Naprzód, z powrotem do przeszłości!

Herezje polityczne mają najwyraźniej długi żywot. Wydawało się, że programy z XIX wieku, takie jak Manifest komunistyczny Karola Marksa, definitywnie zginęły na śmietniku historii. A jednak widmo znowu krąży - nie, bynajmniej nie po Europie - tym razem jedynie po Niemczech. Nie nosi też już miana komunizmu, to byłoby zbyt ryzykowne po 70 latach czerwonej tyranii.

04.09.2005

Czyta się kilka minut

Gregor Gysi /
Gregor Gysi /

Ale idea socjalistycznego społeczeństwa błąka się znowu po głowach przedstawicieli nowej niemieckiej lewicy. Od kiedy w Niemczech mówi się o przyśpieszonych, ustalonych na 18 września wyborach, wschodnioniemiecka PDS (Partia Demokratycznego Socjalizmu i następczyni komunistycznej SED), zachodnioniemieccy socjaldemokraci i związkowcy uformowali nowy lewicowy sojusz.

Silna na wschodzie kraju PDS i powstała niedawno na Zachodzie, kierująca się na lewo od SPD WASG (Alternatywa Wyborcza - Praca i Sprawiedliwość Społeczna) połączyły się w jedną Partię Lewicową (Die Linkspartei). Ten konglomerat niezadowolonych byłby w stanie od razu nie tylko osiągnąć pięcioprocentowy próg, uprawniający do wejścia do parlamentu, ale nawet - być może - stać się trzecią siłą polityczną w Niemczech.

"Talent do złego nastroju"

Partia Lewicowa osiąga w sondażach 10-12 proc. głosów, więcej zatem, niż uzyskają przypuszczalnie Zieloni lub FDP. Trudno jest stwierdzić, ilu spośród popierających ją wyborców stanowią socjaliści z przekonania, a ilu będzie głosować na nową lewicę jedynie w proteście przeciw partiom rządzącym.

Liderami nowego sojuszu będą dwie podstarzałe gwiazdy sceny politycznej ze zdumiewającą siłą przebicia ich retoryki: Oskar Lafontaine, były przewodniczący SPD i przez krótki czas minister finansów, oraz Gregor Gysi, pierwszy przewodniczący PDS i były deputowany Bundestagu. Obaj zyskali w Niemczech popularność dzięki populistycznym hasłom oraz elokwentnej wszechobecności w niezliczonych telewizyjnych talk-shows. Jednak nie samemu tylko populizmowi Lafontaine i Gysi zawdzięczają swoje sukcesy. Partia Lewicowa jest przede wszystkim sojuszem antyreformatorskim. Polityczna geografia Niemiec z jej powodu kompletnie się zmieniła.

Kapitalizm okrył się złą sławą. Prawie 5 milionów bezrobotnych, obniżający się dochód realny, nie wyłączając nawet emerytur, zasadnicze zmiany w systemie socjalnym i obawa przed tanią konkurencją z zagranicy ożywiły u wielu potrzebę prawdziwie lewicowej polityki. Jak żadni inni politycy, antykapitaliści Lafontaine i Gysi zbijają kapitał na niezadowoleniu. Według badań Uniwersytetu w Bielefeld ponad 90 proc. Niemców uważa, że “bogaci będą coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi".

Zauważalna niezdolność rządzących do odczuwalnego obniżenia bezrobocia, ustabilizowania systemu socjalnego i przeciwdziałania szerzącemu się w społeczeństwie strachowi przed przyszłością doprowadziła Niemcy najpierw do kryzysu gospodarczego, a potem także politycznego. Aktorzy walki przedwyborczej, od prawa do lewa, stają przed narodem pełnym niepewności, który sprawia wrażenie zniechęconego i zmęczonego. Prawdopodobnie niewiele jest na świecie społeczeństw dobrobytu, w których tak wielu ludzi uparcie pozostaje pesymistami.

A przecież Niemcy, licząc ogólnie, dysponują bajeczną sumą ponad czterech bilionów euro majątku prywatnego. To społeczeństwo “po tamtej stronie biedy", w którym przemilcza się bezprzykładny “kolektywny luksus", stwierdza oburzony filozof Peter Sloterdijk. Także poeta Hans Magnus Enzensberger okazuje niewiele zrozumienia dla narzekających Niemców: “Niemcy mają ogromny talent do złego nastroju".

