Cienka czerwona linia

Okoliczności uprowadzenia i śmierci ks. Jerzego Popiełuszki do dziś kryją wiele tajemnic. Dziennikarskie śledztwo odsłania niektóre z nich.

21.10.2008

Czyta się kilka minut

Ks. Jerzy Popiełuszko /fot. KNA-Bild /
Ks. Jerzy Popiełuszko /fot. KNA-Bild /

Najgłośniejszy polityczny mord w PRL wciąż pozostaje niewyjaśniony. Czterech funkcjonariuszy "kościelnego" Departamentu IV MSW otrzymało wprawdzie wysokie wyroki, ale ich mocodawców nie udało się odnaleźć. Pewną nadzieję dał początek lat 90. ubiegłego wieku, gdy o kierowanie uprowadzeniem i zabójstwem oskarżono jeszcze dwóch generałów: Władysława Ciastonia i Zenona Płatka. Jednak Ciastoń, w 1984 r. wiceminister, podsekretarz stanu i szef SB, został w 2002 r. uniewinniony. Proces Płatka, dyrektora Departamentu IV, jest zawieszony ze względu na stan zdrowia oskarżonego.

Dokumentując okoliczności porwania i śmierci kapelana Solidarności, natrafiliśmy na nieznane świadectwa i dokumenty. Niektóre dopełniają znaną wersję wydarzeń. Inne wydają się ją podważać.

Podsłuch na plebanii

W archiwum Prokuratury Okręgowej w Warszawie znajdują się akta śledztwa przeciwko generałom Ciastoniowi i Płatkowi. Natrafiamy w nich na interesujący (i szerzej nieznany) dokument związany z inwigilacją ks. Popiełuszki. Jest nim protokół przesłuchania jednego z pracowników III Sekcji Wydziału IV Departamentu Techniki MSW. Mężczyzna przyznaje, że razem z kolegą z "firmy" zakładał podsłuch na plebanii kościoła św. Stanisława Kostki, gdzie od maja 1980 r. mieszkał i pracował ks. Popiełuszko.

"Przed realizacją tego zadania - zeznaje pracownik Departamentu Techniki - w czasie którego ja jedynie otwierałem zamki, ok. połowy czerwca [1982 r.] razem z U. byliśmy w tym pomieszczeniu na tzw. rozpoznaniu. Pamiętam, że wtedy dysponowaliśmy »bazą« w mieszkaniu księdza, który miał mieszkanie na parterze, a z którym zapoznał nas zastępca [Grzegorza] Piotrowskiego Janusz D. (wprowadził on nas do mieszkania tego księdza)". Dodajmy, że mieszkanie ks. Popiełuszki znajdowało się na pierwszym piętrze.

Podczas przesłuchania nie wyjaśniono, kim dla pracowników Departamentu IV był ksiądz, który wpuścił ich na plebanię. Ustaliliśmy, że dziś jest proboszczem jednej z podwarszawskich parafii. W rozmowie z nami potwierdził, że istotnie zajmował mieszkanie na parterze w czasie, kiedy funkcjonariusze SB zakładali podsłuch na plebanii. Zaprzeczył jednak, że wpuścił do swojego mieszkania esbeków.

Pewne jest, że do dziś kapłan ten nie został przesłuchany.

Wiadomo, że tzw. podsłuch pokojowy w mieszkaniu ks. Jerzego na plebanii funkcjonował od 15 lipca 1982 r. - zapewne w ramach Sprawy Operacyjnego Rozpracowania "Popiel", prowadzonej przeciwko kapłanowi. To był zaledwie początek działań inwigilacyjnych.

Prowokacja na Chłodnej

Ich ciąg dalszy stanowiło przeszukanie w prywatnym mieszkaniu księdza, nagłośnione przez ówczesne media. Znów oddajmy głos "specjaliście", który kilkanaście miesięcy po udanym założeniu podsłuchu na plebanii umożliwił kolegom wejście do prywatnego mieszkania księdza.

