Mity i parę faktów

Niedobrze jest, jeżeli jest taka sytuacja, w której pewna grupa polityczna tak długo przetrzymuje dokumenty dotyczące jej środowiska. Dlatego że sprawa Przewoźnika tam jest absolutnie marginalną. Główna treść tej notatki dotyczy »Tygodnika Powszechnego«. W zacytowanej powyżej wypowiedzi Antoniego Macierewicza z Radia dla Ciebie z 7 lipca prawdziwe są dwa ostatnie zdania.

17.07.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Jeśli ktoś przetrzymywał jakieś dokumenty, to nie “Tygodnik". Już w 1991 r. dziennikarze “TP" Witold Bereś i Krzysztof Burnetko opublikowali książkę-wywiad ze mną. Zawarli w niej fragmenty wypowiedzi byłych funkcjonariuszy SB. Są one zbieżne z oświadczeniem kaprala Kosiby, które przekazał jesienią 1990 r. komisji weryfikującej funkcjonariuszy krakowskiej SB, a które teraz stało się głośne, ponieważ wymieniony jest w nim Andrzej Przewoźnik, pojawiający się wśród kandydatów na prezesa IPN. Niekiedy nawet książka jest bardziej szczegółowa - np. kapral Kosiba nie podaje, komu SB nadało kryptonim “Cwaniak", Bereś i Burnetko dowiedzieli się, że był nim Mieczysław Pszon.

Mit I: "Tygodnik" chowa materiały

Zarówno książka, jak i notka Kosiby informują, co zawierały teczki ludzi “TP". Także rozmówca redaktorów “TP" zdradził, że podsłuch w telefonie Józefy Hennelowej miał kryptonim “Oko". Również w książce znajdziemy informację, że mój telefon był na podsłuchu jeszcze w czerwcu 1989 r. Bereś i Burnetko: “jeden z funkcjonariuszy »czwórki« twierdzi, że kiedy Jan Maria Rokita dzwonił tuż po czerwcowych wyborach o 4 nad ranem do Kozłowskiego z wiadomością, że chyba wygraliśmy, i pół żartem, pół serio dodał, że czas zacząć się pakować wraz ze szczoteczką do zębów, to meldunek o tym w kilka godzin później znalazł się na biurku generała Kiszczaka". Kosiba: “W dniu 6 czerwca 1989 r. przeczytałem notatkę służbową z podsłuchu »PT« [podsłuch telefoniczny - red.], z której jest mi znana treść rozmowy jaka odbyła się w dniu 5 czerwca 1989 r. około 4-tej rano między Panem J. Rokitą a Panem K. Kozłowskim. Rozmawiano o druzgocącym zwycięstwie »Solidarności« i J. Rokita zażartował »skoro tak wygraliśmy to musimy uciekać, bo mogą nas pozamykać«".

Cytuję obszernie, by pokazać, że treść notatki kaprala Kosiby nie jest żadną rewelacją. Co prawda, dla niektórych przykrą rewelacją może być, że środowisko “TP" w notce jawi się jako wróg komunizmu. Tego jednak poseł Macierewicz nie był łaskaw doczytać. Swoją drogą chyba tylko on wie, jak pogodzić wcześniejszą tezę, że jako minister przyzwalałem na palenie akt, z twierdzeniem, że jednak je przechowaliśmy. To tak jak z ciastkiem. Nie można spalić dokumentów i mieć dokumenty...

Nie znałem kaprala Pawła Kosiby. Gdy przyszedłem do MSW, instytucja ta zatrudniała 160 tysięcy ludzi. W tym 25 tysięcy SB-ków. Samych pułkowników w MSW było 4,5 tys. Minister nie miewa na co dzień kontaktu z kapralem. Pracując w MSW z zasady nie interesowałem się materiałami dotyczącymi mnie, mojej rodziny czy “Tygodnika". Brałem do ręki te dokumenty, które brać musiałem z racji wykonywania obowiązków. Może posła Macierewicza to zdziwi, ale wtedy współpracownicy Tadeusza Mazowieckiego koncentrowali się na reformie państwa. Chyba nie przypadkiem ten rząd oceniany jest jako najlepszy rząd w dziejach III RP.

