Przełom

O wadze tego dokumentu nie decyduje ani wynik ewentualnej lustracji patriarchy, ani polityczne sympatie przewodniczącego Episkopatu. I dobrze, że znalazło się w nim stwierdzenie o złu wyrządzonym sobie nawzajem.

20.08.2012

Czyta się kilka minut

Powitanie patriarchy Cyryla na Górze Grabarce, 18 sierpnia 2012 r. / Fot. Luka Lukasiak / EAST NEWS
Powitanie patriarchy Cyryla na Górze Grabarce, 18 sierpnia 2012 r. / Fot. Luka Lukasiak / EAST NEWS

Pierwsze zdziwienie: nad tekstem liczącym 8395 znaków ze spacjami, z czego treść zajmuje 124 wierszy, komisja złożona z kompetentnych przedstawicieli Kościołów katolickiego w Polsce i prawosławnego w Rosji pracowała blisko trzy lata. Po zdziwieniu przychodzi zrozumienie. W tym m.in. tkwi różnica między „Przesłaniem” a „Listem biskupów polskich do biskupów niemieckich”, że pierwszy był pisany przez jedną stronę (niewątpliwie z jakimiś prywatnymi konsultacjami z drugą), „Przesłanie” zaś jest owocem obu stron, polskiej i rosyjskiej. Abp Henryk Muszyński, uczestnik tych prac, ujawnił (potwierdza to zresztą prof. Adam D. Rotfeld w wywiadzie dla „TP”, który publikujemy dalej), że każde zdanie tekstu było wspólnie dyskutowane. „Być może – powiedział prymas senior – czysto po ludzku ani jedna, ani druga strona nie jest w pełni zadowolona, ale jest to wyraz szacunku dla partnera dialogu”. Chodziło o to, by „zrozumieć partnera tak, jak on siebie rozumie”. Arcybiskup wyznał nawet dziennikarzom, że pod koniec prac nie było pewności, czy ten wspólny dokument w ogóle powstanie. Jednak powstał i uroczyście podpisali go (specjalnymi, dla takich okazji wyprodukowanymi piórami marki „Aurora”, przyniesionymi z MSZ razem z suszkami kołyskowymi) najwyżsi przedstawiciele kościelnych wspólnot w Polsce i w Rosji: przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik i zwierzchnik Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego Patriarcha Moskwy i Całej Rusi Cyryl I.


„Na razie porozumieli się dostojnicy”, głosi nieco ironicznie tytuł jednego z komentarzy do wydarzenia. „Dostojnicy?”. O wadze dokumentu nie decyduje ani wynik ewentualnej lustracji patriarchy, ani polityczne sympatie przewodniczącego Konferencji Episkopatu. W Kościele pasterze prowadzą wiernych. W tym przypadku przemawiają do wiernych najwyżsi reprezentanci episkopatów Rosji i Polski. Jeden i drugi mówią w imieniu lokalnych kolegiów biskupich, a w biskupach wierzący widzą następcę Apostołów.

Materia „Przesłania” jest nad wyraz delikatna. Prof. Rotfeld, współprzewodniczący Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych, tłumaczy, że pamięci narodowe były, są i pozostaną odmienne, bo pamięć to nie tylko fakty, ale też ich interpretacja. Narody mają prawo do swojej pamięci; niełatwo zmienić pamięć jakiegoś narodu. „Dialog oparty na prawdzie ułatwia przezwyciężanie wzajemnych uprzedzeń, stereotypów i nieporozumień – mówi współprzewodniczący Polsko-Rosyjskiej Komisji ds. Trudnych. – Miejmy nadzieję, że orędzie warszawskie przybliży nas do tego celu”.

Właśnie w tym punkcie „porozumieli się dostojnicy”. Porozumieli się najpierw co do tego, że będą mówić we własnym imieniu. Nie ma tu występującego w liście do biskupów niemieckich „my”: „my wybaczamy”, „my prosimy o przebaczenie”, gdzie „my” oznaczało nie tych, którzy list podpisali, ale wszystkich Polaków reprezentowanych przez biskupów. Jak pisze Karolina Wigura w znakomitej książce „Wina narodów”, poświęconej analizie zjawiska win i ich przebaczenia: „Nie sposób nie docenić zawartości filozoficznej listu, czyli próby stworzenia trzech logik narracji: logiki wyższości przebaczenia nad winą, logiki zbiorowego przebaczenia jako nazywania win i logiki odtworzenia, alternatywnej wobec społeczeństwa socjalistycznego, wspólnoty katolickiej w Polsce”. List, wówczas przyjęty z oburzeniem, dziś powszechnie jest uznany za początek pojednania polsko-niemieckiego.


