Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Za nami tymczasem kolejny – przepchnięty w zasadzie bez echa – etap remontu nadzorowanego przez minister Annę Zalewską. Podpisała ona w ubiegłym tygodniu rozporządzenie w sprawie mających obowiązywać od roku szkolnego 2019–2020 podstaw programowych dla czteroletniego liceum, pięcioletniego technikum i dwuletniej branżowej szkoły II stopnia.
Niemal wszystko w ministerialnych opowieściach o tej zmianie rozjeżdża się z rzeczywistością. „Szerokie konsultacje społeczne”? MEN wzięło pod uwagę w zasadzie tylko sugestie idące po linii PiS, czego nie zmienia jedyny bodaj wyjątek, czyli dodanie do listy lektur obowiązkowych fragmentów „Podróży z Herodotem” Ryszarda Kapuścińskiego. Podstawa programowa „wyznacza jedynie ramy kształcenia” i „w żaden sposób nie ogranicza nauczyciela”? Wprost przeciwnie: nowy dokument jest tak przeładowany, że nauczycielom – głównie polonistom – nie wystarczy czasu na realizowanie własnych, choćby czytelniczych pomysłów. „Położenie większego nacisku na kształcenie kompetencji kluczowych”? W opiniach nauczycieli o nowej podstawie aż roi się od diagnoz, że nie mieliśmy od lat dokumentu tak bardzo sprzyjającego nauce anachronicznej, bazującej na „wkuwaniu”.
W ciszy, bez gwałtownych protestów domyka się reforma będąca odzwierciedleniem całego pakietu zmian w Polsce. Usiłuje się zmienić szkołę w instytucję zideologizowaną, konformizującą, nieliczącą się z wizjami świata odbiegającymi od wizji reformatorów. ©℗