Czekając na... cokolwiek

Tragedia smoleńska i następujące po niej wydarzenia otwarły nowe fronty na wojnie PO i PiS, wydłużając ją poza horyzont wyborów prezydenckich. Tym samym oddala się perspektywa powrotu lewicy na środek sceny politycznej.

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Chcący dziś głosować na lewicę musi przeżywać nie lada katusze. Kandydatura Grzegorza Napieralskiego na prezydenta została skrytykowana przez lewicowych polityków z dłuższym stażem i większym autorytetem. Tomasz Nałęcz się wycofał. Ci, których główną obawą jest powrót IV RP, rozważają, czy nie lepiej głosować na Bronisława Komorowskiego i dać odpór "kaczyzmowi" już w pierwszej turze. Ci bardziej wnikliwi wiedzą, że to m.in. Napieralski odpowiedzialny jest za to, co dziś pokazuje telewizja publiczna. Jakby tego było mało, do wyborców plasujących się bliżej centrum oko puszcza Andrzej Olechowski.

Lewica pogrąża się w kryzysie prawie od dekady. Jeszcze w 2000 r. Aleksander Kwaśniewski zdeklasował rywali w wyborach prezydenckich, jeszcze w 2001 r. Leszek Miller poprowadził SLD do spektakularnego zwycięstwa, po którym wróżono mu co najmniej dwie kadencje rządów. W 2002 r., po "aferze Rywina", przyszło jednak załamanie. Popierane przez Sojusz rządy dotrwały do końca kadencji jedynie dlatego, że Sejm nie chciał się rozwiązać. Po drodze mieliśmy rozłamy - Marek Borowski założył Socjaldemokrację Polską, Leszek Miller to zakładał jakąś partię, której nazwy nikt już nie pamięta, to kumał się z Samoobroną. Mało kto ze zwykłych obywateli jest w stanie powiedzieć, który z liderów w jakiej jest partii. Nie? No to proszę spróbować: Tomasz Nałęcz, Włodzimierz Cimoszewicz albo Władysław Frasyniuk.

Gdy głowa boli od przybytku

Szeroko rozumiana lewica ma kilka ośrodków. Tradycyjnie najsilniejszy jest SLD pod wodzą Napieralskiego. Ma reprezentację parlamentarną i sprawdzony aparat partyjny (cokolwiek by to słowo znaczyło), ale też obciążoną kartotekę (nie tyle przez PZPR, co przez wspomnienie rządu Millera) i jest krytykowany za niedojrzałe kierownictwo. Do tego od jakiegoś czasu funduje nam operę mydlaną, której głównym wątkiem są skomplikowane relacje Napieralskiego i Wojciecha Olejniczaka. Socjaldemokracja Polska Borowskiego ma wyższość moralną, ale zdecydowanie słabsze struktury i marne wyniki w sondażach. Jest też Partia Demokratyczna, liberalno-lewicowi działacze Unii Wolności, których miejsce jest na lewicy, ale którzy - bodajże z przyczyn biograficznych - nie potrafią przekroczyć bariery członkostwa w jednej partii z dawnymi działaczami PZPR. Odrobinę zamieszania spowodowało Stronnictwo Demokratyczne, które pod wodzą Pawła Piskorskiego postanowiło udowodnić, że istnieje życie po życiu, ale poza przyciągnięciem trzech posłów z Demokratycznego Koła Poselskiego nie osiągnęło większych sukcesów.

Trochę "w", trochę "obok" partii funkcjonują Aleksander Kwaśniewski, Włodzimierz Cimoszewicz (w 2007 r. wszedł do Senatu jako kandydat niezależny) czy posiadający rodowód solidarnościowy Władysław Frasyniuk, który pół roku temu odszedł od Demokratów. Ich osobista popularność bywa wysoka, media ich lubią. Nie chcą oni jednak zaangażować się w działalność partyjną (bo np. Kwaśniewski z Cimoszewiczem marzą o międzynarodowych posadach), choć z upodobaniem grają role recenzentów. A że partie lewicowe sukcesów nie odnoszą, recenzenci bardziej przypominają lożę szyderców.

