Państwo prywatnej zemsty

O to mam do Jarosława Kaczyńskiego największe pretensje: że pozwolił swoim ludziom używać państwa do osobistego rewanżu.

11.08.2018

Czyta się kilka minut

 /
/

Każda zmiana władzy powoduje patologiczne, choć przewidywalne, zjawiska. Kumoterstwo, czyli obsadzenie państwa swoimi ludźmi — z wdzięczności, dla umocnienia partyjnej więzi, w oczekiwaniu na lojalność. Nepotyzm, bo rodzina na państwowym musi się odkuć. Klientelizm, gdy politycy próbują pieniędzmi i wpływami budować wierną gwardię.

Wszystko to wdzieliśmy wielokrotnie, w ciągu niemal trzech dekad III RP, choć korzenie tych zjawisk sięgają poprzedniego ustroju.

PiS wyśrubował wyniki we wszystkich wspomnianych konkurencjach, ale rozwinął także jeden całkowicie nowy, a przy tym niebywale niebezpieczny mechanizm: otwartego wykorzystywania państwa do osobistych porachunków.


Za ten artykuł ANDRZEJ STANKIEWICZ otrzymał Nagrodę Dziennikarską GRAND PRESS 2018 w kategorii Publicystyka.

W tym roku nominowani byli także nasi dziennikarze:

ANNA GOC – w kategorii REPORTAŻ PRASOWY/INTERNETOWY za tekst „Moi rodzice są z innego kraju”, „odkrywający, co czują dzieci głuchych rodziców, które już w wieku trzech–czterech lat muszą być ich tłumaczami”.

MICHAŁ OKOŃSKI – w kategorii PUBLICYSTYKA za tekst „Kto nie dotknął piłki ni razu”, w którym „przekonuje, że mundial i futbol to nie tylko fenomen sportowy, ale i polityczny, społeczny oraz kulturalny”.


Najbardziej wyraziście widać to w prokuraturze, służbach specjalnych i innych hierarchicznych strukturach siłowych, gdzie podstawowym wymogiem jest posłuszeństwo.

Środki represji są tu poważniejsze, drogi odwoławcze skromne, a ryzyko sprzeciwienia się politykowi czy urzędnikowi mszczącemu się przy wykorzystaniu państwowych represji — kosztowne.

W dodatku dla PiS formacje zwarte są kluczowe z punktu widzenia myślenia o państwie i utrzymaniu władzy. Dlatego też prominentni przedstawiciele „dobrej zmiany” czyszczą je nie tylko z konkurentów politycznych, ale także — a może przede wszystkim — z tych, których uznają za osobistych wrogów.

Wedle tej logiki najczęściej mści się Zbigniew Ziobro, mści się Mariusz Kamiński, mścił się Antoni Macierewicz. Dał im zresztą przykład — a zatem i swoiste przyzwolenie — sam Jarosław Kaczyński. Wątki jego osobistego rewanżu widać w działaniach organów państwa wobec Donalda Tuska, w wojnie z Trybunałem Konstytucyjnym za czasów Andrzeja Rzeplińskiego czy też w próbie odwołania I prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf.

W tej swoistej „białej księdze prywatnej zemsty” natrafiłem na wiele budzących poważne wątpliwości przypadków wykorzystywania państwa do osobistego rewanżu — a nie mam złudzeń, że to jedynie czubek góry lodowej. Widoczny o tyle, że obejmuje często sprawy głośne i ludzi znanych. Niżej mrok może być jeszcze większy.

Porachunki z prokuratorami

Zbigniew Ziobro musiał swe urazy kolekcjonować przez całe 8 lat, gdy nie miał władzy i wegetował na politycznym marginesie. Od pierwszego dnia po powrocie do resortu, zaczął realizować konsekwentny plan czystek podszytych rewanżem.

W przeciwieństwie do Trybunału Konstytucyjnego czy Sądu Najwyższego, przejmowanych całymi miesiącami przez raz po raz nowelizowane ustawy prokuratura została opanowana przepisami wprowadzonymi szybko i sprawnie. Dziś jest podporządkowana totalnie — właściwie Ziobro może zrobić co chce w każdej sprawie i z każdym prokuratorem. Wiceministrami sprawiedliwości są wyłącznie ludzie Ziobry, zaś Prokuraturą Krajową kieruje jego kolega ze studiów — Bogdan Święczkowski.

Tak ogromna władza i taka obsada personalna budziła zdumienie nawet w kręgach kierowniczych PiS. Bo Ziobro już za poprzednich rządów PiS w latach 2005-7 był znany ze swych ciągot do ręcznego sterowania prokuraturą i odgrywania się na ludziach. Kaczyńskiego miała jednak przekonać jego „determinacja”. Pod tym określeniem kryje się żądza zemsty na poprzednikach z Platformy, którzy za swych rządów ciągali Ziobrę po prokuraturach.

Po prawdzie, Platforma bardziej chciała Ziobrę gonić, niż go dogonić. Usłyszał zarzuty za to, że jako prokurator generalny bez podstawy prawnej przekazywał informacje o mafii paliwowej Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale ostatecznie prokuratura umorzyła sprawę.

Ale mimo to „determinację” do zemsty Ziobro rzeczywiście ma. A jego rewanż został dobrze zaplanowany. Ziobro zmienił szyld z Prokuratury Generalnej na Prokuraturę Krajową — co przedstawił jako reorganizację dającą podstawy do czystek.

Lista zdegradowanych jest długa. Jest na niej choćby Marek Staszak. To były szef prokuratury w rządzie Tuska, który nadzorował wszystkie kluczowe śledztwa, w tym sprawy przeciwko Ziobrze i innym oficjelom PiS z czasów poprzednich rządów tej partii. Czy przekroczył swoje uprawnienia ścigając politycznych przeciwników Tuska? Kontrolowana przez Ziobrę prokuratura niczego takiego nie twierdzi. A mimo to Staszak został widowiskowo ukarany. Zawrócono go z końca na początek prokuratorskiej ścieżki — został szeregowym śledczym prokuratury rejonowej w Warszawie.

Prokurator Marek Wełna z krakowskiej Prokuratury Apelacyjnej zasłynął z walki z mafią paliwową. Też trafił na dno, do rejonu. Tu akurat motywacje są wyjątkowo czytelne. Zeznajac w procesie, jaki Jarosław Kaczyński wytoczył Romanowi Giertychowi za to że ten zarzucił mu zbieranie „haków” na przeciwników politycznych, gdy wspólnie rządzili w latach 2005-7, Wełna obciążył Ziobrę i Święczkowskiego.

