Czy ta wiosna może być nasza

Obchodzi mnie przyszłość Ewangelii jako lekcji o bezwarunkowej miłości bliźniego i o sensie śmierci. Powtarzanej ciągle, systematycznie, od kołyski po grób.

02.04.2023

Czyta się kilka minut

Paweł Pierściński, fotografia z serii „Geometria krajobrazu”, 1967 r. / FUNDACJA JEDNOSTKA
Paweł Pierściński, fotografia z serii „Geometria krajobrazu”, 1967 r. / FUNDACJA JEDNOSTKA

Coraz trudniej mi uwierzyć w wiosnę. Wiem, że przyjdzie, ale nie wierzę w jej odnawiającą siłę. Oglądam bezlistne gałęzie jesionów, badyle hortensji, pełen suchych liści grabowy żywopłot, zbrunatniały bluszcz; widzę zamknięte zalążki liści na leszczynie, bzach i forsycjach, a jednak nie mogę uwierzyć, że jakaś siła zmieni je w liście, kwiaty i owoce. Nawet jak się przekonam, to nie uwierzę, gdyż na pewno nie wzejdzie „ten trup, którego zasadziłeś zeszłego roku w ogrodzie” (T.S. Eliot „Jałowa ziemia”, przeł. Czesław Miłosz).

Bezpowrotność

Człowiek dorosły wiośnie ulegać nie powinien. Bo w wiosnę nie da się uwierzyć ani się o niej przekonać. Można jedynie ulec jej nieodpartej sile, która zmusza do ruchu, do pracy, do wysiłku to, co odpoczywa w ciszy i martwocie. Nic lepiej nie wypowiedziało tej brutalności niż „Święto wiosny” Igora Strawińskiego, gdzie muzyka odzwierciedla to szaleństwo, tę optymistyczną głupawkę, która nas ogarnia na widok, na zapachy, na zieleń, na ciepło, które wracają wraz z wiosną.

Jeszcze chwilę wcześniej natura gnębiła i ziębiła wszystko, co żyje, przeklinaliśmy ją i życzyliśmy wszystkiego najgorszego, a już za chwilę w dziecięcym uniesieniu będziemy sławić jej urodę, która rytmem pobudzonej krwi i zielenią trawy podstępnie odwróci uwagę od wnętrza ziemi, która pochłonie niebawem roztańczoną na śmierć dziewczynę. Dorosły człowiek nie powinien więc ulegać iluzji, że znów „wiosna podaje nam wiosła”­ ­(Andrzej Poniedzielski).

Bodaj jedynie bezwzględna radość rozbawionego dziecka to potrafi i ma do tego prawo. W finale najwybitniejszego polskiego opowiadania o życiu i śmierci Maria Konopnicka prowadzi na cmentarz ojca i trzech synów. On pogrzebie żonę, oni matkę. Jest piękne majowe przedpołudnie, a widok skandalicznie rozradowanych przejażdżką dzieci sprawia, że przechodnie przystają zdumieni. Po pochówku ojciec nie chce jeszcze wracać, zostaje i modli się przy grobie. Chłopcy wolą towarzystwo konia, ruszają więc z woźnicą, wozem i koniem z powrotem do domu, formując „triumfalny pochód”. Rozpoczyna się horror wiosennego ożywienia, na pośmiewisko dopiero co pogrzebanego ludzkiego życia.

Konopnicka zrobiła z tej sceny istny koktajl symboliczny. Szkapa symbolizuje darwinowską przyrodę, mityczną Persefonę (porównana do panny młodej) i zmartwychwstałego Chrystusa (przybyła po matkę trzeciego dnia); no i ciągnie wóz znany z średniowiecznych triumfów śmierci. Wszystkie te maski kultury są diabła warte w obliczu wszechwładzy śmierci ukrytej pod urodą odnowionej przyrody.

