Trzy ucieczki Boga

Większość uczestników najważniejszych momentów wcielenia – w Ogrójcu i przy narodzinach – zaspała. Reszta urodziła się już w świecie opuszczonym. Chrześcijaństwo jest religią spóźnionych.

14.12.2014

Czyta się kilka minut

Georges de La Tour „Narodziny Chrystusa”, 1645–1648 / Fot. Leemage / CORBIS
Georges de La Tour „Narodziny Chrystusa”, 1645–1648 / Fot. Leemage / CORBIS

Pamiętam dobrze rozczarowanie moim pierwszym zmartwychwstaniem. Było to podczas szkółki niedzielnej. Miałem pięć lat i pierwszy raz uważnie wysłuchałem historii o ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu Jezusa. Uważność nie wynikała z mego charakteru, ale ze strachu. Większą grozę niż pasyjne obrazy wywoływał we mnie ksiądz König. Mierzył prawie dwa metry, krzaczaste brwi wystawały mu ponad okulary w grubych oprawkach, czytał tubalnym głosem, a i tak co jakiś czas podnosił wzrok znad żółtej okładki „Bóg cię miłuje” ks. Jana Karpeckiego, aby sprawdzić, czy słuchamy. Nie było potrzeby – ledwo oddychaliśmy ze strachu przed jego głosem, wzrokiem oraz nadnaturalną mocą, którą miał w naszych oczach jako ksiądz.

Ucieczka do nieba

Słuchałem więc księdza uważnie, aby być w każdej chwili gotowym powtórzyć na jego polecenie treść przeczytanych zdań. Kiedy jednak dotarł do opisu wniebowstąpienia, zapomniałem o strachu, bo jego miejsce zajęło rozczarowanie. Poczułem się jak porzucani właśnie uczniowie. „To nie w porządku – pomyślałem. – Więc teraz, kiedy już wszyscy niedowiarkowie mogą się przekonać, jak jest naprawdę, on zostawia tych, którzy mu zaufali? Zwyczajnie ucieka?”. No, tak nie pomyślałem, ale mogłem pomyśleć, gdybym się wtedy nie bał, że ksiądz König słyszy moje myśli.

A potem, na pewno, pomyślałem niecierpliwie (bo zawsze byłem niecierpliwy), czemu w takim razie nie pobiegli za nim, od razu. Łotr z prawej jeszcze tego samego dnia był w niebie, a oni nie mogli. Zwłaszcza że po kilku latach od wniebowstąpienia już było wiadomo, że „maluczko” nie oznacza wkrótce, ale w każdej chwili wieczności. Po co więc było czekać dłużej niż trzeba, to jest do momentu, w którym już wiemy, jak to się kończy albo po prostu staje się nie do wytrzymania. A tam przecież czeka lepsze, nie całkiem wiadomo jakie, ale przynajmniej poprawione – choćby o brak okrucieństwa. Dlaczego mamy czekać na Świętego Nigdy, aż podejdzie nam pod mur Birnam Forest, zamiast ruszyć pędem wśród gromkich okrzyków: „Run, Forest, Run!”, i na koślawych nogach prysnąć z tego świata udręki?

Moja druga mama, bardzo pobożna, powtarza nam, że ma już dość życia, że chce już odejść, że nic jej nie cieszy. A my w panice chcemy to zagadać. „Nie mów tak, nie wolno, nie patrz tam” – strofujemy ją z szorstką serdecznością. Podejrzewamy, że nie wie, co mówi, albo kokietuje nas swoją tęsknotą za umieraniem, aby wzmóc zainteresowanie sobą. Odwodzimy ją od tego, kusząc kąskami naszego życia – kawką, koniaczkiem, obiadkiem, wspominkami. Zmuszamy ją do życia, którym machamy jej przed nosem, podczas gdy ona nie ma już dość siły, aby za nim pobiec. Wcale nie chce umrzeć, a jedynie nie chce żyć dłużej „długim, potulnie przecierpianym życiem”.

