Czerwony diabeł

Uważajcie na zalew lukru, płynącego przez media całego świata: sir Alex Ferguson nie jest człowiekiem, którego chcielibyście za szefa.

13.05.2013

Czyta się kilka minut

Sir Alex Ferguson po zwycięstwie Manchesteru United nad Stoke, 14 kwietnia 2013 r. / Fot. Matthew Peters / GETTY IMAGES / FPM
Sir Alex Ferguson po zwycięstwie Manchesteru United nad Stoke, 14 kwietnia 2013 r. / Fot. Matthew Peters / GETTY IMAGES / FPM

Futbol, cholera jasna! – trzy słowa, które wybełkotał do kamery po zakończeniu jednego z najsłynniejszych meczów w historii piłki nożnej. Był maj 1999 r., Manchester United pokonał Bayern w finale Ligi Mistrzów, choć przez cały mecz przegrywał. Dwa gole dla MU padły dopiero w doliczonym czasie gry: w niecałe 90 sekund udało się zrobić coś, czego nie sposób było zrobić w 90 minut i czego zrobienie drużynie tak znakomicie zorganizowanej jak niemiecka wydawało się niemożliwe. Ileż to razy od tamtej pory patrzyliśmy na czerwononosego Szkota, wściekle wymachującego zegarkiem w kierunku sędziego, żeby doliczył do meczu jeszcze kilkadziesiąt sekund, a przegrywająca drużyna „Czerwonych Diabłów” mogła w tym czasie odrobić straty? Niejeden kibic nie pamięta, że MU miało w ogóle innego trenera. Niejeden łączy najwspanialsze przeżycia piłkarskie z jego podopiecznymi: oprócz bramek Sheringhama i Solskjaera, wspomina samotny rajd Giggsa albo uderzenie z woleja Cantony...

Doniesienia o przejściu sir Aleksa Fergusona na emeryturę wywołały w brytyjskim internecie większy ruch niż rezygnacja Benedykta XVI. Premier Wielkiej Brytanii wyliczając jego zasługi, przyznał, że czuje także ulgę, bo jego ukochanej Aston Villi będzie się odtąd grało łatwiej (skądinąd David Cameron cieszy się również dlatego, że trener MU zawsze wspierał laburzystów, a Tony’emu Blairowi wręcz udzielał porad w kwestii zarządzania i mówił, żeby trzymał się z dala od Iraku). Na nowojorskiej giełdzie zatrzęsły się akcje wartego trzy miliardy dolarów klubu. Skąd to całe zamieszanie?

DZIECIAKI

1500 meczów w ciągu 26 lat w Manchesterze. 13 mistrzostw kraju, dwie wygrane w Lidze Mistrzów. Tytuł szlachecki i pomnik przed stadionem. Wśród podopiecznych kilku największych piłkarzy ostatniego ćwierćwiecza: oprócz wspomnianych, także Beckham, Scholes czy Ronaldo. Kiedy kończyli kariery albo odchodzili do innych klubów – niezwykła umiejętność budowania drużyny na nowo, jak po rozstaniu z Cantoną (bez piłkarza, który niemal samodzielnie dał Fergusonowi pierwsze mistrzostwo Anglii, Manchester w jednym sezonie wygrał ligę, Puchar ­Anglii i Ligę Mistrzów). „Nie wygrasz niczego z dzieciakami”, szydził słynny piłkarz i ekspert Alan Hansen – Ferguson udowodnił, że z dzieciakami można wygrać wszystko. Najpierw z przymusu: w pierwszych klubach nie miał pieniędzy na transfery, więc budował od fundamentów, dostrzegając wśród juniorów talenty, które miały eksplodować dopiero po upływie kilku lat.

