Dlaczego Sara się śmiała?

Wiara w "sprawy ostateczne jest probierzem prawdziwości naszej wiary w Boga. Kiedy ograniczymy się do obszaru życia doczesnego, pozostanie nam z chrześcijaństwa to, co zostało po oświeceniowej wyprzedaży transcendencji - garstka zasad etycznych i humanitarnej dobroczynności, a w wersji bardziej współczesnej pewien typ egzystencjalizmu, połączony z poetyckim zmysłem tajemnicy.

30.10.2006

Czyta się kilka minut

fot. E. Lempp /
fot. E. Lempp /

Pewien bardzo bliski mi człowiek zwierzył się przed kilku laty, że nie wierzy w życie pozagrobowe. Pamiętam dokładnie jego słowa i okoliczności, w jakich zostały wypowiedziane. Wspinaliśmy się na masyw wysokogórski; ujrzawszy skalny amfiteatr, który nagle wynurzył się z chmur, napomknąłem, że tak mniej więcej wyobrażam sobie scenerię Sądu Ostatecznego: każdy stać będzie samotny na szczycie góry, w miejscu, do którego doprowadziła nas nasza droga, dolina całego życia będzie leżeć pod nami jak na dłoni, a my zwróceni w stronę obłoku będziemy odpowiadać na pytania Pana. "Ja już nie wierzę - brzmiała cicha, bardzo cicha odpowiedź - że dla mnie będzie jeszcze jakieś potem".

Czułem, że człowiek ten, głęboko i szczerze wierzący w Boga, otworzył właśnie przede mną jedną ze swoich bolesnych tajemnic. Pilnowałem się, żeby nie uruchomić lawiny kontrargumentów; miałem bowiem wrażenie, że on wcale nie chce podsuwać tematu do dyskusji, tylko oczekuje, iż to, z czego mi się dyskretnie zwierzył, będę razem z nim równie dyskretnie dźwigał. Milczeliśmy, tak jak milczy się w górach, wspinając się dalej.

Ciemność

W niedługim czasie po owej górskiej wyprawie zaczął mnie nawiedzać powtarzający się sen. Wydawało mi się, że oślepłem. Za każdym razem budząc się ze strachem, zanim jeszcze zdołałem w pełni oprzytomnieć, spoglądałem w absolutną ciemność i miałem uczucie, że to nie był sen, tylko jawa. Najgorzej było za trzecim razem: w tamtej chwili nagłego przebudzenia - któż nie zna tego dziwnego stanu na granicy snu i jawy - miałem przez moment uczucie, że umieram i lecę w dół, wciągany ruchem wirowym w kompletny mrok, w bezdenne nic; w otchłań całkowitej pustki, ostatecznego końca, po którym nie ma już żadnego potem.

Natychmiast przypomniałem sobie tamtą rozmowę w górach - uświadomiłem sobie, że pozostawiła we mnie głębszy ślad, niż skłonny byłem przypuszczać, zapewne także dlatego, że i we mnie poruszyła wówczas coś, co sam w sobie tłumiłem. Nigdy nie czułem prawdziwego strachu przed śmiercią, gdyż nie kojarzyłem jej z nicością i radykalnym końcem, nigdy przedtem nie miałem prawdziwych trudności z wiarą w życie pozagrobowe. Zaakceptowałem ten punkt Credo, jak i pozostałe, gdy na progu swej dojrzałości stałem się wierzącym chrześcijaninem. Wiedziałem, że człowiek na próżno usiłuje pod tą tajemnicą cokolwiek sobie wyobrażać, toteż nigdy nie stała się ona szczególnym przedmiotem ani moich dociekań, ani wątpliwości. Z pewnością było tak również dlatego, że przyjąłem wiarę w wieku, kiedy ma się jeszcze zupełnie inne zmartwienia i naiwnie się sądzi, że na pytania o wieczność i "sprawy ostateczne" pozostało nieskończenie dużo czasu. Jednym z miłych złudzeń młodości jest to, że człowiek mimo woli żyje tak, jakby miał tutaj żyć wiecznie.

Znów przypomniałem sobie o przyjacielu, który ze swej niewiary zwierzył mi się w osobistej perspektywie wieczności. Nie jest to żaden naiwny materialista, lecz inteligentny, wykształcony i praktykujący katolik. Często ludzie, którzy o pewnych sprawach religijnych mówią "nie wierzę", chcą raczej w ten sposób powiedzieć "nie potrafię sobie wyobrazić"; w jego wypadku chodziło o inną trudność, mającą głębszy charakter.

