Czy Bóg ma poczucie humoru

Jedna z tradycji mówi, że Jezus nigdy się nie śmiał. Inna – że śmiech, jako rzecz ludzka, nie był mu obcy. Czy w religii jest miejsce na śmiech i radość?

02.05.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Brian Cahn / CORBIS
/ Fot. Brian Cahn / CORBIS

Jest taki czas w kalendarzu liturgicznym Kościoła, kiedy powinno się opowiadać w kazaniu dowcipy. To okres wielkanocny. Tak przynajmniej nakazuje średniowieczna tradycja „śmiechu paschalnego” – risus paschalis. Ale śmiech śmiechowi nierówny, może być bowiem dobry i zły. Z czego więc można się śmiać w chrześcijaństwie i Kościele? A z czego – nie? I dlaczego? Starożytni Grecy śmiali się ze swoich bogów do rozpuku. Czy Bóg chrześcijan nie ma poczucia humoru i się na nim nie zna?
 

Chłostanie Dionizosa
Niedawno na konferencji „Język. Religia. Tożsamość”, która odbyła się w Głogowie, prof. Sylwester Dworacki, filolog klasyczny, wygłosił referat pod znamiennym tytułem „Chłostanie Dionizosa. Bogowie na scenie Arystofanesa”. W swoim wystąpieniu mówił o różnicach między tragedią a komedią grecką. Jedną z tych różnic było potraktowanie bogów. O ile w tragedii bogów i ludzi dzieliła bariera, a ich światy się nie mieszały, o tyle w komedii ta granica znikała. Ludzi i bogów wprowadzano razem na proskenion, gdzie bogowie „zdawali się na łaskę i niełaskę ludzi”. Wyjątkowym tego przykładem jest właśnie scena chłostania boga Dionizosa z komedii „Żaby” Arystofanesa. Ukrywający się w przebraniu niewolnika Dionizos poddany jest torturom, ale rodzaj tortur wybiera jego własny niewolnik, który z kolei przebrany jest za Heraklesa. Na pytanie odźwiernego o rodzaj tortur odpowiada: „Jak chcesz. Do drabiny / przywiąż i podnieś, / bij batem, drzyj skórę, rozciągaj członki, / lej ocet do nosa, / cegłami przywal...”. Prof. Dworacki stwierdza: „Boga, który sam degraduje się do pozycji niewolnika, a następnie pozwala, by jego własny niewolnik zaproponował oprawcy sposób torturowania, mogła pokazać jedynie komedia staroattycka, korzystająca z wolności wypowiedzi [...] nie tylko do ludzi, ale także do bogów”.

Można sobie wyobrazić ówczesną widownię składającą się przecież z ludzi religijnych, którzy wierzyli w bogów i byli zobowiązani, by składać im ofiary, gdy zaśmiewali się widząc to, co się dzieje na scenie. Gdy Dionizos brany był za niewolnika, a niewolnik za Heraklesa, to już sama idea przebierania się, ukrywania i podwójnej tożsamości wzbudzała zapewne śmiech. A jaka mogła być reakcja widzów, którzy byli świadkami chłostania Dionizosa? „Arystofanes – pisze prof. Dworacki – nie traktuje bogów serio, ośmiesza ich, podporządkowuje woli człowieka. Nigdy jednak nie poddaje w wątpliwość ich istnienia”. Komediopisarz kontynuował tradycję zapoczątkowaną przez Homera, która „bogom przypisywała wady ludzkie”. „Tacy bogowie – konkluduje filolog – byli ludziom bliżsi, bo byli podobni do nich. Dopiero w religiach monoteistycznych człowiek ma się upodobnić do bóstwa, istoty niezmiennej w swoim bycie. A to już nie jest bóstwo do ośmieszania na scenie”. Współczesne próby „komedii religijnych”, jak choćby słynny „Żywot Briana” Monty Pythona, doskonale wpisują się w nurt komedii starogreckiej, w której wolno wszystko, a bogów traktuje się „po ludzku”. Nie wszystkim jednak, którzy oglądali tę produkcję, było do śmiechu. Czyżby nie mieli poczucia humoru? Dystansu do własnej wiary?
 