— Chodziło im o takie osoby, jak: Leszek Miller, Józef i Maria Oleksy, Aleksander i Jolanta Kwaśniewscy. Wydawano mi polecenia i czyniono sugestie o konieczności postawienia zarzutów karnych tym osobom — zeznał.

Podczas tego procesu w 2011 r. Wełna twierdził też, że kopie akt z jego śledztw przekazywane były do ówczesnej dziennikarki Patrycji Koteckiej, „aktualnej małżonce pana Ziobro”. — Gdy nie chciałem jej dać akt, to zadzwonił Święczkowski i kazał przynieść tę opinię w zębach — mówił.

Prokuratura — już oddzielona przez rządzącą wówczas Platformę od rządu — wszczęła śledztwo, ale uznała, że świadkowie nie potwierdzają oskarżeń Wełny. A Ziobro oświadczył, że to słaby prokurator i politykami lewicy interesował się na własną rękę.

Znów: nikt dziś Wełnie nie stawia zarzutów naruszenia prawa, choćby składania fałszywych zeznań.

W grupie zdegradowanych znaleźli się nawet prokuratorzy związani z Lechem Kaczyńskim. Chodzi np. o Marzenę Kowalską, która po objęciu władzy przez PiS w 2005 r. została szefową ważnej Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Tuż przed śmiercią Kaczyński wywalczył jej stanowisko wiceszefowej Prokuratury Generalnej, która akurat wiosną 2010 r. oddzielona została od rządu przez Platformę.

Ziobro posłał ją do Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, na szeregowego śledczego. Tu już wątek osobistej zemsty był jasny. Za poprzednich rządów PiS Kowalska czując wsparcie ówczesnego prezydenta toczyła z Ziobrą ostre boje. Sprzeciwiała się — czas pokazał, że słusznie — spektaklowi wokół zatrzymania słynnego kardiochirurga, któremu Ziobro niesłusznie zarzucił mordowanie pacjentów.

Widowiskową wojnę Ziobro wydał także Małgorzacie Wilkosz-Śliwie, byłej głównej rzeczniczce prokuratury i byłej kandydatce do Sejmu z ramienia lewicy. Z prokuratorskiej centrali zdegradował ją na sam dół, do prokuratury rejonowej.

Oczywiście, prokuratorzy powinni unikać zaangażowania politycznego, więc nie ma co rozgrzeszać Wilkosz-Śliwy za flirt z polityką. Szkopuł w tym, że Ziobro w roli stróża politycznego dziewictwa śledczych wyglądałby groteskowo. Wszak jego prawa ręka, Święczkowski, jako prokurator był nie tylko radnym, ale nawet krótko posłem PiS.

Według Wilkosz-Śliwy jej degradacja to osobisty rewanż obecnego ministra. W pozwie do sądu, napisała, że decyzja Ziobry była „motywowana uprzedzeniami o charakterze osobistym”. Chodzi o to, że w przeszłości Ziobro oblał egzamin na aplikację prokuratorską przed komisją, w której zasiadała Wilkosz-Śliwa. Niedawno sąd oddalił pozew pani prokurator ze względów proceduralnych — uznał, że w tej sprawie nie powinna pozywać skarbu państwa, tylko „ten podmiot, który ją zatrudnił”.

Szkopuł w tym, że wcześniej trybunał w Strasburgu odesłał zdegradowanych prokuratorów do krajowych sądów. Wygląda więc na to, że zemsta Ziobry została zatwierdzona i na poziomie krajowym i europejskim..

Za śmierć taty

Nawet gdyby — niczym Temida — założyć opaskę na oczy i uznać, że Ziobro degradując prokuratorów dziesiątkami ocenia wyłącznie ich kwalifikacje, to są inne sprawy, w których wyraźnie widać jego skłonność do osobistego rewanżu.

Najbardziej wyrazisty przykład to prowadzona przez niego od lat wojna z lekarzami, którzy leczyli jego ojca. Jerzy Ziobro zmarł 12 lat temu, jeszcze gdy jego syn był ministrem w poprzednim rządzie PiS. Już wówczas rodzina zmarłego skierowała doniesienie do podległej ministrowi prokuratury. Zarzuty dotyczyły nieprawidłowej diagnozy i wyboru nieprawidłowego leczenia.

Jednak w kwietniu 2008 roku, gdy Ziobro już nie rządził, śledczy postępowanie umorzyli. Rodzina Ziobrów zaskarżyła decyzję prokuratury, podpierając się własnymi, zamawianymi za granicą opiniami, wartymi kilkadziesiąt tysięcy złotych. Sąd nakazał przyjrzeć się sprawie jeszcze raz. W czerwcu 2011 roku prokuratura prawomocnie zamyka sprawę. Biegli konsekwentnie nie dopatrują się w działaniach kardiochirurgów jakichkolwiek błędów.

W tej sytuacji Ziobrom została tylko jedna droga — wniesienie do sądu prywatnego aktu oskarżenia przeciw lekarzom. To też nie przynosi skutku. Chwycili się ostatniej deski ratunku — proszą ówczesnego prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, by złożył kasację do Sądu Najwyższego. Seremet zrobił to pod koniec 2012 r. — co jest o tyle zaskakujące, że wcześniej dwukrotnie jego własna prokuratura zamykała sprawę.

Sąd Najwyższy stanął po stronie Ziobrów i nakazał prowadzić sprawę z prywatnego aktu oskarżenia przeciwko czwórce lekarzy. “Wprowadzali w błąd”, “fałszowali obraz”, “wykonywali zabiegi, które miały związek ze śmiercią pacjenta” — napisali Ziobrowie w owym akcie.

Jednak biegli ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach potwierdzili wcześniejsze ustalenia. Tyle, że w tym momencie diametralnie zmienia się sytuacja — Ziobro wraz z PiS wraca do władzy.

I zaczyna się interwencja na całej linii. Po pierwsze, Ziobro chce udowodnić, że jest układ między oskarżonymi a biegłymi ze Śląska. — Jednego łączyły biznesowe relacje z oskarżonym, inny napisał z oskarżonym lekarzem kilkadziesiąt artykułów — twierdzi minister w Onecie.

Najpierw zmienia więc prawo. Wiosną 2016 r. z inicjatywy Ministerstwa Sprawiedliwości, posłowie zaostrzają kary za przygotowanie fałszywej opinii przez biegłego. Potem jeszcze pojawia się przepis, wedle którego to państwo ma ponosić koszty procesów toczonych z prywatnego oskarżenia.

