Czas mitów i kłamstw

Niemieckie miasta i wsie paskudzą dziś partyjne plakaty. Od landu do landu, między Renem a Odrą, politycy obiecują wyborcom gruszki na wierzbie. Niemcy potrzebują zmian - utrzymuje CDU. Sprawiedliwa globalizacja - podkreślają Zieloni. Wzrost dzięki niskim podatkom - obiecuje FDP. Więcej sprawiedliwości społecznej - chce SPD. Płaca minimalna dla wszystkich - przekonuje nowa partia lewicowa. W Niemczech króluje kampania wyborcza.

11.09.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Kilka tygodni upłynęło od czasu, gdy partie zapowiadały uczciwą walkę wyborczą, pełną jasności i prawdy. Jednak z tego chwalebnego zamysłu nie zostało nic. Od kiedy CDU ogłosiła w swoim programie, że jeśli wygra wybory, podniesie podatek VAT o 2 proc., jej wyniki w sondażach nieprzerwanie spadają. Partyjna “góra" doszła do wniosku, że otwartość się nie opłaca, i znów agituje w sposób niekonkretny. Inne partie nie zachowują się inaczej: pozostają raczej przy gromkich hasłach niż przy niewygodnych oświadczeniach. Ten, kto chce wygrać wybory, ukrywa głęboko prawdę, zamyka ją w dobrze strzeżonym skarbcu partyjnej centrali. Dlatego nie może dziwić, że Niemcy nie mają zaufania do swoich polityków. Sondaż Gallupa przyniósł wyrok: 76 proc. społeczeństwa niemieckiego uważa reprezentantów narodu za nieuczciwych. Angela Merkel może bez przerwy powtarzać, że jest za polityką bez kłamstw, że potrafi rozwiązać problemy, o które rozbił się Gerhard Schröder, lecz trzy czwarte wyborców i tak jej nie ufa. Politycy osądzani są sceptycznie.

Niemi i głusi

Minęło już dobrze ponad 60 lat, od kiedy populistyczne frazy i ludowe mity zbrodniczego demagoga z Austrii omal nie doprowadziły nieprzebranych tłumów Niemców do katastrofy. Czy możliwa jest powtórka? Dziesiątki lat rozwoju demokratycznego udowodniły, że politycy z programami populistycznymi mają we współczesnych Niemczech małe szanse na zwycięstwo. Jean-Marie Le Pen nie odniósłby w Niemczech sukcesu, podobnie jak Andrzej Lepper. Sukces nowej Partii Lewicowej, która w bieżącej walce wyborczej robi furorę i osiąga wysokie wyniki w sondażach, niekoniecznie stoi z tym w sprzeczności. Jej obecny sukces jest przede wszystkim fenomenem wschodnioniemieckim. W ten sposób wyraża się wschodnioniemiecki protest. W Niemczech Zachodnich, na terenach dawnej Republiki Federalnej, nowa lewica pewnie nie wskoczyłaby do parlamentu.

Ogólny brak zaufania do klasy politycznej ma swoje przyczyny. W Bundestagu brakuje talentów retorycznych, które w pierwszych trzech dekadach Republiki mogły oczarować, które broniły ideałów i wizji - takich jak zespolenie z Zachodem, głoszone przez Konrada Adenauera, albo polityka wschodnia Willy’ego Brandta. Dziś są przy głosie pozbawieni natchnienia pragmatycy. Mówią trudno zrozumiałym żargonem, jakby można było pozyskać i oczarować wyborców takimi pojęciami jak “ryczałt na głowę" albo “dziura rentowa". Powagę polityków zbyt często “zachwaszcza" oszukańcza taktyka i tania polityka.

Jednak korzenie kryzysu społecznego tkwią głębiej. Wszechogarniającą niemiecką chorobą jest mit “modelu Niemiec": wiara w zamożne, stale rozwijające się ekonomicznie państwo socjalne. W rzeczywistości wszakże najbogatsza nacja Europy w niepowstrzymany, wydawać by się mogło, sposób traci wigor i to już od wielu lat. W gospodarce narodowej rozpoczął się proces uwiądu, którego jak dotąd nie zdołały zatrzymać żadne reformy.