"Na jesieni 1983 r. - kontynuuje zeznania - brałem udział w realizacji zadania polegającego na otwarciu mieszkania ks. Popiełuszki przy ulicy Chłodnej [w Warszawie]. Pamiętam, że przed moim udziałem wcześniej były tam trzy [nieudane] »podejścia« do realizacji tego zadania. (...) Gdy ja tam poszedłem, to okazało się, że ten trudny zamek został wymieniony na zamek »skarbcowski«, który ja otworzyłem bez żadnych problemów. (...) Po otwarciu drzwi ani ja, ani S. nie zostaliśmy wpuszczeni do mieszkania księdza [Popiełuszki]. Poszliśmy na »bazę«, która była umiejscowiona na III piętrze (mieszkanie księdza na VII), a w tym czasie pracownicy Departamentu IV (...) wnosili z »bazy« do mieszkania księdza jakieś rzeczy, które mieli w torbach. Widziałem, że były tam ulotki. (...) Nie wiem, kto zajmował się operacyjnym zabezpieczeniem tego zadania - chyba nie widziałem tego planu".

Ale taki plan istniał. Jak zeznał zastępca Grzegorza Piotrowskiego Janusz D., podsumowując w październiku 1990 r. przed prokuratorem "prowokację na Chłodnej": "po pewnym czasie dowiedziałem się od Piotrowskiego, że plan ten zatwierdzał minister [Czesław] Kiszczak. Plan ten opracowywał u nas w Wydziale Chmielewski, sądzę, że z Piotrowskim, może jeszcze z Pękalą, (...) musiał ten plan przejść drogę służbową: Pietruszka-Płatek-Ciastoń-Kiszczak, tak jak każdy plan tego typu czynności". Bez akceptacji ministra "prowokacja na Chłodnej" nie byłaby możliwa. Czesław Kiszczak miał również bezpośredni dostęp do podsłuchu.

Aresztowanie

Na Chłodnej znaleziono nie tylko ulotki: w protokole z przeszukania wymieniono jeszcze materiały wybuchowe, broń i amunicję. Było jasne, że prokuratura po takich wynikach podejmie decyzję o zastosowaniu wobec księdza aresztu tymczasowego.

W Archiwum Akt Nowych w Warszawie natrafiliśmy na nieznaną historykom notatkę urzędową, sporządzoną po zakończeniu rewizji, 12 grudnia 1983 r., przez ówczesnego zastępcę Prokuratora Generalnego PRL Józefa Żytę. W trakcie telefonicznej rozmowy z członkiem Biura Politycznego Mirosławem Milewskim Żyta stwierdził, że "istnieją faktyczne i prawne podstawy zatrzymania. Ja ten pogląd również podzielam, chodzi jednak o to, czy względy polityczne za tym przemawiają. Po pewnym czasie, zgodnie z zapowiedzią towarzysz Milewski telefonicznie przekazał stanowisko, jak zaznaczył, uzgodnienie, że ks. Popiełuszkę należy zatrzymać w areszcie".

Tak też się stało. Noc z 12 na 13 grudnia 1983 r. ksiądz spędził w stołecznym Pałacu Mostowskich. Wolność odzyskał nazajutrz, po interwencji przedstawicieli Episkopatu u generała Kiszczaka. Być może był to element rozgrywki na linii Kiszczak-Milewski, którą zakończyło odwołanie tego drugiego z zajmowanych funkcji w maju 1985 r.

Warto zaznaczyć, że konflikt ten osiągnął apogeum w 1984 r. Powodem formalnym była afera "Żelazo" - prowadzona w latach 70. operacja, której celem było finansowanie działalności wywiadu PRL z działalności przestępczej na Zachodzie. Nadzorował ją właśnie Milewski, dyrektor I Departamentu MSW (wywiadu), w latach 80. uważany za przedstawiciela "partyjnego betonu", przeciwnego zamysłom "reformatorów", czyli generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego.

Zabójstwo ks. Popiełuszki miało być polityczną prowokacją wymierzoną w linię "reformatorów". Jedna z hipotez mówi, że to Milewski, nie chcąc ponieść odpowiedzialności za aferę "Żelazo", miał zorganizować uprowadzenie i zabójstwo księdza - co miało doprowadzić do puczu i odsunięcia od władzy rządzącej ekipy.