W lipcu prokuratura wszczyna postępowanie w sprawie wyłudzenia przez biegłych w sprawie śmierci Jerzego Ziobry niemal 400 tys. złotych, bo tyle kosztowała państwo przygotowana przez nich opinia. W ten sposób eksperci w procesie sami stają się celem śledztwa. We wrześniu niektórych biegłych profesorów i doktorów odwiedza z rana w domach i gabinetach policja z prokuratorami. Szukają dowodów na to, że wyłudzili pieniądze od państwa. W grudniu 2016 r. szef zespołu biegłych słyszy zarzuty — miał zawyżyć wartość opinii. Zostaje również zawieszony w czynnościach służbowych na uniwersytecie medycznym. Współtwórcy opinii zaczynają go obciążać, w dodatku część zaczyna się dystansować od swych wcześniejszych analiz. Ziobro triumfuje: – Biegli zeznali, że dawali mu podpisane in blanco rachunki, a szef zespołu sam wpisywał nieprawdziwe informacje.

Jednocześnie — to po drugie — do prywatnego aktu oskarżenia dołącza się prokuratura, która wszak za poprzedniego szefostwa dwukrotnie sprawę zamykała. W praktyce to oznacza klasyczny proces z oskarżenia publicznego — umożliwia to także zmiana w prawie po cichu wprowadzona przez Ziobrę.

Wtedy — i to po trzecie — Ziobro bierze na cel sędzię, która prowadzi proces: Agnieszkę Pilarczyk. Uderzenie w Pilarczyk było w głowie Ziobry jeszcze zanim odzyskał władzę. Gdy latem 2015 r. PiS urządziło konwencję wyborczą w Katowicach, dziennikarka „Polityki” wśliznęła się na zamkniętą dyskusję dotyczącą zmian w sądownictwie. I relacjonowała, zapowiedzi Ziobry: „Musimy znaleźć sposób, by z niektórymi sędziami rozmawiać inaczej”. Przyszły minister wymienił kilka nazwisk sędziów, w tym Pilarczyk.

Nie ma się co dziwić, że już podczas procesu matka ministra Krystyna Kornicka-Ziobro oświadczyła: – Sędzia Pilarczyk definitywnie przestała pełnić rolę bezstronnego sędziego.

To była jasna zapowiedź tego, co nastąpiło później. Tuż przed zakończeniem procesu prokuratura wszczyna postępowanie w sprawie okoliczności związanych ze zleceniem wspomnianej, przepłaconej opinii biegłych. Doniesienie przeciwko sędzi Pilarczyk składa mama ministra. W ten sposób, tuż przed wydaniem wyroku — jak spodziewa się Ziobro, niekorzystnego z jego punktu widzenia — prokuratura znajduje sposób, by sędzię wyłączyć z orzekania. Ziobro przekonuje, że w trakcie procesu sędzia Pilarczyk “złamała prawo”: — Na moją mamę nasłała nawet policję. Chciała na łóżku sprowadzić ją na salę rozpraw po tym, gdy mama przewróciła się na ulicy i uderzyła tyłem głowy o chodnik. Nawet członków gangu pruszkowskiego nie dowożono ze szpitala na salę rozpraw — skarży się. Sędzia odpowiada podczas procesu, że wysłała nie policję, a karetkę i że skorzystanie z niej było prawem, a nie obowiązkiem matki ministra.

Sąd w innym składzie rozstrzyga, że nie ma przesłanek do wyłączenia Pilarczyk. A w lutym 2017 roku zapada wyrok: lekarze niewinni.

Oczywiście, i prokuratura i rodzina ministra odwołała się od tego wyroku. Apelacja w krakowskim Sądzie Okręgowym dobiega końca. Tuż przed jej rozpoczęciem, Ziobro wymienił szefową sądu, stawiając na czele sądu swą koleżankę z podstawówki Dagmarę Pawełczyk-Woicką, którą wysłał do Krakowa wprost z ministerstwa. Dał jej także miejsce w nowej KRS.

To jedna z najbardziej kontrowersyjnych nominacji sędziowskich. Została zgłoszona do KRS przez swego partnera Dariusza Pawłyszcze, dyrektora departamentu sądowych kadr w Ministerstwie Sprawiedliwości. Szybko skłóciła się z krakowskimi sędziami, którzy zażądali jej dymisji. Oczywiście, Woicka jest prezesem wyłącznie dzięki Ziobrze. A Ziobro nie pozwoli Woickiej odwołać, bo za jej pośrednictwem kontroluje cały sąd.

Lekarze do więzienia

Równolegle przez te wszystkie lata organa ścigania biorą oskarżanych przez Ziobrów lekarzy i ich rodziny pod lupę w innych sprawach. A to rzekome podejrzenia nielegalnego obracania stentami, wykorzystywanymi do operacji serca, a to rzekome wypisywanie na lewo refundowanych leków. Nic z tego nie wynika, ale wizyty policji są regularne.

Nie jest to miejsce — ani nie mam takich kompetencji — by ocenić, czy profesorowie operujący ministerialnego ojca popełnili błedy, czy też nie. Tyle, że Ziobrze już od dawna zupełnie o to nie chodzi. Jego sposób działania i wykorzystywanie do prywatnej wojny prokuratury i sądów wskazuje raczej na to, że w merytorycznej, medycznej rozgrywce na sali sądowej nie jest pewien wygranej. A — co nie jest żadną tajemnicą — Ziobro chce doprowadzić do skazania kardiochirurgów, do usunięcia ich z zawodu i zamknięcia w więzieniu.

Pozwala na to zaostrzenie zarzutów wobec niektórych lekarzy. W tej chwili wedle prokuratury, lekarze działali umyślnie, narażając pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Dziś na sali sądowej naprzeciw kardiochirurgów stają awatary Ziobry w trzech rolach: pokrzywdzonego, prokuratora i nadzorcy sędziego. To kafkowski proces, w którym już zupełnie nie chodzi o prawdę i 400 tysięcy.

Prowadząc duże operacje czystek w prokuraturze oraz osaczania lekarzy własnego ojca, Ziobro przez 2,5 roku rządów załatwił wiele innych, w sumie drobnych porachunków. A to uruchomił śledztwo wobec dziennikarzy, którzy ujawnili kilka lat temu fatalną sytuację finansową SKOK-ów, z którymi związany jest politycznie i gdzie w przeszłości pracowała jego żona.