To był od początku niebezpieczny urok chrześcijańskiej eschatologii, która rodziła pokusę szybkiej ścieżki do nieba. Kościół wcześnie przewidział i zablokował tę furtkę, która poprzez męczeństwo pozwalałaby wymknąć się życiu. Na synodzie w Bradzie (563 r.) zagroził takim sprinterom ekskomuniką. Świetnie uchwycił to Sienkiewicz w „Quo vadis”. Ligia w oczekiwaniu na wyrok „widziała się męczennicą, z ranami w rękach i stopach, białą jak śniegi, piękną nieziemską pięknością, niesioną przez równie białych aniołów w błękit, i podobnymi widzeniami lubowała się jej wyobraźnia”. Im bliżej kaźni, tym bardziej fantazje się nasilają i „do pięknych widzeń, do upodobań dołączyła się jeszcze, pomieszana ze strachem, jakaś ciekawość, jak też ją skarzą i jaki rodzaj mąk dla niej obmyślą”.

To nie jest bynajmniej dewocyjny kicz, ale perwersyjne wzmocnienie chęci zerwania z życiem żytym siłą bezwładu i w zależności od innych. W „Quo vadis” o ucieczce z życia fantazjują tak różne postacie, jak Ligia i Petroniusz, a przecież ten ostatni nie ma żadnych powodów, aby pędzić do nieba. Tłumaczy to, jak dziecku, Winicjuszowi: „wołasz na mnie: »Wejdź, a zobaczysz takie widoki, jakich nie widziałeś dotychczas!« Być może. Ale ja ci odpowiadam: »Przyjacielu, nóg nie mam!«”. Wykręty oczywiste, bo na następnej stronie tego olśniewającego listu napisze: „Dla was poczyna się świt życia, a dla mnie słońce już zaszło i zmierzch ogarnia mi głowę. Innymi słowy, ja muszę umrzeć, carissime”.

Na rozmaite sposoby teologia chrześcijańska starała się zatrzymać człowieka jak najdłużej na tym padole łez, z którego myślący i czujący człowiek co rusz pragnie ucieczki. Najbardziej konsekwentne rozwiązanie zaproponował ten sprytny i niebywale inteligentny staruszek, papież Jan XXII. Objął tron papieski w Awinionie w późnym wieku, bo jego wrogowie myśleli, że długo nie pożyje. Tymczasem rządził długo (1316–1334) i okazał się niezwykle sprawnym administratorem Kościoła. Równie zdecydowanie co finanse, postanowił uporządkować spekulacje o pośmiertnych losach człowieka, zwłaszcza że wraz z poematem Dantego sprawa zrobiła się poważna.

Oto „Boska komedia” zmusiła teologię do ostatecznej akceptacji i doktrynalnego opracowania koncepcji „trzeciego miejsca” w zaświatach, czyli czyśćca. Jeszcze przed Dantem tzw. literatura widzeń szantażowała teologię, aby ta wypełniła puste miejsce między niebem a piekłem w celu złagodzenia nieludzkiej ostateczności kary lub nagrody, wiecznej męki lub zbawienia.

Jan XXII wybrał rozwiązanie radykalne i genialne w swej prostocie, mianowicie postanowił zamknąć zaświaty dla ludzkiego umysłu. Przed dniem Sądu Ostatecznego żaden żywy ani umarły nie ma tam co wtykać nosa. Papież nie zmierzał do zakwestionowania idei czyśćca, ale chciał pozbawić wyobraźnię prawa do jej zgłębiania. Poglądy na ten temat wyraził w trzech kazaniach z 1331 r. oraz w listach z 1331 i 1332 r. Twierdził w nich, że rozstrzygnięcie losu grzesznika nie nastąpi zaraz po śmierci, ale dopiero w dniu Sądu Ostatecznego. Szczególnie szokujące było stwierdzenie, że „dusze sprawiedliwych do czasu Sądu Ostatecznego nie cieszą się uszczęśliwiającym widzeniem Boga (lecz obecnością człowieczeństwa Chrystusa)”. Cenię niezwykle tego papieża, jego odwagę i światłe szaleństwo, ale jego próba była beznadziejna i przypomina Mickiewiczowskiego księdza, który bezskutecznie stara się zabronić obrzędu Dziadów.

Kazania odebrały mowę słuchającym. Ze słów papieża wyłaniał się obraz Boga, który od wniebowstąpienia nie daje się oglądać i którego milczenia teologia nie może przezwyciężyć ani zastąpić. Wizja taka pozbawiała umierającego chrześcijanina nadziei na przejście do zaświatów opisanych i wyjaśnionych, w zamian stawiając zalęknioną wyobraźnię umierającego wobec otchłani nieopisanego czasu. Gwałtowne reakcje – od protestów, interpretacji łagodzących, dezaprobaty, aż do jawnych oskarżeń o herezję – zmusiły papieża do częściowego odwołania swoich tez i uznania ich za „prywatną teologię”. Uczynił to na łożu śmierci, odczytując zebranym kardynałom bullę, w której twierdził, że dusze czyste oglądają Boga i świętych od razu po śmierci, choć do dnia Sądu Ostatecznego pozostają oddzielone od ciała. I tak, biedne, porzucone ciało musi się poniewierać aż do „końca czasu”, kiedy nastąpi ostateczne rozwiązanie kwestii grzesznika.