Pierwszy zamach?

Joanna Sokół, jedna z osób z bliskiego kręgu ks. Popiełuszki, opowiedziała nam o zdarzeniu, które rozegrało się 7 października 1984 r. na trasie pociągu Warszawa-Katowice. Tego dnia ksiądz miał jechać na Śląsk na zaproszenie kapucynów z Bytomia (miał wygłosić kazanie podczas Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej). Postanowił wyruszyć pociągiem. W obawie o bezpieczeństwo księdza dwie osoby z jego otoczenia (jedną z nich była Joanna Sokół) postanowiły towarzyszyć mu w podróży. Cała trójka siedziała w ostatnim wagonie.

Podróż minęła spokojnie. Dopiero parę miesięcy później, kiedy telewizja retransmitowała "proces toruński", przyjaciele księdza rozpoznali na ławie oskarżonych trzech współpasażerów. Okazało się, że obok drzemiącego lub czytającego "Cienką czerwoną linię" Popiełuszki siedział Grzegorz Piotrowski. W przedziale sąsiednim podróżował Waldemar Chmielewski. Na korytarzu, przy końcu wagonu, stał samotnie i palił papierosy Leszek Pękala.

Czy była to pierwsza - nieudana - próba zamachu na życie księdza? Próba, którą na "procesie toruńskim" Piotrowski określił jako "wypadnięcie z pociągu"?

19 października 1984 r.: wersja porywaczy i Waldemara Chrostowskiego

Przebieg wydarzeń z nocy 19 października 1984 r. znamy wyłącznie z relacji skazanych w Toruniu i zeznań Waldemara Chrostowskiego. To on - przyjaciel i kierowca księdza - wracał z nim do Warszawy. Spod kościoła na bydgoskich Wyżynach wyjechali po 21.00. W drodze do Torunia, niedaleko miejscowości Górsk, zostali zatrzymani. Mężczyzna przebrany w mundur milicjanta polecił Chrostowskiemu przejść do stojącego na poboczu samochodu na badanie trzeźwości. Tam kierowca księdza został zakuty w kajdanki, a do ust włożono mu knebel. Później, według Chrostowskiego i porywaczy, Piotrowski z Chmielewskim podeszli do auta, którym podróżował Popiełuszko, i kazali mu wysiąść. Poprowadzili go na tył samochodu, w którym siedział już Chrostowski. Doszło do szamotaniny i pobicia księdza. Porywacze otworzyli bagażnik i włożyli do niego nieprzytomnego Popiełuszkę. Samochód szybko ruszył.

Po kilku kilometrach Chrostowski postanowił uciec. Przy prędkości stu kilometrów na godzinę, z kajdankami na rękach, wyskoczył z auta. Po skoku próbował bezskutecznie zatrzymać przejeżdżający przypadkowo samochód. Podbiegł też do dwóch mężczyzn naprawiających motocykl na poboczu. Gdy dostrzegł światła hotelu robotniczego w Przysieku, ruszył w jego kierunku. Poprosił o zaalarmowanie milicji i wezwanie karetki.

Był jedynym świadkiem porwania. Człowiekiem, który w powszechnej opinii cudem uniknął śmierci.

Wersja świadka

Dotarliśmy do pasażera fiata 126p, który mijał w Przysieku Chrostowskiego tuż po jego skoku.

Tadeusz Z. jest nieufny. Początkowo nie zgadza się na nagranie. Tłumaczy, że nie chce wracać do wydarzeń sprzed lat. Jest emerytowanym muzykiem. Tamtej nocy po koncercie w bydgoskiej filharmonii razem z nieżyjącym już kolegą wracał do Torunia. Kilka dni później usłyszał w telewizji komunikat i zgłosił się na milicję. Zeznał, że 19 października przed godziną 22 na poboczu szosy z Bydgoszczy do Torunia zauważył stojące dwa samochody.

Jego wersja wydarzeń różni się od relacji Chrostowskiego i porywaczy w istotnych szczegółach.