To jeden z sekretów jego wielkości: zdolność do zmiany składu drużyny, nawet jeśli jest zwycięska. Inny to zdolność do zmiany jej stylu gry, również wtedy, kiedy ten dotychczasowy wydaje się najdoskonalszy. „Jeśli miałbym wskazać jedną wspólną cechę trenerów takich jak Alex Ferguson, Walery Łobanowski, Bill Shankly czy Borys Arkadiew, a więc tych, którzy odnosili sukcesy przez wiele lat, powiedziałbym, że wyróżnia ich zdolność do ewolucji myśli trenerskiej – pisze historyk piłkarskiej taktyki Jonathan Wilson. – W odpowiednim momencie zespoły porzucały zwycięską formułę taktyczną na rzecz nowej. A to wymagało odwagi”.

Odwaga więc, odmieniana przez wszystkie przypadki podczas odbywających się właśnie pożegnań sir Aleksa, choć on sam wolał mówić o hazardzie („Ryzyko... Na nim zbudowany jest sukces tego klubu” – tłumaczył kiedyś decyzję o wpuszczeniu na boisko niesprawdzonego nastolatka, który odwrócił losy meczu decydującego o mistrzostwie Anglii). Godność, duma, honor i inne niemiłosiernie nadużywane pojęcia z porządku etycznego. Oraz stawianie poprzeczki najwyżej, jak się da. Sobie i innym.

Francuski obrońca Patrice Evra mówi, że MU jest klubem, który funkcjonuje trochę jak fabryka. „Trzeba podchodzić z szacunkiem do panującego tu etosu pracy. Ciężka, codzienna harówka jest normalnością. Nikt nie będzie ci gratulował po każdym zwycięstwie, bo ono jest naszym obowiązkiem. Sir Alex często powtarza: »Dobra robota, synu«. Dla niego to normalna rzecz, że zagrałeś dobrze. To normalne, że klub zdobywa mistrzostwo. Bo to Manchester United”.

KONTROLA

Wolę zwyciężania zaszczepia wszystkim podwładnym – a jeśli widzi, że komuś jej brakuje, bezwzględnie się go pozbywa. W drodze po zwycięstwo dba o najdrobniejsze szczegóły (ma wielki dar radzenia sobie z niemożliwą do ogarnięcia w ciągu 24 godzin ilością spraw – opowiada jeden ze współpracowników). Kiedyś, jako trener St. Mirren, „dźwigał na barkach tyle obowiązków, że pewnego razu, gdy był w trakcie przedmeczowej przemowy do piłkarzy, nagle otworzyły się drzwi szatni, a steward przerwał słowami: »Szefie, na trybunie zapchały się toalety”. W końcu nauczył się, że najważniejsza jest kontrola – słowo, które wyróżnił podczas wykładu dla studentów filozofii w Dublinie, w 2010 r. W Aberdeen, gdzie pracował, zanim trafił do MU, znikał nagle podczas treningu, zostawiając prowadzenie zajęć asystentowi, po czym nagle okazywało się, że przygląda się podopiecznym ze stojącego na klubowym parkingu mercedesa. „Zawsze wydawało ci się, że na ciebie patrzy, w klubie i poza klubem – opowiada jego dawny podopieczny. – To było coś, co próbował ci przekazać: nie ma nic, czego bym o tobie nie wiedział”.

„Gdybym stracił kontrolę nad szatnią MU, złożoną z tych wszystkich multimilionerów, z miejsca byłbym trupem. Więc nigdy nie tracę kontroli. Jeśli zaś ktoś się nie podporządkuje mojej kontroli, pada trupem” – mówił. A zapytany przez doradcę premiera Blaira Alistaira Campbella o najważniejsze cechy dobrego przywódcy, oprócz kontroli i obserwacji wymienił jeszcze zarządzanie zmianami.

W przypadku ćwierćwiecznych rządów ta umiejętność jest rzeczywiście imponująca: Ferguson jako pierwszy zaczął rotację zawodników w kolejnych meczach, żeby utrzymywać jak największą ich liczbę w stanie jak największej świeżości. Ale potrafił też – wspomnieliśmy już o tym – nieoczekiwanie usuwać jakichś piłkarzy ze zwycięskiego składu, w przekonaniu, że w ten sposób uchroni drużynę przed wypaleniem i utrzyma w pozostałych głód dalszych sukcesów.

