CZŁOWIEKU, NIE DEBIUTUJ!

Jak najłatwiej nie zdobyć sławy, pieniędzy i powodzenia u kobiet? Pisząc.

25.08.2014

Czyta się kilka minut

Paweł Potoroczyn (z papierosem) / il. Daniel Garcia. Wg zdjęcia G.Lepiarza / PHOTOGL.com
Paweł Potoroczyn (z papierosem) / il. Daniel Garcia. Wg zdjęcia G.Lepiarza / PHOTOGL.com

Z wszystkich klęsk i goryczy czyhających na człowieka piszącego debiut jest najbardziej bolesny. Debiut tylko przeszkadza w pisaniu. Udany debiut może z pisania w ogóle wyleczyć.

Taksonomia

Pisarz? Pisarz to nie zawód. To postać, postawa, powołanie, pomyłka i pycha. Gestalt Manna, attitude Conrada, la vocation Camusa, chyba Kundery, gordynija Dostojewskiego. Czy ktokolwiek pamięta, od czego zaczynali najwięksi z wielkich? Nikt. W tym sensie Pisarz nigdy nie debiutuje. On jest.
Autor? Autor to pisarz poza formą. Jest mu wszystko jedno, czy pisze opowiadania, eseje, czy wywiad rzekę. Na ogół pracuje nad kilkoma formatami jednocześnie, nie jest przy tym pewne, czy w ogóle je odróżnia. Nie pamięta, kiedy zadebiutował.
Literat? Literat to zasadniczo też autor, ale taki, od którego nikt niczego nie oczekuje. Zmora wydawców. Ten gatunek przetrwa wyłącznie w kryptach duetów jako ghostwriter, bo imbecylibrytów, którzy muszą się wykazać dorobkiem książkowym, przybywa w tym samym tempie, co literatów. Pamięta tylko to, gdzie, kiedy i czym zadebiutował.
Grafoman? Grafoman to literat, któremu pisanie przychodzi bez trudu. Skrzywdzony w wieku dojrzewania przez panią od polskiego (figura Matki), która oddając kolejne wypracowanie, powiedziała: masz łatwość pisania. I postawiła czwórkę z plusem! Czwórkę z plusem?! Najgorszą ze wszystkich możliwych ocen na całej sześciostopniowej skali jego pretensji. „Dość dobre”. Od tej pory debiutuje bezustannie.
Homo scribens to zagniewany a niezłomny brat człowieka z Cro-Magnon, tego samego, który piętnaście tysięcy lat temu dla niepojętych powodów ozdabiał groty strzał kunsztownymi wzorami, mając pewność, że większość z nich raz wystrzelona z łuku zaginie bezpowrotnie. A mimo to zgarbiony ślęczał w świetle ogniska tygodniami i miesiącami, karmiony odpadkami, z godnością znosząc popukiwanie się w czoło współplemieńców i pogardliwe prychnięcia ich kobiet. „No i ch...” – z pewnością pomyślał nie raz, skończę jeszcze tylko ten tuzin grotów, a potem dla odprężenia namaluję sobie coś zajebanksy’ego na ścianie jaskini.
Homo scribens nie może nie pisać. Taka piękna choroba. Od grafomana różni się tym, że nie lubi tego zajęcia i nie ma parcia na debiut. Od pisarza różni go postać, postawa, powołanie i pycha. Pomyłka jest wspólna. Pierwsze w pradziejach człowieka dobro luksusowe.
Debiut to pomyłka. Ekshibicjonizm, który myśli, że jest odwetem na brzydocie i ułomności świata, akt pychy, która każe go naprawiać, i chwilowy triumf narcyzmu nad instynktem samozachowawczym. Do ostatniej chwili nie wiesz, czy podpalasz lont, turlasz niewypały, czy kradniesz złom. Kiedy się już przekonasz – zwykle jest za późno. Właśnie zadebiutowałeś. Rozebrałeś się. Stoisz nagi i pilnujesz ubranka.