Brzydota i komizm
Natura śmiechu jest bardzo złożona. Tak jak złożony jest komizm, z którym najczęściej jest łączony. Arystoteles w swojej „Poetyce” pisał, że komedia „jest naśladowaniem ludzi gorszych, lecz bynajmniej nie w znaczeniu wszystkich ich wad, a tylko w zakresie śmieszności, która jest częścią brzydoty. To, co śmieszne, jest przecież związane z jakąś pomyłką lub z bezbolesnym i nieszkodliwym oszpeceniem, czego wymownym przykładem [...] jest brzydka i powykrzywiana, lecz niewyrażająca bólu, maska komiczna”. Tak więc w rozumieniu starożytnego filozofa śmieszne jest to, co brzydkie, niekształtne, wykrzywione.

Z napisanego wieki później eseju Henriego Bergsona „Śmiech” można wywnioskować, że za komiczne uważamy to, co nas osobiście nie boli, nie wzrusza, nie wstrząsa. Śmieszne jest jedynie to, do czego mamy dystans i co nas bezpośrednio nie dotyczy. Bergson pisze, że warunkiem komizmu jest „nakazanie milczenia swej wrażliwości”, aby posłużyć się jedynie intelektem. Pierwszy przykład, który przytacza on w swojej książce, dotyczy człowieka, który biegnie ulicą, potyka się i pada. Widzący to przechodnie wybuchają śmiechem. Dlaczego? Dlatego, że ów człowiek znalazł się na ziemi mimowolnie, śmieszy jego niezdarność. Wyobraźmy sobie jednak, że tą biegnącą osobą jest dziecko, a wśród przechodniów znajduje się jego mama. Albo że to jakaś kobieta, a wśród świadków tego wydarzenia jest jej narzeczony. Czego dowiódłby ewentualny śmiech matki z dziecka czy narzeczonego z kobiety? Czyżby poczucia humoru? Zapewne nie, raczej braku wrażliwości. Jeśli śmieją się z siebie ludzie, którzy deklarują wobec siebie miłość, szacunek, bliskość, znaczy to, że coś złego dzieje się z ich miłością, nie śmiejemy się bowiem – powtórzmy – z tego, co nas osobiście boli, wzrusza czy wstrząsa. Wtedy nam zupełnie nie do śmiechu. Właśnie dlatego karykatury religijne tworzą ci, którzy nie wierzą. I właśnie dlatego niektóre niewybredne dowcipy religijne opowiadane przez osoby duchowne bolą najbardziej, bo zdradzają niewiarę i niewrażliwość mówiących.
 

Śmiech Sary
Śmiech, o którym tutaj mowa, jest – jak pisze w swej monografii „O komizmie” Bogdan Dziemidok – „najczęstszym sygnałem i widocznym rezultatem komizmu”. Teorii komizmu jest wiele, we wszystkich jednak źródłem komizmu jest mniej więcej to samo: degradacja, niezgodność, odchylenie od normy. Dlatego do najczęstszych sposobów wywoływania komizmu należą: przekształcanie i deformowanie zjawisk, wyolbrzymianie, pomniejszanie, zestawianie i łączenie ze sobą zjawisk różnych czy wykluczających się, kontrast, niezgodność słowa i obrazu, odwracanie kolejności, pogwałcenie norm logiki.