Zbigniew Fijak, wówczas szef komisji weryfikacyjnej, nie przekazał mi w 1990 r. notatki Kosiby. Z jej treścią zapoznałem się w ubiegłym tygodniu w internecie. Gdyby było inaczej, notatka trafiłaby wtedy do archiwum MSW. W rzeczywistości kapral Kosiba sporządził prywatną notatkę, bo nie jest to dokument MSW, dał ją szefowi komisji, a ten przechowywał ją u siebie do 2001 r., kiedy to przekazał ją IPN. Jeśli więc Fijak przechowywał lub teraz upublicznił ten materiał, robił to na własną odpowiedzialność.

Mit II: W "TP" roi się od TW

“TP" w PRL był rozpracowywany jednocześnie przez trzy departamenty MSW: jako zespół dziennikarzy znajdował się pod okiem Departamentu II, jako środowiskiem intelektualnym zajmował się nami Departament III, zaś jako środowisko katolickie podpadaliśmy pod Departament IV.

Obserwowanie jednego pisma w ciągu kilkudziesięciu lat przez armię tajniaków, musiało zaowocować wielką ilością materiałów. Bez kaprala Kosiby wiedzieliśmy, że mamy podsłuch w ścianie gabinetu naczelnego, że mamy podsłuchy w domach, że lustruje się nam korespondencję.

Mimo to nie ukrywaliśmy się. Prowadziliśmy normalne redakcyjne życie. Gdybyśmy non-stop myśleli o inwigilacji, popadlibyśmy w obłęd. Gdy odbywaliśmy zebrania w gabinecie Jerzego Turowicza, nieraz do znudzenia powtarzaliśmy żart: “uwaga, panie pułkowniku, teraz będziemy mówić o czymś ważnym". Ale gdy mieliśmy rozmawiać o czymś naprawdę ważnym, szliśmy na Planty.

Jednocześnie, jako zastępca redaktora naczelnego “TP", byłem oddelegowany do kontaktów z władzami. Przyjęliśmy bowiem zasadę, że jeśli w policyjnym skądinąd państwie tajna policja zechce zapytać o coś redakcję, to rozmawiać z nią będą redaktor naczelny lub zastępcy. Oczywiście druga strona tej reguły nie przestrzegała, wyciągając pojedynczych ludzi. I tak, naszego kierowcę wypytywano, o czym Turowicz rozmawiał z brytyjskim dziennikarzem w drodze do Oświęcimia. Służbom nie przeszkadzał drobny szczegół, że kierowca nie miał pojęcia, bo... panowie mówili po angielsku.

Ustaliliśmy więc, że choć nie możemy każdemu pracownikowi dyktować, co ma mówić, bo od tego ma rozum i sumienie, to powinien on poinformować kierownictwo, że został przesłuchany. Gdy SB wzywała mnie na rozmowy, pytałem, czemu tego a tego dnia nękali tego a tego pracownika redakcji. O dziwo, ta metoda była skuteczna, a zarazem dowodziła wewnętrznej siły środowiska, bo rzadko drugi raz wzywano tę samą osobę. Zazwyczaj urywano kontakt i szukano innego delikwenta.

Ogrom pracy SB musiał zaowocować jakimś werbunkiem. Zarazem jesteśmy pewni, a notka Kosiby to potwierdza, że tajnej policji nie udało się zwerbować nikogo powyżej pionu technicznego czy administracyjnego. To urobek zaskakująco mały. Korzyść z pozyskania pracownika drukarni, o którym pisze Kosiba, była niewielka. Już więcej informacji uzyskiwano z otoczenia redakcji, od ludzi, którzy kontaktowali się z “TP" towarzysko.