Tadeusz Z. widział w Górsku stojące na poboczu p u s t e samochody, podczas gdy Chrostowski twierdził, że siedział w aucie porywaczy, gdzie pilnował go Pękala (ich zeznania się pokrywają). Dziś potwierdza wszystko, co zeznał w 1984 r.

Fiat 126p pojechał dalej. Wkrótce minął go z dużą szybkością samochód porywaczy, a następnie z rowu wyszedł Chrostowski, który twierdził, że próbował zatrzymać "malucha" rozłożonymi rękami. Dlaczego rozłożonymi? "Dlatego - tłumaczył - że kajdanki w czasie skoku się rozpięły".

Tadeusz Z. nawet po latach jest pewny: widział na szosie człowieka, który próbował zatrzymać samochód tak, jakby ręce miał "czymś związane".

Kilkakrotnie próbowaliśmy nawiązać kontakt z Waldemarem Chrostowskim, by go o to zapytać. Bezskutecznie.

Wersja prokuratora

Cztery dni po porwaniu księdza, w Prokuraturze Wojewódzkiej w Toruniu powstała notatka, którą przesłano do Prokuratury Generalnej. Zreferowano w niej przebieg śledztwa w sprawie uprowadzenia ks. Popiełuszki. Ten do tej pory nieznany dokument odnaleźliśmy w Archiwum Akt Nowych.

W notatce podkreślono, że "mając na uwadze kryminalną przeszłość W. Chrostowskiego, a także nie wykluczenie w obecnej fazie śledztwa, iż współdziałał on ze sprawcami uprowadzenia - wydano postanowienie o przeszukaniu jego mieszkania". Kryminalna przeszłość, o której wspomniano, to dwa wyroki w zawieszeniu za pobicie milicjantów.

Notatkę zaakceptował ówczesny szef toruńskiej prokuratury Marian J. Gdy dziś z nim rozmawiamy, potwierdza, że podejrzewał Chrostowskiego o współudział w porwaniu. Prokurator J. spotkał się z kierowcą księdza w toruńskiej klinice MSW. Zapamiętał, że Chrostowski podczas rozmowy ani razu nie zapytał o los porwanego kapłana. Parokrotnie pytał za to, czy kiedy opuści szpital, będzie mógł wrócić do Warszawy.

Prokurator J. umorzył śledztwo w sprawie inspiratorów porwania jeszcze przed odnalezieniem zwłok księdza. Otrzymał, jak twierdzi, takie polecenie.

Świadek z hotelu i przewodnik

Po długich poszukiwaniach docieramy do drugiego świadka, który złożył zeznania w śledztwie sprzed lat i zeznawał również podczas procesu. Mieszka za granicą.

19 października 1984 r. był jednym z mieszkańców hotelu robotniczego w Przysieku. To on zobaczył Chrostowskiego z otwartymi kajdankami na rękach. W rozmowie z nami stwierdził, że kajdanki miały "zerwane ząbki, starte". Ekspertyza kryminalistyczna wykazała wówczas, że zostały one spiłowane. Świadek z hotelu robotniczego w rozmowie z nami dodał, że podczas procesu na ławie oskarżonych rozpoznał dwóch "tajniaków", którzy 20 października 1984 r. przyjechali do Przysieku białym fiatem 125p. "Oni później jak przyjechali, Pękala z Piotrowskim, to oni mnie maglowali, co ja wiem na ten temat. Czy ktoś widział na zewnątrz cokolwiek". Informacji tej do dziś nie zweryfikowano.

Kilka godzin po porwaniu, na miejsce, gdzie stał samochód księdza, wysłano techników kryminalistyki i przewodnika psa tropiącego. Człowiek ten mieszka w Toruniu, jest emerytem. Opowiada nam, że w nocy z 19 na 20 października 1984 r. miał sprawdzić, czy ksiądz został uprowadzony do lasu, czy też do innego auta. Dziś mówi: "Pies zawęszył. Puściłem go i udał się w kierunku skrzyżowania, gdzie prowadzi droga do miejsco­wości Górsk. 200-300 metrów. Tam pies zatrzymał się i zaczął krążyć w koło. Powtarzałem to ze trzy-cztery razy. To mogło znaczyć, że mógł tam stać jakiś inny pojazd".