Niewiedza i nadzieja

Ceniłem sobie fakt, że swoich problemów z chrześcijańską wiecznością nie zastąpił tandetnym towarem na dzisiejszym rynku religijnym, jakąś "wiarą w reinkarnację". Mam wiele powodów, by wypowiedzieć jej zdecydowane "nie", zwłaszcza nauce o reinkarnacji w takiej formie, w jakiej przekazuje ją dzisiejsza zachodnia ezoteryka. Na pewno nie zamierzam wygłaszać pochopnych sądów na temat starożytnych tradycji duchowości hinduskiej, co do których jestem przekonany, iż są - przynajmniej w swojej głębszej warstwie - bardzo odległe od dzisiejszych popularnych wyobrażeń wielu ludzi na Zachodzie o wędrówce duszy. Doszedłem do wniosku, także na podstawie rozmów z hinduistycznymi i buddyjskimi uczonymi oraz mistrzami duchowości, że dla wielu z nich mit o reinkarnacji jest raczej poetycką metaforą tajemnicy solidarności przekraczającej granice śmierci - tajemnicy, którą my chrześcijanie wyrażamy (również za pomocą metafor) w dogmacie o "czyśćcu" i "świętych obcowaniu".

Tak, chętnie dopuszczam myśl, że owa tajemnicza solidarność, którą wyznajemy w Credo jako "świętych obcowanie", idzie jeszcze dalej i ma głębsze, bardziej zróżnicowane i bardziej intensywne formy, niż potrafimy to sobie wyobrazić. Nie wykluczam, że platońska nauka o duszy, która wywarła wpływ na wielu autorów wczesnochrześcijańskich, oraz orientalne mity o ustawicznym obiegu losów wyrażają intuicję zmierzającą w podobnym kierunku i że podobne intuicje gdzieś w głębi owej tajemnicy łączą się ze sobą. Jestem w stanie wczuć się w słodkie oszołomienie, które oferuje mistyka Dalekiego Wschodu, zakładająca, że człowiek wyzwoli się z ograniczeń i więzów swojej osobowości i rozpłynie w łonie bóstwa. Nie mam jednak zamiaru wyrzec się największego skarbu swojej zachodniej kultury, która zasadę personalizmu - niezamienialną wartość indywiduum, osoby ludzkiej - uznaje za coś najwyższego i najcenniejszego (również o Bogu mówi jako o "osobie").

Wierzę, że właśnie to "ciało" (tj. moje niezamienialne istnienie w czasie i przestrzeni), ten mój niepowtarzalny życiowy los, ta moja osobista i wyjątkowa indywidualność są zadaniem, które zostało mi powierzone przez Boga i za które odpowiadać będę przed Bogiem bezpośrednio, wprost, bez zwalania winy na jakieś przedtem i bez niekończących się możliwości "poprawek" czy kar w kolejnych wcieleniach.

Jednak tym, co najbardziej mnie irytuje w rozpowszechnianej dziś na Zachodzie "wierze w reinkarnację", nie jest jej "treść" - ostatecznie każda teoria lub "wyobrażenie" o rzeczach ostatecznych, czy będzie to wiara materialistów w "wieczność materii", czy popularna chrześcijańska wizja nieba, czyśćca i piekła, czy wspomniane marzenia Wschodu, skazana jest na język metafor i obciążona zbyt ludzkimi projekcjami i fantazjami. Przeszkadza mi raczej owa arogancja i naiwność, z jaką o swojej "wierze w reinkarnację" mówią najgorliwsze jej zwolenniczki na Zachodzie, owe "damy zajmujące się duchowością"; z ich pałających oczu i afektowanego głosu można bardzo łatwo wyczytać miałkość niezobowiązującego zainteresowania, będącego raczej kokieteryjną zabawą chwytliwymi tematami okultystycznymi aniżeli czymś, co mogłoby przypominać uczciwą drogę duchową.

Nie mogę już słuchać tych rozmów o "reinkarnacji", ale także o niebie, czyśćcu i piekle, prowadzonych z uzurpatorskim zadufaniem wyznawców gnozy: "Już pojąłem, już wiem, o co chodzi". Wydaje mi się to równie powierzchowne i puste, jak wtedy, gdy ten czy ów materialista z podobną naiwnością i arogancją powołuje się na "naukę", aby udowodnić swoją "pewność", że śmierć jest definitywnym końcem.

