Dobrzy włamywacze

Trwająca niecałe pół godziny płyta Łony i Webbera zabiera słuchaczy w podróż po najbardziej wrażliwych strefach polskiej tożsamości.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

Łona (na zdjeciu z prawej) i Webber (z lewej)  z zespołem The Pimps na koncercie w Warszawie, 13 czerwca 2015 r. / ANDRZEJ BOGACZ / FORUM
Łona (na zdjeciu z prawej) i Webber (z lewej) z zespołem The Pimps na koncercie w Warszawie, 13 czerwca 2015 r. / ANDRZEJ BOGACZ / FORUM

Choć zarzekają się, że ze „Śpiewnikiem domowym” Stanisława Moniuszki łączy ich najnowszą płytę jedynie zapożyczony mimochodem tytuł, do deklaracji szczecińskiego duetu Łona-Webber warto podejść z rezerwą. Moniuszko to wciąż żwawy inspirator polskiej sceny muzycznej. Dopiero co obchodził przecież urodziny razem z Pezetem i łódzkimi raperami, próbował już sił w dubstepie. Dobrze prezentuje się też na domówkach u Jakuba Józefa Orlińskiego (dowody dostępne na kanale śpiewaka na YouTubie).

Nasączony folklorem XIX-wieczny „Śpiewnik” miał w zamyśle twórcy pełnić dwie funkcje: usuwać na bok importowaną tandetę oraz budować wspólnotę muzykujących domowników – pisał historyk muzyki i kompozytor Witold Rudziński. Do oddzielania ziarna dobrych bitów Łona i Webber zawsze mieli ucho. Mimo świadomości, że „ciężko uciec w objęcia muzy którejkolwiek, skoro każdej wolny rynek przystawił do głowy rewolwer”, przez ostatnie 20 lat, trzymając się z dala od muzycznego hipermarketu, wyprodukowali spore ilości kwaśnego, orzeźwiającego „lekarstwa na bełkot”. Wychowani na Wojciechu Młynarskim i Kabarecie Starszych Panów skutecznie drażnili kolejne pokolenia „rapistów ze szczękościskiem”, stawiając na absurd, nonsens i humor, bo w końcu „fruźki wolą optymistów”. Ale krytyka nie była dla nich równoznaczna ze skłonnością do pielęgnowania konfliktów, przeciwnie.

Kilka lat temu, zaraz po wydaniu albumu „Nawiasem mówiąc”, Łona zaryzykował na łamach „Tygodnika” tezę, że w sytuacji raptownego radykalizowania się społeczeństwa moglibyśmy odbudować poczucie wspólnoty dzięki upartej rekonstrukcji mapy narodowych skojarzeń. Co miałoby się na takiej mapie znaleźć? „Zapraszam do stołu, jak się nie chcemy pozabijać, pogadajmy o tym” – odpowiadał Łona. Próbę realizacji tej karkołomnej, choć przecież Moniuszkowskiej z ducha koncepcji wyraźnie słychać w wydanym właśnie esencjonalnym „Śpiewniku”.

Szkoda Zachodu

Elementem porządnego rapowego etosu jest nie tylko nawijanie o miejscu, w którym się dorastało, ale też dumne odwołanie do dziedzictwa przodków. O ile sceny amerykańska czy francuska, tworzone często przez emigrantów z Afryki, bardzo mocno zakorzenione są w historii i kulturze, a także rodzimych językach twórców, polski hip-hop (poza okolicznościowymi składankami) najchętniej sięga do momentu swoich narodzin – przełomu lat 80. i 90. „Lechu / Co ty zrobiłeś? / Tak życie nasze utrudniłeś! / Kapitalizm jest ustrojem takim / Że ludziom ubogim wypruwa flaki”, rapowało w 1995 r. Wzgórze Ya-Pa 3, na gorąco tworząc mówioną historię transformacji.