Nic się nie ostanie, nawet groby – nasz ostatni protest przeciw unicestwieniu ciała – zostaną przez nią stratowane przy udziale dzieci, naiwnych giermków triumfującej wiosny: „Najpierw kroczył Piotruś, nie patrzący drogi, nadeptując małe, świeże, z żółtego piasku sypane grobki dziecięce, ile razy się na wóz obejrzał. Za Piotrusiem szkapa – wyrzucała z cichym parskaniem łbem, obciążonym kwieciem i zielenią, ja zaś i Felek, jak giermkowie, po lewej i po prawej stronie. Wóz toczył się z wolna, to podnosząc się, to opadając na zapadłych grobach, a za nami, z głuchym, coraz głuchszym łoskotem, padała ziemia na matczyną trumnę”.

„Czuwający mają świat wspólny” – twierdził Heraklit (przeł. Adam Czerniawski). Czuwająca (a nie śniąca) myśl nieustannie odkrywa powszechność najbardziej indywidualnego ludzkiego dramatu, jakim jest własna śmierć. A zarazem nasze przywiązanie do wyjątkowości życia nie chce się zgodzić na religijną obietnicę redukującego zmartwychwstania – bez blizny na stopie, śledzia w śmietanie, brodzenia w jurgowskim potoku.

 

Wszystko jedno, kto wówczas przy stole się smucił

I kto imbryk ze stołu łokciem w ­nicość zrzucił?

Stłukł się imbryk, a w polu zbrakło nagle ptaka!

Nie, nie warta powrotu gmatwanina taka!

(Bolesław Leśmian „Zdziczenie obyczajów pośmiertnych”)

 

Po tym, jak Dante w „Boskiej komedii” poetycką wizją zaświatów znokautował eschatologię, teologia już się nie podniosła z upokorzenia. Sztuka zajęła na dobre jej miejsce – twórczyni nowych, lepszych światów, proponując piękno, sens i mądrość jako ludzkie lekarstwa na chorobę wieczności. Nie rozwiązują one, co prawda, kluczowego problemu: że jestem raz i już mnie więcej nie będzie, ale pozwalają na własną bezpowrotność patrzeć i o niej mówić. W ten sposób literatura i modlitwa stają się tym samym, bo jak pisze Leśmian: „kto się modli – ufa tylko słowu”. A może nawet sztuka jest czymś więcej, gdyż modlitwa nie zwróci nam nawet pozoru tego, co umarło.

We wspaniałej balladzie Konopnickiej pt. „Prześliczna Maud” pogrążony w żałobie po śmierci kochanki król zagląda po roku do jej trumny. Nie wiemy, co tam zobaczył, niemniej znów na rok pogrążył się w smutku i odosobnieniu. Tym razem, aby namalować jej obraz. Oglądamy go razem z wstrząśniętym dworem: „Okropny, nagi szkielet to był, / Zgło mu pasało biodra, / A sieć splątanych u serca żył / Widniała z piersi modra. / Robactwa w czaszce wił się rój, / Skąd odpadł włosów splot, / A król pod obraz kładł podpis swój: / »Prześliczna Maud«”.

Olśniewająca przenikliwość Konopnickiej wydobyła paradoks ludzkiej świadomości, która broni się przed uznaniem rzeczywistości własnego losu, jak wzrok unika słońca. Dopiero kiedy realność naszej śmiertelnej kondycji staje się słowem lub obrazem, nawet najbardziej przerażającym, jesteśmy skłonni otworzyć na „to” oczy.

 

Bo to już bezpowrotność... Poznasz zawsze po niej

Tę właśnie rzeczywistość, od której duch stroni.

(...)

Ty się już nie powtórzysz w rozwianym istnieniu.

A ona wciąż się w twoim powtarza imieniu

(Bolesław Leśmian „Zdziczenie obyczajów pośmiertnych”)

 

Co jest grane

Obserwujemy w Polsce proces wielkiego umierania pewnej historycznej formy Kościoła katolickiego. Przypomina to wielkie wymieranie gatunku, bo też wymierającym gatunkiem jest katolicki ksiądz, który był przez wieki zakładnikiem chrześcijańskiej wspólnoty grzechu i winy.