„Ofiarą” takiego właśnie komizmu padła biblijna Sara, której Bóg powiedział, że urodzi syna mimo swoich niemalże stu lat życia. Na wieść o tym Sara się zaśmiała i pomyślała sobie: „Teraz, gdy przekwitłam, mam doznawać rozkoszy, i mój mąż starzec?” (Rdz 18, 12). To klasyczny przykład komizmu, który został wywołany zestawieniem dwóch zjawisk logicznie się wykluczających: starości i poczęcia dziecka. Wbrew pobożnym życzeniom niektórych śmiech Sary nie jest wyrazem radości czy zadowolenia, to raczej ironia podszyta sceptycyzmem. Znamienne jest to, że na pytanie ze strony Boga, dlaczego się śmiała, Sara zaprzecza: „Wcale się nie śmiałam”. Swego śmiechu wyparła się przed Bogiem, gdyż „ogarnęło ją przerażenie” (Rdz 18, 15), uświadomiła sobie bowiem, że potraktowała Boga jedynie według ludzkiej logiki, biorąc w nawias swoją religijną wrażliwość.
 

Fizjologia i estetyka
Śmiech nie miał dobrej prasy w początkach chrześcijaństwa. Tacy Ojcowie Kościoła jak św. Klemens Rzymski, św. Bazyli czy św. Hieronim wzywali do powściągliwości w śmiechu, gdyż – zgodnie ze słowami św. Klemensa – budził „zwyrodniałe namiętności”. Na taką postawę mogły wpłynąć dwie przyczyny. Pierwsza to antyczne rozumienie śmiechu i komizmu, który kojarzony był raczej z przyjemnościami cielesnymi niż duchowymi. Druga przyczyna to nowotestamentowe potępienie śmiechu, które na kartach Biblii pojawia się wielokrotnie. Sam Jezus przestrzegał: „Biada wam, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie” (Łk 6, 25). Nieprzyzwoitych żartów zakazywał św. Paweł w Liście do Efezjan (Ef 5, 3-4), a św. Jakub życzył wszystkim nikczemnikom, aby śmiech ich „obrócił się w smutek, a radość w przygnębienie” (Jk 4, 9).

Jak wiemy, pytanie o to, czy Jezus się śmiał, powróciło w książce Umberta Eco pt. „Imię róży”. Nie on pierwszy się nad tym zastanawiał. Istnieje długa tradycja udowadniająca, że Jezus nigdy się nie śmiał. Hildebertus Cenomanensis, żyjący na przełomie XI i XII wieku, napisał: „Flevisse lego, risisse numquam” („Czytam, że płakał, ale nigdy, że się śmiał”). Uosobieniem postawy wrogiej śmiechowi jest Jorge, który twierdził, że „Śmiech to znak głupoty. Kto śmieje się, nie wierzy w to, co jest powodem śmiechu, ale też nie czuje do tego czegoś nienawiści. Tak zatem, jeśli śmiejemy się z czego złego, oznacza to, że nie zamierzamy owego zła zwalczać, jeśli zaś śmiejemy się z czego dobrego, oznacza to, że nie cenimy siły, przez którą dobro szerzy się samo z siebie”. W świetle tego, co wiemy o śmiechu i komizmie, wydaje się, że można przyznać rację staremu Jorge. Śmiech komiczny nierozerwalnie powiązany jest z deformacją, a ta sama w sobie jest złem.

Przeciwko tezie, że Jezus się nie śmiał, bardzo często przywołuje się argument, że Jezus był w pełni człowiekiem, a w związku z tym nieobce mu były żadne stany przynależące do ludzkiej natury, żadne – oprócz grzesznych. I tutaj dochodzimy do sedna. Śmiech śmiechowi nierówny, tak jak różne bywają jego źródła. Jezus mógł się śmiać. I pewnie się śmiał, ale nie z sytuacji nacechowanej komizmem – bo taki śmiech jest w gruncie rzeczy naśmiewaniem się z kogoś – lecz śmiał się z radości. Trzeba bowiem pamiętać, że „nie zawsze śmiech jest wyrazem odczucia komizmu i nie zawsze komizm ujawnia się poprzez śmiech”. „Śmiech może być także wyrazem radości życia, dobrego samopoczucia i zadowolenia. Dlatego nieodzowne jest odróżnienie śmiechu jako zjawiska fizjologicznego od zjawiska estetycznego, jakim jest komizm” – postuluje Dziemidok. Istotną trudność w debacie o śmiechu, Jezusie i chrześcijaństwie stanowi nierozróżnianie dwóch rodzajów śmiechu: będącego reakcją na sytuację komiczną, oraz będącego oznaką radości, której nie powinno zabraknąć właśnie w okresie wielkanocnym.
 

