Czy można było inaczej?

WOJCIECH PIĘCIAK: - Gdy w 1990 r. rozwiązano SB, część byłych funkcjonariuszy trafiła do UOP i policji. Czy, patrząc z perspektywy 18 lat, można było zlikwidować SB inaczej, lepiej?

05.06.2007

Czyta się kilka minut

KRZYSZTOF KOZŁOWSKI: - Rozwiązanie SB skutkowało weryfikacją tych, których nie chcieliśmy, i tych, których ewentualnie można było przyjąć do UOP czy policji, choć sama weryfikacja nie była automatyczną przepustką do nowych formacji. Na 25 tys. ludzi, którzy w 1989 r. mieli legitymacje SB, nie zgłosiło się do niej 10 tys. Po części nie chcieli, po części dlatego, że przyjęliśmy zasadę, iż weryfikujemy ludzi do 55. roku życia (w związku z czym odpadła cała wierchuszka SB). Drugim kryterium było założenie, że będziemy negatywnie weryfikować ludzi z III departamentu ("inteligenckiego"), IV ("kościelnego"), V (związki zawodowe) i VI (chłopi), a "przesiewamy" wywiad i kontrwywiad. Uważaliśmy, że państwo nie może zostać z dnia na dzień tego pozbawione, gdy tworzyła się sieć wywiadu ZSRR, a ja nie byłem w stanie przeszkolić z dnia na dzień ludzi. Również dlatego, że poza garstką 30-letnich zapaleńców z WiP-u nie było chętnych.

Z 15 tys. weryfikowanych esbeków ponad połowa została zweryfikowana pozytywnie, ale nie oznacza to, że wszyscy zostali przyjęci do nowych struktur.

- Jednak niektórzy z tych wymienionych departamentów zostali, także z obciążoną kartą.

- Mogę ich wyliczyć na palcach dwóch rąk i uzasadniać, dlaczego. Natomiast co do zasady weryfikacji: w praktyce dopuszczono do niej ludzi młodszych wiekiem i stopniem. Ludzi, o których często nikt z nas nic nie wiedział: ani dobrego, ani złego. Sam nie wierzę w taką weryfikację jako instrument idealny. Ale to było najlepsze rozwiązanie w tamtej sytuacji.

- Czy popełniono błędy?

- Oczywiście. Nie chcę siebie bronić, ale w ówczesnych warunkach nie dało się przeprowadzić sprawiedliwej i merytorycznie trafnej weryfikacji. Szczególnie w trzy miesiące. Z zachowanych papierów rzadko można było wyczytać, kim dany esbek naprawdę jest, ich dossier niewiele mówiło, czym się zajmowali. Wszystko tam było, tylko nie to, co nas interesowało. Druga trudność: byłem szefem centralnej komisji weryfikacyjnej, czyli odwoławczej w stosunku do 49 komisji wojewódzkich złożonych z ludzi "Solidarności". W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że weryfikacja się rozjechała. Weźmy skrajne przypadki: w województwie tarnobrzeskim, w którym opozycja była nikła, nie ujmując nic kilku dzielnym chłopom, komisja wydała negatywną opinię o ponad 80 proc. funkcjonariuszy. A w Gdańsku, kolebce opozycji, negatywnie zaopiniowano ok. 12-13 proc. Skąd taki rozrzut? W Tarnobrzegu jeśli nie było o kimś opinii pozytywnej i nikt nie pamiętał, by weryfikowany esbek był ludzki - skreślano go. W Gdańsku odwrotnie: jeśli nie było wyraźnych wskazań, że weryfikowany popełnił przestępstwa czy zdecydowanie szkodził opozycji, wystawiano mu świadectwo pozytywne. Próbowałem w komisji centralnej zachować proporcje.

- A funkcjonariusze, których obciążała przeszłość, a którzy zostali przepuszczeni?

- Miałem świadomość ich przeszłości. Dałem im szansę. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Rzeczypospolitej to się opłaciło.

- Przykłady?

