Cnota nieposłuszeństwa

Czas dziś nie na przypomnienie i pożegnanie Kultury po roku obchodów, ale raczej na stałe z nią obcowanie, na ciągłe przypominanie jej zasad, które nie dają się podporządkować dzisiejszej grze politycznej.

18.09.2005

Czyta się kilka minut

Jerzy Giedroyc, lata osiemdziesiąte /
Jerzy Giedroyc, lata osiemdziesiąte /

“Kulturę" zacząłem czytać w 1964 r., u sąsiada. Po kilku latach zakazane książki zniknęły z jego biblioteki. Wolał je schować poza domem. Gdy w 1968 za udział w Marcu zostałem wyrzucony z Uniwersytetu Warszawskiego, poszedłem do Centralnej Biblioteki Wojskowej, mieszczącej się w Warszawie przy Alei 1. Armii Wojska Polskiego (przedtem i obecnie Szucha). Nie miałem nic do stracenia. Ku mojemu zdziwieniu bibliotekarz wziął kartkę z zapisanymi numerami i przyniósł mi upragnione zeszyty “Kultury" - ale po jednym. Aby otrzymać następny, należało oddać już przeczytany. Po dwu następnych wizytach oznajmiono mi o końcu zabawy: egzemplarze “Kultury" zostały odesłane do specjalnego, odległego magazynu.

Od 1970 r. miałem już, jako emigrant, nieograniczony kontakt z “Kulturą". Gdy moja sytuacja ekonomiczna ustabilizowała się nieco, zaprenumerowałem miesięcznik, kupowałem wydawane przez nich książki. Jednocześnie łaskawy los pozwolił mi poznać kilka osób z kręgu “Kultury".

Przeciw schematom

Zarówno wieloletnia lektura pisma i wydawnictw, jak i osobiste znajomości poprowadziły mnie ku wnioskowi, który kłócił się z powszechnym wówczas wśród polskich dysydentów i emigrantów, a chętnie i teraz powtarzanym określaniem “Kultury" jako “pisma obozu demokracji". Uważałem, że jest inaczej. “Kultura" odcinała się przecież zdecydowanie od tego, co jest fundamentem współczesnej, tworzonej przez partie polityczne demokracji: od gry stronnictw politycznych i partyjnych polemik. Informując o polityce, stawiała raczej na zbuntowaną jednostkę, na “niepokornych". Urzekał proponowany przez nich, a chyba nieznany polszczyźnie ethos - połączenie indywidualnego nieposłuszeństwa z krytycyzmem wobec siebie.

Idea Redaktora była przejrzysta: “Kultura" jest pismem “całkowicie niezależnym" od ośrodków władzy, od partii i środowisk politycznych. Nie chce tworzyć rządu, a jej ludzie nie marzą o fotelach ministrów i dyrektorów. Byli bowiem indywidualistami: eseistami, poetami, prozaikami, malarzami... Nie pragnęli przewodzić ruchom masowym, bardziej byli zainteresowani intelektualnym i moralnym rozwojem Polaka-jednostki. W “Solidarności" cenili protest ludzi niepokornych. W latach 90. Jerzy Giedroyc negatywnie ocenił tę organizację jako ruch polityczny.

“Kultura" nie drukowała wypowiedzi zachodnich, demokratycznych premierów, ministrów, rzeczników i ideologów partii (wyjątkiem był chyba “nasz" Zbigniew Brzeziński). Pogłębiona, socjologiczna analiza ustroju demokratycznego pojawia się tylko raz w Bibliotece “Kultury" - to Aleksandra Hertza “Amerykańskie stronnictwa polityczne. Mechanizm demokracji". Zdecydowane pierwszeństwo mają utwory pisane przez niezależne intelektualnie jednostki, znajdujące się poza centrum polityki, zarówno w krajach demokratycznych - wymieńmy Orwella “1984" czy Silonego “Wybór towarzyszy" (dopiero niedawno dowiedzieliśmy się o potajemnych powiązaniach obu pisarzy z policjami politycznymi ich krajów), jak i totalitarnych - to na przykład Dżilasa “Nowa klasa wyzyskiwaczy", Sacharowa “Rozmyślania", Amalrika “Czy Związek Radziecki przetrwa do 1984 roku?", książki Sołżenicyna... Są nawet “dysydenci" religijni, jak Simone Weil z “Wyborem pism", obok literackich - Gombrowicza, Miłosza, Hłaski...