Środowisko “TP" trudno było kupić. Autorytarne państwo nie bardzo wiedziało, co nam zaoferować. Mogli nas straszyć, np. likwidacją, ale robili to w stalinizmie, a potem w stanie wojennym, więc już to znaliśmy i braliśmy pod uwagę. SB często nie pamiętała, że byliśmy spółką z o.o. Ta forma w tamtym systemie dawała ogromną niezależność, bo władza mogła taką spółkę zniszczyć, ale nie mogła nią sterować. To było zmartwieniem SB. Nie potrafię i wtedy nie potrafiłem wymyślić wspanialszej posady, jak bycie zastępcą Jerzego Turowicza. Nie byli w stanie zaproponować mi nic lepszego.

Mit III: Kozłowski pali akta

Pierwsza informacja o paleniu teczek dotarła do opinii publicznej 26 stycznia 1990 r. za sprawą publikacji w “Gazecie Wyborczej". Wysocy urzędnicy MSW z uporem twierdzili, że brakowanie dokumentów następuje zgodnie prawem. Ministerstwo zakazało takich praktyk, lecz nie były one przestrzegane. Pracę w MSW rozpocząłem 7 marca 1990 r. Trudno mi ponosić odpowiedzialność za wcześniejsze niszczenie dokumentów. 20 marca na posiedzeniu rządu zwróciłem się o powołanie specjalnej komisji do spraw akt MSW - jej celem było ustalenie zasad ich archiwizowania. 10 maja zaś, powstały w tym dniu UOP, rozpoczął śledztwo w sprawie niszczenia teczek. Ustalono, że proces ten rozpoczął się już w sierpniu 1989 r. (a formalnie 4 września 1989 r.) - po likwidacji IV Departamentu zniszczeniu uległy właśnie jego zasoby. Potwierdza to zresztą notka Kosiby, jeśli już przywiązujemy do niej taką wagę: “jest mi wiadomo, że najważniejsze dokumenty i teczki zostały zniszczone w końcu sierpnia i na początku września 1989 r. Oficjalna decyzja wydana przez gen. Kiszczaka o zakazie niszczenia dokumentów nie była przestrzegana. Dokumenty niszczono jeszcze po likwidacji Wydz. IV, a był to już miesiąc [tekst nieczytelny] nie mogę nikogo obarczać winą. Wiem również, że stało się tak z teczką operacyjną Krzysztofa Kozłowskiego. Z teczki tej została tylko charakterystyka postaci, która została wysłana do Warszawy".

Śledztwem w MSW objęte zostały dwa województwa: piotrkowskie i bielskie - bo stamtąd płynęło najwięcej sygnałów, choć wiadomo było, że palenie ma miejsce w całym kraju. Ustalono, że od jesieni 1989 do stycznia 1990 w Piotrkowie Trybunalskim spalono większość dokumentów - ok. 1200 teczek oraz protokoły ich zniszczeń. Udało się tam zniszczyć wszystkie dokumenty “czwórki".

Już trzy tygodnie po wszczęciu dochodzenia przekazane zostały do prokuratury jego wyniki: za palenie teczek odpowiedzialni byli gen. Henryk Dankowski, płk Jerzy Karpacz, gen. Tadeusz Szczygieł (dyrektor Departamentu IV), gen. Krzysztof Majchrowski (dyrektor Departamentu III), gen. Józef Sasin. Udało się dotrzeć do pisemnych poleceń niszczenia akt. Pięć miesięcy później prokuratura postawiła zarzuty Dankowskiemu, Majchrowskiemu i Szczygłowi. Proces się odbył.

Zatem w chwili, gdy trafiłem do ministerstwa - a od mojego przyjścia do choćby pobieżnego zorientowania się w stanie rzeczy i wprowadzenia nowych ludzi musiało jeszcze upłynąć sporo czasu - zasadnicza część akcji niszczenia dokumentów już się zakończyła. Pozostało nam ściganie winnych i obmyślenie zasad archiwizacji pozostałych dokumentów.