Fatalna jest przy tym zbiorowa, obronna odmowa przyjęcia diagnozy i terapii. Naród nie chce usłyszeć prawdy. Dopóki wszystko jest w porządku z własnymi interesami, własnym portfelem, własną wygodą, pozostaje ślepy i głuchy na wyzwania przyszłości. Ze strony społeczeństwa obywatelskiego, podzielonego na różnorodne grupy interesów i zazdrosne lobbies, niemal nie wychodzą impulsy do zmiany. Intelektualiści - przewodnicy politycznego dyskursu jeszcze w poprzednim pokoleniu - umilkli. Uniwersytety kształcą przede wszystkim specjalistów, jednak takich, którzy patrzyliby dalej i szerzej, spotyka się rzadko. A w telewizji publicznej, niegdyś miejscu edukacji politycznej, polityka i społeczeństwo zostały zredukowane do talk-show.

Slalomem ze złotej góry

Niemiecka historia powojenna w którymś momencie straciła swój pozytywny kierunek. Po bajkowym wzroście gospodarczym nastąpił spadek, początkowo niemal niezauważony nie tylko przez przeciętnych obywateli, ale również przez przywódców społeczeństwa. Dzieje wzrostu Republiki Federalnej dzielą się na trzy mocno zróżnicowane fazy. Pierwszą jest głośny okres od 1950 do 1970 roku, epoka, która rozpoczęła się cudem gospodarczym i która odznaczała się ogólną wygodą, pełnym zatrudnieniem, rosnącym dobrobytem i pewnym systemem socjalnym. Wiara w mit “niemieckiego modelu" była tak silna, że wielu niemal nie zauważyło, jak kraj cudu gospodarczego wszedł w następną fazę, która trwała od roku 1970 do zjednoczenia w 1990. To były lata rozczarowania: narodowy motor gospodarczy zaczynał się zacinać, roczna stopa wzrostu spadła z przynajmniej 8 proc. w latach 50. do chudych 2 proc.

W fazie trzeciej, kiedy kraj poprzez zjednoczenie z byłą NRD powiększył się o 110 tys. kilometrów kwadratowych i 16 milionów ludzi, tempo spadku przyspieszyło. Od początku lat 90. wszystkie wskaźniki wzrostu okupione są nowymi miliardowymi długami, a kredyty przerosły realny przyrost produktu narodowego brutto. W ciągu ostatniego piętnastolecia dług państwowy podwoił się do 1400 miliardów euro. Wzrosło bezrobocie i w styczniu 2005 po raz pierwszy przekroczyło granicę 5 milionów. Niemcy nie produkują już dobrobytu, oni go przejadają. Żyją ponad stan.

O wiele za wolno i nie z własnej woli żegnają się z ukochanym mitem państwa socjalnego, to znaczy z wiarą, że państwo może rozwiązać wszystkie problemy. Politycy są współwinni tego procesu. Helmut Kohl na początku lat 90. obiecywał Niemcom wschodnim “złote góry". Gerhard Schröder podczas swojej pierwszej kadencji chciał zredukować bezrobocie o połowę. Nie nastąpiło ani jedno, ani drugie. “Obiecane, złamane" - tak nazywa się dziecięca wyliczanka, która ma dziś zastosowanie w przypadku większości polityków.

Ostatnie lata pod kanclerzem Kohlem wyznaczyła stagnacja. Kanclerz Schröder o wiele za późno zrozumiał, że powinien działać. Po raz pierwszy w marcu 2003, prawie pięć lat po tym, jak został szefem rządu, mówił o “niezmierzonych oznakach kryzysu". Przebudowa państwa socjalnego i jego odnowa stały się koniecznością. “Odwaga do zmian" - tak zatytułował swoje przemówienie, w którym przedstawiał tzw. “Agendę 2010", katalog wezwań do umiaru i propozycji oszczędności. Minął czas dobrodziejstw, zaczął się czas wymagań.

Marchewka, marchewka i jeszcze raz marchewka...