Dysydentem-samotnikiem jest także najsłynniejszy publicysta polityczny “Kultury", Juliusz Mieroszewski - londyński wizjoner, trzymający się z dala od polskiej emigracji i partyjnych rozgrywek Anglików. Wbrew większości emigrantów, marzących o powrocie na Kresy, rzucił na łamach “Kultury" hasło “ULB" - związania wolnej, ale pozostającej w powojennych granicach Polski z niepodległą Ukrainą, Litwą i Białorusią - co przecież dopiero teraz się staje! Aktualne tematy polityczne często były omawiane w miesięczniku w rubryce zatytułowanej “Archiwum polityczne"; jej nazwa tworzyła dystans, skłaniała do refleksji.

W latach walki z komunizmem i panowania dwubiegunowej, “frontowej" mentalności powszechnie godziliśmy się na konkluzję o “demokratycznym" przesłaniu “Kultury". Dzisiaj można powiedzieć, że nauki “Kultury" sięgają wyżej i dalej - skierowane są do epoki po-demokratycznej, ku jednostce wolnej, krytycznej i nieposłusznej. Ludzie “Kultury" występowali przeciwko głównym zasadom europejskiej demokracji: skłonności do moralnych i politycznych kompromisów oraz zasadzie podporządkowania mniejszości woli większości (co, oczywiście, lepsze od komunistycznej dyktatury mniejszości nad większością, ale nadal odległe od ideału samodzielnie myślącego człowieka).

Wielcy autorzy

Chyba najlepiej słyszymy wśród głosów “Kultury" wezwanie Gombrowicza do indywidualnego, intelektualnego nieposłuszeństwa, wypełniające jego “Dzienniki" od otwierającej je inwokacji: “Poniedziałek: ja, wtorek: ja...". Zobaczmy teraz, jak jasno formułował swoje zachęty do czynnego nieposłuszeństwa inny autor “Kultury", Jerzy Stempowski: “Zachód Europy - napisze w 1964 roku w krótkim, wspaniałym “Eseju berdyczowskim" - widział upadek Wilhelma II, Mussoliniego i Hitlera. Przelano przy tym morze krwi, ale nie popełniono żadnego godnego uwagi aktu nieposłuszeństwa. Jak można wnosić chociażby z pism H.D. Thoreau, Celine’a i z manifestów surrealistów, »rzadka i trudna cnota nieposłuszeństwa« miała tu też zwolenników, ale ślady jej znaleźć można tylko w tworach wyobraźni. W rzeczywistości od czasów Napoleona [a zatem od narodzin europejskiej demokracji kontynentalnej - BŚ] kult dyscypliny za wszelką cenę jest jednym z najistotniejszych rysów cywilizacji europejskiej. Rys ten był niezbędnym warunkiem wojen o hegemonię kontynentu i w dalszych konsekwencjach przygotował Europę do obecnej roli prowincji".

