą na szyi, wiszących na gałęzi z pięknym widokiem na szczyty. Może doktor miał dosyć wszystkiego. Albo przytłoczyła go choroba, to znamię, które miał mieć wycięte. Może to wcale nie było takie niegroźne? Może bał się, że skończy w szpitalnym łóżku, że będzie dla innych ciężarem? We wcześniejszych zapiskach znaleźli taki fragment:

optycznie było bajecznie, ale wyrypa nieprzeciętna. Na słynnej Jaworzynie, gdzie zawsze było dużo śniegu, dosłownie płynąłem. To jest spora przestrzeń i już bez odwrotu. Może kiedyś zostanę tu do wiosny (nie lepiej to za biureczkiem czekać na zawał?).

Znał góry lepiej niż miejscowi. Znalazł sobie szczelinę, taką, o której tylko on wiedział. Schował się w niej i zasnął. Wystarczyła garść tabletek i kilka stopni mrozu.

Ale nie zostawił listu, żadnego znaku. W rozmowie z przyjaciółmi, przed wyjazdem, promieniał radością, cieszył się na ferie, że znów pojedzie w góry. W święta widział się z siostrami. Był wesoły. Podręczniki mówią, że każdy samobójca wysyła sygnały.

A może spakował chłop, co miał, siedzi gdzieś na Hawajach? Zaczął nowe życie. Pewnie nawet nie chce, żeby go szukano.

Ale w domu został paszport, dowód osobisty, oszczędności. Z kasy na uczelni nie odebrał ostatniej wypłaty. Dokąd uciekł? Za co?


11.

Mężczyzna, lat 60, włosy krótkie, siwe. Ubrany w odzież turystyczną, na nogach buty górskie Himalaje oraz narty tourowe z wiązaniami Silvretta. Plecak. Wzrost 179 centymetrów (we wcześniejszych komunikatach piszą 178 – czy jeden centymetr coś zmienia?).

Ciała odpowiadającego opisowi nie znaleźli na dnie Jeziora Czorsztyńskiego, choć co roku kogoś stamtąd wyławiają. Nie było żadnego NN o tym rysopisie w szpitalach, przytułkach, komisariatach. Głowa ludzka, znaleziona w Gorcach w 2006 r., nie należała do niego. Także odarty do naga martwy mężczyzna w Nowym Targu nie okazał się nim. Nikt nie zgłaszał wypadku, potrącenia, pobicia.

Kierowcy autobusu, którzy mieli kursy tamtego dnia, nie przypominają sobie nikogo, kto wsiadałby z nartami. Pewnie by zapamiętali, bo teraz wszyscy narciarze jeżdżą autami.

– Taki z nartami zapadłby nam w pamięć – mówią.

Może było tak, że znaleźli go kłusownicy, w pobliżu swoich sideł. Przestraszyli się, schowali ciało i teraz szukaj wiatru w polu. A może ktoś zabrał narty, kijki, wypatroszył plecak, wziął nawet latarkę. Resztę przykrył gałęziami. Jak znaleźć taki grób?

– Tylko co za człowiek chciałby używać takich nart, nosić taką kurtkę. To nie człowiek by był – zastanawia się Kazimierz Buczek.

Nic nie dało rozwieszenie plakatów w okolicznych wsiach. O zaginięciu informował ksiądz z ambony. Na stronach internetowych Fundacji „Itaka” długo można było zobaczyć, że jest poszukiwany. Tylko z drzwi jego gabinetu na uczelni zniknęła karteczka z imieniem i nazwiskiem. Studenci już nie pytali, kiedy będzie doktor Schulz.


12.

Kazimierz Buczek wyruszał też z rodziną Szulców w góry szukać Piotra. Gdy schodzili na dół po całym dniu wędrówki, patrzył na nich i widział w ich oczach smutek i radość jednocześnie.

– Smutek, bo nadal nic nie wiadomo, i radość, bo ciągle nie ma pewności.

Danuta Szulc, siostra, w końcu przestała czekać. Wystąpiła z wnioskiem, by uznać brata za zmarłego. Chciałaby jedynie znaleźć jakikolwiek ślad, cokolwiek, czego mogłaby się uczepić. Maria Szulc-Royon na poszukiwania przyjeżdżała z Francji. Najbardziej bała się, że Piotrowi stało się coś w drodze do domu.

– Bo jak miał zginąć, to dobrze, żeby zginął w tych swoich górach, a nie na poboczu, potrącony przez ciężarówkę.

W jednym z listów napisał: „Napiszę Ci o górach, śmiesznie to brzmi, ale kocham je coraz bardziej. Bo muszą mi wystarczyć za wszystko – dom, kobietę, radość spełnienia, pracę twórczą. Piszę nieporadnie, jak sztubak, o swojej pierwszej miłości, ale chcę żebyś o tym wiedziała. Bo jakim mieczem walczysz od takiego giniesz i nie wiem, która z moich wypraw będzie ostatnia”.


13.

Odzież i plecak znalezione pod koniec marca 2014 r. w dolinie Kamienicy pasują do tych, które miał mieć na sobie dr Schulz. Na miejsce została wezwana policja i GOPR.

– Chyba znaleźliśmy ciało doktora – mówi Mariusz Zaród z Podhalańskiej Grupy GOPR.

Dokąd poszedł? Dziś już wiadomo, że ze swojego pasterskiego szałasu wyruszył na północ, być może chciał dotrzeć do drogi łączącej Zabrzeż z Mszaną Dolną, złapać tam okazję i w ten sposób dostać się do Krakowa. Nigdy tam nie dojechał. Został w swoich górach.

Pierwotna wersja reportażu ukazała się w Magazynie Turystyki Górskiej „N.P.M.” w kwietniu 2008 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2014