Czy Bóg ma serce?

W piątek rano, w drugi dzień świąt Narodzin Pana, na które czekaliśmy przez cały miesiąc składając sobie życzenia spokoju, poruszyła się ziemia i tysiące śpiących ludzi zostały na zawsze pod zwałami cegieł, gliny i piachu. Jeden z onetowych internautów napisał: “Boże, czy Ty masz serce? Przecież to były święta...". Święta Twoich Narodzin - dopowiadam. “Boże, czy Ty masz serce?" - to pytanie nie daje mi spokoju.

11.01.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Najpierw były suche komunikaty. Potem z godziny na godzinę zza informacji o tektonicznych ruchach skał ukrytych głęboko pod ziemią i wstrząsach mierzonych precyzyjną skalą sejsmografów wyłaniał się obraz tego, co poruszenia owe spowodowały na powierzchni. Jeszcze kilka godzin i pojawiły się zdjęcia tragedii, której nie jest w stanie zmierzyć żaden instrument i której nie ogarnie żadna skala. Teraz, gdy usiłuję, choćby na swój własny użytek, pojąć to, co stało się świątecznego dnia w południowym Iranie, mówi się o - być może - trzydziestu tysiącach zabitych, o ciężarówkach wypełnionych zwłokami zwożonymi do masowych grobów, o ocalałych, którzy nie chcą żyć, bowiem pod gruzami zostały całe ich rodziny.

I jeszcze jedno: napisałem, że stało się to “świątecznego" dnia, chociaż nie było to przecież “zwykłe" święto, które możemy spokojnie przeżyć jeszcze raz, bowiem zgodnie z rytmem kalendarza wcześniej czy później pojawi się znowu na horyzoncie mojego życia. Na to święto czeka się szczególnie; można nawet powiedzieć, że czekanie jest niezbędnym przygotowaniem do owego uroczystego zdarzenia. Łapię się na tym, że wzdrygam się przed użyciem słów “Boże Narodzenie" i “Adwent", opóźniam ich pojawienie się, a przecież o nie tutaj chodzi.

Cena śmierci

---ramka 320687|prawo|1---Można próbować wymknąć się tej indagacji mówiąc, że jak świat światem nieszczęścia towarzyszyły człowiekowi i to do tego stopnia, że być może historia jest w istocie zdominowana przez tragedie przeplecione niebotycznymi głupstwami. Co więcej, można także przyjąć, że wiele z tych zdarzeń było dziełem przypadku, efektem sił działających bez z góry wyznaczonego celu i planu. Takie stanowisko byłoby nawet próbą obrony człowieka, gdyż pozwoliłoby opuścić kurtynę na te wszystkie hekatomby i katastrofalne zniszczenia, które człowiek po starannym przygotowaniu zgotował bliźnim.

A więc być może tragedia jest faktycznie dziełem przypadku, ślepego trafu, konfiguracji nieprzewidywalnych elementów. Ale źle by było, gdyby takim samym przypadkiem była nasza reakcja na tragedię. Równałoby się to odmowie podjęcia wyzwania do tego, aby próbować rozpoznać cel naszego losu, gdyż przypadek, jak pisze Romano Guardini, “stawia ludzkie rozumienie istnienia przed najcięższą próbą, bo każe czasem wątpić w sens tego istnienia". Dlatego przypadek musi w pewnym momencie przestać być “przypadkowy" i stać się miejscem, od którego rozpoczynam nowe poszukiwanie.

Jeżeli świat, jak utrzymuje Scheler, nie jest zamkniętą w sobie monadą, lecz radykalnie otwiera się na to, co spływa z nadrzędnego wobec niego bytu, jak objaśnić to, co spłynęło na irańskie miasto 26 grudnia? Czytając dalej Schelera znajdujemy wiele mówiące zdanie: “Ponieważ [świat] nie może istnieć przez samego siebie nawet przez chwilę (...) Bóg musi jakby stale na nowo hamować świat przed zapadnięciem się w nicość". Czy zniszczenie miasta Bam i jego mieszkańców było także elementem owego “wyhamowywania" świata w jego pędzie ku nicości? Przypomnieniem, że to, co nieożywione, jest jednocześnie zagrożeniem i przeznaczeniem życia, a śmierć (znów słucham Schelera) jest ceną, “którą życie płaci za swoją bardziej zróżnicowaną i bardziej zintegrowaną organizację"?