Od kilku lat na lewicowym nieboskłonie jasno świeci "Krytyka Polityczna" Sławomira Sierakowskiego. Kwaśniewski nieraz wskazywał na to przebojowe intelektualnie i marketingowo środowisko jako na nadzieję lewicy. Problem w tym, że jakiekolwiek zaangażowanie w działalność stricte polityczną sprawi, iż "Krytyka..." straci wiarygodność. Sierakowski wie o tym i woli rozszerzać działalność wydawniczą i intelektualną, zawstydzając lewicowych tuzów np. wydaniem pism Jacka Kuronia.

Zresztą zafascynowani kreatywnością środowiska budującego "nowy wspaniały świat" i kupujący wydawnictwa "Krytyki..." równie dobrze mogą być sympatykami Donalda Tuska. Dlatego Sierakowski musi coś wymyślić, bo zamiast drugim Adamem Michnikiem, stanie się drugim Januszem Rolickim, byłym naczelnym "Trybuny", a dziś zgorzkniałym lewicowym moralizatorem.

Na wszystko to nakładają się różnice biograficzne, światopoglądowe, a nawet zwykłe ludzkie uczucia zawiści i zazdrości. Choć więc dziś lewicą jest właściwie wszystko, co nie jest prawicą i PO, to lewica jest słaba i słabość tę potwierdzą najbliższe wybory.

Zmarnowani chłopcy

Gdy kilka lat temu na rocznicę sierpnia 1980 r. nowi liderzy SLD Napieralski i Olejniczak opublikowali ogłoszenie z postulatami robotników ze Stoczni, pod którymi się podpisali, większość komentatorów widziała w tym hucpę i szarganie świętości. Ale ten gest mógł też być śmiałą prowokacją intelektualną. Mógł być, gdyby sami jego pomysłodawcy dali się sprowokować... Oznaczał on, że oto nowi politycy lewicy nie tylko nie są obciążeni komunistyczną przeszłością, ale jeszcze potrafią rzucić wyzwanie elitom dawnej Solidarności i rozliczyć je z niespełnionych obietnic. Mogli stanowić duet jak Kwaśniewski i Miller, jak Donald Tusk i Grzegorz Schetyna, jak Lech i Jarosław Kaczyńscy. W takim duecie jeden polityk jest towarem eksportowym - bardziej medialnym, czasem przystojniejszym, mogącym pozyskać niezdecydowanych, drugi żelazną ręką rządzi partią, organizuje sztaby wyborcze i pacyfikuje wewnętrzną opozycję. Sztuka polega na tym, że jeden bez drugiego nie może się obejść, ale też na tym, że obaj akceptują swoją rolę.

Tyle że Napieralski nie chciał być tylko kimś od partyjnej harówy, a w momencie, gdy doszło do wewnętrznej rywalizacji, przepadła szansa, by na bazie SLD odbudować wielką partię mogącą rzucić wyzwanie prawicy. Tym bardziej że to Olejniczak miał większe możliwości dogadania się z Borowskim czy z Demokratami, to nad Olejniczakiem mógł rozpiąć parasol Kwaśniewski, to z nim, nie z Napieralskim, widywano onegdaj Sierakowskiego.

Żubry zagubiły się w puszczy

Mleko się jednak rozlało, Napieralski jest formalnie najważniejszym politykiem lewicy i kandyduje na prezydenta. W momencie, gdy walczą ze sobą wizerunki Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego (bo oni sami chowają się, jak mogą), wydawałoby się, że może spokojnie, na boku wielkiej bitwy, ciułać poparcie dla lewicy. Ale nie może - przeszkadzają mu nie tyle inni kandydaci, co dawni przywódcy lewicy. Jedyny Leszek Miller stanął w jego obronie, nawołując pozostałych do poparcia albo milczenia.