Odłączony od powinności prokreacyjnych żyjących istot, a co za tym idzie, od troski o byt swój i swojej rodziny, był dowodem, że gdyby nie nasze zwierzęce i ludzkie sprawy, moglibyśmy być „doskonali jako i Ojciec nasz, który jest w niebiesiech, doskonały jest”. Wydaje się, że ten chrześcijański projekt eugeniczny (choć może bliżej mu do projektu ­„Treadstone” z trylogii o Jasonie Bournie) dobiega końca.

Pięćset lat od wybuchu reformacji to dość czasu, żeby zrozumieć, że celibat, brak kontroli świeckich nad finansami Kościoła i ograniczona jurysdykcja państwa prawa wobec kleru będą wzniecać niekończące się nadużycia. Co wcale nie znaczy, że chrześcijańskie wspólnoty poreformacyjne nie mają swoich win wypływających z wykorzystania religii do podporządkowywania i krzywdzenia. ­Kościoły nie są ani lepsze, ani gorsze niż ludzie, którzy je tworzą, dlatego mało mnie przejmuje los Kościoła hierarchicznego. Jak pisze poeta:

 

Wiem co jest święte.

Nie wiem

co jest grane

(Wojciech Bonowicz „Medium”)

 

Obchodzi mnie przyszłość Ewangelii. A konkretnie jej fundamentalnej lekcji o bezwarunkowej miłości bliźniego i o sensie śmierci – powtarzanej przez wieki wszystkim lub większości; lepiej i gorzej wykształconym; ciągle, systematycznie, od kołyski po grób. „Stoi Człowiek poróżniony z mogiłą. Kto nie miłuje, trwa w śmierci, ale kto miłuje – żyje” – pisał ks. Józef Tischner w ­„Tygodniku Powszechnym” 65 lat temu.

Obchodzi mnie, kto nadal będzie z ludźmi rozmawiał i przekonywał ich, że „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3, 28); oraz że należy „okazywać gotowość do wszelkiego dobrego czynu: nikogo nie lżyć, unikać sporów, odznaczać się uprzejmością, okazywać każdemu człowiekowi wszelką łagodność” (Tt 3, 2), jak również, że trzeba odrzucić „gniew, zapalczywość, złość, znieważanie, haniebną mowę [wychodzącą] z ust waszych” (Kol 3, 8).

Gdybym mógł być pewien, że świeckie instytucje państwa (szkoły, uczelnie, media publiczne, sądy, sejm, senat, prezydent) będą uporczywie i nieprzerwanie nieść tę zeświecczoną, ewangeliczną treść; promować ją i rozmawiać o niej z wszystkimi obywatelami, ale i z przybyszami; gdybym mógł... Ale jestem pewien dokładnie czegoś odwrotnego, że upadek Kościoła ogołoci sporą część nas z refleksji i artykulacji uczuć metafizycznych oraz z przymusu podejmowania zobowiązań etycznych wobec przedstawicieli plemion innych niż nasze. I że dotknie to nie tylko katolicyzm, ale całe polskie chrześcijaństwo, a w konsekwencji całą wspólnotę polityczną.

Bez nadziei wyglądam ewangelicznej rewolty wewnątrz Kościoła. Jedynie literatura pozostaje sferą przytomnego wyobrażania sobie niemożliwego. Ku memu zdumieniu, wracam do Tadeusza Micińskiego i jego „Nietoty”, szalonego pomysłu odnowy Polski. Pożegnałem się z tą powieścią radośnie po egzaminie z Młodej Polski, a teraz w pokorze wyznaję grzech zwątpienia w przenikliwość autorskiej wizji upadku martwego duchowo polskiego chrześcijaństwa i narodzin nowego pod skrzydłami kobiety.