Pustynia, w którą zmieniło się miasto Bam, niegdyś ozdoba Jedwabnego Szlaku, jest dzisiaj miejscem, na którym powinniśmy stanąć my wszyscy, którym wiara podsuwa myśl, że pustynia to nie tylko opuszczenie i surowość ziemi jałowej, ale także obietnica spotkania Boga. “Na pustyni, i tylko na pustyni, można spotkać Boga-przewodnika", pisze Vincenzo Vitiello. Jakiego Boga spotkamy w rumowiskach starego perskiego miasta? Komu i jakim językiem o nim opowiadać?

Geologia przeciw teologii

Procesy tektoniczne trwające setki tysięcy lat sprawiły, że 26 grudnia zatrzęsła się ziemia, na której stało stare miasto Bam. Jednak budząca grozę koincydencja trzech rodzajów czasów nie może nie budzić naszej czujności.

Najpierw jest czas geologiczny, niekończące się trwanie, którego cykliczności nie jesteśmy w stanie stwierdzić i którego miary są nie-ludzkie, poza naszą zdolnością pojmowania, czas, który przecież bezwzględnie potrafi ingerować w losy naszego świata. Jest ludzki czas powtarzalnych miar i powracających corocznie dat, niby tych samych, a przecież dramatycznie odmiennych, bowiem doświadczanych przez każdego roku innych, starszych, bardziej znużonych nas. I jest wreszcie czas sakralny; ten, który - jak chcemy wierzyć - co roku odnawia spełnianie się obietnicy Narodzin, i jego hebrajska wersja, skupiona - jak pisze Vincenzo Vitiello - “nie na teraźniejszości Chrystusa, ale na przyszłości Boga, zawsze innego i wiecznie wybiegającego naprzód, Boga będącego »inaczej niż bycie«".

Nagłe zbiegnięcie się tych trzech rodzajów czasu, w trakcie którego zatrzęsła się ziemia w Iranie grzebiąc tysiące ludzi, sprawia, że musimy pytać: “Boże, czy Ty masz serce?". Inna wersja tego pytania mogłaby brzmieć: dlaczego tak niepojęcie długie zjawiska geologiczne musiały dać efekt właśnie wtedy (dlaczego nie w dzień, gdy liczba ofiar byłaby pewnie po wielokroć mniejsza), dlaczego Przyjście przerodziło się w Odejście (jak dowodnie wykazują przybyli z odległych krain trzej mędrcy, Chrystus urodził się przecież dla wszystkich i wszędzie, niezależnie od wiary i miejsca zamieszkania).

Stare perskie miasto zostało więc tragicznie rażone przez czas i w tym sensie jest najbardziej człowieczym z wszystkich miast, stanowiąc przeciwieństwo świętych siedlisk takich jak niebieskie Jeruzalem, które wedle pięknego siedemnastowiecznego hymnu Bernardusa Morlanensisa jest miastem “bez czasu", urbs sine tempore. Wydaje się więc, że nasz ludzki czas stał się ponurą igraszką czasu geologicznego i sakralnego; to, co się stało 26 grudnia tam, gdzie wznosiło się miasto Bam, rażąco nie pasuje do okoliczności czasu sakralnego, co więcej, zdaje się go kompromitować. Hekatomba zamiast Narodzin - geologia wstrząsnęła teologią.

Tajny kalendarz Pana Boga

Można próbować innej drogi ucieczki. Tragiczne wydarzenia, w których giną ludzie, a w przeszłości i cywilizacje, należą do planu Opatrzności wobec człowieka i jego świata. Historia jest wówczas niczym innym, jak gigantycznym kalendarzem, w którym Bóg “zapisał" to, co ma uczynić w danym dniu, a czego sens pozostanie dla nas niejasny, bowiem kalendarz ów jest dla nas niedostępny. Ale takie myślenie pozbawia nas czujności, która stanowi dla nas wartość podstawową.