Dlaczego w ogromnym, 40-osobowym sztabie MU (pracują tu nawet podiatra i optometrysta), nie ma psychologa? „Ponieważ tym zajmuję się osobiście” – tłumaczy sir Alex. Jego „praktyczna psychologia” (jeszcze w czasach szkockich nakłaniając piłkarza do podpisania kontraktu, wyjął z portfela 50 funtów i pomachał mu przed twarzą) nie ogranicza się jednak tylko do zawodników. Słynne „mind games” Fergusona to manipulowanie dziennikarzami i sędziami („W swej inteligencji i sprycie zawsze najgroźniejszy był w przerwach meczu. Jakimś zjadliwym komentarzem w drodze do szatni czy z powrotem na boisko potrafił wwiercić ci się w mózg, co wpływało na pracę w drugiej połowie” – mówił jeden z arbitrów, David Elleray). Oraz szkoleniowcami rywali, którzy wielokrotnie nie wytrzymywali nerwowo konfrontacji z szyderczym Szkotem. „Będę zachwycony, jeśli ich pokonamy, będę to uwielbiał” – wykrzyczał w pewnym momencie do kamery trener Newcastle Kevin Keegan. Rafa Benitez z Liverpoolu wychodził do dziennikarzy z gęsto zapisanymi karteczkami, żeby mówić o „faktach” podważających światoogląd sir Aleksa. A ten tylko na to czekał.

ŁOKCIE

„Może już nigdy nie być następnego Fergusona – pisze najlepszy z jego biografów, Patrick Barclay. – A na pewno nie będzie już takiego środowiska piłkarskiego, w jakim się wychował”. Urodził się w Glasgow, w rodzinie zaszczepiającej dzieciom „tradycyjne wartości klasy pracującej”: dyscyplinę, schludność, szczerość i przyzwoitość. „Tak naprawdę jesteś tym, czym są twoi rodzice” – wyznawał potem urodzony w 1941 r. sir Alex. A jeden z jego dawnych podopiecznych, Mark McGhee, twierdzi, że tak naprawdę całe życie zawodowe Fergusona jest jednym wielkim dążeniem do zdobycia akceptacji ojca: „Myślę, że nieustannie chciał mu udowadniać, że trzyma się wyznaczonych w dzieciństwie wysokich wymagań. Każdy, kto bliżej poznał Aleksa i dla niego pracował, z czasem nabierał poczucia, że jeśli źle wykonuje swoją robotę na boisku czy poza nim, to osobiście go zawodzi. Sam Alex przede wszystkim nie chciał zawieść własnej rodziny”.

Jeżeli przyjąć tę interpretację, jesteśmy w domu. Poznajemy Alexandra Fergusona seniora – ochroniarza w sklepie, człowieka surowego, zamkniętego w sobie i mającego skłonność do jakże znanych w wydaniu syna ataków wściekłości (jeden z nich miał miejsce w chwili, gdy się okazało, że nastoletni Ferguson skłamał, by uniknąć wyjazdu na jakiś mecz). Człowieka dbającego o to, by dzieciak nie narobił głupstw i zapisującego go do młodzieżowych organizacji chrześcijańskich. W dostępnych mi źródłach nie natrafiłem na informacje, czy stosującego kary cielesne.

To właśnie w takim świecie Alex Ferguson zaczął biegać za piłką. Wkrótce dostrzegł go Douglas Smith, były żołnierz, trener i wychowawca z Drumpchapel Amateurs – podobnie jak ojciec przyszłego trenera MU, surowy, mówiący o schludności i dyscyplinie... Chłopak szybko przestał chodzić do szkoły i zaczął pracę w fabryce, równocześnie dojeżdżając zatłoczonymi autobusami na kolejne mecze. Jako niespełna 17-latek zadebiutował w dorosłym futbolu, został ugryziony podczas boiskowej szamotaniny, a w przerwie usłyszał od swojego trenera, że powinien się rywalowi zrewanżować. Wkrótce młodego napastnika trudno było pozbawić piłki, bo „wszędzie wpychał łokcie i ręce” – jego znakiem rozpoznawczym stały się tyleż gole, co czerwone kartki.

