Nie taran, lecz tratwa

Przez ostatnie miesiące polska lewica przypominała mrowisko, pełne sprzecznych ambicji i skłóconych interesów. Ale w cieniu gabinetów, tam gdzie przez całe tygodnie trwały bezpłodne narady ostatniej szansy, pisane są wreszcie jakieś scenariusze.

10.07.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Która to historyczna postać powiedziała niegdyś, że trzeba zmienić wszystko, żeby nie zmienić niczego? Z pewnością ta maksyma przyświeca twórcom ostatniej ofensywy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, nawet jeśli nie powtarzają jej codziennie przez sen.

Mamy do czynienia z ożywionym ruchem - władzę nad partią objęli trzydziestolatkowie z Wojciechem Olejniczakiem na czele i uwikłali się od razu w wojenkę z aparatczykami w wieku ich ojców. Józef Oleksy, Leszek Miller, Jerzy Jaskiernia, nie bardzo chciani, upokorzeni, rozważają wycofanie się z polityki. Coś pękło, coś się skończyło. A równocześnie wszystko ma trwać, tak jak było.

Wygrały tricki

Ma trwać nie tylko dlatego, że nad przemianą za kulisami czuwa wytrawne grono starych wyjadaczy: w partii Krzysztof Janik czy Jerzy Szmajdziński, a na dalszym planie Aleksander Kwaśniewski ze swoim Pałacem. Ma trwać przede wszystkim dlatego, że sukces tej operacji oznacza tak naprawdę porażkę trzech innych projektów.

Po pierwsze: zbudowania lewicy co prawda przez przedstawicieli SLD-owskiego aparatu, ale na podglebiu rachunku sumienia i odcinania się od grzechów SLD. Taki był pomysł Marka Borowskiego - Socjaldemokracja Polska - i aczkolwiek były marszałek Sejmu realizował go nieśmiało i niekonsekwentnie, to jednak próbował.

Po drugie: jest to porażka - z sondaży wynika, że jeszcze bardziej spektakularna - pomysłu na Partię Demokratyczną, czyli wspólne stworzenie nowego ugrupowania przez część elit solidarnościowych i postkomunistycznych. Liderami naprawy SLD są wyłącznie ludzie dawnej PZPR i ich wychowankowie, tacy jak Olejniczak. Po trzecie wreszcie, to porażka pomysłu na lewicę wyrazistą, ideologiczną, taką jaką zaproponowała Izabela Jaruga-Nowacka i jej kolorowi, hałaśliwi przyjaciele z Unii Lewicy. Te trzy projekty wydają się być dzisiaj bliskie klęski - dzięki jednemu nazwisku i jednej twarzy - Włodzimierza Cimoszewicza. Rewolucję programową zablokowała rewolucja wizerunkowa, ciąg zręcznych tricków PR-owskich. Grano wahaniem się kandydata, jego obrzydzeniem do polityki i wreszcie triumfalnym powrotem.

Nie oznacza to oczywiście, że z tamtych projektów nic nie ocaleje. Przy boku Cimoszewicza miejsca jest wiele: mogą się tam pojawić i pragmatycy z PD, i radykałowie z UL-a. Niektórzy już wyciągnęli wnioski i skorzystali z zaproszenia - np. senator Kazimierz Kutz, dotychczas związany raczej ze środowiskiem niedawnej Unii Wolności. Jest jeszcze tak naprawdę czas również na porozumienie z Borowskim. I choć co prawda lider SdPl nie wydaje się dziś na to psychicznie przygotowana, do porozumienia może dojść nawet tuż przed wyborami. Borowski może spróbować przepchnąć własną partię do parlamentu, a potem wycofać się w ostatniej chwili. W strachu przed reputacją zdrajcy lewicy.

Scenariusz ostatniej szansy

Przez ostatnie miesiące lewica przypominała mrowisko, pełne sprzecznych ambicji i skłóconych interesów. W dodatku sam SLD przytłoczony złą reputacją i aferowymi oskarżeniami zajmował się głównie sobą. Symbolem tego zapamiętania się w wewnętrznych grach była groteskowa wypowiedź poprzedniego, krótkotrwałego lidera Józefa Oleksego, który nie poddał pod głosowania Rady Krajowej pewnej uchwały, ponieważ... ją zgubił. Świat bawił się kolejnymi waśniami i wpadkami, zadziwiony, jak szybko ten zdyscyplinowany postkomunistyczny aparat stracił resztki samozachowawczego instynktu.

Dziś wydaje się go odzyskiwać. W cieniu gabinetów, tam gdzie przez długie miesiące trwały bezpłodne lewicowe narady “ostatniej szansy", pisane są wreszcie jakieś scenariusze. Za lewicą z Cimoszewiczem (który oferuje twarz na sztandarze) i Olejniczakiem (który może stać się budowniczym przełomu) stoi kilka poważnych atutów. I to nie tylko w starciu z Borowskim, Demokratami czy Jarugą-Nowacką. Także w starciu z całą polską rzeczywistością. Po socjaldemokracji budowanej przez dawnych działaczy PZPR nie powstanie raczej czarna dziura.