Może dlatego przekonanie, że tragedie są zrządzeniami losu, jest dla nas bezpieczniejsze i wartościowsze, bowiem - jak uczy Guardini - “przypadek może być odczuwany jako czynnik pozytywny, można go uważać za jakiegoś gwaranta nieprzewidywalności życia, zmuszającego człowieka do nieustannej czujności". Czujność jest bowiem postawą wobec świata, w którym nie ma łatwych i oczywistych rozwiązań; tam, gdzie nie ma dobrze oznaczonych szlaków, tam czujność jest szczególnie pożądana. Czujność, o której mowa, jest inna niż ta, którą musimy wykazać w świecie, gdzie wszystko może być użyte - np. przez terrorystów - przeciwko nam. Czujność, którą nazwałbym “teologiczną", nie przypomina tej, z której przejawami spotykamy się teraz na lotniskach czy dworcach kolejowych. Odmiennie niż czujność “policyjna", która ma do czynienia z maskującym się, ale jednak w pewnym sensie przewidywalnym przeciwnikiem o ograniczonym repertuarze środków działania, jej “teologiczna" siostra stoi w obliczu nieokreślonego niebezpieczeństwa wymykającego się wszelkim kategoriom.

Możemy próbować racjonalnie wyjaśniać powody tragedii 11. września, ale taka sama próba podjęta wobec zniszczenia Bam jest daremna. W pierwszym przypadku możemy mówić o religijnym i politycznym fundamentalizmie, o niesprawiedliwościach w ludzkim porządku świata, które tłumaczą - choćby nad wyraz ułomnie i fragmentarycznie - tragiczne zdarzenie. Stawką i nagrodą czujnego zachowania jest zapobieżenie następnemu nieszczęściu. Wobec trzęsienia ziemi możemy mówić jedynie o ślepych siłach przyrody lub opatrznościowym planie. Wobec jednego i drugiego czujność nie ma na celu zapobieżenie czemukolwiek, a jedynie pobudza do zadawania trudnych pytań.

Czujność, o której tu myślimy, zamienia teologię odpowiedzi w teologię pytania. “Czy Bóg ma więc serce?". Zadajemy to pytanie z rozwagą i ostrożnością, pamiętając o napomnieniu Abrahama Heschela, iż “Tajemnicą mądrości jest to, by nigdy nie zatracić się w chwilowym nastroju czy namiętności, nigdy nie porzucać przyjaźni z powodu chwilowej krzywdy...".

Czas serca

Zadajemy to pytanie wiedząc, że nie znajdziemy na nie odpowiedzi, a ta, którą ewentualnie podsuwano by nam, mogłaby jedynie urazić pamięć o pogrzebanych pod gruzami Bam. Pytamy szanując zastrzeżenie podstawowe, iż Bóg nie kieruje się dyrektywami ludzkiego porządku, a zatem jurysdykcja ludzkiej wrażliwości i empatii (bo o nie wszak chodzi, gdy mowa o “sercu") nie obejmuje Boga, a co najwyżej może wspomóc naszą myśl i wyobraźnię, gdyby te chciały zapuścić się w sferę boskości.

A jednak świętujemy Boże Narodzenie, głowy pasterzy i mędrców chyliły się przed niemowlęciem, zatem Chrystus wcielony, który przychodzi na świat przyjmując ludzką postać, nie może uchylić się od spraw ciała, a co za tym idzie i “serca". Wiemy, że “pojemność" naszego “serca" nie była tożsama z Jego, co prowadziło do postępowania, które wedle ludzkiej miary było zachowaniem “serca" pozbawionym: czyż nie potraktował surowo Matki, gdy pełna niepokoju odnalazła Go w jerozolimskiej świątyni? Ale wiemy też, że uwolnił cudzołożnicę od przepisanej przez prawo kary i że zgodliwie ustępował Abrahamowi, gdy ten coraz bardziej obniżał liczbę cnotliwych, mogących wstrzymać straszny sąd Boga nad grzesznym miastem.

Wiemy, że Chrystus ma “serce". Guardini rozważając wydarzenia życia Jezusa dojdzie do wniosku, że nie polegają one na “losie", lecz na tym, iż “wszystko przypuszcza on do siebie, angażuje w to swoje serce". A zatem mieć “serce", to więcej niż tylko “akceptować" to, co bolesne i śmiertelnie niszczące - “serce" jest organem zaangażowania, nieoszczędzania siebie. Podobnie Urs von Balthasar napisze, iż Objawienie w drodze do Emaus polega na “odsłonięciu pałającego serca Boga".