Nawet małżeństwo i ojcostwo nie nauczyły go panowania nad agresją – choć spowodowały, że zaczął myśleć o przyszłości, bo niemal natychmiast rozpoczął starania o zdobycie uprawnień trenerskich. Jako menedżer zawsze zachęcał młodych graczy do założenia rodziny.

SUSZARKA

Przez lata kariery nieustannie z kimś rywalizował. W czasach szkockich wręcz chorobliwie pielęgnował antagonizm z klubem, który wcześniej zwolnił go z pracy (St. Mirren), w Anglii toczył boje z Liverpoolem, który chciał „strącić z tej pieprzonej grzędy”, później ścierał się z „hałaśliwymi sąsiadami” z Manchesteru City, w pewnym momencie także z Arsenalem. Nieodłącznym elementem tej rywalizacji było odsyłanie na trybuny przez znieważanych sędziów, kary finansowe z Football Association, bojkotowanie mediów, które ośmieliły się poruszyć jakąś niewygodną kwestię.

Wbrew oficjalnym wypowiedziom, piłkarze nie lubili go aż tak bardzo. „Złość jest jego benzyną” – mówił Barclayowi grający u Fergusona w Szkocji i w Anglii Gordon Strachan. „On był przerażającym draniem” – dodawał jeden z jego podopiecznych z klubu, w którym zaczynał pracę trenerską. Strachan: „W takich sytuacjach chłopcy spuszczali głowy. Zawsze nosił te błyszczące czarne buty i rzeczywiście w końcu się pojawiły. Ruszały się. A w końcu się zatrzymały. Były wycelowane we mnie. Czułem, że chłopcy siedzący obok mnie trochę się odsuwali... Wjechał we mnie jak czołg, zmiażdżył mnie”. Wściekły na zawodników, potrafił wywracać kubki z herbatą, rzucać samowarem („prawie złamałem sobie rękę” – opowiadał potem) albo rozbijać o ścianę butelki z coca-colą. Jego „specjalnością” stała się tzw. suszarka: podchodził jak najbliżej piłkarzy, wrzeszcząc im w twarz z odległości centymetra.

W każdym innym fachu ktoś zachowujący się w ten sposób byłby oskarżony o przemoc fizyczną i psychiczną, i straciłby pracę. W świecie futbolu jednak, podobnie jak w wojsku albo jak w niejednym domu rodzinnym (jak w domu Fergusonów?), uważano to za metodę wychowawczą... „Ferguson zachowywał się tak, jakby agresywne traktowanie piłkarzy było po prostu kolejnym narzędziem pracy” – pisze biograf. „Jego furia – tłumaczy ściągający Szkota do MU prezes klubu Martin Edwards – pokazała typ standardów, jakie wyznacza. Samo zwycięstwo nie wystarczyło. Chciał grać w określonym stylu”.

Weźmy taką scenkę z meczu Aberdeen–Morton, w przerwie którego zbluzgał znakomicie grającego napastnika („zrobił mi rzeźnię, nazwał mnie chciwym, samolubnym i spytał: »Myślisz, że kim ty jesteś?«), żeby niemal natychmiast po tym zaprosić go na rodzinną kolację. „Tak cię rozbrajał: najpierw powalał na ziemię, a potem podnosił” – mówi McGhee, który skądinąd na innym etapie kariery... pobił się z Fergusonem. Metoda okazywała się skuteczna. Po tym, jak podczas jednej z awantur w szatni Ferguson rzucił w niego butem (wiele lat przed podobnym incydentem, w którym ucierpiał łuk brwiowy słynnego Davida Beckhama), Billy Stark postanowił coś mu udowodnić: „Już nigdy więcej, w całej mojej karierze, nie odwróciłem się tyłem do piłki. Gdyby wtedy po cichu mnie pouczył, mogłoby być inaczej. Ale brutalność przekazu wbiła mi to do głowy. Miałem wtedy jakieś 19 lat i pamiętałem tę lekcję przez następne 17”.