„Przesłanie” ma być początkiem leczenia ran: „wkraczamy na drogę szczerego dialogu w nadziei, że przyczyni się on do uleczenia ran przeszłości, pozwoli przezwyciężyć wzajemne uprzedzenia i nieporozumienia”. „Przesłanie” jest też wezwaniem: „Apelujemy do naszych wiernych, aby prosili o wybaczenie krzywd, niesprawiedliwości i wszelkiego zła wyrządzonego sobie nawzajem”.

I z pewnością pojawi się u nas, podobnie jak w 1965 r. po liście do biskupów niemieckich, pytanie: „zła wyrządzonego sobie wzajemnie?”. Bo my doskonale znamy winy strony rosyjskiej; winy, według niektórych myślicieli niewybaczalne („Przebaczenie poniosło śmierć w obozach śmierci. Horror tego, czego rozsądek wręcz pojąć nie może, zdusiłby w nas litość w zarodku (...) gdyby oskarżony mógł w nas chociaż budzić litość” – pisał Vladimir Jankélévitch). Ale nam? Jakie do licha zło oni mają nam wybaczać?

„Pamięć to nie tylko fakty, ale też ich interpretacja. Narody mają prawo do swojej pamięci...” – dopiero w szczerym dialogu dowiadujemy się o sobie rzeczy zupełnie dla nas nowych. Pamiętam, jak w przyjaznej rozmowie w maju 2002 r. białoruski metropolita Filaret, członek Synodu Patriarchatu Moskiewskiego, wyliczał mi swoje żale do Kościoła rzymskokatolickiego po stworzeniu struktur diecezjalnych w Rosji bez konsultacji z hierarchią prawosławną. Przepisuję z robionych wtedy notatek: „po co niby te diecezje, jeśli społeczność taka mała? Jest to przygotowywanie punktów oparcia na przyszłość”. O Moskwie: „Jakże można było – mówi Metropolita – nazwać diecezję imieniem Matki Bożej, kiedy moskiewska eparchia jest pod wezwaniem Bożej Matki. Skłócać Kościoły przy pomocy Matki Boskiej?”. O podróży Jana Pawła II: „Pyta mnie: ilu jest w Azerbejdżanie katolików? Mówię, że 150. Metropolita: I ten stary, chory papież jedzie tam. Po co? Żeby umacniać pozycje katolickie. To tak jak u nas: we wsi, gdzie żyją dwie rodziny katolickie i katolicy stawiają wielki kościół. Po co? Myślą o przyszłości. Cerkiew prawosławna, mówią, jest powolna, nieskuteczna... Taki wyścig”. I żale historyczne: „Po co zwłoki św. Jozafata wystawiono w Bazylice św. Piotra, w sercu katolicyzmu? Tego, który kazał wykopywać zwłoki prawosławnych i rzucać je psom”... Nie wiem, jak było z tymi zwłokami, bo czytałem opis męczeństwa św. Jozafata i według autora to prawosławni rzucili jego zwłoki psom...

Przytaczam te rozmowy jako przykład błogiej nieświadomości własnego wizerunku w oczach partnera dialogu.


Wróćmy do dokumentu. Oto jego kluczowy fragment: „Apelujemy do naszych wiernych, aby prosili o wybaczenie krzywd, niesprawiedliwości i wszelkiego zła wyrządzonego sobie nawzajem. Jesteśmy przekonani, że jest to pierwszy i najważniejszy krok do odbudowania wzajemnego zaufania, bez którego nie ma trwałej ludzkiej wspólnoty ani pełnego pojednania. Przebaczenie nie oznacza oczywiście zapomnienia. Pamięć stanowi bowiem istotną część naszej tożsamości. Jesteśmy ją także winni ofiarom przeszłości, które zostały zamęczone i oddały swoje życie za wierność Bogu i ziemskiej ojczyźnie. Przebaczyć oznacza jednak wyrzec się zemsty i nienawiści, uczestniczyć w budowaniu zgody i braterstwa pomiędzy ludźmi, naszymi narodami i krajami, co stanowi podstawę pokojowej przyszłości.