A to jesienią 2016 r. zapowiedział wprowadzenie kary więzienia w przepisach alimentacyjnych, co było ostrzeżeniem dla Mateusza Kijowskiego, lidera silnego wówczas Komitetu Obrony Demokracji, który nie płacił zasądzonych kwot na dzieci z poprzedniego związku.

A to wreszcie zdegradował sędzię Justynę Koskę-Janusz, która w przeszłości orzekła jego przegraną w procesie z byłym szefem PZU Jaromirem Netzlem (twierdził, że Ziobro niszczył dowody w jednej z afer poprzednich rządów PiS). Przy okazji jednak zrobił błąd. Zarzucił jej nieudolność, więc go pozwała za zniesławienie, domagając się przeprosin — i w pierwszej instancji wygrała. Za degradację pozwać go nie mogła.

Sędziowie na linii strzału

Ziobro pozwala też na wyrównywanie rachunków swym ludziom, choćby wiceministrowi od sądów, Łukaszowi Piebiakowi. Jako sędzia Piebiak był skonfliktowany z kierownictwem stołecznego Sądu Okręgowego, w którym pracował. Piebiaka szczególnie uwierała sędzia Ewa Malinowska. Jako wiceprezes Sądu Okręgowego wydała negatywne opinie o Piebiaku, gdy orzekał w tym sądzie na tzw. delegacji (czyli okresie próbnym). Gdy w 2012 r. starał się o posadę pełnoprawnego sędziego Sądu Okręgowego, to opinie Malinowskiej przesądziły o tym, że Krajowa Rada Sadownictwa odrzuciła jego kandydaturę.. Potem Malinowska oskarżała go, gdy jako sędzia miał postępowanie dyscyplinarne.

Dziś Sądem Okręgowym kieruje dobra znajoma wiceministra, zaś Malinowska została odwołana miesiąc przed końcem kadencji. A Piebiak — razem z Ziobro — dopełnił rewanżu także na KRS. Stara Rada broniła sędzi Pilarczyk od procesu w sprawie śmierci ojca Ziobry, a także aż 35 razy odrzucała wnioski Piebiaka jako sędziego o stanowiska w sądach wyższej instancji. Rozbili starą KRS i obsadzili sędziami związanymi z PiS.

Zresztą w systemie prywatnej zemsty Ziobro jest postacią kluczową, nawet dla innych ministrów. Apetyty na rewanż przedstawicieli resortów siłowych często zahaczają o prokuraturę czy sądy, a tam nie da się załatwić zemsty bez pośrednictwa Ziobry. A minister wie, że to dobra, polityczna waluta.

Kiedy w Katowicach zapowiadał rewanż wobec sędzi, która prowadziła proces jego ojca, wymienił także jednym tchem sędziów, którzy w pierwszej instancji skazali byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Wraz ze swym zastępcą i wieloletnim kolegą Maciejem Wąsikiem oraz dwoma innymi oficerami CBA z ich kręgu, Kamiński został ukarany więzieniem za przekroczenie uprawnień podczas operacji przeciwko Andrzejowi Lepperowi za pierwszych rządów PiS.

Jeszcze przed końcem procesu, ułaskawił ich prezydent, co stało się przedmiotem politycznych i prawnych kontrowersji.

W składzie, który skazał Kamińskiego było trzech sędziów — Wojciech Łączewski, Małgorzata Drewin i Łukasz Mrozek. Najbardziej skomplikowana jest sprawa Łączewskiego, który kierował składem. Sędzia jest pod lupą prokuratury, bo jeden z użytkowników Twittera twierdzi, że Łączewski się z nim kontaktował sądząc, że pisze do Tomasza Lisa. Miał oferować swe doradztwo w zwalczaniu PiS. Dowodem ma być m.in. to, że Łączewski pojawił się na spotkaniu w miejscu umówionym z fałszywym Lisem.

Łączewski zaprzecza, sugerując, że to może być prowokacja służb. Przekonuje też, że ktoś włamał się do jego komputera i na internetowe konto — ale biegli tego nie potwierdzili i prokuratura umorzyła śledztwo w tej kwestii. Bada w związku z tym, czy Łączewski nie składał w tej sprawie fałszywych zeznań.

Być może Łączewski przekroczył granicę i złamał śluby apolityczności, a potem kłamał – a jeśli tak, to powinien ponieść tego konsekwencje. Nie zmienia to faktu, że — po odłożeniu tej sprawy na bok — i tak wygląda na to, że trwa szersza operacja przeciw składowi, który skazał Kamińskiego.

Są tu i małe złośliwości — Ziobro przerwał Łukaszowi Mrozkowi staż w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Ale są i poważniejsze operacje. Trwa śledztwo prokuratorskie z doniesienia przyjaciela i podwładnego Kamińskiego — obecnego szefa CBA Ernesta Bejdy — w sprawie rzekomego ujawnienia przez trójkę sędziów w uzasadnieniu wyroku sprawy Kamińskiego informacji dotyczących tajnych agentów (Łączewski twierdzi, że padają tam wyłącznie nazwiska funkcjonariuszy CBA podane przez Macieja Wąsika na jawnej rozprawie sądowej).

Z kolei Ziobro złożył dodatkowo wniosek o dyscyplinarkę dla Łączewskiego za to, że w jednym z wywiadów oświadczył, że wyrok na Kamińskiego „zapadł jednogłośnie”. Zdaniem ministra było to złamanie tajemnicy sędziowskiej narady. Szkopuł w tym, że żaden z sędziów nie zgłosił zdania odrębnego, co automatycznie oznaczało, że wyrok zapadł jednogłośnie.

Jeszcze jedno. Pamiętać należy, że Kamiński i jego ludzie byli przed sądem oskarżani przez prokuraturę. Tak, nie ma niespodzianki. Autor aktu oskarżenia rzeszowski prokurator Bogusław Olewiński — który zresztą proponował jedynie kary w zawieszeniu — wiosną 2016 r. został zdegradowany z najważniejszej w regionie Prokuratury Apelacyjnej na szeregowego w jednej z prokuratur rejonowych.

Szwarccharaktery specsłużb

Kamiński i Wąsik jako włodarze służb mają dziś zresztą niewiele mniejsze pole do rewanżu od Ziobry. Rok temu jeszcze jako lider Nowoczesnej Ryszard Petru wypomniał im skazanie w sprawie Leppera i nazwał „przestępcami” (Wąsik skierował sprawę do sądu). Wkrótce potem podczas podczas protestów sądowych Petru był pod szczególną obserwacją policji. Uznał, że to inwigilacja i wniósł prywatny pozew do sądu, bo prokuratura zbadać tego nie chciała.