Oto pod przewodnictwem trzech liderów odnowy: Litwora, Własta i Zmierzchoświta podjęta zostaje próba obalenia Kościoła biskupich starców i ustanowienia w zamian prawdziwie ewangelicznego Kościoła Matki. Ale najpierw „wyjdź z Watykanu, moja duszo! / w rozległe pola, gdzie Tatr śnieżne wierchy” – wzywa Włast. „Trzeba przeobrazić całe zamczysko wierzeń, które wyrosły z głębiny i z serca narodu – lecz zakryły mu światłość. Ten zamek przegnił i każdy z nas nosi na sobie zielska trujące i przyciąga upiory” – wtóruje mu Litwor.

Ostatecznie rewolucja się nie powiedzie. Sprytny spin doktor Baron de Mangro powstrzymuje zbuntowany tłum wiernych, wypowiadając „jedno magiczne słowo: – Ogłupiajmy się! Życie jest iluzjonem!” (dziś powiedziałby, że internetem). Nielicznym buntownikom pozostaje zejście do podziemia i nadzieja na spełnienie proroctwa Własta, że kiedyś w Polsce „Chrystus zmartwychwstanie i rozbłyśnie w przemienieniu na Tatrach. Umarłe w Bogu ziarno niech wyda wreszcie swój wielki plon”. Albo bardziej dosadnie:

 

Pakujcie swoje wiersze

do butelek –

mówiła – Może życie

zrobi z nich koktajle

mołotowa.

(Grzegorz Olszański „Pani od poezji”)

Anabioza

Tymczasem, jaki może być dla nas dziś pożytek z baśni Micińskiego? Ano, że żadnej reformacji ani nawet powtórki z Soboru Trydenckiego lub Watykańskiego II nie będzie. Uderzająca bierność Kościoła hierarchicznego pospołu z brakiem poważnej reakcji wspólnot świeckich wobec postępującej katastrofy upewnia mnie w przekonaniu o jakiejś niepojętej konieczności tego upadku. Jakby zatrzymanie procesu samolikwidacji ewangelicznego autorytetu Kościoła było nie tylko niemożliwe, ale wręcz niezbędne dla ocalenia fundamentalnej idei chrześcijaństwa, czyli nauki o miłości bliźniego i sensie śmierci indywidualnej. Od chwili, kiedy nabrałem pewności, że ta zagłada jest nieunikniona, inaczej czytam słynną instrukcję ogrodniczą św. Jana: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśliby ziarno pszeniczne wpadłszy do ziemi, nie obumarło, ono samo zostaje; lecz jeśliby obumarło, wielki pożytek przynosi” (J 12, 24).

Średnio wykształceni botanicy amatorzy wiedzą, że jeśli ziarno ma wzejść, umrzeć nie może. A jedynie przejść w odwracalny stan „śmierci pozornej”, w anabiozę. Nie tylko ziarno, ale wiele innych organizmów ogranicza funkcje życiowe, broniąc się przed ryzykiem śmierci właściwej na skutek niskiej temperatury, braku wody, wielkiego bólu.

Zdumiewa, jak mesjańska alegoria z ziarnem została precyzyjnie osadzona w odwiecznej wiedzy o życiu roślin. Bodaj żaden z polskich tłumaczy Biblii nie rezygnuje z przedrostka „ob”. Ziarno bowiem nie umiera, ale właśnie obumiera; jakby śmierć obejmowała ziarno, brała je w uścisk, przenikała stopniowo jego warstwy, ale dzięki temu konserwowała jego życiopowrotny rdzeń.

Jeśli więc, zgodnie z taką wykładnią Janowej instrukcji, przesłanie Chrystusa jest tym, co żywe, to Kościół w pewnym cyklu swojego trwania musi stać się martwy i nic się na to nie poradzi. „Takci będzie i powstanie umarłych. Bywa wsiane ziarno w skazitelności, a będzie wzbudzone w nieskazitelności” – rozwija myśl Jana Paweł (1 Kor 15, 42).

