Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Libretto "Wiernej nimfy" skomponowanej przez Vivaldiego na inaugurację werońskiej sceny Teatro Filarmonico w 1731 roku nie wyróżnia się oryginalnością. Jest wręcz typowe dla barokowego dramatu pastoralnego - nieco naiwne i dla współczesnego odbiorcy pretensjonalne, w wielu miejscach dramaturgicznie jałowe, z niepotrzebnie rozbudowaną galerią postaci wplątanych w wielopiętrową intrygę. Ale przecież w koncertowym przywołaniu dzieła w Krakowie nie o treść chodziło. Raczej o wielobarwną i efektowną muzykę włoskiego twórcy, ukazanie kompozycji, która w operowym dorobku artysty zajmuje miejsce wyjątkowe. I to w zjawiskowym - jak się okazało - wykonaniu.
Już pierwsze dźwięki "Sinfonii" - przez wzgląd na lukę w autografie zapożyczonej przez dyrygenta z powstałej dwa lata później opery "L’Olimpiade" - apetyt na sztukę najwyższej próby gwałtownie zaostrzyły. Piano na granicy słyszalności, spójne, choć pozornie kruche brzmienie zespołu, ekstremalne tempa, które ani na moment nie sprawiały muzykom Ensemble Matheus trudności, wyrafinowana gra emocjonalnych kulminacji i lirycznych chwil wytchnienia - miały stać się atutami konsekwentnie przedstawionej przez Spinosiego koncepcji dzieła. Owszem, w kilku dramaturgicznie węzłowych fragmentach korsykański kapelmistrz hamował orkiestrę, nie pozwalał zespołowi zwiększyć wolumenu brzmienia, poskramiał temperament muzyków, nie dając tym samym dostatecznie ekspresyjnego wsparcia solistom. Lecz wątpliwych interpretacyjnie miejsc było niewiele, więc położyły się ledwie zauważalnym cieniem na wyczarowanym przez Vivaldiego (i Spinosiego) arkadyjskim krajobrazie z nimfami, pasterzami i piratami na planie pierwszym.
W odróżnieniu od poprzednich wykonań barokowych arcydzieł w cyklu Opera Rara, tym razem dobór solistów był satysfakcjonujący pod każdym względem. Nastąpiło swoiste artystyczne równouprawnienie, wszak wyśmienitym śpiewaczkom, słusznie w Krakowie hołubionym: Robercie Invernizzi czy Marii Grazii Schiavo, w "Wiernej nimfie" towarzyszyli równie znakomici śpiewacy. Pysznie skonstruowana tenorowa aria "Deh s’egli ? vero", w której ojciec nimf Narete prosi pirata Oralta o wolność, w interpretacji Tilmana Lichdi zabrzmiała szlachetnie, z odrobiną dumy i spokoju, a jednocześnie z trudnym do opanowania wzruszeniem i głęboką troską. Łagodna i ciepła barwa koreańskiego kontratenora Davida DQ Lee w roli Osmina wielokrotnie wznosiła na wyżyny subtelnej dźwiękowej retoryki. Najmniej może zachwycał chilijski bas Christian Senn jako Oralto, chociaż w ariach walecznych, pełnych fanfarowych zwrotów prezentował się przekonująco i godnie.
A śpiewaczki? Najjaśniej świeciła gwiazda Marii Grazii Schiavo. Ale też i partii wewnętrznie rozdartego Morasta kompozytor sprezentował najwięcej burzliwych fraz, fajerwerkowych koloratur i zapierających dech w piersiach fioritur. Mnie jednak włoska diva uwiodła zniewalającą delikatnością w wyciszonej, intymnej i magicznej arii "Dite, oim?!" w akcie finalnym. Roberta Invernizzi w roli nieskazitelnej moralnie nimfy Licori raczyła z kolei cudownym cantabile, barwą miękką, pełną czułości i emocjonalnej głębi. Zrazu dość spięta, z głosem zbyt rozwibrowanym, wraz z kolejnymi recytatywami i ariami coraz piękniej śpiewała partię Elpiny amerykańska mezzosopranistka Jennifer Holloway. Wszyscy zaś wyjątkowo zgodnie, bez cienia solistycznych aspiracji, zabrzmieli w ustępach ansamblowych. Szczególnie dobrze wypadł fugowany tercet "S’egli ? ver, che la sua rota".
***
Nieprzypadkowo na prezentację dramma per musica "Wierna nimfa" obrano datę 4 marca. Kraków uczcił w ten sposób jubileusz włoskiego twórcy, który przyszedł na świat w 1678 roku. A już w maju kolejna porcja operowego Vivaldiego. Tym razem "Ottone in villa" w wykonaniu energicznej formacji Il Giardino Armonico.