Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zawartość samej notatki w "Naszym Dzienniku" z 22 maja. Nie chodzi o samą wiadomość, że - jak to w Polsce - byli także i przeciwnicy postawienia pomnika (a jeśli już, to absolutnie nie na Rynku). Chodzi o to, że autor notatki całkowicie utożsamił się z argumentami niezadowolonych. Dlatego dał jej tytuł "Niechciany pomnik", choć dalibóg nie wiadomo, jak liczne było owo grono protestujących z miejscowego stowarzyszenia, występującego pod hasłem: "tolerancja ma swoje granice". Użyta retoryka zapiera dech w piersiach. Okazuje się, że psalmista i jego do dziś dnia żywa w całym świecie modlitwa brewiarzowa i mszalna, od wieków źródło natchnienia dla niezliczonych tłumaczy i adaptatorów, to "symbol obcy naszej kulturze i tożsamości narodowej", którego miejsce mogłoby być co najwyżej "przy synagodze, a nie w zabytkowym centrum miasta".
Zamojskie stowarzyszenie jest, jakie jest. Jeśli woli najpierw uczcić pamięć Jana Pawła II nadaniem jego imienia placowi przed katedrą, niech to robi - jedno drugiemu przecież nie przeszkadza. Jeśli (znów cytuję za autorem notatki w "ND") zdaniem prezeski stowarzyszenia "ważniejsze od budowania symboli, które nie mają nic wspólnego z polską kulturą narodową" jest "pozbycie się chociażby haniebnych reliktów przeszłości" (chodzi o nazwy ulic) - przyjmuję to do wiadomości. Żal tylko, że dziennikarz też jakby nic a nic nie rozumiał. I zamiast spełnić rolę informatora, albo, jakby się marzyło, wdać w polemikę z protestującymi, tłumacząc im, jak bardzo się mylą, przyznaje im rację niejako oburącz. Z krzywdą dla opinii o Zamościu, z pogłębianiem dzielącego tylu z nas zdziwienia i smutku.