- Pozytywnie został zweryfikowany np. Sławomir Petelicki, oficer MSW na dyplomatycznym etacie, co do którego było wyjątkowo wiele zarzutów. Zapytałem go, dlaczego tak jest. Odpowiedział, że rzeczywiście robił złe rzeczy wobec ludzi. Powiedziałem, że wiedział, jakiej pracy się podejmuje. W trakcie rozmowy wyszło, że miał pewną wizję, projekt, którym wcześniej nikt się nie interesował. Poprosiłem o przedstawienie tej wizji. Przedstawił szkic stworzenia jednostki antyterrorystycznej. Został i stworzył GROM.

Został też jeden generał: Zdzisław Sarewicz, z wywiadu PRL. I jemu dałem szansę: w 1990 r. posłałem go do Moskwy. Był tam kilka lat i robił to, co miał robić. Przysłużył się Rzeczypospolitej. Gdybym posłał tam 30-latka z WiP-u, jednego z tych niewielu, którzy ze mną przyszli do MSW, niewiele by zdziałał. Kiedy potem Antoni Macierewicz został ministrem i zarzucił mi, że dawny generał SB dalej jest w Moskwie, poprosiłem go, aby obejrzał urobek Sarewicza. Macierewicz obejrzał i przyznał mi rację. Dziś pewnie tego nie pamięta.

Błędem było natomiast pozostawienie płk. Jana Lesiaka.

- A płk Andrzej Anklewicz, który zrobił później karierę pod rządami SLD, gdy został generałem i szefem Straży Granicznej?

- Nie odpowiadam za jego późniejsze powiązania polityczne. Stwierdzam tylko, że Anklewicz bardzo pomógł nam przy organizowaniu UOP. Miał ogromną wiedzę i był wobec nas lojalny. Nie spotkałem się z przypadkiem, aby wprowadził nas w błąd. Oczywiście, wiedziałem o jego przeszłości.

Ze 137 ludzi, którzy należeli do tzw. rozszerzonego kierownictwa MSW - byli w nim wiceministrowie, szefowie departamentów, biur i ich zastępcy - przejęliśmy kilku. O tych ludziach było potem głośno, gdy, pozostając lojalnymi wobec nowej Polski, wystąpili przeciw premierowi Oleksemu. Zdając sobie sprawę, że po tym, jak wybory prezydenckie wygrał Kwaśniewski, ich dni są policzone, skoczyli do gardła Oleksemu, dawnemu ich koledze ze studiów i z partii.

- A jak, po 18 latach, można ocenić przydatność i lojalność ogółu tych byłych esebeków, którzy zostali?

- Podczas weryfikacji udało się uniknąć dwóch rzeczy: po pierwsze tego, że pozostawieni w resorcie będą sprawiać kłopoty. Ci ludzie w ogromnej większości - choć nie mogę odpowiadać za każdego - służyli lojalnie wolnej Polsce. Po drugie, udało się uniknąć postawienia negatywnie zweryfikowanych pod ścianą: w wieku trzydziestu kilku lat musieli oni zmienić zawód, a nic innego nie umieli. Bałem się, że pójdą w służbę obcych wywiadów bądź w przestępczość zorganizowaną. Zarzuca mi się, że poszli do firm ochroniarskich. A gdzie mieli pójść?

- Czy mając dzisiejszą wiedzę, zrobilibyście coś inaczej?

- W indywidualnych sprawach popełniłem błędy. Ale co do zasady będę się upierać, że opcja zerowa była wówczas nierealna: w milicji w ogóle nie do pomyślenia, natomiast w służbach specjalnych trudno wyobrażalna. Poza tym, jeśli mam się przyznać do błędu generalnego, nazwałbym go - o ile to błąd, historia osądzi - tak: dla mnie i dla ludzi z rządu Tadeusza Mazowieckiego ważniejsze było pokazanie tym ludziom perspektywy, powiedzenie: "Jeśli potraficie służyć wolnej Polsce, macie szansę".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (22/2007)