A jednak “serce" Boga nie jest naszym “sercem". Porządki te tak różnią się od siebie, iż nie możemy nie pytać (tak, jak pytał William Blake w “Zaślubinach nieba i piekła"): czy istotnie do pomyślenia jest Bóg skazujący człowieka na wieczne potępienie? Jeśli mówimy o “dantejskich scenach", mamy na myśli przede wszystkim obraz śmiertelnie umęczonych ludzi wtrąconych w piekielne otchłanie, obraz, który podsuwa nam myśl o Bogu “bez serca". Rzeklibyśmy, że nasze serce jest za tym by, jak pięknie pisze Laurence Sterne, “ratować co się da"; porządek ludzkiego “serca" jest porządkiem ratunku i odsieczy.

Ledwie ziemia w Iranie przestała drżeć, a z wielu miejsc świata ruszyła pomoc humanitarna. “Serce" człowieka, niecierpliwe w dobrym i złym, nie ma czasu do stracenia. Człowiek i jego “serce" “nie mają czasu", tymczasem Bóg “ma czas" zawsze. “Serce" Boga nie porusza się w miarach właściwym ludzkiemu czasowi; być może - choć nie wiem, czy sąd to nie nazbyt śmiały - bliżej temu “sercu" do czasu skały niż do godzin i lat człowieka. Niewykluczone, że gdy zderzyły się racje ludzkiego bytowania z racjami trwania skał, Bóg opowiedział się po stronie tych ostatnich; być może Jego “serce" okazuje się czasami - z racji dla nas niepojętych - “sercem z kamienia". Nie możemy na to po prostu przystać, nie wolno nam zgodliwie milczeć (choćby przez pamięć pouczeń Chrystusa o tym, że człowiek ma większe znaczenie niż owca i że to szabat jest dla człowieka, a nie odwrotnie), chociaż musimy to uszanować.

Opiekun dusz i skał

Wchodząc w ludzki świat Bóg zaryzykował to, że nieuchronnie i zawsze będziemy mieli do Niego żal za brak “serca", bowiem tak dalece te dwa porządki czasów i horyzontów bycia są od siebie różne. Nie możemy zapominać, że jeszcze dobrze nie ścichną pienia anielskie nad Betlejem, gdy Chrystus stanie się emigrantem, a gdy ruszy do Egiptu, żołdacy Heroda zaczną mordować ledwie od ziemi odrosłe dzieci. I Bóg nie powstrzymał rzezi, nie okazał “serca", bowiem relacja między nami a Bogiem nie jest i nie może być symetryczna: on żąda od nas okazywania “serca" jako podstawowej zasady etycznej, ale sam “sercem" rewanżować się nie musi.

Rację ma Heschel pisząc, iż życie jest “zadaniem powierzonym nam do wypełnienia, a nie korzystaniem z renty". Człowiek i Bóg nie zawierają ze sobą kontraktu na zasadzie wzajemności typu “serce" za “serce". Hegel w swym “Żywocie Jezusa" każe Nauczycielowi skierować do nas takie ostrzeżenie: “Czyńcie swój obowiązek i spokojnie poddajcie się swemu losowi - lecz nie oczekujcie, że spełnią się nadzieje, które okazaliście swoją prośbą". Nawet “bezserdeczny" Bóg ma prawo wymagać od nas “serca", i można by powiedzieć, że Bóg jest swoistą “sercową chorobą" człowieka: sam często bez “serca", od nas wymaga, abyśmy nieprzerwanie “serce" okazywali. Niestrudzenie okazując “serce" Drugiemu, musimy liczyć się z tym, że świat i przejawiający się w nim Bóg nie okażą “serca" nam samym.

