Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na przejęcie się faktem niepotrzebnej śmierci dwojga młodych policjantów - faktem, w którym wszystko od początku do końca budzić musi najgłębszy protest - nie było ani czasu, ani miejsca, ani sposobności...
Dziś, w chwili, gdy to piszę, do numeru mającego ukazać się w poniedziałek 11 grudnia, mija już tydzień od meldunku, że zaginęli. Razem z nieoznakowanym policyjnym wozem prawem kaduka wysłani w charakterze taksówki dla wysokiego dostojnika z MSW, który chciał się dostać do domu w Siedlcach. Podobno spóźnił się na pociąg... Potem dowiedzieliśmy się, że przed wyjazdem balował wraz z innymi dostojnikami z resortu i kiedy wsiadał do wozu, był po prostu spity. Dlaczego nie użył własnego samochodu służbowego - mało kto o to pytał. Tak samo jak o to, z kim balował (co objęte jest pono tajemnicą śledztwa). Wszystkie informacje na jego temat zmieniały się zresztą wielokrotnie, a on sam nie wystąpił przed żadnymi mediami. Dziś doszła wiadomość, że wprawdzie "podał się do dymisji", ale dalej pracuje w MSW, a jak to należy rozumieć - pozostawiono naszej intuicji, bo więcej nie wiemy nic. Poza tym jednym: że wóz policyjny w powrotnej drodze z Siedlec, nocą, wpadł do rozlewiska rzeki płynącej obok szosy i że oboje policjanci utonęli. Znaleziono ich dopiero czwartego dnia poszukiwań, tak jakby badanie wód przy drodze, którą jechali, nie potrafiło nikomu od razu przyjść do głowy. A cały komentarz dla opinii publicznej skupił się na piętnowaniu nieuprawnionego "kolesiostwa" w policji, nie tykając dostojników z MSW (główny bohater to przecież dyrektor jednego z najważniejszych w resorcie departamentów), ani tym bardziej ich szefa, który też nie stanął przed żadnym dziennikarzem, a w Sejmie tłumaczył się tylko z zarzutu dezinformacji o przebiegu wydarzeń (czemu oczywiście zaprzeczył).
Tak więc raz jeszcze potwierdza się reguła, według której odpowiedzialność władzy sprowadza się do możliwie najniższego, bezpośredniego szczebla (tutaj sankcja polegała na dymisji komendanta z dworca, który wóz z policjantami wysłał). Wyżej panuje cisza spokojnego sumienia. I zmowa milczenia, w której dziennikarze zdają się bez protestu brać udział. Co jest szczególnie smutne.