Co pozostało z wielkiego dzieła reform, “najdalej idącej przebudowy niemieckiego państwa socjalnego w historii Republiki Federalnej"? Cały szereg nowych mitów, które teraz, w kampanii wyborczej, przemieniają się w bezczelne kłamstwa.

1. Kłamstwa dotyczące rent i emerytur. “Emerytury są pewne, emerytury pozostaną stabilne" - twierdzi się w kampanii wyborczej. Ze względu na wyborców świadomie przemilcza się w tym twierdzeniu prawdę. Stabilne renty są w Niemczech równie wątpliwe jak słoneczna pogoda nad niemieckim Bałtykiem. Tej jesieni system ubezpieczeń społecznych musi pożyczyć od państwa ok. 500 milionów euro, żeby w ogóle móc wywiązać się ze swoich zobowiązań. Powody widać jak na dłoni, ale niemal nie dyskutuje się o nich publicznie. Ze względu na rosnące, wysokie bezrobocie co miesiąc przepadają tysiące obowiązkowych wpłat na ubezpieczenia odprowadzanych przez przedsiębiorstwa. Poza tym uporczywie przemilcza się fakt, że od czasu niemieckiego zjednoczenia miliony wschodnioniemieckich rencistów i emerytów opłacane są przez zachodnioniemiecki system ubezpieczeń, choć nie wpłacili oni do tej kasy ani feniga.

2. Kłamstwa dotyczące systemu zdrowia. Przed ok. dwoma laty czerwono-zielony rząd wprowadził z poparciem CDU/CSU tzw. “wielką" reformę systemu ochrony zdrowia. Obiecując obniżenie składek ubezpieczeniowych, obarczono obywatela dodatkowymi kosztami za wizyty lekarskie i lekarstwa. Jednak od tego czasu składki ubezpieczeniowe bynajmniej nie zostały obniżone. Przeciwnie: na początku sierpnia kasy chorych zagroziły podniesieniem składek ze względu na rzekomo rosnące koszta. Żaden chyba kraj nie wydaje tylu pieniędzy na ochronę zdrowia swoich obywateli co Niemcy. Jednak w kampanii wyborczej milczy się o dysproporcji między nakładem a zyskiem.

3. Kłamstwa dotyczące miejsc pracy. Do programu reform “Agenda 2010" czerwono-zielonej koalicji należała reorganizacja rynku pracy, tzw. “reforma Hartza". W krótkim czasie miała doprowadzić do stworzenia tysięcy nowych miejsc pracy. Niezależnie od tego, że jej patron i wynalazca, przyjaciel kanclerza i menedżer Volkswagena, ze względu na aferę korupcyjną musiał zrezygnować ze stanowiska, bezrobocie dalej rośnie, a ci, którzy otrzymują zasiłek, muszą pogodzić się ze zmniejszeniem przyznawanych im sum.

Oprócz kłamstw obecnych w czasie kampanii wyborczej, Niemcy stracili także dobrą opinię w wielu dziedzinach. Chodziłoby tu przede wszystkim o mit wartości niemieckiej pracy. Znak jakości “Made in Germany" cieszył się dawniej w świecie znakomitą opinią. Dziś dochodzi do tego, że reszta świata raczej dobrotliwie śmieje się z niemieckich innowacji, niż je podziwia. Najnowszy przykład nosi nazwę “Toll Collect". To symbol niemieckiego kompleksu polityczno-przemysłowego, a może także wszystkich innych niemieckich kompleksów. Pod pojęciem “Toll Collect" kryje się nowoczesny, elektroniczny system kontrolowania autostrad, służący do pobierania i naliczania opłat drogowych od ciężarówek. Ten wysoko skomplikowany system nie funkcjonował. Trzeba było jednego roku i wielu milionów euro z pieniędzy podatników, zanim przerobiony, ale ciągle jeszcze zawodny system można było wprowadzić do użytku. Skromny system pośredni, który od dawna działał u sąsiadów, np. w Austrii, nie odpowiadał Niemcom. Dlatego podczas gdy sąsiedzi od dawna pobierali należne opłaty, Niemcy zobaczyli dno kasy państwowej.