Każdy sobie, każdy sam

Pierwszy dopadnie cię smutek spełnienia. Pojawi się, jeszcze zanim weźmiesz do ręki swoją książkę. Zaatakuje w chwili, gdy postawisz ostatnią kropkę, nasili się w dniu, kiedy podpiszesz kontrakt z wydawcą, by kulminować z pierwszym egzemplarzem opuszczającym drukarnię. Nigdy nie poznasz miarodajnej definicji tego stanu, poznasz ten stan. Najbliżej będziesz, gdy zastanowisz się, dlaczego niektóre kobiety płaczą po udanym seksie. Odkryjesz, że cała kultura tonie w smutku spełnienia i to przekonanie już cię nie opuści.
Potem pojawi się poczucie utraty. Rozstajesz się z bliskimi. Bez względu na to, jak długo ich pisałeś, to byli twoi najbliżsi. Przywiązałeś się, polubiłeś, pokochałeś ich tak, jak się kocha dysfunkcjonalną rodzinę. Właśnie zdałeś sobie sprawę, że pisałeś nie tyle dla siebie, co dla nich, żeby pobyli jeszcze chwilę, jeszcze dzień, jeszcze akapit. Teraz odejdą. Zostaniesz sam z kolegami z pracy, partnerką/partnerem, z tą prawdziwą rodziną, której książka zawdzięcza kilka brutalnie realistycznych scen, z tą prawdziwą rodziną, od której uciekałeś i bez której twoja książka nigdy by nie powstała.
Następnie zapadniesz na masywny writers block, rodzaj depresji o łagodnym przebiegu, występujący głównie u homo scribens. Nie będziesz w stanie sklecić zdania i na parę lat zarzucisz wszystkie wcześniejsze plany, cokolwiek to było – sztuka teatralna, książka dla dzieci, monografia pewnego ważnego filmu. Wszystko bez sensu. Jedyne, na co będzie cię stać, to przestroga dla nieszczęsnych, którzy samotnie podążają ku własnej zgubie tą samą drogą, o jedno okrążenie za tobą.
A potem się zorientujesz, że może jednak masz talent i dopiero to będzie nieprzyjemne. Nie, nie dlatego, że ci odbije i woda sodowa uderzy do głowy. Jesteś dość inteligentny, by napisać uczciwą książkę, z sodówą też sobie poradzisz. Nie poradzisz sobie z myślą, że prawdopodobnie zmarnowałeś ostatnie 10, 20, 30 lat, godząc się na te wszystkie kompromisy i robiąc te wszystkie liche rzeczy, które pozwalały przeżyć, popłacić rachunki i nasycić bezgranicznie chłonne otoczenie. Zmarnowałeś Czas, ostatni krzyk mody, najnowsze dobro luksusowe w dziejach człowieka.
I na koniec listy tego, co sobie sam uszykowałeś, jeszcze jeden drobiazg, ale może ci się przyda: w końcu dotrze do ciebie, że twoja książka nie zmieni świata. Najlepiej dla ciebie będzie, jeśli natychmiast zasiądziesz do pisania następnej, która oczywiście też niczego nie zmieni.