STUKNIĘTY

„Trudno powiedzieć, jakim człowiekiem jest Ferguson – dobrym czy złym”, pisze w pewnym momencie Patrick Barclay. Jest dyktatorem, czytamy w innym miejscu książki „Futbol, cholera jasna!”, ale zasady jego rządów wynikają z przekonań, nie z ego.

Były trener Derby Arthur Cox, który zaczytywał się w biografiach generałów, zauważa, że fakt, iż podwładni uważali ich za lekko stukniętych, zwykle działał na ich korzyść. Tak czy inaczej: sięgając po skrajne metody, Ferguson wyzwalał ze swoich piłkarzy drzemiące gdzieś głęboko możliwości. Inspirował. Motywował. Porywał. Był lojalny, jeśli popadli w pozaboiskowe kłopoty. I wynagradzał lojalność, jak w przypadku chodzącego o kulach Stuarta Kennedy’ego, którego wpisał do składu i posadził na ławce rezerwowych w finale Pucharu Zdobywców Pucharów z Realem Madryt. Z czasem nawet nieco złagodniał, nie stosując już „suszarek”. Być może dlatego, że kolejne pokolenia piłkarzy, znając jego reputację, same uczyły się chodzić jak w zegarku.

Paradoksów jest więcej. Alex Ferguson obsmarował współpracowników w autobiografii. Toczył spory sądowe ze współwłaścicielem MU. Był oskarżany o nieprzejrzystość polityki transferowej i konflikt interesów (w niektórych transakcjach pośredniczył jego syn). Michael Crick, kolejny z biografów, nazywa go socjalistą pragmatycznym, który martwi się głównie o to, by jego drużyna wygrywała. „Dorastałem w wierze, że Partia Pracy była partią człowieka pracy i wciąż w to wierzę” – wyznawał Ferguson w 2009 r., co nie przeszkadzało mu dogadywać się z kolejnymi brutalnie kapitalistycznymi właścicielami MU, w tym z ostatnimi – rodziną Glazerów, która aby spłacić kupno klubu, zaczęła się w nim... zadłużać, a drastyczny wzrost cen biletów podczas jej rządów skłonił najwierniejszych kibiców do powołania nowego klubu, FC United of Manchester.

Poza tym światem okazywał się jednak człowiekiem niezwykle wielkodusznym. Wielokrotnie odwiedzał w szpitalu prostego sprzedawcę samochodów, z którym zaprzyjaźnił się przy jakiejś okazji. W 2009 r., gdy MU szykował się do ważnego meczu w Lidze Mistrzów, nieoczekiwanie przyjechał z pomocą do rodziny zmarłego kolegi z Dunfermline. Sędzia, z którym awanturował się przez lata, mówi, że spotkał go kiedyś na turnieju szkolnych drużyn, gdzie Ferguson zamiast wygłosić krótką przemowę i zniknąć, siedział do samego końca, gawędząc z każdym, kto zechciał podejść. „Zawsze, kiedy miałem z nim do czynienia z dala od boiska, robił na mnie znakomite wrażenie. Porównałbym go do osoby, której łagodny, rozsądny charakter dramatycznie się zmienia, gdy tylko usiądzie za kierownicą” – mówił ­David Elleray.

CENA

Tytułów i pucharów ma, jak się rzekło, co niemiara. Jest człowiekiem zamożnym. Pytany o sekret swojej długowieczności mówi o sile psychicznej, wspartej entuzjazmem i determinacją. O dobrym zdrowiu. Umiejętności delegowania zadań. Zdolności resetowania się i poświęcania uwagi rzeczom przyjemniejszym od futbolu, np. wyścigom konnym (kupił pierwszego konia, gdy stwierdził, że potrzebuje czegoś, co pozwoli mu przestać myśleć o piłce) czy winu, którym zwykł częstować szkoleniowców rywali.