A przecież nie wiemy, więc to, co mogę do owej niewiedzy dodać, to jedynie moja nadzieja: zaufałem Bogu, że również za tą ostatnią granicą moich możliwości nie pozwoli mi zapaść się w pustkę. Pewność wiary w "życie wieczne" - i pewność wiary w ogóle - różni się w sposób zasadniczy zarówno od pewności, której mogę empirycznie "dotknąć", jak i od ezoterycznej "wiedzy" gnostyków, a także od "przekonania" wyznawców systemów ideologicznych czy "teorii światopoglądowych". Różni się właśnie tym pierwiastkiem, który jest dla niej jako wiary konstytutywny - pierwiastkiem ufności i nadziei.

Pytanie i tajemnica

Ewangelijna nowina o zmartwychwstaniu i odpowiadająca na nią wiara Kościoła w "ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny" nie proponuje nam "teorii o życiu po śmierci", która byłaby konkurencyjną wersją mitologii Wschodu w taki sposób, aby rzeczone damy mogły sobie wybrać tę bardziej atrakcyjną. W Ewangelii nie szukam itinerarium pośmiertnego losu duszy na wzór różnych wschodnich "ksiąg umarłych", czerpię z niej siłę Ducha, ożywiającego niezniszczalną nadzieją nasze pytanie - pytanie, które musi pozostać otwarte w obliczu tajemnicy i które zapewne będzie też nieustannie przytłaczane rozmaitymi lękami, smutkami, wątpliwościami, niepewnością, dopóki będziemy tylko w drodze, a nie u celu. Wiara, w odróżnieniu od "wyższej wiedzy tajemnej" spadkobierców gnozy, jest pokornym współistnieniem z Tajemnicą; karmi się Bożym Słowem, ale także Jego Milczeniem.

Dobrze się stało, że redaktorzy Biblii, wiedzeni mądrością Ducha Świętego, nie cenzurowali owej ogromnej skali różnych ujęć pośmiertnego losu człowieka, które znajdujemy w poszczególnych księgach Pisma. Nasze popularne "ewolucjonistyczne" wyobrażenie, że starotestamentowe poglądy zostały przecież przezwyciężone przez późniejsze wypowiedzi z Ewangelii, kryje niebezpieczeństwo uproszczenia: gdyby bowiem owo "przezwyciężenie" oznaczało "falsyfikację", musielibyśmy część Biblii zamiast za Boże Słowo uznać za archiwum lub mauzoleum obalonych, "unieważnionych" już poglądów. Ale przecież tak nie jest! Jak wiedzieli o tym dobrze najbardziej dociekliwi teologowie chrześcijańscy i egzegeci Pisma Świętego od czasów patrystycznych, między Biblią hebrajską a Nowym Testamentem istnieje "krąg hermeneutyczny": Stary Testament objaśnia się przez Nowy i na odwrót.

Jestem przekonany, że głębię słów Jezusa "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem, kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie" oraz wizję zmartwychwstania w Apokalipsie i Listach św. Pawła może przyjąć jako wyzwalającą Ewangelię, zbawczą radosną nowinę (a nie tylko jako doktrynę, teorię) właśnie ten (a może tylko ten), komu nie jest obcy ów sceptycyzm, jaki płynie z Księgi Koheleta albo ze słów o ciemności i beznadziei Szeolu w niektórych wersetach Księgi Psalmów. Kto nad otchłanią słów Ukrzyżowanego "Boże mój, czemuś mnie opuścił" zbyt łatwo przechodzi do porządku dziennego, ten z trudem zrozumie radość wielkanocnego poranku.

Tajemnica Zmartwychwstania nie oznacza jakiegoś zewnętrznego dodatku do ciemności "śmierci i piekła" - wyraził to niezwykle głęboko Joseph Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI, w swojej książce o eschatologii, która w wielu kwestiach mnie zainspirowała: "Sam Chrystus, prawdziwy Sprawiedliwy zstępuje do Szeolu, krainy nieczystej, gdzie Bóg nie odbiera chwały. Wraz z tym zejściem Jezusa sam Bóg zstępuje do Szeolu. Śmierć przestaje być opuszczoną przez Boga krainą ciemności i bezwzględnego oddalenia od Boga. W Chrystusie sam Bóg wkroczył w przestrzeń śmierci i uczynił ją przestrzenią swej obecności" (Joseph Ratzinger, "Śmierć i życie wieczne", przeł. Marek Węcławski, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna ADAM, IW Pax, Warszawa 2000).