Przebaczyć oznacza jednak wyrzec się zemsty i nienawiści, uczestniczyć w budowaniu zgody i braterstwa pomiędzy ludźmi, naszymi narodami i kra¬jami, co stanowi podstawę pokojowej przyszłości”.

W tych słowach wyraża się świadomość różnicy między przebaczeniem zbiorowym a indywidualnym (zwracają się do poszczególnych wiernych, potem zresztą także do wszystkich ludzi dobrej woli). Bez tego pierwszego drugie będzie tylko „teatrem przebaczenia”. Jest także wezwanie do odbudowy niszczonego przez stulecia wzajemnego zaufania, bez którego pojednanie nie jest możliwe, i wreszcie jest wychylenie ku przyszłości.

W tej perspektywie sformułowana jest definicja przebaczenia, nie pierwsza w wielkiej, powojennej debacie o winie i przebaczeniu. Jacques Derrida wprowadził np. pojęcie „czystego przebaczenia”, bezwarunkowego, będącego „zaskakującym szaleństwem”, aktem wyjątkowym, „przecinającym normalny bieg rzeczy”. Czy w rzeczywistości takie przebaczenie nie jest ponad ludzkie siły? Czy w ogóle jest możliwe? Rezygnując z globalnej odpowiedzi, pytamy o „całkowitą bezinteresowność” przebaczenia i dzięki przebaczeniu – pojednania naszych Kościołów (i narodów).


Tonacja defensywna dominuje w trzeciej części „Przesłania”, zatytułowanej „Wspólnie wobec nowych wyzwań” (blisko połowa tekstu) i mówiącej o racjach przemawiających za pojednaniem, to jest o konieczności połączenia chrześcijańskich sił „dla głoszenia Ewangelii Chrystusa”. W czasach, w których „pojawia się wrogość wobec Chrystusa (...), chcemy bronić tolerancji, fundamentalnych swobód na czele z wolnością religijną” – piszą autorzy. Musimy bronić życia od poczęcia do naturalnej śmierci („hańbą współczesnej cywilizacji jest nie tylko terroryzm i konflikty zbrojne, ale także aborcja i eutanazja”), musimy bronić rodziny, bowiem nasze narody są zagrożone przez cywilizację, w której „promuje się aborcję, eutanazję, związki osób jednej płci, które usiłuje się przedstawić jako jedną z form małżeństwa, propaguje się konsumpcjonistyczny styl życia, odrzuca się tradycyjne wartości i usuwa z przestrzeni publicznej symbole religijne”.

Wymienione zjawiska istotnie są wyzwaniem dla chrześcijaństwa, zaangażowanie w ich obronę jest zrozumiałe, chociaż trudno nie zauważyć, że niektóre stwierdzenia dokumentu nie są całkiem jasne, np. to, że „dążymy także dziś, w dobie indyferentyzmu religijnego oraz postępującej sekularyzacji, do podjęcia wszelkich starań, aby życie społeczne i kultura naszych narodów nie zostały pozbawione podstawowych wartości moralnych, bez których nie ma trwałej pokojowej przyszłości”. O dążenie do podjęcia jakich wszelkich starań chodzi i dlaczego, zamiast je podejmować, autorzy tylko do tego dążą?

Po zapoznaniu się z tekstem zadzwonił do mnie rosyjski dziennikarz i zapytał, czy oznacza on wspólną krucjatę przeciwko złemu światu? Cerkiew rosyjska, odizolowana i podporządkowana reżimowi, nie przeżyła wszak Soboru Watykańskiego II, który głosił, że „radość i nadzieja, smutek i lęk ludzi w naszych czasach, szczególnie ubogich i wszelkich uciśnionych, są również radością i nadzieją, smutkiem i lekiem uczniów Chrystusa”. Jednak droga została otwarta, Rosyjski Kościół Prawosławny pierwszy raz w dziejach podpisał podobny dokument. Duch tchnie, kędy chce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2012