Dla Romka Raczka

To dziwne uczucie, gdy przychodzimy do kogoś, wiedząc, że niebawem go nie będzie.

31.03.2014

Czyta się kilka minut

Patrzymy i w miejscu postaci widzimy pustkę. Niechcący i bezwiednie. Pustka zjawia się wbrew i na przekór, bo przecież człowiek jeszcze jest. Siedzimy, rozmawiamy, przypominamy sobie historie, których w innej sytuacji byśmy nie przywołali. Chcemy zatrzymać życie. Sprawić, by minione jeszcze raz powróciło i odwlekło to, co ma nadejść. Jesteśmy delikatni i sprytni, by tego przyszłego nie wymienić ani nie nazwać. Milkniemy w pół słowa, zawieszamy głos, gryziemy się w język.

Trudno sobie poradzić z tym uczuciem. Nikt nas tego nie nauczył. Mówimy, a potem wychodzimy trochę ukradkiem, ponieważ gdzieś czujemy się winni. Dlatego, że to nie my i dlatego, że nie potrafimy znaleźć słów. Winni, bo nie potrafimy przegnać pustki. Bo jesteśmy bezradni i możemy tylko patrzeć i przywoływać dawne historie, by spowolnić bieg czasu. Stare pocieszenia odeszły, a nowych jeszcze nie odnaleźliśmy. One pewnie istnieją, ale nie znamy języka, w którym można by je wypowiedzieć.

No więc siedzimy naprzeciwko i patrzymy na siebie: jeden, który odchodzi, drugi, który jeszcze jakiś czas zostaje. Trudno powiedzieć, czy jeszcze jesteśmy razem, czy już oddzieleni, już należący do różnych gatunków człowieczeństwa. Dlatego z takim uporem wybieramy przeszłość, ponieważ ona tylko jest w stanie jeszcze nas połączyć. Przyszłość się nie pojawia, jakbyśmy w nią nie wierzyli. A przecież nadejdzie. Nadchodzi z każdym dniem. Chudnie się, blednie, cichnie, ruchy stają się kruche i połowiczne. Przyszłość idzie. Już z nami jest. Siedzi cicho w kącie i znamy jej imię. Lecz nie potrafimy go wymienić. Brakuje odwagi. Tymczasem ona jest wszędzie: w telewizji, w gazetach, w kinie, w necie, była na VHS, na DVD, jest na WMF i MP4. Panoszy się i żadne widowisko nie może się bez niej obejść. Króluje. Żeby ją obejrzeć, wydajemy miliony. Każdego dnia jest z nami. Żyjemy z nią za pan brat. Od przebudzenia po sen. Prawie od niemowlęctwa do chwili, gdy utracimy słuch i wzrok. Jeśli jakiś czas jej nie ma, to automatycznie zmieniamy kanał, bo tylko dzięki niej żywiej w nas krąży krew. Żyjemy dzięki cudzej śmierci. Niemal każda wysłuchana i obejrzana historia musi się nią skończyć. Bez niej jest mdło. Bez smaku. Jak na weselu bez panny młodej.

Lecz gdy przychodzi do nas i siada w kącie, udajemy, że jej nie ma.

To dziwne uczucie, gdy przychodzimy do kogoś, wiedząc, że niebawem go nie będzie. Powinniśmy pytać go o rzeczy, które teraz tylko on wie. Na przykład jak to jest, że się już wie? Jak z tą wiedzą jest? Czy w nią wierzymy? Czy może do samego końca nawet w myślach nie zjawia się to ostatnie ze słów. Albo jak jest z siłami? Czy gasną w duszy tak samo jak w ciele? Czy nas opuszczają, żeby łatwiej, bez oporu, było iść? O czym się myśli? I czy się widzi, co się wie z rzeczy, których się wcześniej nie widziało ani nie wiedziało? Czy są słowa, które się nadają do mówienia w tych ostatnich dniach? I czym jest samotność tych chwil, gdy nie jesteśmy już tu, a jeszcze nie tam?

No bo w końcu kogo pytać? Umarli milczą. Księża mówią do nas jak do małych dzieci. Sami zresztą potrafimy paplać jedynie o życiu i gdy ktoś czasem próbuje zmienić temat, machamy niecierpliwie ręką. Dlatego potem milczymy albo mówimy o przeszłości, w której byliśmy szczęśliwi i żywi.

Nie wiem, czy to jest wstyd, czy strach. Wstyd, że jesteśmy jak dzieci i chcemy rozmawiać o rzeczach, których nie ma. O tym, że próbujemy czegoś oczekiwać, chociaż w to nie wierzymy. Albo tej wiary jest tak mało, że nie starcza na rozmowę. Nie starcza na dwóch, na dwoje. Być może pielęgnujemy ognik gdzieś na dnie ciemności, lecz jest tak wątły, że słowo albo nawet myśl mogą go zgasić. To jest nasz lęk i nasz wstyd. Że nie potrafimy odprowadzać umierających, a umierający nie potrafią wskazać nam drogi.

Siedzimy naprzeciwko trochę wpatrzeni w siebie, trochę unikający wzroku. Jakbyśmy nie chcieli ranić się nawzajem. Oddzieleni, ale wspólnie wypatrujący znaków tego, co ma nadejść. Połączeni dziecięcą magią, według której niewypowiedziane, jak wilk z lasu, nie nadejdzie, lub chociaż zwolni i zaczeka.

I tylko to można zrobić: czekać wspólnie. To nie jest dużo, ale niewykluczone, że na razie to jest wszystko.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2014