Strach i spotkanie

Również my, jeśli chcemy spotkać się ze Zwycięzcą śmierci, nie możemy ominąć tego miejsca (i chyba także faktu, że jego cienie padają od czasu do czasu na nasze rozmyślania), możemy jednak oprzeć się na nadziei, że On przeszedł przez ciemności, przezwyciężając je w ten sposób, zdobywając niejako owo miejsce - i tylko z tego powodu śmierć oraz jej ciemność nie muszą być dla mnie bramą piekieł z napisem "Lasciate ogni speranza", lecz miejscem spotkania z Nim. Tylko z tego powodu mogę w końcu przezwyciężyć strach przed chodzeniem "ciemną doliną".

Człowiek, z którym szedłem górską ścieżką, nie wyzbył się wiary w życie pozagrobowe lekkomyślnie, nie zamienił trudnego dogmatu wiary na wiarę łatwiejszą czy zabobon, na materialistyczną wiarę w "wieczność materii", tę szczególną inwersję mistyki panteistycznej, ani też na wspomniane pseudoorientalne przekonania o niewyczerpanym obiegu coraz doskonalszych wcieleń. Czułem, że źródło jego sceptycyzmu znajduje się gdzie indziej.

Człowiek ten zaznał tak wiele bólu i rozczarowań w swoim dotychczasowym życiu, że po prostu wygasła jego zdolność zawierzenia. Nieustannie powtarzające się życiowe frustracje wyrobiły w nim pogląd, że gdyby otworzył się na nadzieję, która wykracza poza horyzont ludzkiego życia, znowu uległby iluzji. Poleganie na czymś, co obiecywałoby mu jakieś dobro dla niego samego, wydawało mu się już zbyt trudne, wręcz niemożliwe, a Pascalowski zakład, uwzględniający możliwość nieśmiertelności, uznał jedynie za rodzaj taniej pociechy. Wiem, że miał chwile, w których fakt, iż "nie zwrócił Panu Bogu biletu wstępu" i wytrwał przy życiu, był z jego strony niemal heroicznym aktem wierności Bogu i posłuszeństwa w wierze.

Rozmyślając o jego sytuacji i wczuwając się w nią, zacząłem sobie nagle uświadamiać, że i moja własna wiara w "sprawy ostateczne" jest pełna ciemności. Wcześniej, kilka razy w życiu rzeczywiście z lekka "dotknęła mnie śmierć", ale w żadnym z tych granicznych momentów nie miała oblicza "niebytu". Jeśli zatem aż do owego nocnego dotknięcia śmierci jako nicości mogłem niedorzecznie sądzić, że sprawy te leżą na peryferiach mojego zainteresowania, ponieważ mnie (jeszcze) zbytnio nie dotyczą, to teraz nastąpił koniec złudzeń. Uświadomiłem sobie, że pytanie o "sprawy ostateczne" z perspektywy mojego życia nie tylko "się nie zdezaktualizowało", ale i wcale nie jest czymś marginalnym dla mojej wiary chrześcijańskiej.

Niewyobrażalne

Wiara w "sprawy ostateczne" jest w pewnym sensie probierzem prawdziwości naszej wiary w Boga w ogóle. Kiedy ograniczymy się do obszaru życia doczesnego, pozostanie nam być może z chrześcijaństwa to, co zostało po oświeceniowej wyprzedaży transcendencji - garstka zasad etycznych i humanitarnej dobroczynności, a w wersji bardziej współczesnej pewien typ egzystencjalizmu, połączony z poetyckim zmysłem tajemnicy. Ale kiedy na scenę naszego życia opada kurtyna, nagle budzimy się na widowni straszliwie samotni - bóg takiej humanitarnej religii znika w zapadni, ponieważ był za słaby na konfrontację z tajemnicą śmierci.

"Ten świat" albo tchórzliwie unika tematu śmierci, albo go niezobowiązująco kokietuje, chce go - na przykład posługując się schematami telewizyjnych horrorów, katastroficznych relacji czy ozdobników kapel rockowych - "unieszkodliwić" i zbanalizować, wchłaniając w przemysł rozrywkowy. Kiedy jednak temat śmierci pojawi się na scenie w całej swojej nagości - i nie można się już od tego wymigać - przynosi ze sobą nieodparte pytanie: Gdzie jest twój Bóg? Czy jest w twoim życiu coś, co pozwoli ci zrelatywizować śmierć?