Może więc lepiej było nie upierać się przy kompletnym zmartwychwstaniu w tym samym, choć udoskonalonym ciele. Zwłoka w transporcie ciała do innego świata komplikuje i tak prawie niemożliwy do wyobrażenia proces reintegracji i modyfikacji rozpadniętej i rozłożonej materii. Chociaż od czasu rewolucji genetycznej objaśnianie chrześcijańskiej eschatologii jest łatwiejsze, bo pasek kodu genetycznego przypięty do duchowego ciała obiecuje reloading w dowolnej chwili. W konsekwencji zazdrość o szczęście łotra jest mniejsza, podobnie jak bluźniercza pretensja do Jezusa, że zabrał udręczone na krzyżu ciało od razu ze swoim duchem.

Ale tylko odrobinę, ponieważ ucieczka Wcielonego Na Powrót Chrystusa nie skraca ani o chwilę zwłoki naszych zwłok.

Ucieczka przed człowiekiem

„Zbiegli bogowie i zbiegł Bóg” – powtarza za poetą Hölderlinem filozof Heidegger. Zamiast jednak szukać pocieszenia w odnowionej idei deus absconditus, czyli Boga skazanego na technologiczne bezrobocie w samoregulującym się świecie, lepiej przepracować polityczny wymiar Ewangelii. Ucieczka do nieba jest bowiem konsekwencją prześladowania politycznego.

Zanim Chrystus wycofa się ze świata, całkiem realnie ucieka przed człowiekiem, który chce go zabić, wykorzystując w tym celu aparat przemocy państwowej. Znika nam często ta polityczna treść za zasłoną z namalowaną stajenką, pasterzami, gwiazdą i magami. Połączone jednak z rzezią Heroda i przymusową migracją rodziny do Egiptu, tworzą prawdziwy thriller pastoralny.

Przenikliwie uchwycił to Ryszard Przybylski w przejmujących „Homiliach na Ewangelię dzieciństwa”, w rozdziale: „Trzy homilie na ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu”, gdzie pisze o motywie Boga uciekającego przed człowiekiem. Poeci i malarze, a więc ci, którzy wiedzą wcześniej niż historia i nauka, pokazują Przybylskiemu, że Chrystus na długo przed krzyżem doświadcza ludzkiej kondycji: „Urodziłeś się, więc będziesz uciekał. Przed niesprawiedliwością. Przed krwiożerczą władzą. Przed spitym pychą kierownictwem. Do dobrych ludzi. Na pustkowie Boga. Ku wieczności”.

Szalony poeta Ernst Herbeck (przypomniany przez Sebalda) w nagłym rozbłysku bolesnej wizji zobaczył Jezusa na ziemi jako śmiałego zająca, który umyka myśliwym:


Uszy nastawione.
Nasłuchuje. Dla niego – nie ma czasu
Spoczynku. Biegnij biegnie biegnie
biedny zając!

(przeł. Małgorzata Łukasiewicz)


Kiedy zanurzymy się w ciemne, ewangeliczne tło rozświetlonych witryn sklepów i kościołów, komercyjno-infantylny wymiar Bożego Narodzenia blednie. Wystarczy wypełnić żłóbki i stajenki uchodźcami z Syrii lub z Iraku; scenami wód przybrzeżnych Lampedusy czy z turecko-kurdyjskiej granicy, a wówczas święta odzyskają właściwe im napięcie wynikające z chwilowej ekstazy radości pośród zgrozy powszechnej rozpaczy. Szczęśliwie nie trwa ona, nie może trwać permanentnie. „Trochę popłaczemy, a potem z ciężkimi, bo ciężkimi sercami będziemy żyć dalej, ponieważ żyć trzeba” (Jerzy Pilch, „Wiele demonów”). Wilijujemy więc, jakby istotnie „czas radości, wesołości nastał światu temu”.