W aktach "procesu toruńskiego" odnajdujemy notatkę służbową na ten temat. Przed laty została pominięta w prowadzonym śledztwie.

Zniszczone nagranie

Tydzień po uprowadzeniu ks. Popiełuszki, 26 października 1984 r., odbywa się XVII Plenum KC PZPR. Już pierwszego dnia obrad porządek zostaje zmieniony. Oto krótki stenogram tych wydarzeń.

Generał Jaruzelski: "Prosimy o zlikwidowanie tutaj telewizji... tych świateł itd. Udzielam głosu towarzyszowi Czesławowi Kiszczakowi, ministrowi spraw wewnętrznych, zastępcy członka Biura Politycznego".

"Szanowny towarzyszu I sekretarzu - zaczyna generał Kiszczak. - Szanowne towarzyszki i towarzysze! Pragnę poinformować, że w wyniku intensywnych, prowadzonych na szeroką skalę działań z użyciem ogromnych sił i środków, odpowiednie służby Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w ciągu kilku dni ustaliły i ujęły bezpośrednich sprawców uprowadzenia ks. Jerzego Popiełuszki. (...) W oparciu o zeznania świadków, wstępne, niepełne i często sprzeczne wyjaśnienia zatrzymanych oraz wyniki oględzin i badań Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej MO, ustalono następujący przebieg wydarzeń...". Nagranie z plenum (zachowane w archiwum Polskiego Radia w Warszawie) urywa się po trzech minutach. Ktoś wyciął resztę taśmy.

Co istotne, o dzień późniejsze przemówienie ministra spraw wewnętrznych po głównym wydaniu "Dziennika Telewizyjnego" różni się od wersji z plenum. Publicznie generał Kiszczak nie stwierdził, że księdza Popiełuszkę wrzucono "do zalewu koło Włocławka". Uczestnicy plenum usłyszeli znacznie więcej.

Tama

26 października 1984 r. na tamie we Włocławku rozpoczęto poszukiwania zwłok księdza. Na miejsce przyjechało kilka ekip płetwonurków z całej Polski. Tego samego dnia w godzinach popołudniowych na tamę przyjechał prokurator z Prokuratury Wojewódzkiej w Toruniu, wysłany przez przełożonego, by dokonać oględzin zwłok. Okazało się jednak, że podczas poszukiwań niczego nie znaleziono: prokurator wrócił do Torunia, z Wło­cławka wyjechały ekipy płetwonurków. Poszukiwania zwłok, które zazwyczaj prowadzi się do skutku, zostały przerwane.

Cztery dni później, w tym samym miejscu podjęto kolejną akcję poszukiwawczą. Tym razem zwłoki księdza odnaleziono.

W obu akcjach poszukiwaniami płetwonurków dowodził Krzysztof M. z Wrocławia. W roku 2002 uczestniczący w akcji 30 października 1984 r. dwaj płetwonurkowie ze Szcze­cina zeznali, że przed laty zmuszono ich do złożenia fałszywych zeznań: oni wyłącznie odnaleźli zwłoki, ale nie brali udziału w ich wyłowieniu i nie widzieli twarzy denata.

Dowódca akcji na tamie został przesłuchany tylko w 1984 r., kiedy potwierdził fałszywe zeznania płetwonurków ze Szczecina. W grudniu 1987 r. wyjechał z Polski.

Kiedy rozmawialiśmy z nim na początku września tego roku, twierdził, że przebiegu akcji nie pamięta. Tłumaczył to przebytą chorobą. Dopiero kiedy pokazaliśmy mu zdjęcie z tamy, na którym stał razem z funkcjonariuszem nadzorującym całą akcję, Krzysztof M. powiedział: "No tak. To ja musiałem być na tamie". Na nasze pytania o złożone wówczas fałszywe zeznania odpowiadał jednak, że niczego takiego nie pamięta.

Autorzy są reporterami telewizji TVN.

Druga część reportażu dotyczącego uprowadzenia i zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki w magazynie "Superwizjer" - TVN, 27 października, g. 23.20.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2008