Częścią ludzkiego cierpienia, częścią krzyża skończonej ludzkiej egzystencji jest także to, że człowiek może być wystawiany na ciężkie wątpliwości w kwestii obietnicy życia wiecznego. Jak już powiedziałem: to, co usłyszałem tam w górach, nie było intelektualnym kaprysem kogoś, kto w zadufanej ograniczoności swojego umysłu odsyła Boże obietnice do krainy bajek, lub kogoś, kto "ma uszy pełne wosku" i niefrasobliwie przeskakuje od poglądu do poglądu, od wiary do wiary, wedle mód panujących aktualnie na religijnym rynku. Jeśli ktoś w cierpieniach swojego życia wyczerpał cały potencjał wiary i nadziei, to my, jego bliscy, nie powinniśmy zasypywać jego wątpliwości apologetycznymi argumentami, ale naszą własną bliskością wesprzeć go, by zdobył się na nową odwagę zawierzenia, by uczynił krok wiary, która mówi "mimo wszystko", "raz jeszcze".

Jedna z wielkich trudności wiary w życie wieczne polega na tym, że to, co radykalnie przekracza doświadczenie każdego z nas, jest niewyobrażalne.

Z rzeczami niewyobrażalnymi - a o przedmiocie nadziei eschatologicznej powiedziano wyraźnie w Piśmie Świętym, że "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć" - trudno się jednak żyje. Także Kościół w ciągu wieków starał się przybliżyć ludziom rzeczy niewyobrażalne - intelektualiści otrzymali wyrafinowane systemy teorii teologicznych, natomiast "prostemu ludowi" serwowano biblia pauperum, przystępne obrazy na ścianach i oknach kościołów oraz barwne opisy nieba, czyśćca i piekła w kazaniach. Jeden z moich poprzedników na salwatorskiej ambonie, ojciec Koniáš [Antonín Koniáš (1691-1760), czeski jezuita, fanatyczny kaznodzieja, który "wsławił się" spaleniem ok. trzydziestu tysięcy heretyckich książek - red.], opowiadając o smażeniu dusz i wyrywaniu członków w piekle chrzęścił łańcuchami, skręcał się, ślinił, albo też upajał się słodyczą słów; a ludziom ogromnie się to podobało, odczuwali przy tym mrowienie w plecach i słodkie drżenie w podołku podobne do tego, jakie dziś przeżywają niektórzy podczas oglądania horrorów. Jeszcze w czasach mojej młodości pewien znany kaznodzieja ze zgromadzenia redemptorystów, wierny swojej zakonnej tradycji, przy każdej okazji mówił o "sprawach ostatecznych", nawet na Boże Ciało tak sugestywnie opowiadał o piekle, że niektóre z dziewczynek stojących przed ołtarzem siusiały ze strachu.

Eschatologia negatywna

Krytyka filozoficzna od Kanta przez Nietzschego aż po Wittgensteina rozbiła (choć niektórzy chrześcijańscy apologeci i teologiczni restauratorzy nie chcą tego uznać) stare, mocno ufryzowane, metafizyczno-spekulatywne systemy teologiczne. Z kolei tragedie historii XX wieku

(i pierwszych lat obecnego) doprowadziły do kompromitacji i podważenia wiarygodności ludowych wyobrażeń o życiu pozagrobowym. Po doświadczeniach z Gułagiem, Auschwitz, Dreznem i Hiroszimą, Katyniem, Srebrenicą, amerykańskim więzieniem Abu Ghraib w Iraku czy szkołą w Biesłanie dawne sceny mąk piekielnych wydają się niezręczne, komiczne i mało odkrywcze. Natomiast wyobrażenia rajskich słodyczy na tle bogactwa i atrakcyjności ofert dzisiejszego świata wydają się po prostu nudne. W książce "Wzywany czy niewzywany", gdzie sprawy te omawiam bardziej szczegółowo, próbowałem zarysować koncepcję eschatologii negatywnej, która - analogicznie do "teologii negatywnej" - mówiłaby tylko o tym, "czym sprawy ostateczne nie są". Tego rodzaju krytyka tych wszystkich wartości, które chętnie jawiłyby się jako "ostateczne i najwyższe" - począwszy od polityczno-społecznych utopii, przez pełne zadowolenie i identyfikację z osiągniętym stanem życia społecznego czy kościelnego, po systemy ideologiczne, włącznie z teologicznymi, które roszczą sobie prawo do wyrażania całej prawdy - stanowi niewątpliwie podstawowy prorocki składnik wiary: obalanie bożków.