Co o tym zdecyduje? Przede wszystkim siła przyzwyczajenia wyborców. Socjolog prof. Mirosława Grabowska przedstawia kolejne polskie wybory jako nieustanne odnawianie się podziałów na postkomunę i “Solidarność". Dziś mamy do czynienia z największym zaburzeniem tej prawidłowości - z powodu głębokiej kompromitacji SLD - ale za chwilę wszystko może wrócić do normy. No, może raczej: zacząć wracać.

Ci którzy wyobrażają sobie, że klasyczną lewicę może w Polsce zastąpić Samoobrona, raczej się mylą - że o lewicy solidarnościowej w duchu Ryszarda Bugaja już nie wspomnę. Za duża jest siła pieniędzy i struktur środowisk postkomunistycznych. W dodatku Cimoszewicz i Olejniczak są uznawani za socjaldemokratów przez Europę - a w perspektywie dalszej niż jedne wybory nasze życie polityczne będzie się upodabniało do europejskiego. Będziemy mieli dwa bieguny polityki. I to raczej oni wygrają wyścig do bieguna lewego. Jest to tym bardziej paradoksalne, że nie trzeba specjalnie szperać, aby dostrzec wielkie mankamenty tego projektu - zwłaszcza w zderzeniu z konkretną rzeczywistością Anno Domini 2005. Cimoszewicz może grać człowieka znikąd, nieuwikłanego w obciążenia SLD, w bardzo ograniczonym stopniu. Olejniczak nieco okiełznał partyjnych baronów, ale przecież nie zmienił logiki działania swojej partii - zwłaszcza w terenie. Jolanta Kwaśniewska staje się głównym symbolem kampanii w momencie, kiedy pałac prezydencki stał się w umysłach wielu Polaków symbolem dziwnych powiązań biznesu i polityki. Zza pryncypialnej twarzy Cimoszewicza wychyla się co i rusz mniej pryncypialna twarz Włodzimierza Czarzastego - i aczkolwiek podejmowane są wysiłki, aby ją trochę schować, konkurenci z innych partii będą o niej przypominać raz za razem.

Potrzebne jest coś więcej

Nową lewicę będą tworzyć ludzie bez wyraźnej wizji i wyraźnych poglądów. Takim człowiekiem jest Wojciech Olejniczak, przedzierzgnięty z rzeczowego młodzieńczego ministra w lidera bez charyzmy. Coraz sprawniejszy, szybko uczący się przemawiania - jak niegdyś Leszek Miller. Ale nauczony jeszcze w studenckim samorządzie, że wyraziste przekonania raczej przeszkadzają, niż pomagają. Z tego, co słychać zza fasady SLD-owskiego kierownictwa wynika, że Olejniczak wyobraża sobie polityczną kampanię jako ciąg menedżerskich posunięć. Poniekąd słusznie, ale czy to wystarczy we współczesnej Polsce, gdzie niepokój spowodowany kryzysem funkcjonowania państwa widoczny jest gołym okiem?

Co ciekawe, wyraźnych przekonań nie demonstruje także i Cimoszewicz. Na początku lat 90. uważany był za twardego, bezkompromisowego lewicowca, ale dziś nie za bardzo można się dowiedzieć, co myśli w poszczególnych kwestiach (widać to nawet na tle jego lewicowych rywali, takich jak Borowski). Chęć powstrzymania wyrazistej prawicy spod znaku braci Kaczyńskich i Romana Giertycha to niezły materiał na reklamowe spoty, ale zarazem grubo za mało. Olejniczak i Cimoszewicz gwarantują nam lewicę bez populistycznych szaleństw gospodarczych, bez wojny z Kościołem (mimo obecności wojowniczej Joanny Senyszyn w kierownictwie SLD). Lewicę bez tego wszystkiego, co zapowiadał walczący z Olejniczakiem o prymat w Sojuszu Marek Dyduch. Ale też bez odpowiedzi na pytanie: czym ma być ta formacja w XXI wieku.

O tym zaś, że w polityce potrzebne jest coś więcej niż pragmatyczne, gotowe do działania struktury, przekonuje skądinąd słabość Stowarzyszenia Ordynacka. Wciąż zapowiadano jego triumfalne wkroczenie na scenę. Ale ono jednak nigdy nie nastąpiło. Przeciwnie, liderzy Ordynackiej wydają się być dziś znacznie bardziej zmarginalizowani i niepewni politycznej przyszłości niż dwa lata temu. Pomimo swojego udziału w kampanii “przebłagiwania" Cimoszewicza.

To wszystko może być źródłem rozmaitych ograniczeń i kłopotów tego projektu - już w najbliższej kampanii, ale także potem. Na ile zauważą to wyborcy? Za wcześnie oceniać. Warto jednak pamiętać, że nowa lewica, którą po wyborach zechcą na pewno tworzyć, wychodząc poza tradycyjne SLD-owskie opłotki, Olejniczak, Cimoszewicz, a być może także Kwaśniewski, nie jest już w założeniu taranem mającym zmieniać polską rzeczywistość. Raczej tratwą służącą przetrwaniu i obronie interesów poszczególnych środowisk. Tak budowano polską lewicę od początku lat 90. i nie widać jak na razie przekonujących sygnałów, aby miało się to zmienić.

Piotr Zaremba jest publicystą tygodnika “Newsweek".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2005