Wiosną tego roku Petru dostał wezwanie na przesłuchanie do CBA. — Pokazano mi zdjęcie z jakiejś imprezy sprzed lat z nieznajomym człowiekiem. Jak się okazało, jest dziś o coś podejrzany. Wypytywano mnie, czy go znam — opowiada.

Petru nie był posłem zawodowym. Miał dwa główne źródła dochodów. Od 5 lat współpracował z jedną z dużych kancelarii prawnych. Od wiosny 2015 r. zasiadał też w radzie nadzorczej firmy odzieżowej Vistula. — Z kancelarii prawnej dostałem informację, że 19 czerwca wkroczyła do nich skarbówka i kontroluje wyłącznie moje faktury. W tej sytuacji poproszono mnie, żebym wystawił ostatnią fakturę — opowiadał mi, pokazując korespondencję w tej sprawie.

Z kolei 27 czerwca zakończyła się kadencja rady nadzorczej Vistuli. Nie został wyznaczony na kolejną kadencję. Zablokowało go OFE PZU, czyli państwowy fundusz emerytalny.

Petru uważa, że Kamiński z Wąsikiem prowadzą na niego polowanie. Zawiesił działalność gospodarczą i zaczął brać pensję z Sejmu. Petru bywa megalomanem, ale w tym przypadku ciąg zdarzeń jest co najmniej niepokojący.

Ale w przypadku obu koordynatorów specsłużb przypadku osobiste emocje i uprzedzenia najbardziej wyraziście widać na przykładzie operacji wymierzonej w Pawła Wojtunika. Gdy Donald Tusk wyrzucał Mariusza Kamińskiego z CBA w 2009 r., wstawił na jego miejsce właśnie Wojtunika.

To on wszczął wewnętrzne kontrole, których efektem były doniesienia do prokuratury przeciwko Kamińskiemu i jego ludziom — także wspomniana sprawa Leppera.

Kamiński poprzysiągł Wojtunikowi zemstę. Gdy PiS wygrało wybory, w pierwszej kolejności jako nowy koordynator specsłużb wziął się właśnie za niego. Pozbawił go certyfikatu dostępu do tajemnic państwowych, co zmusiło Wojtunika do dymisji — nie mógł kierować tajną służbą bez dostępu do jej tajemnic. Kamiński swą decyzję uzasadnił tym, że Wojtunik jako jeden z oficjeli poprzedniego rządu dał się nagrać kelnerom w knajpie „Sowa i Przyjaciele” — spotkał się tam z ówczesną wicepremier Elżbietą Bieńkowską. Oczywiście, to był tylko pretekst, bo do dziś Wojtunik nie usłyszał żadnych zarzutów ujawnienia tajemnic Bieńkowskiej.

Pozbawienie certyfikatu to dla ludzi służb coś gorszego od dymisji, bo zamyka szansę na znalezienie pracy w prywatnym biznesie. Ludzie od tajemnic są bezużyteczni, jeśli nie mogą mieć dostępu do tajemnic. Wojtunik sobie poradził — wygrał konkurs i został konsultantem UE do spraw zwalczania korupcji w Mołdawii.

Ale to nie był koniec zemsty Kamińskiego i Wąsika. Zatrudniona w ABW żona Wojtunika została zdegradowana, w finale zmuszona do odejścia (mieszka z mężem w Kiszyniowie i odmówiono jej przedłużenia urlopu bezpłatnego). Do tego prokuratura odpaliła kilka śledztw, w których szukano możliwości oskarżenia Wojtunika. Jego nieletnia córka była przesłuchiwana w tajnej kancelarii prokuratury w sprawie korzystania przez nią ze smartfona kupionego z funduszu operacyjnego CBA, co miało wskazywać na jego przywłaszczenie.

Nowi włodarze służb twierdzili, że za czasów Wojtunika CBA inwigilowało ich i ich rodziny. Zarzucali mu też „świadome zaniechania” oraz „brak rzetelności” w sprawach dotyczących korupcji. Ba, jego CBA miało nie tylko kryć polityków Platformy, ale wręcz ostrzegać ich, że są pod lupą. — Dochodziło do takich sytuacji, że osoby pełniące ważne funkcje państwowe pozostawały bezkarne. Wojtunik będzie się musiał bronić w prokuraturze — zapowiadał wiosną 2016 r. Mariusz Kamiński.

Jak dotąd, po niemal 3 latach jego rządów, niewiele się z tego ostało. Rzeczywiście, prokuratura niedawno postawiła Wojtunikowi zarzuty. Miał chronić szefa stołecznego CBA, który m.in. defraudował służbowe pieniądze. Szkopuł w tym, że to sam Wojtunik na niego doniósł i trwa proces upadłego agenta. — Postawili mi zarzut utrudniania śledztwa, przy jednoczesnym przekroczeniu obowiązków w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. W razie skazania stracę emeryturę policyjną. No i dzięki takiej kwalifikacji prokuratura będzie mogła podawać, że postawiła mi zarzuty korupcyjne, choć korzyść majątkową miał odnieść ów szef delegatury — mówi mi Wojtunik. Czy wobec tak poważnego poziomu wcześniejszych oskarżeń da się dziś poważne traktować takie zarzuty?

Podobnie z Wojtunikiem było także z innym szefem specsłużby z czasów Platformy — Krzysztofem Bondarykiem, który kierował ABW. W 2016 r. w sejmowym wystąpieniu podczas tzw. audytu rządów PO Kamiński zarzucał Bondarykowi celowe zaniedbania w sprawie Smoleńska, a także inwigilację środowisk bliskich PiS, w tym obrońców krzyża ustawionego po katastrofie pod Pałacem Prezydenckim.

Czym się to skończyło po 2,5 roku? Na dniach Bondaryk usłyszał pospolity zarzut urzędniczy. Miał przyjąć w 2007 r. do ABW na swego doradcę cywila, który miał podrobione świadectwo ukończenia studiów podyplomowych w Instytucie Organizacji i Zarządzania w Przemyśle "ORGMASZ". Grozi mu do 10 lat więzienia i utrata emerytury służbowej. Czy to nie za miałkie, jak na główny szwarccharakter poprzednich specsłużb?

