Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wiele jest powodów, by czepiać się elementarza, jaki dzieciom z pierwszych klas podarowało państwo – krytykować np. sam pomysł zbawiania edukacji jedynie słuszną książką. Kiedy więc min. Kluzik-Rostkowska zdziwiła się, że hierarchowie zajęli się państwowym podręcznikiem, podczas gdy nie pochylali się nad niepaństwowymi, nie sposób się zgodzić: podobny zarzut można wszak postawić mediom, które zresztą część wątpliwości bp. Marka Mendyka – infantylne treści, językowe wpadki – podzielały.
Problem w tym, że obok zarzutów sensownych, w analizie hierarchy pojawiły się też nietrafione. Na zarzut, że bohaterowie elementarza dekorują choinkę, a nie dzielą się opłatkiem, można odpowiedzieć słowami samego biskupa (że katecheci powinni uzupełnić to, czego nie ma w elementarzu; na tym polega różnica między powszechną edukacją a lekcjami religii). Na uwagę, że w podręczniku niewłaściwie pokazano rolę ojca (m.in. zajmuje się domem) można odpowiedzieć: zmienia się świat, w tym chodzący po nim ojcowie.
Jak wyjaśnić fakt, że biskup dostrzegł w podręczniku hedonizm, konsumpcjonizm, ślimaka i smoka, a nie zauważył spędzającej ze sobą czas rodziny? Obawiam się, że tylko tym, iż chciał między wierszami powiedzieć coś o świecie zepsutym przez „genderyzm”. Wnikliwa lektura elementarza mogła w tym tylko przeszkodzić.