Spełniony życiorys? Pytanie, za jaką cenę. Ślub z Cathy wziął w sobotę rano, popołudniu grał w piłkę, następnego dnia wyjechał na zgrupowanie przed ważnym meczem. Wiadomość o śmierci ojca zastała go – według jednego ze świadków – po meczu Aberdeen–St.Mirren, gdy wściekły dobijał się do szatni sędziów; po pogrzebie, w drodze na kolejny mecz, zjechał na chwilę na pobocze, żeby się wypłakać. Był świadkiem śmierci (w trakcie meczu) trenera reprezentacji Szkocji, Jocka Steina, któremu pomagał w pracy. Kilka tygodni po przeprowadzce do Anglii przeżywał odejście matki – w samotności, a raczej otoczony kilkunastotysięczną widownią Plough Lane, gdzie oglądał porażkę fatalnie grającego wówczas MU z Wimbledonem. Potrzebę codziennych rozmów z emerytowanym legendarnym trenerem „Czerwonych Diabłów” Mattem Busbym uzasadniał następująco: „Ludzie nie rozumieją jednej rzeczy, jeśli chodzi o trenerów piłkarskich, że są momenty, kiedy jesteśmy bardzo samotni, a bardzo nie chcemy być”.

Emerytury wyraźnie się obawiał. W maju 2008 r., po kolejnym triumfie w Lidze Mistrzów, opowiedział dziennikarzom o ojcu, który pierwsze bóle w piersiach poczuł tydzień po tym, jak przestał chodzić do pracy. „Mamy zbyt wiele przykładów ludzi, którzy przechodzą na emeryturę i chwilę później ich prochy lądują w urnie, ponieważ stracili tę rzecz utrzymującą ich przy życiu”. Nic dziwnego, że choć pierwszy raz zaczął o tym mówić 12 lat temu, jeszcze przed paroma dniami wydawało się, że nie odejdzie nigdy. Raz decyzję podjęła Cathy: kiedy mówiący już głośno o emeryturze Ferguson przysnął w fotelu podczas któregoś Sylwestra, kopnęła go w nogę, po czym oznajmiła, że ma pracować dalej. Podobno powiedział „stop” pół roku temu, po śmierci szwagierki.

Tak, spełniony życiorys. Życiorys, którego żaden współczesny trener już nie powtórzy także dlatego, że dziś szkoleniowcy rozliczani są z wyników niemal natychmiast. Zanim stał się najbardziej utytułowanym trenerem w historii piłki, miał w MU fatalne trzy i pół roku. W sezonie 1989/90, mimo kilku głośnych transferów, klub zajmował 15 miejsce w tabeli, kibice domagali się dymisji Fergusona – 7 stycznia 1990 r., podczas meczu pucharowego z Nottingham Forest, który ostatecznie udało się wygrać, był ponoć o 45 minut od zwolnienia z pracy.

Urodzony w Szkocji Thomas Carlyle definiował ponoć geniusz jako nieskończoną zdolność podejmowania bolesnego trudu. Ferguson niewątpliwie go podejmował. W imię ojca zdobył wszystko, co można było zdobyć w klubowej piłce. Ostatnie mistrzostwo Anglii świętował na Old Trafford otoczony jedenastoma wnukami, ale żegnając się z piłkarzami i fanami, jeszcze raz mówił językiem powinności i zobowiązań. „Wiecie, jacy dobrzy jesteście, wiecie, jaki strój nosicie, wiecie, co to oznacza dla wszystkich tutaj. Nie zawiedźcie naszych oczekiwań” – mówił do drużyny, którą nauczył wygrywać na swój obraz i podobieństwo. Kibicom przypomniał o konieczności wspierania nowego trenera. Myślę, że świetnie zdawał sobie sprawę, że w jego przypadku wspieranie oznacza jeszcze jeden bolesny trud: usunięcie się w cień. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2013