Czynnik zazdrości

Zmiany są często odbierane jako groźba. W ostatnich reformach rynku pracy, systemu opieki zdrowotnej i świadczeń emerytalnych większość nie dostrzega modernizacji społeczeństwa, koniecznej, aby mogło istnieć w zglobalizowanym świecie. Uważa raczej, że to nieuprawnione i zbędne zmiany w ich stanie posiadania. Ponad 50 proc. wszystkich Niemców ocenia pakiet reform Schrödera jako niesprawiedliwy, więcej niż dwie trzecie bezwzględnie odrzuca dalsze cięcia w systemie socjalnym.

Do tego dochodzi czynnik zazdrości. Odkąd wiadomo, ile milionów rocznie otrzymują w przelewach na konta czołowi niemieccy menedżerowie, coraz częściej mówi się: “ci na górze, my na dole". A do tego wszystkiego - jak nigdy przedtem - grasuje w kraju korupcja. Największy europejski producent samochodów Volkswagen przekupuje swoich czołowych związkowców luksusowymi podróżami do dalekich krajów, przodujący w produkcji nowych technologii Infinion tkwi głęboko w aferze łapówkowej, Commerzbank, trzeci co do wielkości potentat bankowy, posądzany jest o niedozwolone interesy z rosyjskimi “pralniami brudnych pieniędzy".

To jest właśnie pożywka, na której mogą się rozwijać populiści w rodzaju Lafontaine’a i Gysiego. Ich credo polityczne brzmi prosto: “Z powrotem do dobrobytu lat 70.". Magiczną formułą jest redystrybucja, wrogiem - neoliberalizm. Zaczynają walkę wyborczą jako zwolennicy zwrotu wstecz, nie jako odnowiciele. Obiecują emeryturę zasadniczą i minimum płacowe oraz stuprocentową pewność pracy. Realizacja tego wszystkiego powinna nastąpić poprzez powrót do nauk brytyjskiego ekonoma Meynarda Keynesa, a więc przez mocniejsze sterowanie przez państwo gospodarką. Ich polityczne przesłanie da się streścić w jednej trywialnej formule: mniejszy czas pracy i wyższe dochody - bogaci muszą płacić.

Sojusz przegranych

Jednakże kwieciste obietnice nie pokrywają się z twardym ekonomicznym realizmem. Połączona lewica traci cały blask w konfrontacji z surową rzeczywistością. Przymierze PDS i WASG nie jest niczym więcej, jak tylko sojuszem byłych przegranych. Wszystkie porównania do nowych tworów lewicy z niemieckiej historii, od USPD (Niezależnych Socjaldemokratów) w latach 20. po Zielonych na początku lat 80. są tutaj nie na miejscu. Wówczas organizowali się zniecierpliwieni młodzi ludzie, którzy bali się o swoją przyszłość i chcieli coś zmienić. Dziś hasłem podstarzałych protestujących lewicowców jest: “Naprzód, z powrotem do przeszłości!".

Wybitni badacze partii politycznych i gospodarki wyrażają dziś jednym głosem pogląd, że dawne formy gospodarcze nie powinny być powtarzane, ponieważ w latach 70. były one socjaldemokratycznym reformizmem w państwie socjalnym i w ówczesnym, podzielonym na dwie części, dwubiegunowym świecie nie miały nic wspólnego z nowymi regułami współczesnej zglobalizowanej gospodarki.

Gysi i Lafontaine twierdzą natomiast, że nieprzywrócenie do życia skutecznego niegdyś modelu byłoby wręcz nierozsądne. “To właśnie ów keynesizm przyczynił się do sukcesu starej Republiki Niemieckiej i przyniósł ludziom dobrobyt. Jedynym celem neoliberalnej polityki jest natomiast bogatych wzbogacić jeszcze bardziej, a zredukować świadczenia dla chorych, rencistów i innych" - zawodzi słodkim głosem Gysi, co przynosi mu popularność zarówno wśród przeciętnych obywateli, jak również w kołach dyskusyjnych skrajnie lewicowych kręgów politycznych.

Notoryczni kontestatorzy

Lafontaine i Gysi, czołowe postacie nowej lewicy, mają ze sobą wiele wspólnego. Obaj są tuż po sześćdziesiątce i swoje polityczne kariery właściwie już zakończyli. Chętnie widzą siebie jako obrońców biednych, wolą jednakże styl życia bogaczy: Lafontaine żyje - z tłustej państwowej pensji i dobrze opłacanej umowy autorskiej z pismem “Bild" - w swojej wielkopańskiej willi w Saarbrücken; Gysi jest wspólnikiem prominentnej kancelarii adwokackiej działającej przy eleganckiej zachodnioberlińskiej Fasanenstrasse i kasuje pokaźne honoraria za liczne występy telewizyjne. Obaj uchodzą za notorycznych kontestatorów wszystkiego, za specjalistów od mówienia “nie", którzy za każdym razem, kiedy polityka rzeczywiście od nich czegoś oczekiwała, wycofywali się.