Rodzina, ta prawdziwa

W tej liczbie kilku najbliższych przyjaciół. Oczywiście, że im się spodoba. Oczywiście, że pochwalą. No raczej. Pomyśl – jakież oni mają wyjście? Wyszydzić? Zganić? Zignorować? Rodzina (odłam reakcyjny) też wie, że przed wami jeszcze liczne wigilie, wesela, chrzty, komunie i pogrzeby, albo (skrzydło postępowe) grille, baby showers i house-warming parties. Nie wierz im. Dla świętego spokoju lub spokojnych świąt (a postępowcy w imię dobrej zabawy) przeczytają i pochwalą po to, żeby nie nakrywać dla ciebie przy osobnym stole, tym dla dziwaków, dzieci i ukraińskich niań. Doceń to. Prawdopodobnie nadal cię lubią albo jeszcze nie odnaleźli swoich portretów i karykatur na kartach twojej książki.
I już zawsze będziesz podejrzewać, że nic nie zrozumieli, a oni będą podejrzewać, że dobrałeś się do jakiegoś zapomnianego rękopisu w zapomnianym kufrze na zapomnianym strychu. Nie będą chcieli pamiętać, że jak rodzina długa i szeroka, nie było u was rękopisów, kufrów i strychów, a tylko strzechy, klepiska, bocianie gniazda, myszy i ich lotnicza wersja: nietoperze. Nie szkodzi. Będą przekonani, że skoro ty masz prawo do wyobraźni, fikcji i spacerków po kruchym prawdopodobieństwie, to oni też. „Cichy Don” wystąpi z brzegów. „Kriukow tu był” będą od czasu do czasu malować ukradkiem na twoich murach.
W relacjach z nimi pojawi się najtrudniejsze: uważali cię za odźwiernego. Całymi latami. Sprawny, sumienny, pracowity, ale tylko odźwierny. No i masz: „To nasz Pawełek coś potrafi? Naprawdę?!”. Rozbierzesz to zdanie na atomy niedowierzania i chyba zaboli. Bo co ono znaczy? Do tej pory byłeś „naszym Pawełkiem” – gamoniem, którego nikt nie podejrzewał, że coś potrafi, a twoje najbliższe otoczenie, przy całej powierzchownej sympatii dla ciebie, sądziło, że najlepiej wychodzi ci otwieranie drzwi innym, dyganie, przepuszczanie dam przodem oraz ustępowanie miejsca starcom i kalekom. Nie czekaj do świąt, już teraz spróbuj o tym nie myśleć.
Wybaczasz im. To dla nich trudny moment pogodzić się z tym, że bliski człowiek coś potrafi.

Krytyka

Jaka, k..., krytyka?! Jednak ci trochę sodówa odbiła. Krytyka, dziecko, jest dla Pisarzy. Po debiucie naprawdę nie jesteś Pisarzem. Jesteś debiutantem. W najlepszym przypadku „obiecującym debiutantem”. Już nie grafoman, jeszcze nie Pisarz. I jeszcze długo, długo nie... Dla takich jak ty establishment ma zwięzłe omówienia i maksymalnie trzy gwiazdki. W najlepszym przypadku – „recenzje” długie na maksimum trzy tysiące znaków. Ze spacjami. I słusznie. Na tym poziomie spacje są tak samo nieistotne jak znaki, które rozdzielają.
Reakcja „krytyki”, na którą naiwnie liczyłeś, sprowadzi na ciebie rozczarowanie: jak niewiele mieści się między „najlepszym przypadkiem” a „najgorszym przypadkiem”. Najgorszy przypadek: nikt nie napisze nic. Najlepszy przypadek: twoja książka nigdy nie zostanie przeczytana, zostanie tylko „życzliwie przyjęta”. Dobre i to, uzna twój wewnętrzny narcyzik, ale nie zrozumiesz, jak można było zignorować twoją piękną, rozumną i bardzo nowoczesną teodyceę, a wspomnieć tylko o tych kilku gorszących scenach erotycznych, które napisałeś niejako z przymusu, w przekonaniu, że nie da się napisać uczciwej książki, pomijając tak istotny aspekt człowieczej kondycji. Seks zakryje sens, ukradnie twoje oryginalne dowody na istnienie Pana, nad którymi medytowałeś dwa lata i z których byłeś taki dumny. Zobaczysz: recenzenci zwrócą uwagę tylko na „momenty” – jeśli będą dobrze napisane, lub zwrócą uwagę tylko na „momenty” – jeśli będą słabo napisane.
Establishment poczeka na twoją drugą, trzecią, czwartą książkę, zanim przeczyta twój debiut. Nie wiadomo przy tym, skąd czerpią przekonanie, że właśnie to jest twoja pierwsza książka? Że na początku nie było jakiejś dość dobrej (czwórka z plusem), potem naprawdę niezłej, potem jeszcze nie źlejszej, potem już całkiem przyzwoitej, ale dopiero tej, którą zdecydowałeś się wydać, nie będziesz się wstydził? I co pozwala im domniemywać, że w ogóle będzie jakaś druga, trzecia, czwarta...