W reportażu-eseju zatytułowanym “Frankfurt 1962" Stempowski określa swój stosunek do przedwojennej demokracji Zachodu: “moi zachodni koledzy i przyjaciele przypominali mi Spartanów i Ateńczyków z czasów Wojny Peloponeskiej. Obrona zagrożonej polis, zdobycie pozycji decydujących o jej bezpieczeństwie i wpływach, były celami wyznaczającymi zachowanie się. Dyscyplina oblężonego miasta górowała nad wszystkim, stawała się wartością autonomiczną. Sztywne były cele wojny, sztywne postawy kombatantów... Najzdolniejsi, najodważniejsi, wierzący w wartość zwycięstwa i przyszłości swojej polis, zginęli pierwsi". Następnie autor precyzuje, co znaczy czynne nieposłuszeństwo w wieku XX: “waham się, czy powiedzieć, że w ciągu długiego życia w okresie wojen i rewolucji nikogo nie zabiłem. Normalnym zajęciem młodzieży moich czasów było ćwiczenie się w obchodzeniu z śmiercionośną bronią. Kto akceptował los Europejczyka, musiał być gotów do odbierania życia, do zadawania śmierci. Mówiąc, że nie zabijałem nikogo, przyznaję się, że uchylałem się od jakiejś odpowiedzialności, szukałem łatwiejszej drogi. Trudno mi się tym chwalić, gdy myślę o losie tylu rówieśników, którzy, posłuszni prawom swojej polis, wyszli zadawać śmierć i zginęli".

Ani grecka “polis", uznana za kolebkę współczesnej demokracji, choć w dawnej Grecji nie istniały partie polityczne, ani demokracja międzywojenna nie znalazły uznania w oczach Stempowskiego i wielu innych ludzi “Kultury". Ustrój, o który walczyli, wymagał od autentycznych Europejczyków cywilnego nieposłuszeństwa, nonkonformistycznego myślenia, jednostkowego przeciwstawienia się partiom i ich “wodzom".

Także “ojczyzna" nie była dla autorów “Kultury" pojęciem oczywistym. W otwierającym wrześniowy numer “Kultury" z 1973 r. artykule “Język, narody" powie Miłosz: “Londyńskie »Wiadomości« złożyły zaszczytny dowód tolerancji, publikując serię artykułów dla polskiego czytelnika niemiłych". Również esej Miłosza jest niemiły dla polskiego czytelnika, gdy pokazuje, jak niejasna jest kategoria “Polska" czy “język polski", gdy chce nas skłonić do odrzucenia płytkich, tradycyjnych wyobrażeń. Miłoszowe “bycie dla czytelnika niemiłym" - czyli pisarska wierność własnej racji, wbrew kosztom tej postawy, oznaczającym, być może, utratę czytelnika - opowiada o “szlachetnej cnocie nieposłuszeństwa".

Dwa spotkania

Poznałem kilka osób z kręgu “Kultury" chyba tylko dlatego, że akceptowali ludzi zwykłych, nieposiadających władzy ani tytułów. Pierwszy był Gustaw Herling-Grudziński, który w połowie lat 80. przebywał kilka dni w Kopenhadze, przejazdem ze Sztokholmu, gdzie uczestniczył w pracach Komitetu Sacharowa. Bardzo chciał zobaczyć Elsynor, zamek Hamleta. Poproszono mnie, abym mu towarzyszył.

Schowany na tylnym siedzeniu samochodu, obok żony, która nie mówiła po polsku, Herling zaczął po kilku minutach jazdy niespodziewanie wyrażać wątpliwości o wartości swoich utworów (może sprowokowały to moje komplementy pod adresem “Kultury"). Mówił: “Co z tego, że piszemy po polsku na Zachodzie, skoro nie wiemy, do kogo to w kraju dociera...". I po chwili: “W Polsce każdy, kto wystąpi przeciw reżymowi, płaci za to, a my nie... Czy mamy zatem prawo narażać innych?". Opowiedziałem o moich lekturach “Kultury" w Polsce i o wrażeniu, jakie wywarły. Ale w pamięci pozostało mi własne zdziwienie: pisarz nie bał się krytykować swoich osiągnięć, dla jego czytelników tak znacznych. Być może rozmowa sprawiła, że spóźniliśmy się o kilka minut. Gdy przyjechaliśmy, bramy zamku były już zamknięte.