Ale czy teologia negatywna potrafi przezwyciężyć smutek owego "nie mogę uwierzyć, że dla mnie będzie jakieś potem"? Czy jest w stanie uspokoić mnie po przebudzeniu ze snu, kiedy przejawiam nieopanowany lęk przed otchłanią niebytu?

Zawsze wydawało mi się dziwne, niemal komiczne, gdy słyszałem, jak ktoś określa chrześcijańską wizję życia wiecznego jako "podpórkę" lub "tanią pociechę"; przecież wedle wiary chrześcijańskiej za bramą śmierci czeka nas najpierw Boży sąd. Czy to aby nie na odwrót - "tanią pociechą" jest przeświadczenie, że śmierć wszystko zakończy, a my za swoje życie nie będziemy musieli przed nikim odpowiadać?

Jeśli jednak traktujemy poważnie to, co Ewangelia mówi o Chrystusie, wówczas myśl o Jego sądzie powinna być czymś zupełnie innym niż "straszakiem na złych ludzi". Chrystus jest Prawdą i stanięcie w świetle tej prawdy - w języku Ewangelii prawda, aletheia, znaczy "nie-skrytość" - musi być, przynajmniej tak to zawsze odczuwałem, rzeczywiście najwyższym zwieńczeniem naszych dróg: kiedyś w końcu trzeba dowiedzieć się całej i rzeczywistej prawdy o sobie samym, o swoim życiu i o wszystkim, co do niej należało; usłyszeć wreszcie ową "tajemnicę", która nam stale uciekała w gąszczu pytań bez odpowiedzi, błędów i poplątanych zagadek!

Wyrazem eschatologicznego charakteru naszej wiary jest postawa otwartości, nieosądzania. Nie mogę być sędzią samego siebie ani swojego brata. Nie mogę, dopóki żyję na ziemi, w pełni osądzić ani całej prawdy o najróżniejszych własnych czynach i słowach oraz ich skutkach, o sensie wielu moich skomplikowanych sytuacji życiowych, ponieważ zawsze było i jest w nich coś, czego nie znam lub czego nie rozumiem. Nie muszę też tracić czasu i energii na sądzenie i potępianie otaczającego nas świata: przecież "książę tego świata już został osądzony". Nadzieja, że nie my, ale sama Prawda będzie mieć ostatnie słowo, zawsze wydawała mi się bardzo wyzwalająca.

Być może wtedy, gdy "mowa jest o rzeczach ostatecznych", powinniśmy zamilknąć, powstrzymać się zarówno od słów sceptycyzmu, jak i taniej pociechy lub przemądrzale "gotowych teorii". Nie przystoi nam "wiedzieć", lecz czekać. Zasadniczym kształtem naszej wiary, miłości i nadziei jest cierpliwość.

A kiedy naprawdę zamilkniemy, będziemy mogli znowu usłyszeć głos, który mówi: "Nie lękajcie się! Jam zwyciężył świat. Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Ja jestem z wami po wszystkie dni".

***

Piękne słowa, piękne obietnice? Za zasłoną namiotu - i głęboko w nas - rozlega się niedowierzający śmiech Sary. Jak to możliwe, skoro jesteśmy już nie tylko dorośli, ale i zbyt starzy na wszystkie wielkie oczekiwania?

"Dlaczego Sara się śmiała? Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana?". A Sara protestuje, ponieważ się boi. Jej śmiech był przejawem strachu przed zawierzeniem. "Ale śmiała się" - upiera się Pan.

Śmialiście się - mówi Pan do nas. Być może i z nami postąpi podobnie jak z naszą matką Sarą. Może i nasz nerwowy śmiech sceptycyzmu i braku wiary przemieni w szczęśliwy śmiech tych, którzy doczekali spełnienia Jego obietnic.

Przeł. Andrzej Babuchowski

Powyższy tekst stanowi jeden z rozdziałów najnowszej, wyróżnionej Nagrodą Czeskiego Funduszu Literackiego za rok 2005, książki ks. Tomáša Halíka pt. "Noc zpovědníka". Jej polski przekład ukaże się nakładem Księgarni św. Jacka w Katowicach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, teolog, psycholog, duszpasterz. Wykładowca Uniwersytetu Karola w Pradze. Profesor socjologii, i teologii, doktor filozofii. Laureat Nagrody Templetona (2014) przyznawanej za przekraczanie barier między nauką a wiarą. W czasach komunizmu jedna z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2006