Ruski agent

Zresztą liderzy PiS regularnie stawiają publicznie bardzo poważne oskarżenia szefom służb z czasów Platformy. A kiedy przychodzi do opisania przewin i sformułowania zarzutów językiem paragrafów, to kończy się to groteską.

Tak było w sprawach wojskowych, które od jesieni 2015 r. do początku 2018 r. podlegały Antoniemu Macierewiczowi. Szef MON postanowił się odegrać na gen. Januszu Nosku, szefie Służby Kontrwywiadu Wojskowego za czasów Platformy. SKW było tworzone przez Macierewicza za pierwszych rządów PiS i Nosek przejął po nim tę służbę w 2008 r. Generał próbował wówczas odebrać Macierewiczowi certyfikat dostępu do informacji ściśle tajnych. Obwiniał go m.in. za bałagan w SKW. — Nie było nic. Żadnej łączności niejawnej, żadnych instrumentów do przetwarzania informacji niejawnych — opowiadał mi potem.

Macierewicz odwołał się do premiera Tuska. I wygrał — to kolejny po Ziobrze przykład na to, że Tusk wolał ścigać króliczka, niż go dopaść.

Po powrocie PiS do władzy i przejęciu prokuratury, Nosek usłyszał bardzo poważne zarzuty: działania na rzecz obcego wywiadu. Chodzi o podpisaną przez niego jesienią 2013 r. umowę o współpracy z rosyjską specsłużbą FSB. Nosek tłumaczy, że miała uregulować kontakty służb w sprawie Smoleńska, zakładała też m.in. wycofanie polskich wojsk z Afganistanu przez Rosję.

Macierewicz zaatakował mnie osobiście, gdy w jednej z dyskusji telewizyjnych przytoczyłem takie uzasadnienie umowy. Nie chciał mi jednak powiedzieć, co w niej jest, nie mówiąc o ujawnieniu tekstu. A mógłby to zrobić, jako że — wedle Noska — umowa nigdy nie została zrealizowana. W 2014 r. wybuchła wojna na Ukrainie i rozpoczęła się trwająca do dziś zimna wojna w relacjach z Rosją.

Gdyby tę sprawę potraktować poważnie, to Nosek jest bodaj jedynym w historii świata byłym szefem kontrwywiadu, który współpracował z wrogą służbą, a nie siedzi w areszcie.

Umowa z FSB była zresztą zręcznym instrumentem dla Macierewicza także w innych rozgrywkach. Zarzuty w tej sprawie usłyszeli także dwaj współpracownicy Noska, z którymi Macierewicz od lat ma na pieńku — Piotr Pytel i Krzysztof Dusza. Ci sami, których na początku rządów PiS jego przyboczny Bartłomiej Misiewicz usuwał z Centrum Kontrwywiadu NATO poprzez nocny zajazd, burzenie ścian i prucie sejfów.

Smoleński rewanż Macierewicza

Jednak szefowie SKW z czasów Platformy nie byli głównymi celami rewanżu Macierewicza. Byli jedynie deserem do dania głównego, który stanowił Smoleńsk. Zaraz na początku swych rządów w MON Macierewicz zaczął wdrażać skrupulatnie przygotowany plan degradacji i ścigania wszystkich wojskowych, którzy byli zaangażowani w wyjaśnianie okoliczności katastrofy.

Chodziło o dwie grupy oficerów. Po pierwsze, tych zasiadających w komisji Millera. Po wtóre — wojskowych prokuratorów, bo to oni prowadzili polskie śledztwo w sprawie Smoleńska.

Początkowo Macierewicz próbował przewerbować wojskowych na swoją stronę. Wspomina płk. Mirosław Grochowski, wiceszef komisji Millera ze strony wojska: — Na spotkaniu minister sondował czy byłbym gotowy odciąć się od ustaleń komisji Millera i wznowić badanie katastrofy. Nie zgodziłem się.

Tego samego dnia napisał wniosek o odejście z wojska. Wkrótce został pozbawiony wszystkich stanowisk. A finalnie, na kilka ostatnich miesięcy służby, został skierowany do brygady zmechanizowanej w Bartoszycach — choć całą służbę wojskową, ponad 30 lat, był pilotem. Drugi wojskowy pilot ppłk Robert Benedict — który w komisji Millera kierował podkomisją lotniczą, badającą m.in. zachowania pilotów tupolewa — również odmówił Macierewiczowi. Początkowo trafił do rezerwy kadrowej, a dziś jest już poza armią.

Odszedł także płk. dr Olaf Truszczyński, który od 2003 był dyrektorem Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej. To psycholog lotniczy, u Millera kierował podkomisją lekarską — badał m.in. stan psychiczny pilotów. Wiosną 2016 r. dostał zarzuty w sprawie umowy WIML z Wojskową Akademią Techniczną. Usunięto go z instytutu i wysłano do batalionu w Kawalerii Pancernej w Żaganiu. Dziś już jest poza armią. — Te zarzuty są absurdalne. Od 2,5 roku w śledztwie przeciwko mnie nic się nie dzieje — twierdzi Truszczyński.

Za komisję Millera mścił się zresztą nie tylko Macierewicz. Rewanżował się także minister infrastruktury Andrzej Adamczyk. Pod jego dyktando PiS zmieniło przepisy tak, by móc odwołać z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych dawnych członków komisji Millera. Chodziło przede wszystkim o szefa PKBWL Macieja Laska, który jest głównym publicznym obrońcą ustaleń komisji Millera. Stracił stanowisko jesienią 2016 r., pół roku przed końcem kadencji.

Prokuratorzy w pułapce

Zsyłka do „zielonego garnizonu” miała także być główną metodą rewanżu także wobec prokuratorów wojskowych. Chodzi o czterech prokuratorów, związanych z poprzednim śledztwem smoleńskim: płk Waldemara Praszczyka, płk Zbigniewa Rzepę, płk Janusza Wójcika oraz mjr Marcina Maksjana.

Macierewicz wydał w 2016 r. rozkaz o przeniesieniu ich do służby wojskowej w odległych od Warszawy jednostkach — w Hrubieszowie, Świętoszowie, Lidzbarku Warmińskim oraz Złocieńcu.

Niespodziewanie, Ziobro postawił się Macierewiczowi. Jako prokurator generalny zdecydował się ich przenieść ich do innych cywilnych prokuratur, tam gdzie mieszkali. To też były degradacje, ale nie upokorzenia.