Mit IV: "Tygodnik" boi się lustracji

Problem, co zrobić z tzw. Archiwum MSW, towarzyszył nam od początku przemian. Środowisko “Tygodnika" uważa teczki SB za źródło poznania historii Polski. Ważne, ale nie jedyne. Za to wymagające starannej krytyki. Stąd jesteśmy przeciwnikami totalnego otwarcia archiwów na zasadzie, że “wszystko ma być dostępne dla wszystkich". Takie reguły obowiązują np. w wymiarze sprawiedliwości: gdy sąd wydaje wyrok - jest on jawny, ale akta sądowe nie są udostępnianie - a chodzi tam o udowodnione przestępstwa.

Dlatego pomysł powołania IPN - niezależnej instytucji - uznaliśmy za dobry. Jako senator RP interweniowałem, gdy IPN-owi groziło obcięcie budżetu. Wielokrotnie publikowaliśmy artykuły wspierające Instytut. Wreszcie, przyznaliśmy w 2002 r. prezesowi IPN medal św. Jerzego. Pisaliśmy wtedy: “Prof. Leon Kieres i kierowana przez niego instytucja walczy ze smokami niepamięci i braku odwagi spojrzenia w przeszłość. Uporczywie szuka prawdy; zdaniem Kapituły Medalu walczy ze smokami nie dlatego, że ich nienawidzi, ale dlatego, że przesłaniają prawdę".

Czy wspieralibyśmy instytucję, którą uznawalibyśmy za zagrożenie?

Za konieczną uznaliśmy też ustawę lustracyjną. Politycy i kandydaci na urzędy publiczne mają obowiązek pokazać, kim są. Zarazem nie godzimy się z dziką lustracją, która dzieje się z pominięciem ustaw. Trudno bowiem zaakceptować nieprzyjmowanie do wiadomości ustawowej definicji współpracy, podważanie wyroku sądu lustracyjnego i dyskredytowanie ludzi poprzez zwykłe pomówienia - jak to miało miejsce w przypadku Andrzeja Przewoźnika i publikacji w “Rzeczpospolitej". Albo jak w przypadku rewelacji “Wprost" i Sławomira Cenckiewicza odnośnie Zbigniewa Bujaka.

Uważamy, że akt SB nie wolno oddać na żer ciekawości ludzi. Jeśli IPN uznaje prywatną osobę za pokrzywdzoną przez totalitarny system oraz że materiały zebrane w teczkach czynią ją “poszkodowaną", to ich upublicznianie jest zwielokrotnieniem tej krzywdy. W imię czego?

“Tygodnik" nie boi się lustracji. Uznaliśmy, że sami nie powinniśmy się lustrować. Chcieliśmy więc, by specjaliści z IPN przedstawili dotyczące nas dokumenty, bez względu na ich treść. W końcu tak długo byliśmy na celowniku, że pewne osiągnięcia bezpieka mieć musiała. Na początku tego roku poprosiliśmy o to prezesa IPN, a także krakowski oddział. Zwróciliśmy się także do członka kolegium IPN, prof. Andrzeja Friszke, o opracowanie dla “TP" dotyczących nas materiałów. Chcieliśmy opublikować je w marcu - na 60. rocznicę powstania pisma. Wciąż czekamy na efekty tych prac. Poza tym kilku kolegów wystąpiło indywidualnie do IPN o udostępnienie dotyczących ich materiałów SB; na razie jeden je otrzymał (po kilku latach czekania), inni czekają nadal (dostali z IPN pisma z prośbą o cierpliwość).

Za to pojawiła się notatka kaprala Kosiby. Dziwnym trafem stało się to tuż przed wyborami prezesa IPN. I choć rację ma Antoni Macierewicz, że większość notatki poświęcona jest “TP", to uwaga mediów skupiła się na Andrzeju Przewoźniku.

Mimo to cieszę się, że kapral Kosiba notatkę sporządził, a Zbigniew Fijak ją przechował - i być może upublicznił. Wynika z niej, że środowisko “Tygodnika" do końca uważane było za wroga systemu, którego trzeba inwigilować.

A jest to świadectwo, którego nie musimy się wstydzić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2005