Dojczkafel

Euforia wywołana przegraną piłkarzy powinna dać nam do myślenia. Najpewniej z czymś w tym guście będziemy mieli do czynienia po brawurowym wystąpieniu Polski z Unii Europejskiej.

04.07.2016

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz /  / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / / Fot. Grażyna Makara

Jest to uwaga wstępna, skrzydlata, gruntownie oderwana od dzisiejszych mistrzowskich przemyśleń, natury raczej artystycznej i socjologicznej. Skupmy się na nich. Otóż, jeśli idzie o spostrzegawczość i inteligencję, srodze się na sobie samych zawiedliśmy. By objaśnić ów żal nad sobą, potrzebna jest chwilka. Oto od dłuższego już czasu zastanawiał nas brak napisów na ścianach krajowych toalet publicznych. Ów brak wywoływał w nas falujące poczucie dezorientacji człowieka starzejącego się, a smutne te fale pojawiały się okazjonalnie, po sporadycznych wizytach w tych zasłużonych dla rozwoju literatury placówkach. Nasza chmurna i heroiczna młodość upłynęła na studiowaniu owej specyficznej, krótkiej a jędrnej formy, stąd to czułe spostrzeżenie i smutna refleksja. Atrofia twórczości toaletowej jest faktem, więc szukaliśmy – co zrozumiałe – jej przyczyn.

Pierwej kombinowaliśmy i zwalaliśmy winę za ten stan na nakolanne podejście naszych murarzy do zachodniego obyczaju higienicznego. Zwłaszcza na bezrefleksyjne uznanie normatywów niemieckiej wykończeniówki za obowiązujący ideał, eliminujący czysto polską estetykę w łaziebnictwie. Polityka wstydu w tej branży doprowadziła do zniszczenia naturalnego podobrazia, czyli tradycyjnych polskich tynków wapiennych, ciepłych, szorstkich, chłonnych, zdatnych do tego, by na nich skutecznie i trwale smarować. Niestety – naród, wbrew swemu obyczajowi, został zmuszony przez bauerów do kładzenia w takich miejscach zimnych i śliskich kafli. Efektem jest widomy imposybilizm twórców rodzimej, oryginalnej, naskalnej twórczości szaletowej. Dojczkafel nie chłonie atramentu, ślad flamastra się na nim wstrętnie rozmazuje i łatwo go zmyć. Oczywiście za pomocą gospodarczej chemii niemieckiej, której „Drang nach Osten” i imperialna skuteczność były ongiś tematem krytyczno-analitycznej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Geniusza każdej analizy i patrona każdej formacji sprzątającej.

Do tej okoliczności dokładaliśmy i inne nasze mniemania. Jak się okazało, takoż nieinteligentne, a dotyczące wyników badań czytelnictwa ludowego. Wiemy wszyscy, że czytelnictwo ludowe szalenie spada, do czego – jak słusznie zauważył minister Gliński – przyczyniła się poprzednia dyrekcja Instytutu Książki, wydając mnóstwo bardzo interesujących i wartościowych książek na najwyższym poziomie edytorskim oraz budując liczne biblioteki. Wszyscy świetnie wiemy, że nic tak nie zniechęca do czytania, jak nudny, tani i łatwy dostęp do literatury. Otóż wracając do omawianego problematu, mniemaliśmy logicznie, że kto nie czyta, takoż i nie pisze. Nawet w klozecie. Uważaliśmy pochopnie, że to rosnący analfabetyzm wyczyścił szalety polskie z – za przeproszeniem – treści. Tak żeśmy kombinowali, i owa kombinacja okazała się niestety – jak już tu wspomnieliśmy – nieinteligentna i pozbawiona błysku.

Opatrzność dowolnie ujęta czuwała jednak nad nami i dopiero podpowiedź umysłu dalece światlejszego niż nasz, o zgoła odmiennej kulturze analizy niż ta, którą się chełpimy, uświadomiła nam, że zabrnęliśmy w ślepą uliczkę, na końcu której jest już tylko pusty śmiech i intelektualna kompromitacja.

Podpowiedź owa brzmiała bardzo prosto: twórczość naskalna ze ścian szaletów miejskich przeniosła się do internetu. Jest to w istocie oczywista oczywistość, bo każdy z powodów umieszczania refleksji kiblowej w internecie jest lepszy od analogowego, chałupniczego smarowania na ścianie publicznego szaletu. Nawet najwybitniej położonego, ściśle wapiennego i najpiękniej urządzonego. Na liście owych powodów jest takoż ogromny zasięg, powabna łatwość korekty w procesie tworzenia, i takaż swoboda namysłu, niezakłócana natrętnym stukaniem do drzwi kabiny i surowymi regulaminami administracji szaletu. Wniosek z tego wszystkiego jest jeden: strach przed babciami klozetowymi był poważnym ograniczeniem i zasadniczo regulował poziom debaty publicznej w Polsce. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2016