Jeżeli “duch" i “serce", czyli nasz umysł i wola, są w jakiejś mierze wybrykiem, epizodem w dziejach ożywionej i nieożywionej natury, jeśli stanowią - cytuję Schelera - “chorobę z punktu widzenia wartości życia", czy zatem Bóg nie musi troszczyć się i wyhamowywać przed nicością to, co “ducha" i “serca" pozbawione? Czy zatem Bóg nie rozszczepia się na tego, który strzeże tego, co “zdrowe" (świat natury i przyrody nieożywionej), a co musi pozostawać w sporze z tym, co jest “chore" chorobą “serca" groźną dla kosmicznego otoczenia? Bóg strażnik zdrowia nie ma “serca", Bóg opiekun chorych ma “serce" pałające. Czy już sama terminologia określająca Boga jako “pasterza" nie podsuwa nam myśli, że człowiek jest późnym przybyszem do stada Bożej troski? Bóg strzeże przecież nie tylko człowieka, ale także milczących skał. Dlatego musimy, jako wierzący, żyć z myślą i doświadczeniem tego, że Bóg nie ma “serca".

Nie wiem natomiast, czy słusznie Heschel sądzi, że pobożność polega na tym, iż “pobożnemu człowiekowi życie nigdy nie jawi się jako fatalny łańcuch wydarzeń następujących z konieczności jedno za drugim, lecz przybywa jako wzywający głos". Nie wiem też, czy “wszystko, co wkracza w życie, jest dla pobożnego człowieka środkiem do pokazania podejmowanego na nowo oddania". Pochylając się nad ruinami Bamu skłonni bylibyśmy raczej twierdzić, że pobożność jest istotnie odpowiedzią na wezwanie, ale odpowiedź ta wcale nie ogłasza “oddania".

Człowiek, którego podstawowym powołaniem i dyspozycją życiową jest okazywanie “serca", musi zaprotestować przeciwko “oddaniu" wtedy, gdy zdaje się, że jego “sercu" nie zostawiono już nic do uratowania, gdy przed nim rozciąga się tylko ziemia spustoszona. To, co woła z gruzów perskiego miasta, jest dla wielu wezwaniem do okazania “serca". Pierwszą fazą będzie gorzka refleksja, że Bóg okazał się bytem bez “serca". Człowiek po-bożny idzie śladem Boga, porusza się Jego ścieżką, ale jeśli ma być wierny swojemu “sercu", musi podejmować gorący spór z Bogiem wtedy, gdy to, co dzieje się w świecie, zdaje się podważać sam fundament działania ludzkiego “serca". Najbliższym nam i najbardziej ludzkim prorokiem jest Jonasz, ów prorok niechętny, który z Bogiem spiera się nieustannie i krytykuje jego wyroki. Być może to także stanowi element jego powołania; nie byłby prorokiem, gdyby potulnie godził się z Bożym dyktatem.

***

Odnalezione w internecie pytanie jest źródłem następującej trudnej i bolesnej sekwencji:

1) Bóg nie ma “serca", gdyż jedynie część Jego drogi prowadzi przez świat człowieka, stąd i nasz sposób reagowania na świat nie jest Jego sposobem;

2) horyzont bycia Boga wykracza tak dalece poza horyzont bycia człowieka, że najsłuszniej będzie twierdzić za Marionem, iż Bóg jest bytem bez bycia, a Jego czas tak dalece nie jest czasem człowieka, że nie wiem nawet, czy takie pojęcia jak “początek", “cel", którymi określam Boga, mają jakikolwiek sens;

3) między człowiekiem a Bogiem nie obowiązuje zasada wzajemności (o czym lubimy często w swych roszczeniach zapominać);

4) być może doświadczamy podwójnego, rozszczepionego działania Boga: z jednej strony jest odległy i niepojęty Bóg, którego wyroki budzą niepokój, a może nawet przerażenie naszego “serca" (ten Bóg rozkołysał ziemię pod miastem Bam, Bóg, który “przyszedł rzucić ogień na ziemię");

5) ale z drugiej strony jest Bóg bliski człowiekowi, choć bliskość ta jest zaprzeczeniem wszelkiej familiarności. Bóg, który bezsilnie i bezradnie płacze nad własnym brakiem “serca", tak jak krwawym potem spływał Chrystus prosząc - daremnie - o odwrócenie swojego losu. Bóg, który wie, że jest bez “serca", że takim wydaje się człowiekowi, i bolejąc nad tym stanem rzeczy płacze nad światem i swoją ułomnością. Ten Bóg przeczesuje teraz ruiny Bamu ratując to, co się da.

Tadeusz Sławek jest literaturoznawcą, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Śląskiego (byłym rektorem tej uczelni). Ostatnio wydał książkę pt. “Antygona w świecie korporacji" (2002). Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2004