Lafontaine, po mniej niż roku urzędowania, ustąpił ze stanowiska ministra finansów w pierwszym rządzie Schrödera, Gysi już po paru miesiącach podziękował za stanowisko senatora gospodarczego Berlina. Gysi, a jeszcze bardziej Lafontaine, są wręcz zawodowo “anty": przeciw kapitalizmowi i globalizmowi, przeciw integracji europejskiej i wolnym rynkom - przede wszystkim zaś przeciw Ameryce.

Pomiędzy obydwiema wielkimi narodowymi partiami CDU/CSU i SPD istniał dotychczas konsensus co do tego, aby marginesy politycznego spektrum zintegrować w swoich własnych szeregach. CDU relatywnie dobrze poradziła sobie z będącymi politycznie niemalże bez znaczenia skrajnymi prawicowcami z NPD i DVU. Tymczasem SPD pod rządami Gerharda Schrödera doprowadziła do powstania na lewicy znacznej próżni, która, na pierwszy rzut oka nostalgiczna, wydaje się tęsknotą za narodowo-państwowym dobrobytem. Teraz partia Willy’ego Brandta zostanie za to ukarana: jej szanse wyborcze utrzymują się na poziomie 26 proc.

Wielka Koalicja

Przesunęły się strategie walki wyborczej. SPD musi teraz toczyć bój na dwóch frontach: przeciw “czarnej republice" i przeciw “lewackim demagogom", jak to obwieścił zmieniony rozdział ich niedawno przedstawionego “Manifestu wyborczego". Również czarno-żółty obóz chadeków i liberałów zrozumiał tymczasem, że nie wystarczy już brać na celownik czerwono-zielonych. Główne figury w tej walce wyborczej nie nazywają się już Angela Merkel i Gerhard Schröder, ale Angela Merkel, Gerhard Schröder i Oskar Lafontaine plus Gysi.

Jeżeli lewicowy sojusz pozostałby stabilny - a wszystko za tym jak dotąd przemawia - byłaby to zmiana w politycznej strukturze Republiki Federalnej Niemiec, do jakiej nie doszło od czasu pojawienia się Zielonych. Partia ekologiczna rozsadziła wówczas silnie scementowaną trójpartyjną konstelację w Bundestagu. Dwadzieścia dwa lata po pierwszym wejściu Zielonych do parlamentu zapowiada się zmiana na system pięciopartyjny. Dlatego też wielu już teraz wzywa do utworzenia Wielkiej Koalicji pomiędzy dwiema najsilniejszymi partiami - CDU i SPD. Prognozy brzmią naiwnie, aczkolwiek wcale nie nierealistycznie: trzy lewicowe partie w parlamencie - SPD, Zieloni i Partia Lewicowa - zagrażają zwycięstwu wyborczemu CDU z FDP, do niedawna oczywistemu. Zwłaszcza że Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna od tygodni traci poparcie wyborców [już po napisaniu tekstu notowania CDU znów zaczęły wzrastać - red.]. Wielka Koalicja mogłaby w dniu wyborów okazać się jedyną rozsądną polityczną konstelacją, jeśli nie chce się, żeby najbardziej zaludniony kraj UE nie przesunął się całkowicie w lewą stronę.

Wielka Koalicja być może dlatego jest popularna wśród uprawnionych do głosowania, że jak dotąd doszła do skutku tylko raz, przed prawie czterema dekadami. Bądź co bądź aż 42 proc. wyborców zażyczyło sobie wtedy, by przyszła koalicja rządząca składała się z chadeków i socjaldemokratów. To dużo więcej niż każda inna możliwa do pomyślenia konstelacja rządowa mogłaby osiągnąć.

W nastawionym na zgodę społeczeństwie, takim jak niemieckie, Wielka Koalicja gwarantuje rozważne, umiarkowane rządy. Jednak naprawdę byłaby ona błędną alternatywą dla kraju, który jest w największym kryzysie od czasu zakończenia wojny. Wielkie Koalicje oznaczają nieuchronnie permanentny kompromis, co w najgorszym wypadku może prowadzić do neutralizacji rozwoju politycznego i społecznego. Dla koniecznej od zaraz modernizacji systemu państwowego Niemiec nie byłoby to korzystne rozwiązanie.

Przełożył Bartek Dobroch

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005