Mistrz

Jeśli nie masz Mistrza, to szybko się postaraj, będziesz go potrzebował. Nie, nie dla celów marketingowych, bo nawet najhojniejszy z nich niezbyt chętnie da ci cytowalną pochwałę na skrzydełko albo tylną stronę okładki. Mistrza będziesz potrzebował, żeby z kimś podzielić odpowiedzialność za debiut. Jeśli udany, będziesz mógł skromnie powiedzieć: „No, jak się ma takiego Mistrza, to wiadomo...”. Jeśli chybiony, znikniesz taktownie, po cichu, z urazą mruknąwszy: „No ale Mistrzowi się podobało...”. Nic nie tracisz, nic nie ryzykujesz. To psychologicznie bezpieczna transakcja: oddasz pięć procent sukcesu, a zyskasz stuprocentowego winowajcę. Tańszej polisy nie ma.
Gdyby brakowało ci własnego Mistrza, pożyczę ci mojego. Mój mówił tak:
„Mam dla pana złą wiadomość. Jeszcze tylko mój dozorca nie wydał książki”.
Albo tak:
„Nikt nie czyta, wszyscy piszą”.
I tak:
„Pęknie mi serce, jeśli się okaże, że pan to znalazł w zapomnianym kufrze na zapomnianym strychu”.
Również tak:
„Czy ja mam panu znaleźć wydawcę, czy sam pan sobie z tym poradzi?”.
A w końcu tak:
„Debiutant, k... go mać...”.

Znajomi

Na ogół nie masz znajomych. Ani dalszych, ani bliższych. W twoim przypadku ich rolę spełnia twoje otoczenie zawodowe.

Otoczenie zawodowe

Masz jakąś pracę, a w tej pracy jakieś środowisko i jakąś reputację. Właśnie ją straciłeś. Okazuje się, że zamiast uczciwie pracować, pisałeś jakąś książkę. „Za to ci płaciliśmy, żebyś se pisał?”.
Nie ma znaczenia, czy jesteś akademikiem, czy ministrem, dyrektorem w firmie, czy gońcem. Pisałeś za nasze pieniądze. Jeśli jesteś urzędnikiem, dowiesz się, że jesteś tylko jeszcze jednym piszącym urzędnikiem, oczywiście za nasze pieniądze, no i jak to państwo ma funkcjonować, skoro takie rzeczy za nasze pieniądze... A co to jest, stypendium mu daliśmy?!
I na co ci etos? Na co ci ta twoja dusza protestanta? Nie jesteś już skutecznym managerem z wizją ani grzecznym misiem, który bez szemrania wykonuje polecenia. Byłeś doskonałym chłopcem na posyłki? No to teraz będziesz idealnym chłopcem do bicia. Na znaczeniu traci, jak dobrze wykonujesz swoją pracę, bo oto pojawiło się coś, za co zawsze można ci przyp... – literatura. Twój zawodowy autorytet leży w gruzach.
Byłoby dla ciebie najlepiej, gdybyś był lekarzem. Lekarzom literatura uchodzi bezkarnie (Rabelais, Czechow, Bułhakow, Lem), więc byłoby wskazane, byś przynajmniej postudiował medycynę przed debiutem, nawet jeśli to miałaby być stomatologia lub proktologia. Z jakiegoś powodu lekarze robią to za swoje pieniądze, wszyscy inni – za nasze.
Twoje otoczenie zawodowe nie przeczyta. Ich reakcja zmieści się między „tia” a „Boszszsz”. Przeczytają nieliczni, nieliczni wśród nielicznych pochwalą. Ale „momentów” nie zapomni ci nikt, włącznie z tymi, którzy nie przeczytali. Im bardziej nie przeczytali, tym bardziej „momenty” wrócą do ciebie opinią erotomana-gawędziarza, rechotem męskiej szatni i politowaniem żeńskiej części otoczenia. Zaczynasz myśleć, że może pod pseudonimem?