Dysponuję kopią korespondencji między MON a prokuraturą w tej sprawie — padają w niej wręcz zarzuty o wydawanie wzajemnie sprzecznych decyzji przez Macierewicza i Ziobrę.

Czemu Ziobro walczył o czterech śledczych, którzy nie są z nim w żaden sposób związani? Wszak równocześnie lekką ręką zdegradował dziesiątki innych prokuratorów. W istocie, Ziobro walczył tylko o to, by Macierewicz nie pozbawił go kontroli nad częścią wojskową prokuratury.

Prokuratorzy byli formalnie żołnierzami i otrzymywali pensje z budżetu MON, ale jednocześnie w sprawach służbowych podlegali Ziobrze. Żeby uciec od zemsty Macierewicza, trzej prokuratorzy odeszli z armii, gdy nabyli prawo do emerytury wojskowej. W wojsku został tylko Maksjan. Resort obrony dał mu spokój i formalnie zatwierdził decyzję Ziobry dopiero, gdy Macierewicz został odwołany. Trudno o lepszy dowód na to, że była to osobista zemsta Macierewicza, którą jego następca Mariusz Błaszczak nie był zainteresowany.

Najbardziej groteskowe w tej zemście jest to, że ominęła ppłk Karola Kopczyka, głównego prokuratora prowadzącego śledztwo smoleńskie przed przejęciem władzy przez PiS.

Przed wyborami Macierewicz wielokrotnie brutalnie atakował Kopczyka, zarzucając mu błędy i łamanie prawa w śledztwie.

Czemu więc Kopczyk ocalał? Powód jest prosty — tam gdzie zemsta jest osobista, pomóc mogą także osobiste układy. Kopczyk dobrze zna się z nadzorującym śledztwo smoleńskie po wyborach wiceprokuratorem generalnym Markiem Pasionkiem. Początkowo trafił nawet do nowego prokuratorskiego zespołu smoleńskiego — ale to już było dla Macierewicza za wiele.

Z zespołu został odwołany, ale wciąż jest w armii i wysoko w prokuraturze — pracuje w Prokuraturze Krajowej.

„Nocny wilk” u prezydenta

Macierewicz nie miał skrupułów, by sięgać po osobistą zemstę nawet wewnątrz obozu władzy, jeśli tego wymagały jego polityczne plany i ambicje. Najlepszym na to dowodem jest wojna, jaką wypowiedział gen. Jarosławowi Kraszewskiemu z prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. To główny doradca Andrzeja Dudy do spraw armii, który patrzył Macierewiczowi na ręce. Nieoficjalnie wiadomo, że generał namawiał prezydenta np. do zawetowania ustawy tworzącej ukochane macierewiczowskie Wojska Obrony Terytorialnej, bo uważa, że są niewiele warte. Nominacje generalskie były opóźniane, albo całkowicie odwoływane, bo Kraszewski kwestionował kandydatów Macierewicza.

W tej sytuacji podległy Macierewiczowi kontrwywiad wojskowy SKW odebrał Kraszewskiemu dostęp do tajemnic państwowych, czym praktycznie pozbawił go możliwości działań nadzorczych wobec MON. Minister w swym stylu dostrzegł u Kraszewskiego wschodnie inklinacje — w postępowaniu na poważnie badano choćby jego rzekome związki z putinowskim gangiem motocyklowym „Nocne Wilki”.

Według prezydenta Macierewicz mścił się za to, że Kraszewski krytykował jego działania wobec armii. Po dymisji Macierewicza, Kraszewski odzyskał wszystkie certyfikaty.

W ten sposób liderzy obozu władzy dają nam do wyboru dwa warianty. Albo pozbyli się Macierewicza i skrzętnie ukryli wschodnie ciągoty Kraszewskiego, albo też nigdy ich nie było, a Macierewicz po prostu mścił się na generale.

Luksusy w toalecie

W służbach mundurowych zemsta zeszła zresztą w dół, poniżej szczebla politycznego. Dobrym tego przykładem są kulisy powołania i ekspresowej dymisji komendanta głównego policji Zbigniewa Maja.

Gdy został pierwszym gliną urządził dla wiceszefa MSWiA Jarosława Zielińskiego spektakl — razem przechadzali się po gabinecie poprzedniego szefa policji gen. Marka Działoszyńskiego prezentując mediom rzekome luksusy, włącznie z toaletą.

To nie był to przypadkowy atak. Działoszyński był wcześniej szefem policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych, które tropi funkcjonariuszy naruszających prawo. Tropiło też Maja — o czym PiS nie wiedziało — w kilku kwestiach, w tym krycia przestępstw gospodarczych w zamian za zatrudnienie małżonki.

Jedną z pierwszych decyzji Maj wyrzucił całe kierownictwo BSW, pod pretekstem nielegalnego inwigilowania dziennikarzy w czasach PO. Wysokiej rangi oficerów wysłał do patrolowania Dworca Centralnego oraz konwojowania przestępców.


Czytaj także: W imię brata: nagrodzony Grand Pressem 2017 tekst Andrzeja Stankiewicza o tym, jak działania Jarosława Kaczyńskiego rozmijają się ze spuścizną Lecha Kaczyńskiego


Szybko okazało się, że jego zarzuty wobec BSW są mało wiarygodne. W dodatku nie był w stanie zamieść pod dywan swoich kłopotów, bo informacje zebrane przez BSW były też w CBA i prokuraturze. Został odwołany w lutym 2016 r., zaledwie po 2 miesiącach służby.

Dziś spacyfikowani przez niego oficerowie BSW są młodymi policyjnymi emerytami. Za to Maj usłyszał ostatnio zarzuty ujawnienia nieuprawnionym osobom z informacji dwóch śledztw. Oba dotyczą zabójstw.

Takich rozsianych po całym państwie PiS historii jest wiele, czasem większych, czasem całkiem drobnych. Skoro marszałek Sejmu Marek Kuchciński nie cierpi posła PO Michała Szczerby, to pacyfikuje go podczas sejmowych obrad — co raz doprowadziło do blokady przez opozycję obrad Sejmu i ostrych protestów pod parlamentem. Skoro wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki nie trawi innego posła Platformy Sławomira Nitrasa, to kontrolowane przez PiS prezydium Sejmu karze go finansowo — w ciągu 2,5 roku kadencji, niemal przez rok miał obciętą o połowę pensję.

Dlaczego więc Jarosław Kaczyński pozwolił zbudować całe sektory państwa w oparciu o osobisty rewanż i prywatną zemstę? Dlaczego przy okazji rewolucji pozwała pretorianom i faryzeuszom „dobrej zmiany” załatwiać swe osobiste porachunki?