Prawda o Bożym Narodzeniu jest spóźniona, jak każda prawda. Majaczy nam w poświątecznej melancholii, kiedy prezenty powoli tracą blask, stając się rzeczami, a żółkniejące igły na choince zaczynają być bardziej widoczne. Nie wiemy dokładnie, w czym uczestniczyliśmy, a pewna teatralność naszych zachowań pozwala lepiej odczuć bolesną zwykłość dnia powszedniego, kiedy ze smakami dojadanych potraw w ustach ruszymy do ucieczki lub pościgu, każdy wedle przypisanej mu roli.

Ten smutek, który raźno zagadujemy („święta, święta i po świętach”), nie jest zły. Święta opowiadają przez nastrój, nie przez wydarzenia. Jeśli są „udane”, powstaje żal utraty; poczucie, że dotknęliśmy tylko pozoru, a tak naprawdę nas tam nie było i nigdy nie będzie.

Ponawiając co roku ten słodko-gorzki rytuał, ten trening smutku, oswajamy nieco „olbrzymie zwierzę”, którego imienia nie wyjawił Marcin Świetlicki we wspaniałym wierszu „Pora śmierci choinek”, a Czesław Miłosz pomacał bezosobowym zaimkiem „To”. Kiedy wreszcie wiemy, o co „w tym wszystkim” chodzi, jest zawsze za późno – po świętach.

Odkrycie spóźnienia odbywa się czasem prozaicznie. Wystarczy na początek drobne zakłócenie chronologii ewangelicznych wydarzeń. Nieregularny ład ruchu planet narusza porządek kościelnych czytań. Zdarza się mianowicie, że niedziela po Narodzeniu Pańskim nakłada się na Święto Epifanii, czyli Trzech Króli, i wypada, a wtedy może się zdarzyć, że czytanie o ucieczce Świętej Rodziny do Egiptu poprzedza niedzielę Trzech Króli, co oznacza, że mędrcy przybywają do Betlejem, kiedy Chrystus jest już w drodze do Egiptu.

O tym spóźnieniu, w którym wielcy poeci (jak T.S. Eliot) i kompozytorzy (jak Bach) widzieli dramat świata opuszczonego przez Boga, napisano wiele. A jednak obok wstrząsającej Eliotowej „Wędrówki Trzech Króli” postawiłbym bez wahania „Betleem” Leśmiana.

Sen mię ze snu obudził. Przespałem byt drobny
Gwiezdnej smugi na rzęsach. Śniła się – dlaczego?
Chciałem razem z Magami iść w świat niepodobny
Do żadnego z tych światów. Wiem, że do żadnego!

Biegnę w mrok, byle biegnąć! Może ich dogonię,

Choć mi trudno przeczuciu opierać się złemu.
Już widzę pierwsze stada śpiące na wygonie
I światła w Bogu ślepych oknach Betleemu.

Zbliżam się do jaskini. Nigdy lub tym razem!
Chwili tracić nic wolno! Spiesz się, nędzo ziemska!
Jeden pastuch wbrew cudom drzemie popod głazem,
Budzę go w imię twoje, gwiazdo Betlejemska!

Gdzie Magowie? – „Odeszli. Badacze ich cienia
Głoszą, że wraz z kadzidłem i mirrą, i złotem
W kurz się marny rozwiali pod tej karczmy płotem,
Gdzie droga w nicość skręca. – Tyle – ich istnienia”.

Gdzie Maryja? – „Mów o niej z niebem lub mogiłą.
Nikt nie wie – i nikt dzisiaj nie odpowie tobie”.
A gdzie Bóg? – „Już od dawna pochowany w grobie,
Już szepcą, że go nigdy na świecie nic było!”.

A gdzie jest Magdalena? – „Zapatrzona w zgony,
Przemilczała ból hańby, gdym ją kopnął nogą.
Wracaj tam, skąd przychodzisz – ty śmiesznie spóźniony!”
Nie mam po co i nie mam powrócić do kogo!



Ten wiersz działa niczym bolesny sztych w rozradowane Świętami serce. Przespanie Narodzin Pańskich, jak każde zaspanie, jest tragikomiczne. Dobrze więc przewidywać ów stan, studiować jeszcze w Adwencie nadejście pustki, o którą będziemy oskarżać zsekularyzowany, nowoczesny świat. Kiedy obudzimy się po pasterce, będziemy już wspólnotą metafizycznych śpiochów. Zresztą nie jest to wina naszego późnego urodzenia. Większość potencjalnych świadków najważniejszych momentów wcielenia zaspała, tak w Ogrójcu, jak i przy Narodzinach, reszta zaś urodziła się już w świecie opuszczonym. Chrześcijaństwo jest religią spóźnionych.