Wydawca

Wydawca wyperswaduje ci pseudonim szybko i skutecznie, prostym szantażem emocjonalnym: „A co? Wstydzisz się?”.
Przecież się nie wstydzisz. Pójdzie pod nazwiskiem.
Przekraczając próg wydawnictwa pomyślisz, że wchodzisz do świątyni, gdzie uczciwa literatura ma swoje mieszkanie, że po tych schodach wspinali się twoi Mistrzowie i Mistrzowie twoich Mistrzów, pokój za pokojem, a w każdym wojna o każde ważne i każde piękne słowo, wojna i pokój, wojna i pokój, wojna i pokój... Pomyślisz, że zbudujesz relację z samą Minerwą, że będzie to relacja ze swej natury intymna, czysta i symetryczna, że znajdziesz wsparcie i zrozumienie, redaktora, terapeutę i powiernika. Albo przynajmniej oswoisz sowę i będzie ci jadła z ręki... No to weź, pomyśl jeszcze.
Bo tymczasem po prostu wpadłeś w algorytm debiut/proza polska. Specjalnie dla ciebie mają taką kategorię, która funkcjonuje na peryferiach systemu, na obrzeżach software’u wspomagania sprzedaży. Nie jesteś nawet ostatnim ogniwem w łańcuchu pokarmowym, jesteś wyrostkiem robaczkowym. Póki nie boli – nikogo nie obchodzi. Wszyscy wokół będą bardzo zajęci i przepracowani do tego stopnia, że nawet nie zauważą, kiedy nadciągnie pierwsza fala zainteresowania prasy, i zapomną, że może warto byłoby, aby książka w tym czasie była w księgarniach. Może być śmiesznie: wszystkie liczące się media „życzliwie przyjmą” twoją książkę, tylko, k..., kupić jej się nie da! Nawet jeśli twój wydawca jest częścią holdingu kontrolującego największą sieć dystrybucji. No boki zrywać.
Albo jeszcze śmieszniej: jeśli ci się powiedzie, będziesz miał nominacje do trzech najważniejszych nagród literackich w twoim kraju. Trudno. Nie szkodzi. Dział promocji zaprosi cię na targi książki na piątek na piętnastą. Posiedzicie sobie godzinkę, ty i pies z kulawą nogą. Sowa może wpadnie na chwilę i zaaferowana poleci dalej, zajęta myszami i nietoperzami, ich lotniczą wersją. Jaka świątynia, jaka Minerwa? Zostałeś zaparkowany w zatłoczonym garażu galerii handlowej.

Czytelnicy

Zapytają o dwie rzeczy: motywy i nad czym obecnie pracujesz. Jako homo scribens na pierwsze pytanie nie odpowiesz szczerze, w przekonaniu, że nikt nie zrozumie, o co chodzi z tymi grotami. Prawdopodobnie będziesz koniecznie chciał być zabawny, bo sam kiedyś byłeś na spotkaniu z jakimś autorem i wprawdzie nie pamiętasz, o czym gość mówił, ale pamiętasz, że było wesoło. No to odpowiesz, że piszesz dla sławy i powodzenia u kobiet. Jeśli zechcesz wypaść jeszcze zabawniej, możesz dodać, że również dla pieniędzy...
O sławie już ci mówiłem (patrz „Otoczenie zawodowe”). Powodzenie u kobiet? Być może po spotkaniach autorskich zaczepi cię kilka studentek polonistyki, być może odezwą się jakieś głęboko wzruszone koleżanki z zamierzchłej przeszłości, których nawet panieńskich nazwisk nie pamiętasz, a co dopiero primo voto, secundo voto albo tertio voto. Pojawią się okazje do zakupów w internecie, szybko, niedrogo i wygodnie, ale ryzykowne – w przypadku stwierdzenia ukrytych wad będzie kłopot ze zwrotem do sklepu.
Za to miej pod ręką gotową odpowiedź na pytanie o następną książkę, z pewnością masz kilka rozgrzebanych pomysłów, to nie powinno stanowić dla ciebie większego problemu. Powiedz im na przykład, że właśnie piszesz genderowo poprawną powieść pornograficzną dla dzieci i młodzieży pod tytułem „Fuckistan”. I solennie obiecaj, że będzie pięćdziesiąt razy gorsza niż „50 twarzy Greya”. No i koniecznie wspomnij o milionowej zaliczce.