Wśród starych żubrów podkopujących Napieralskiego prym wiedzie Włodzimierz Cimoszewicz. Niby zaszył się w swej puszczy, ale zdaje się, że lubi oglądać sondaże, które od kilku lat czynią go potencjalnie jedynym zagrożeniem dla liderów PO i PiS. Jest zresztą konsekwentny: gdy kandydatem SLD był jeszcze Jerzy Szmajdziński, Cimoszewicz publicznie mówił, że poprze raczej Tuska, jeśli ten wystartuje. Kwaśniewski poprze Napieralskiego, ale wcześniej dał do zrozumienia, że ważniejsze są dla niego zagraniczne wojaże. Wygląda na to, że lewicowa starszyzna plemienna straciła instynkt grupowej solidarności, a być może coś więcej - zdrowy rozsądek.

To samo można powiedzieć o Partii Demokratycznej, która powinna albo zgłosić akces do PO, albo nie grymasić na rodowód SLD i utworzyć z nią jedną partię. Przesłanką dla pierwszego rozwiązania jest poparcie udzielone przez Tadeusza Mazowieckiego Komorowskiemu - ten gest, jak i wcześniejsze dowody sympatii wobec Tuska, unieważniają dawne spory; przesłanką dla drugiego jest zbieżność światopoglądowa obu formacji. Ale Demokraci, wierni cesze, która pogrzebała Unię Wolności, wolą nie podejmować żadnej decyzji.

Królestwo za idee

Zarówno Platforma, jak i PiS napędzane są emocjami (najczęściej negatywnymi) - "antykaczyzm", "antymichnikowszczyzna". Lewica nie potrafi wyzwolić podobnych emocji. Nie zdobyła monopolu na "antykaczyzm", choć gdy w PO prym wiódł Jan Rokita, miała ku temu szansę. Z kolei walka z PO ustawia lewicę w jednym szeregu z PiS - tak postrzegana jest koalicja medialna. Nikt na lewicy nie ma chyba pomysłu, jak przerwać to błędne koło, a na pewno nie Napieralski, który koalicję z PiS nazywa ratowaniem mediów publicznych.

Co więc można wrzucić do pieca? Ideę, że nie zdaje egzaminu wolny rynek? Wolne żarty. Lewica musi się pogodzić z tym, że Polacy generalnie akceptują wolny rynek z całą jego brutalnością: nieważne, ile antykapitalistycznych tekstów napisze Jacek Żakowski i ile broszur o kryzysie gospodarczym wyda "Krytyka Polityczna". Biorąc pod uwagę powyższe i to, że do obrony praw pracowniczych lepiej od związków zawodowych (z których Solidarność i tak poprze bogoojczyźnianą prawicę) nadają się programy w stylu "TVN Uwaga", widać, że egalitaryzm niewiele lewicy pomoże.

Feminizm i walka o prawa mniejszości? Teraz, gdy po tragedii smoleńskiej wśród Polaków górę biorą odczucia katolicko-narodowe, lewica i jej wartości - do których sama chyba nie jest ostatecznie przekonana - znów lądują na marginesie dyskusji. Liberalizm światopoglądowy topi się w ogniu walki o takie wartości jak patriotyzm, prawda historyczna, prawo do pochówku na Wawelu, dawanie świadectwa równego z tym, jakie dali rozstrzelani w Katyniu oficerowie... Lewicy pozostaje liczyć, że w wariancie hiperoptymistycznym ten dyskurs wyczerpie się lub zostanie skompromitowany w kampanii prezydenckiej, w wariancie optymistycznym - przy najbliższych wyborach parlamentarnych. O wariancie pesymistycznym trudno mówić.

Jest też wariant realistyczny - pozycja Napieralskiego po przegranych wyborach słabnie, koledzy próbują go odspawać od zajętych foteli, zaczyna się nowe otwarcie, znów "wszystkie ręce na pokład". Aleksander Kwaśniewski mówi, że gotów jest wesprzeć, wskazuje jako potencjalnych partnerów Frasyniuka i "obiecujące" środowisko "Krytyki Politycznej", Włodzimierz Cimoszewicz pozwala się prosić, ale nie daje żadnej odpowiedzi, Leszek Miller udziela konstruktywnych rad, Tomasz Nałęcz uprawia publicystykę, Borowski mówi "tak i nie", do biura Demokratów dziennikarze zapomnieli telefonu...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2010