Dopaść Tuska

Szkopuł w tym, że Kaczyński sam daje przykład tym, którzy z jego słów, gestów i zachowań odczytują to, co wolno a czego nie. Nie ma wątpliwości, że w najpoważniejszych konfliktach prezes PiS także kieruje się osobistymi uprzedzeniami.

Jest oczywistą oczywistością, że dotyczy to Donalda Tuska. W wywiadzie, który z Kaczyńskim przeprowadzałem wiosną minionego roku, padło zdanie, że Tusk powinien usłyszeć zarzuty w sprawach Smoleńska, Amber Gold oraz sprzedaży chemicznego giganta CIECH firmie Jana Kulczyka. Prokuratura poszła dokładnie tymi tropami.

Kaczyński jeszcze w opozycji był gotów udawać, że darował Tuskowi Smoleńsk — jak wówczas gdy na sali sejmowej podał mu rękę po wyborze na szefa Rady Europejskiej. Potem powiedział mi w wywiadzie otwarcie: to była tylko gra.

Gdy doszedł do władzy, postanowił Tuska dopaść — i taki wciąż jest plan. Gdy mówił rok temu w Sejmie o „zdradzieckich mordach”, które „zamordowały” jego brata, bez wątpienia za pierwszą z nich uznawał Tuska. Był gotów nawet zapłacić dużą polityczną cenę za walkę z Tuskiem — jak wówczas gdy próbował go zablokować na drugą kadencję w Brukseli.

Ba, do swej antytuskowej operacji wykorzystał chęć rewanżu swych ludzi. Nie przypadkiem na czele komisji śledczej ds. Amber Gold — badającej gdański matecznik Platformy — postawił Małgorzatę Wassermann, córkę byłego ministra PiS, który zginął w Smoleńsku.

Wassermann jest jedną z osób najbardziej zdeterminowanych do tego, aby ścigać Tuska ze względów osobistych. Widać to wyraźnie w wywiadzie-rzece „Zamach na prawdę” („Satysfakcję odczuję, gdy spotkamy się z Donaldem Tuskiem [na sali sądowej] i wyjaśnimy, czy to, co zrobił przed katastrofą i po niej było nieudolnością, tchórzostwem czy zdradą”; „Zastanawiam się, czego przestraszył się Donald Tusk, że doszedł do wniosku, iż zapłaci każdą cenę, byle tylko prawda nie wyszła na jaw”).

Komisja ds Amber Gold, w której jesienne starcie Wassermann z Tuskiem ma być hitem kampanii wyborczej, to załatwianie przez Kaczyńskiego własnych porachunków cudzymi rękami.

Osobiste emocje prezesa widać także w dwóch najpoważniejszych wojnach toczonych przez PiS od momentu dojścia do władzy. Chodzi o atak na Trybunał Konstytucyjny za czasów Andrzeja Rzeplińskiego oraz trwającą dziś wojnę o usunięcie z Sądu Najwyższego jego pierwszej prezes Małgorzaty Gersdorf.

Tak się składa, że oboje Kaczyński zna od lat osobiście. Z Rzeplińskim studiował, a z Gersdorf wychowywał się po sąsiedzku, w dodatku znała się dobrze z jego bratem, bo — jak on — specjalizowała się w prawie pracy. To Lech Kaczyński jako prezydent powołał ją do Sądu Najwyższego.

Rozmawiałem z Rzeplińskim i Gersdorf i oboje twierdzą, że lider PiS jest do nich głęboko osobiście uprzedzony. Z jakich powodów — twierdzą, że nie wiedzą.

Pytałem o to kiedyś także Kaczyńskiego. Nie odpowiedział wprost. Ale sposób w jaki prezes mówił o obojgu prezesach nie pozostawiał wątpliwości — jest w nim osobista zadra.

W PiS nierzadkie są głosy, że spór z Trybunałem był prowadzony emocjonalnie i bez większego sensu, właśnie dlatego, że Kaczyński przede wszystkim chciał upokorzyć Rzeplińskiego. Podobnie jest z Sądem Najwyższym. PiS mogło bez większych kosztów politycznych wprowadzić do SN swoich sędziów i zmarginalizować Gersdorf, która jest chybotliwa i nieskłonna do walki z władzą. Według moich informacji, był nawet gotowy krotki zapis ustawowy, który wyłączał I prezesa SN spod nowych przepisów emerytalnych, które PiS wykorzystuje do przeprowadzenia w tym sądzie czystki. Tyle, że Kaczyński się uparł.

Porzuceni przez państwo

Budowanie kluczowych obszarów państwa na osobistej zemście to niebezpieczny precedens. To lekcja dla wszystkich działających w sferze publicznej, że wykonywanie trudnych, kontrowersyjnych, delikatnych misji dla kraju nie ma sensu.

— Robiłem to, do czego powołało mnie państwo. Nikt mi nie zarzuca, że złamałem prawo. A jednak zostałem zdegradowany, bez prawa do obrony. Państwa nie ma, zostałem sam — mówi mi z goryczą jeden z wyżej opisanych bohaterów. Tak się kończy osobista zemsta na urzędnikach.

Oczywiście, dla polityków to tylko dodatkowy zysk. Wszak łatwiej zbudować państwo na kumoterstwie, nepotyzmie i klientelizmie. Wtedy wszystko działa jak w zegarku pod dyktando partii władzy — wtedy też lepiej wychodzi rewanż.

Jednak budowanie państwa, które pozwala najwyższej rangi ludziom realizować najniższe instynkty, jest drogą w przepaść. Bo zemsta rodzi zemstę. I wraca.

Część bohaterów tego tekstu już o niej śni. ©

 

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem”.

 

NA POLAROIDACH: Jarosław Kaczyński z Donaldem Tuskiem i Małgorzatą Gersdorf, Mariusz Kamiński z Wojciechem Łączewskim oraz Zbigniew Ziobro z Agnieszką Pilarczyk

 

AUTORZY ZDJĘĆ: JANEK SKARŻYNSKI / AFP / EAST NEWS // ANDRZEJ HULIMKA / REPORTER // ALBERT ZAWADA / AG // TOMASZ JASTRZĘBOWSKI / REPORTER // STANISŁAW ROZPĘDZIK / PAP // RAFAŁ OLEKSIEWICZ / REPORTER // BEATA ZAWRZEL / REPORTER / MONTAŻ „TP”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2018