Lub czasopisma

Musisz się liczyć z tym, że ktoś się odezwie i będzie chciał jakiś tekst. Będzie im wszystko jedno jaki, no... jakiś tekst. Na wszelki wypadek miej dla nich coś satyrycznego, ironicznego i szczerego, a potem uważnie patrz, czy odróżniają te cnoty od siebie. Możesz im wysłać mowę dziękczynną zaczynającą się od słów: „Czcigodna Królewska Akademio, Wasza Królewska Wysokość...”. Ciekawe, czy złapią? Potem się wytłumaczysz, że pomyliłeś pliki. Albo daj im „Człowieka piszącego mowę przeciwko debiutantom”, niech teraz oni pilnują twojego ubranka.
Nie zostawiaj nic przypadkowi. Miej dla nich tytuł, śródtytuły i, koniecznie, lead – ich stylebook może tego wymagać. I napiszą w nocie pod tekstem, że „tytuł pochodzi od redakcji”.
Aha, i zrób sobie sesję, na wypadek gdyby zadzwonił taki redaktor Mucharski i proponował okładkę. Nie powierzaj tego fotoedytorom i art directorom, sam wiesz najlepiej, na którym zdjęciu wyglądasz na inteligenta. Najlepiej z papierosem. Nie musisz nawet palić. Musisz pamiętać, że Pisarze mają tylko zdjęcia z papierosem.

Sieć

Oczywiście, że założysz profil na fejsbuku, może nawet będziesz miał to zapisane w kontrakcie. Antycypując sławę, pieniądze i powodzenie u kobiet, opłacisz kilka domen z własnym nazwiskiem, żeby się nikt nie podszywał i nie żerował na twojej popularności albo z niej drwił. Przez rok dotrzesz do górnej granicy swoich możliwości, zobaczysz cały swój społecznościowy potencjał – jakieś półtora tysiąca znajomych i kilkaset lajków. Z mozołem zacznie do ciebie docierać, że to kłamstwo dekady – nie ma absolutnie nic „społecznościowego” w „mediach społecznościowych”. Ekshibicjonizm bez zmysłu odwetu, pycha bez ambicji naprawiania czegokolwiek i narcyzm rodem z siłowni. Pomyłka na sterydach.
Polegaj na blogerach. Nie muszą rachować, politykować, mieć opinii na każdy temat i koniecznie wyważać sądy. Nie ogranicza ich polityczna poprawność, liczba znaków, nawet ze spacją, mogą cytować fragmenty dowolnej objętości. Są poza podejrzeniem o konszachty z wydawcą czy samym autorem. Bezpretensjonalni i bezkompromisowi wymierzą ci sprawiedliwość w pierwszym akapicie. Tak lub nie. Polubią lub upokorzą. Najbrutalniejsi zrobią i to, i to, w jednym zdaniu („ale niestety, brak doświadczenia autora sprawia, że po pięknej, rozumnej i bardzo nowoczesnej teodycei pojawia się odrażająca scena rodem z pornografii...”).
Z co najmniej dwóch powodów lepiej dla ciebie być rozjechanym przez sieć niż „życzliwie przyjętym” przez establishment. Po pierwsze, możesz bezpiecznie założyć, że bloger naprawdę twoją książkę przeczytał i to ze zrozumieniem. Bo miał czas, bo jak wiadomo: recenzenci czasu nie mają, bo muszą recenzować. Po drugie, możesz bezpiecznie założyć, że ktokolwiek dotarł do jego wpisu (mityczny „czytelnik”? onlineteligent? inny bloger?), nie znalazł go przypadkiem, znudzony przerzucając kartki tygodnika opinii w wagonie TLK, ale aktywnie szukał czegoś do przeczytania.
To już wszyscy, na więcej nie licz.