W 1986 r., w grudniowym numerze emigracyjnego “Archipelagu" wydawanego w Berlinie Zachodnim, zamieściłem szkic “Mój Czapski" - rezultat wieloletniej lektury artykułów i książek malarza. Pisałem, jak bardzo ujął mnie esej “100 Picassów", gdzie Czapski wielokrotnie powraca do ludzi i obrazów, niepewny własnego osądu. “A omylić się - napisałem - oznacza dla Czapskiego utratę: człowieka, zdarzenia, rzeczy... Wspominanie Czapskiego zakłada zgodę na nieuchronność popełniania omyłek, i - na co stać niewielu - pragnienie naprostowania tych błędów".

Wkrótce otrzymałem piękny, długi list, jak do dobrego znajomego, z zaproszeniem do odwiedzenia Maisons-Laffitte. Niewiele myśląc wziąłem 10-letnią Maję, aby, być może jedyna w swoim pokoleniu, także poznała Czapskiego. Nie bez przygód dotarliśmy do willi “Kultury". Otworzyła nam pani Hertzowa i zaprowadziła do redaktora Giedroycia. On zaś po chwili rozmowy (pamiętał, że zamieścił w “Kulturze" moje tłumaczenie Kierkegaarda) wskazał pokoik na górze, gdzie mieszkał Czapski. Malarza zawodził już wzrok, ale wciąż tworzył. Na powitanie pokazał nam kilka najnowszych obrazów, zaproponował herbatę, później jakiś alkohol. Maja usadowiła się w jego ogromnym fotelu i prawie natychmiast zasnęła. Czapski siedział na łóżku, oddzielony ode mnie małym stolikiem. Nad łóżkiem wisiała długa półka, dźwigała wiele tomów jego słynnych dzienników. Pokazał kilka, z wklejonymi rysunkami: jednocześnie rozmawiał ze sobą piórem i pędzlem. Pochylił się ku mnie, mówił ściszonym głosem. Rozmawialiśmy o jego okresie paryskim, o kapistach. O niezwykłym, odsłaniającym jego rany i słabości szkicu “Mój Londyn". - Wie pan - powiedział wtedy - ja tam napisałem, że wypiliśmy z Waliszewskim i Cybisem po lampce wina. Nie, piliśmy więcej...

Pragnął sprostować nawet bagatelne nieścisłości. Mimo ogromnej różnicy wieku (i wzrostu), odmiennych doświadczeń i smaków - on lubił Brzozowskiego, dwa razy pytał, co o nim myślę, ja zasłaniałem się uwielbieniem dla Gombrowicza, na co się nieco skrzywił - traktował mnie jak partnera. Wiedziałem, że podczas rewolucji 1917 r. mieszkał w Rosji, w komunie chrześcijańskiej, że jakiś czas był w polskim wojsku, ale zdezerterował, bo - podobnie jak Stempowski - nie chciał zabijać, i że dopiero rosyjski filozof Mereżkowski skłonił go do świadomego podjęcia żołnierskiego obowiązku - do wojny przeciwko Rosjanom...

Czapski podawał mi swoją intelektualną biografię - i był ciekaw mojego o niej zdania. Jakby nie był jej do końca pewny. A ja przyjmowałem ją jak wspaniały dar. Dlaczego rozmowa nieznajomych o dawno zmarłych ludziach i o ideach była dla mnie, wówczas obolałego, tak wartościowa? Była bowiem afirmacją wewnętrznego istnienia, potwierdzeniem, że istnieją myśli i ludzie, dla których warto żyć. Rozmowa z Czapskim, przy małej lampie, gdy siedzieliśmy nachyleni ku sobie, ściszając głos, aby nie obudzić Mai, była - życiodajna.

Patron partii politycznych?

Czy te szlachetne cnoty “Kultury" są praktykowane przez polskie partie polityczne? Czy cechują ich przywódców? Niedawno partie reprezentowane w demokratycznym Sejmie postanowiły, że rok 2006 będzie rokiem Giedroycia - a zatem “Kultury".