Ucieczka z nieba

Miał rację Jacques Duèse – jako papież mniej obawiając się nauki niż literatury. Nauka bowiem nie myśli, a teologia powinna. Jeśli zaś przestaje, poezja zaczyna jej zagrażać, podsuwając nazwy i obrazy tego, co jest nie do uwierzenia. Sztuki, a pośród nich najbardziej poezja, służą nam do ścigania Rzeczywistości, która jest jednym z imion Boga, twierdził Miłosz w jednym z wykładów „o dotkliwości naszego wieku”. Poezja nie zawaha się tropić rzeczywistości nawet za boskim progiem, odziewając przy okazji zimny szkielet teologii w ludzkie słowa i obrazy. Dzięki łasce wiersza przed kilku laty otrzymałem odpowiedź na moje rozczarowanie pierwszym zmartwychwstaniem. Przeczytałem fragment poematu, który był jak film puszczony od tyłu:


Zobaczyłem Jezusa Chrystusa schodzącego na ziemię.
Nadszedł zboczem wzgórza.
Ponownie przeistoczony w dziecko,
Zbiegał i staczał się po trawie,
I zrywał kwiaty, żeby je wyrzucać,
I śmiał się tak, że było je słychać z daleka.

Uciekł z nieba.
[…]

W niebie był nieprawdziwy, w niezgodzie
Z kwiatami i drzewami, i kamieniami.
W niebie musiał być zawsze poważny
I od czasu do czasu musiał znowu stawać się człowiekiem,
I wchodzić na krzyż, i ciągle umierać
W koronie cierniowej
I z nogami przybitymi gwoździem z główką.



Literatura to jedyne sny, których nie śnimy samotnie. VIII część „Strażnika trzód” Fernando Pessoi – wzruszające i mądre bluźnierstwo, które pozwala pomyśleć

Wcielenie inaczej niż jako dowód ostatecznego poniżenia ziemskiego bytu, którego ani woda potopu, ani ogień Sodomy nie są w stanie oczyścić. Co najwyżej boska ofiara może go usprawiedliwić. Pessoa rzuca wyzwanie teologii grzechu i odkupienia, eksponując istniejące i możliwe: godność i piękno ludzkiego życia, którego pragnie nawet Bóg. Opowiada o Bożym Narodzeniu jako o ucieczce z domu. Chrystus daje nogę z nieba jak Oliver Twist, Tomek Sawyer, Huck Finn.


Któregoś dnia, kiedy Bóg spał,
A Duch Święty sobie latał,
On poszedł do skrzynki z cudami i ukradł trzy z nich.
Pierwszym sprawił, że nikt nie wiedział o jego ucieczce.
Drugim stworzył Chrystusa wiecznie wiszącego na krzyżu
I zostawił go przybitego do krzyża, który jest w niebie
[…]

Teraz mieszka ze mną w mojej wiosce.
(przeł. Wojciech Charchalis)


Teologia winna jest wdzięczność poezji za to, że ta chce kłusować na jej terytoriach. Odkrywa bowiem bogactwo życia w często umarłych dla żywej myśli krainach. A nam, śpiochom spóźnionym, w czym pomaga? Niewiele, gdyż jak pisał John Donne: „Nikt nie śpi w wozie, którym go wiozą z celi na szafot, a jednak wszyscy śpimy od poczęcia po grób lub też nigdy nie rozbudziliśmy się naprawdę”. Może jedynie wymienić świąteczne sny i zamiast dewocyjno-komercyjnych darować takie, które nie przynoszą ujmy myślącemu człowiekowi.

Mnie łatwiej niż wyczekiwanego gościa pomyśleć dziś Chrystusa jako uciekiniera, wiecznego uchodźcę, z nieba na ziemię, z krainy wrogiej do przyjaznej, z ziemi do nieba i znowu na ziemię, i znów na krzyż.

Jest w tym gorzka pociecha, że i On musi czekać wiecznie na nowe Niebo i nową Ziemię, bo na tych istniejących nie ma dla niego ojczyzny. Tak urządziliśmy świat i zaświat, że nawet Bóg nie ma dokąd uciec.


Autor (ur. 1966 r.) jest profesorem Uniwersytetu Śląskiego, laureatem Nagrody Literackiej Gdynia za esej „Ciała Sienkiewicza” (2009), jurorem Nagrody Literackiej Nike.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2014