Pozostaje czekać na nieuniknione. Nie na wiosnę kalendarzową, która rzecz jasna właśnie przyszła i znów „Wywodzi / Z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza / Pamięć i pożądanie, podnieca” (T.S. Eliot „Jałowa ziemia”, przeł. Czesław Miłosz).

Właściwe czekanie dotyczy tej niewiadomej, jednej tylko w życiu, w którą tak trudno uwierzyć, że w ogóle kiedyś przyjdzie. Na tej nadziei pozbawionej optymizmu żeruje cynizm części hierarchów, który anabiozę zamienia w mimikrę; w strategię znieruchomienia, w pozorną śmierć dla odwrócenia uwagi. Oni też nie wierzą w odrodzenie, ale w powrót tego samego, kiedy tylko czujność i nadzieja nas opuszczą.

Martwa jabłoń

W kącie ogrodu stoi pusty pień starej jabłoni, z której korę ogryzły kozy. Jakimś cudem z martwego pnia wyrosła zdrowa gałąź, która przed dwoma laty, wiosną obsypała się kwiatami, a potem kiściami małych owoców. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Wzruszeni spazmem niemożliwego życia snuliśmy najdziksze, optymistyczne przepowiednie o przyszłości świata. Rok później były tylko liście. Teraz suche zalążki kruszą mi się w palcach. Nic ich już nie ożywi.

Obumarłe ziarno mieści wczepione, zmagające się z sobą – nierozdzielne życie i śmierć. To, co martwe, jest już martwe na zawsze, żywe musi pozostać żywym kosztem martwego. Horror tego życia w śmierci dyskretnie podsuwa nam przed oczy Olga Tokarczuk w „Empuzjonie”. Na początku powieści Wojnicz podnosi z ziemi ziarenko bobu i wkłada je sobie do kieszeni, aby na końcu, już jako Klara Opitz, włożyć je sobie do ust. Nic dziwnego, w końcu Wojnicz trafił do wioski umarłych. W powtórzonym geście bohatera/bohaterki kryje się stara symbolika ziarna bobu, które Egipcjanie, Rzymianie i Grecy uważali za nadprzyrodzony symbol śmierci. Choć przez tysiąclecia było najpopularniejszym źródłem białka, to jednak w świecie antycznym miało dwuznaczną reputację, co potwierdza obecność bobu na rzymskich ucztach pogrzebowych. Szczególna była niechęć Pitagorasa do tej smacznej rośliny, który, choć wegetarianin, odmawiał jej spożywania wierząc, że należała do świata umarłych. Do dziś zaduszne ciastka we Włoszech noszą nazwę fave dei morti, czyli fasola umarłych.

Oto dialektyka ziarna Ewangelii. Jeśli taka jej natura, to nie ma sposobu, żeby oddzielić żywą treść przesłania od martwej otuliny instytucji. A jeśli nie ma jednego bez drugiego? I martwe trzyma w uścisku żywe? I nie puści, i ciągnie za sobą. Bo przecież wszyscy to widzieli, ale z rozpaczy, lęku, tęskniący do miłości i chorzy na wieczność, godzili się na martwiejący, zdeprawowany Kościół, byle tylko nie uśmiercił ich nadziei na życie odnowione. Więc: „poczęli czcić ich bałwany, / które się stały dla nich pułapką. / I składali w ofierze swych synów / i swoje córki złym duchom” (Psalm 106).

Ta wiosna na pewno nie będzie nasza. Jabłoń nie zakwitnie. Z czego wnioskuję, że w tym roku drzewo wiadomości złego i dobrego ma dla nas jedynie wiadomości złe.

Zima minie,

wiosna przyjdzie,

ukochana.

Śniegi spłyną,

lody zginą.

Wyjdzie trup z bałwana.

(Marcin Świetlicki „Bałwan”) ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Obumieranie