Nie jest tajemnicą, że większość współpracowników pisma uczyniła inaczej niż Stempowski, nie uchyliła się od żołnierskiego obowiązku podczas drugiej wojny światowej - wszak dla nich była to wojna obronna, walczyli na Zachodzie z tym samym najeźdźcą, który okupował Polskę. Ale i na froncie, w sytuacji “czarno-białego" myślenia i presji idei patriotycznych, nieobca im była “szlachetna cnota nieposłuszeństwa".

Posłowie na Sejm pewnie nie wiedzieli, że 19 czerwca 1944 roku dowódca Drugiego Korpusu w tajnym rozkazie ukarał szefa wydawnictw wojskowych, podporucznika Giedroycia czternastodniowym aresztem domowym za “zezwolenie na umieszczenie w »Orle Białym« artykułu szkodliwego i tendencyjnego, który wywołał zdziwienie i oburzenie żołnierzy 2. Korpusu". W innym miejscu rozkaz tak określa ów artykuł: “w tendencyjnym i fałszywym zestawieniu faktów starał się umniejszyć krwawy wysiłek żołnierzy całego Korpusu w bitwie o Monte Cassino, a tym samym pośrednio znaczenie tej bitwy dla sprawy polskiej w obecnej chwili".

Zastanówmy się nad sytuacją Giedroycia - żołnierza, pracownika “oddziału propagandy i kultury", który konsekwentnie przenosi krytyczne myślenie nad - propagandę... I pamiętajmy, że pod koniec życia Jerzy Giedroyc umieścił fotokopię tego dokumentu w książce będącej jego testamentem, w “Autobiografii na czery ręce". Niczego nie chciał bowiem retuszować. Wierność biografii była ważniejsza niż osiągnięcie wątpliwej sławy “zawsze nieomylnego" (znowu zupełnie inaczej, niż to czynią politycy). Uchwała sejmowa mówi o “tolerancji" Giedroycia, którą można także określić jako akceptację przez niego krytyki. Otwierając łamy “Kultury" dla opinii, z którymi się nie zgadzał, na przykład w rubryce “Wolna trybuna", Redaktor podkreślał, że nie uważa swoich racji za jedynie słuszne. Niekiedy zaznaczał, że dany artykuł jest sprzeczny z linią “Kultury" - aby go jednak wydrukować.

Oficjalne obchody choćby najbardziej zasłużonych rocznic przypominają pogrzeby. Władze ogłaszają, kiedy należy zacząć i kiedy zakończyć ich świętowanie - aby następnie o wszystkim zapomnieć, aż do następnej rocznicy. Paryska “Kultura" nie powinna podlegać takiej grze. Czas bowiem nie na jej przypomnienie i pożegnanie po roku obchodów, ale raczej na stałe z nią obcowanie, na ciągłe przypominanie jej zasad, które nie dają się podporządkować dzisiejszej grze politycznej... Sejm nie powinien zapominać, że po zwycięstwie “Solidarności" Jerzy Giedroyc odmówił powrotu do Polski i drukowania pisma w “demokratycznym kraju". Jeżeli zatem władze pragną przypomnieć “Kulturę" - dotąd nieprześcigniony w Polsce wzór niezależnego myślenia - powinny przede wszystkim pamiętać o nieufności Redaktora wobec nich.

***

Głównymi cechami “Kultury" były i są: indywidualne nieposłuszeństwo, potwierdzające wierność własnej prawdzie, nawet wbrew swojej grupie, nawet w warunkach frontowych. I ściśle z nim związana - cnota zwątpienia w siebie, odważne przyjęcie krytyki. Gdyby posłowie o tym wiedzieli, zapewne nie głosowaliby za uczczeniem pamięci Jerzego Giedroycia, uosabiającego cnoty tak bardzo im obce.

BRONISŁAW ŚWIDERSKI (ur. 1946) studiował socjologię i filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Relegowany w 1968 r., wyemigrował; mieszka w Danii, obecnie pracuje w Centrum Badań nad Twórczością Sorena Kierkegaarda, którego pisma tłumaczy na polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2005