Powtarza się często, że Niemcy to przodujący eksporter. To prawda: żaden inny kraj europejski nie wysyła tylu produktów w świat co Niemcy. W dużej części są to wysokowartościowe produkty przemysłu samochodowego i maszynowego. Ale stopniowo i to zdegradowało się do mitu, ponieważ coraz większa część eksportu jest najpierw importowana. Udział importu w niemieckich towarach eksportowych wzrósł w ostatnich latach do prawie 40 proc. Ponieważ koszty pracy są w Niemczech zbyt wysokie, coraz więcej firm importuje części dodatkowe z Polski, Czech czy Słowacji. Mówi się o “ekonomii bazaru". Marka “Made in Germany" coraz bardziej staje się fałszywą etykietą.

Poleniuchujmy

Niemcy, naród oświecony, wykształcony i kulturalny - także i ten wyznacznik wartości przekształca się w mit. Słynne badania PISA (Programme for International Student Assessment) dowodzą, że jeśli chodzi o poziom wykształcenia, Niemcy, w porównaniu z innymi narodami europejskimi, przesuwają się na dalsze miejsca. Nie sposób nie zauważyć alarmujących głosów płynących z uniwersytetów. Niemieckie szkoły wyższe ubolewają nad odpływem świeżej krwi, który im zagraża. Młodzi naukowcy uciekają masowo do innych krajów, przede wszystkim do USA, przed biurokracją, marnymi warunkami pracy i niskimi zarobkami. Eksperci szacują, że 15-30 proc. młodych adeptów nauki wyjeżdża za granicę.

Na sam koniec przypomnieć trzeba dobry, stary “mit mistrza świata", który już w czasach wilhelmiańskich zbałamucił niemieckie dusze. Cesarz domagał się wtedy “miejsca na słońcu". Jakie były tego skutki, można przeczytać w podręcznikach historii. Niemcy nazistowskie chciały nie mniej, tylko władzy nad światem. To, co w ciągu dwunastu lat zostało zniszczone, obciąża kraj na różne sposoby do dzisiaj. Niemcy wyciągnęli właściwe wnioski z katastrofy, której sami byli winni.

Dlatego dzisiaj należałoby może raczej mówić o “micie globalnego gracza" (Global Player Mythos). Przykładem może być Daimler Benz. Cień padł na błyszczący okręt flagowy niemieckiej gospodarki. Jürgen Schrempp, szef szwabskiego koncernu samochodowego, chciał uczynić zeń pierwszego prawdziwego niemieckiego “gracza globalnego". Najpierw wykupił zmęczonego amerykańskiego producenta samochodowego Chryslera, potem wsiadł do japońskiej firmy Mitsubishi, wreszcie wystartował z produkcją zbyt drogiego małego samochodu Smart. Żadne z trzech przedsięwzięć nie przyniosło oczekiwanego efektu. Wmanewrowały natomiast cieszącego się dobrym zdrowiem producenta Mercedesa w straty. Teraz Schrempp musiał odejść - a akcje Daimlera na międzynarodowych giełdach idą w górę.

Czy Niemcy są zatem krajem opanowanym przez współczesne mity? A może społeczeństwo niemieckie zapadło wręcz na mitomanię, na chorobę zakłamania? Z pewnością nie! Jednak pomysłowi niegdyś Niemcy rozleniwili się. Trudniej niż innym jest im przystosować się do warunków epoki postkomunistycznej. W dziesięcioleciach podziału obydwa niemieckie społeczeństwa działały jak naczynia połączone. W danym systemie urządzały się wygodnie. Socjalna gospodarka rynkowa obiecywała Niemcom zachodnim wieczny dobrobyt. Niemcy wschodni w niewoli zadowalali się rzekomym bezpieczeństwem realnego socjalizmu. O tym, że obydwa systemy nie funkcjonują, zjednoczeni na nowo Niemcy przekonują się z trudem - i z piętnastoletnim opóźnieniem.

Przeł. AS

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2005

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho igielne - przewodnik (37/2005)