Partnerka/partner

Jeśli myślisz, że wybaczy ci pobudki o piątej rano i szesnastogodzinne dni pracy, bo coś sobie tam dłubiesz, skrobiesz i smarujesz na ścianach jaskini, to pragnę cię uprzedzić, że nie. Nie wybaczy. Nie dlatego, że nie kocha. Pewnie kocha, może nawet szanuje twojego wewnętrznego protestanta, ale inaczej definiuje dobra luksusowe. Jej (jego) prawo do pomyłki to możliwość zwrotu do sklepu butów czy torebki. Kiedy ty wykonujesz swoje prawo do pomyłki, to dla niej (niego) jest to akt skrajnego egocentryzmu, bo przecież jesteś zajęty tylko sobą. Nie powieścią, wierszem czy esejem – sobą. Jej (jego) czas to wspólne wakacje, zachody słońca na egzotycznych plażach, kolacje przy świecach i tzw. „wyjścia”. Twój Czas to jedyne dobro, którego nie da się odtworzyć ani odzyskać. Cenne jest to, czego jest mało. Bezcenne, czego nie ma wcale. To podaż, a nie cyferblat czy metryka, rządzi Czasem, kochanie.
Tak samo nie ujdzie jej (jego) uwadze spadek twojego libido i nie zrozumie, że te dwa organy widocznie są w jakiś sposób połączone i napędza je ta sama energia. Zresztą, nie tylko ona (on), ty sam tego nie zrozumiesz. Będziesz musiał tłumaczyć, że obniżone libido to nie są zaburzenia erekcji, ale zasadnicza wątpliwość: na co mi w ogóle cały ten seks.
Naprawdę tego chcesz?
Jeśli już zacząłeś się obnażać, a powyższe przestrogi nie odwiodły cię od tej niewczesnej decyzji i nadal jesteś gotów debiutować, to pamiętaj – jeszcze nie jest za późno, jeszcze możesz się cofnąć, uratować więzi rodzinne, intymne i towarzyskie oraz zawodową reputację. Odczekaj, głupcze, z tym swoim debiutem, aż będzie ci wszystko jedno, aż pojmiesz, że nie musisz być lubianym za coś, że w życiu doskonale wystarcza być lubianym mimo wszystko. Wprawdzie każdy Pisarz zaczyna jako homo scribens, ale bardzo nie każdy homo scribens skończy jako Pisarz. I ty też, czysto statystycznie, raczej nie.
Jeśli i to cię nie powstrzyma – weź się ożeń. To skutecznie pochłonie wszelkie nadwyżki energii i talentu. Jeśli już jesteś żonaty, a problem nadal występuje – rozwiedź się. To skutecznie pochłonie wszelkie nadwyżki gotówki i będziesz musiał wziąć się do jakiejś prawdziwej pracy, zamiast pisać za nasze.
No i co? Nie pomogło? Będziesz żałował. Zobaczysz.
Tymczasem pisz dalej. Trzymam kciuki. Serio.
W sieci, świątyni lub garażu będę czekał, aż wrócisz tu z podrapanym noskiem. Od kiedy jesteśmy na „ty”? My – nie jesteśmy. To ja do ciebie mówię per „ty”.

PAWEŁ POTOROCZYN jest pisarzem i dyrektorem Instytutu Adama Mickiewicza. W 2013 r. wydał powieść „Ludzka rzecz”, nominowaną do Nagrody Literackiej Nike. Był to jego literacki debiut. Jako publicysta debiutował w 1984 r. na łamach „Tygodnika Powszechnego”, tekstem „Prawdziwy rosyjski inteligent”.
Tytuł tekstu pochodzi od redakcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2014