Hip-hop należał do dzieciaków z robotniczych blokowisk, do ludzi bezrobotnych i eksmitowanych. Świadomych, że w wyniku przemian ustrojowych zniknęły struktury i instytucje, na których można się oprzeć. Przekonanie o byciu niepotrzebnym, wypchnięcie na margines miasta, jego pustka, szarzyzna, „ludzka masa alkoholem wspomagana” – siłą tej muzyki był idący w poprzek propagandy sukcesu autentyzm. Ale mnogość oddolnych inicjatyw szybko zakrzyczana została przez jeden, dominujący głos płynący z centrum. Mimo że Śląsk czy Szczecin (jedno z ciekawszych muzycznie miejsc na początku lat 90.) zdążyły zaznaczyć swoją obecność na hip-hopowej mapie kraju, scenę szybko zawłaszczyła stolica. Na przełomie lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku to Warszawa kształtowała opinie na temat tego, jaki powinien być rap.


Adam Łona Zieliński: Coraz trudniej nas zaszokować, coraz wyżej podniesiona jest poprzeczka wrażliwości.


 

Wielu artystów, często na przekór swojemu pochodzeniu, zdecydowało się na mimikrę, przejęło uliczny język i styl. Łona robił to po swojemu. Opowiadał świat posiłkując się metaforą – z humorem i dystansem do siebie. W swoich nawijkach uciekał też poza kanoniczne tematy sceny hip-hopowej, takie jak „pieniądze, forsa, fufu, no i, oczywiście, szmal”, bo „popularność rzadko idzie w parze z rewolucją”. Zamiast najlepszych fur – w jego tekstach pojawia się szesnastoletni trabant. Zamiast depresji – niepoprawny optymizm.

Respekt, który Łona zyskał stylem bycia i doskonałym warsztatem, pomógł wykroić przestrzeń dla tzw. rapu inteligenckiego, co nie znaczy – oderwanego od konkretu codzienności. Ten podróżujący pierwszą klasą rap z kawałka „Co tak wyje” był empatyczny, otwarty na świat, wychylony w stronę Europy. Ale nie próbował nikogo pouczać, raczej włamywał się do zamkniętych łbów: „moja rozmetaforyzowana publicystyka to wspaniały klucz jest, żeby zrobić ludziom w głowach rewolucję”.

I choć to „Rozmowa” Łony z Bogiem trafiła do przeróżnych „Antologii polskiego hip-hopu”, będąc najczęściej przywoływanym kawałkiem z pierwszej płyty duetu „Koniec żartów” (2001), dużo ciekawsze i szczególnie dziś aktualne są jej autotematyczne wątki. Trwające tygodniami, osiągające wielomilionowe zasięgi oraz pierwsze miejsca w serwisach muzycznych #Hot16Challenge2 pokazało nawet tym, którzy dołączyli do internetowego łańcuszka w schyłkowym etapie „ostrego cienia mgły”, że polski rap od dawna nie należy do dzieciaków zaciskających pięści. Występujący w nim młodzi, bogaci, znudzeni szybkim hajsem i hajpem faceci świetnie czują rynek i zamiast wbrew systemowi grają dokładnie pod niego.

Jak zauważył 20 lat temu Łona: „Jest taki marketingowy zabieg, zaprosić tyle gości / Żeby wypełnili całą płytę prawie” („Żadnych gości”). Co więcej? „Nie przesadzaj z formą, nieważne jaka treść jest / A najlepiej niech to będzie instrukcja obsługi życia w mieście / Albo song o ilości nieszczęść”. Nie dziwi, że tej wiosny wśród najpopularniejszych króluje tęskniący „za poprzednim logo Reeboka” i „jazdą skuterem przez Wietnam” Que­bonafide – oczywiście w duecie z Darią Zawiałow („Bubbletea”).

Czemuż by nie burzę?

Tymczasem nowa, niezwykle gęsta i „bez gości” płyta Łony i Webbera w poszukiwaniu odpowiedniego komentarza do rzeczywistości sięga poza nieprzekraczane dotąd przez „rodzimych rapistów” granice. Zarówno czasowe, przenosząc nas m.in. do tużpowojennego Szczecina, jak i muzyczne – album został wyprodukowany z udziałem żywych instrumentów, na których zagrał zespół Bubliczki (ot, wspólnota muzykujących domowników wytwórni Dobrzewiesz).