Radość Ewangelii
Zwyczaj risus paschalis zrodził się w XV wieku w Bawarii. Polegał on na tym, że kaznodzieje wplatali w swoje kazania dowcipne historie, które miały sprowokować słuchaczy do śmiechu, np. o tym, jak to diabeł próbował zablokować drzwi przed Chrystusem zstępującym do piekieł. Niestety, zwyczaj ten prowadził do licznych nadużyć, dlatego został zakazany przez papieża Klemensa X. Pisał przed laty na łamach „Kontrapunktu”, dodatku do „TP”, ks. Wacław Hryniewicz: „To prawda, że paschalne przesłanie Ewangelii jest nieodłączne od radości. Radość może wyrażać się poprzez śmiech. Trudność polega przede wszystkim na rytualnym charakterze »śmiechu wielkanocnego«. Z założenia powinien to być radosny śmiech ludzi ocalonych – tych, którzy swoją wiarą i nadzieją dają świadectwo darowi ocalenia. Śmiech ten ma charakter symboliczny. Jest symbolem nadziei na ostateczne zwycięstwo życia nad śmiercią. Zwyczaj śmiechu wielkanocnego, idący w parze z dowcipami i żartami, łatwo zaciera swój charakter religijny. Symbol staje się dwuznaczny. Traci swoją paschalną przejrzystość”.

Ma rację Hryniewicz, albowiem granica między jednym a drugim śmiechem jest płynna, tak jak bywa płynna granica między komizmem a humorem. Od uśmiechu, który jest oznaką radości i zadowolenia, trzeba jednak odróżnić śmiech, który wcale z zadowolenia nie wynika, lecz dopiero ma dać – ale zupełnie inne – zadowolenie, coś na kształt Schadenfreude, czyli radości z cudzego nieszczęścia. Bo czym jest jednak śmiech na widok chłostanego Dionizosa, potykającego się człowieka, a nawet diabła, któremu nie udaje się zamknąć drzwi przed Zmartwychwstałym? Jak by nie było – radością z cudzego nieszczęścia. Śmiechem trzeba więc w Kościele dysponować z umiarem i dobrze się przyglądać, co jest źródłem tego śmiechu i jaki jest jego charakter.

Odpowiedź na ostatnią wątpliwość dał nie tak dawno papież Franciszek, wkładając nam do rąk adhortację apostolską z radością w tytule: „Evangelii gaudium”. Są tam wymienione wystarczające powody do radości: Ewangelia, zbawienie, wyzwolenie z grzechu, miłość Boża, przebaczenie, zmartwychwstanie. Przecież uczniowie, widząc Zmartwychwstałego, „rozradowali się” (J 20, 20). I chyba – mimo trudności i prześladowań – tak już im zostało.
Czy radość jest trudniejsza od śmiechu komizmu? Na to pytanie Franciszek odpowiada cytatem z Pawła VI: „społeczeństwo technologiczne zdołało pomnożyć okazje do przyjemności, lecz nie przychodzi mu łatwo doprowadzić do radości”. To, że w kinach jest coraz więcej komedii, wcale nie oznacza, że jesteśmy coraz bardziej radośni. Być może jest właśnie wprost przeciwnie. Być może to właśnie próba rekompensaty. Bylebyśmy tylko jako Kościół nie popełnili błędu pewnego spowiednika z kościelnej anegdoty, który spowiadającego się z nawracającego smutku penitenta wysłał do cyrku. Tyle że ów penitent był klaunem. Uśmiechnęliście się? Wzięliście tę anegdotę za śmieszną, a sytuację za komiczną? To źle. Bo to smutna historia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015