Fundamentem tego „Śpiewnika domowego” jest zabawa, karnawał, sztuka uliczna i ludowa, energia towarzysząca wspólnemu świętowaniu. Znajdziemy tu elementy kultury łemkowskiej, bałkańskiej, żydowski big-beat, ale też sambę i wywodzący się z kultury Joruba afrobeat. Każdy z utworów „Śpiewnika” ma swój wyjątkowy, geograficzno-kulturowy kod i melodię oraz rejestr (poza Kabaretem Starszych Panów znajdziemy Bohdana Butenkę i Marka Hłaskę oraz Leopolda Staffa sparowanego ze Stefanem Żeromskim). Wszystkie razem tworzą bogato ilustrowany kulturowy atlas skojarzeń, ale też antologię bardzo osobistych tęsknot.

Już promujący krążek „Nikifor Szczeciński” z teledyskiem Piotra Pauka (Lumpa), jednego z najbardziej rozpoznawalnych streetartowych artystów w Polsce, stanowi ciekawy autotematyczny komentarz do twórczości Łony. Utwór opowiada o znanym szczecinianom ulicznym artyście, który „obszedł system”. Lepiącym swoje prace z gazetowych wycinków, roślin, zniczy i cegieł – wszystkiego, czym pogardzili inni. „Nikifor” stanowi więc pochwałę ulotnego miejskiego folkloru, którego elementem jest tenże gatunek muzyczny, ale także, jak sądzę, jego konkretnego wcielenia. W końcu Łona, znany z przywiązywania wagi do detali, by opowiedzieć o upływie czasu łapał raczej za szumiący jesienią kaloryfer, niż otwierał podręcznik filozofii.

Pochwała ulicznej wolności umieszczona zostaje na tle rozległej, narodowej melancholii, nieoczekiwanie bliskiej idei portugalskiego saudade – rozumianego jako pogodna kontemplacja przemijania. Ujawnia się ona w prowadzonej w kawałku „No akomodejszon” rozmowie Łony z synem, który porzuca dziecinne klocki, by sięgnąć po mało zabawnego Hłaskę. Ten wybór czy raczej przemiana powraca w kolejnych utworach na płycie jako objaw charakterystycznego dla naszej szerokości geograficznej rozdarcia pomiędzy Wschodem a Zachodem („natura rzeczy tu z natury przewrotna”, bo „skwar na zmianę z depresyjną szarugą”). Wciąż wierzymy – pokazuje Łona – w Polskę radosną, kosmopolityczną, tolerancyjną i trzeźwą, ale pociąga nas także „nurt, ten nurt, co takie ma straszne wiry / Co nas pcha na wschód” i upija („Stop, Nadiu”).


Adam „Łona” Zieliński: Cechą III RP jest imponujący rozwój egoizmów. Myślimy wyłącznie o sobie i dusimy empatię.


 

Przez lata symbolem zachodniego stylu życia był dla Polaków hipermarket sprzedający, wedle słów z płyty „Absurd i nonsens”, pięknie opakowaną pustkę. W „Śpiewniku domowym” kolorowe klocki Lego – symbol nowego dostatku, ale też, jak wybrana do niego muzyka, różnorodności – lądują porzucone w „postnordyckiej” szafie. Zabawa przegrywa z przeszłością, ale i jakimś wewnętrznym głosem czy naturą, gdy dorastającego chłopca ciągnie do czegoś, co w tym klimacie wydaje się nieuchronne.

Czy zatem projekt rekonstrukcji mapy narodowych skojarzeń, który miałby budować nową wspólnotę, jest wciąż możliwy? Znajduję odrobinę zwątpienia w świadomości twórców „Śpiewnika”, że linia podziału, która nie pozwala nam się zespolić, przebiega także przez sam podmiot liryczny – „pół na pół tu – raz do buntu stanę / Raz ona [codzienność] mnie do gruntu kolanem”. Pozostajemy wciąż „mało figlarni, więcej oklapli”, solidarni co najwyżej „w meteopatii”, a więc skupieni na wróżbach, prognozach i sondażach – zainteresowani tym, czy jutro znów „przyżarzy czy przydżdży”.

Tymczasem pilnie potrzebny jest halny, mocna burza, która nas wyrwie „z bolesnych odrętwień”. Dla „tych wierzb i grusz” – ustalonego porządku skojarzeń i zdarzeń – będzie to znak i czas problemów, dla nas – długo oczekiwana ożywcza dawka tlenu. To może by tak burzę? Tylko – kto? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020