Ciało z ciała

Ks. Grzegorz Strzelczyk, teolog: Dopóki tajemnica wcielenia nie daje nam spokoju, jesteśmy w samym centrum doświadczenia chrześcijańskiego.

14.12.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Michał Łuczak dla „TP”
/ Fot. Michał Łuczak dla „TP”

ARTUR SPORNIAK: Na pytanie, kto się narodził w Betlejem, pada odpowiedź: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę my znamy?”.

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK: Wcielenie jest absolutnie jednoznaczne w realności człowieczeństwa. Gdy Bóg staje się człowiekiem, to rzeczywiście staje się człowiekiem.

Nie przychodzi w legendzie.

I nie przychodzi w chwale. Gdy mówimy w języku biblijnym o chwale, mamy na myśli obłok chwały – szekinah – zacieniający obecność Bożą. Oto szekinah staje się ludzkim ciałem, a w związku z tym traci nimb niezwykłości i tajemniczości – choć dalej ukrywa Bożą obecność. To dlatego Jezus tak dziwił ludzi. Przez 30 lat żyje normalnie (jedynie celibat pewnie zastanawiał – jego rówieśnicy dawno byli ojcami rodzin). Nic nie zapowiada jego wystąpienia. Ewangelia Marka jest wręcz dosadna: krewni próbują go powstrzymać, gdyż mówiono, że odszedł od zmysłów. To znaczyło: trzeba go powstrzymać, bo robi wstyd rodzinie.

Czy dwa rodowody Jezusa – u Mateusza prowadzący do Abrahama, a u Łukasza aż do praojca Adama – nie są próbą wytłumaczenia niezwykłości Jezusa przez „dorobienie” niezwykłej genealogii?

Przynależenie Jezusa do rodu Dawida może być historyczne. Oczywiście w ówczesnej Palestynie to odległe pokrewieństwo nie miało już politycznego znaczenia.

Genealogie, które ustawiają Jezusa w linii Dawidowej, choć nie są precyzyjne historycznie, oddają coś, co o Jezusie domniemywano. Ale istotniejsze jest to, że są tezą teologiczną. To właśnie niejasne przeplatanie się tego, co teologiczne, z tym, co historyczne, jest jedną z głównych trudności w interpretacji opowiadań o dzieciństwie Jezusa.

W genealogii Mateusza pojawiają się cztery kobiety: Tamar, Rachab, Rut i żona Uriasza. Dlaczego?

To kluczowe postaci Izraela, choć nietypowe. Np. Rachab, która pomogła Izraelitom w zdobyciu Jerycha, była w tym mieście prostytutką. Mateuszowi chodziło o przywołanie tych momentów historii, kiedy kobieta staje się albo narzędziem zbawienia, albo wzorem wiary dla Izraela. Wskazują zatem na Maryję.

Wszystkie cztery Ewangelie od początku głoszą prawdę teologiczną, że Jezus jest Synem Bożym, i to w jedyny, niepowtarzalny sposób. Ewangelię Marka np. rozpoczyna zdanie: „Początek dobrej nowiny o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym” i to jest wieloznaczne. Narracje ewangeliczne precyzują: poczęcie Jezusa następuje bez udziału ludzkiego ojca. Oczywiście, świadomość wyjątkowości Jezusa będzie się rozwijać aż do Soboru w Nicei (325 r.) i dalej. Chrześcijaństwo będzie potrzebować czasu, żeby znaleźć kategorie filozoficzne do opisu tego, co się dzieje z rozumieniem Boga, jeżeli konsekwentnie wypowiemy wiarę we wcielenie. Ewangeliści i Paweł doświadczają tych skutków: próbują je wypowiedzieć dostępnymi sobie środkami literackimi.

To było coś nowego w monoteizmie żydowskim, który zabraniał tworzyć jakiegokolwiek wizerunku Boga.

Zabraniał, żeby nie pomylić wizerunku z Bogiem i żeby wizerunek nie stał się przedmiotem czci. We wcieleniu następuje odwrócenie porządku. Bóg mówi: nie tylko mam wizerunek, ale ten wizerunek stał się częścią waszej historii. Jan w Pierwszym Liście pisze: „oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i czegośmy dotykali”. Wreszcie Czwarta Ewangeliapowie: „Słowo stało się ciałem”.

Ta fraza przewróciła starą formę monoteizmu. Moim zdaniem, jej wypowiedzenie w prologu Janowej Ewangelii było jedną z największych prowokacji w dziejach ludzkiej myśli!

Monoteizmy żydowski i islamski zarzucają nam to do dzisiaj.

Skoro widzą, że nasz monoteizm jest inny niż ich, to znaczy, że ustrzegliśmy specyfiki obrazu Boga objawionej w Jezusie. Mamy zwłaszcza dwie rzeczywistości, które są misterium stricte dictum. Możemy je przybliżać pojęciowo, ale nie mamy szans domknąć ich opisu: wcielenie i Trójca. Dopóki mamy problem – dreptamy wokół tych tajemnic ze świadomością, że nie możemy ich odstąpić ani na krok, to jesteśmy w centrum naszego chrześcijańskiego doświadczenia.

Czyli dobrze, że to nas kłuje?

Tak. Gdyż zderzamy się z tym, z czym się prawdopodobnie zderzyli apostołowie, świadkowie działalności Jezusa. To była jakaś nowa nauka „z mocą” – nikt nie przemawiał do tej pory w ten sposób.

Pytanie „Kimże on jest, skoro...?” jest bezpośrednim skutkiem tego doświadczenia. Dopiero zmartwychwstanie i zesłanie Ducha Świętego pozwoli im wybrnąć z tej aporii. Zmagamy się z tym do tej pory: nie mamy wyjaśnienia, mamy doświadczenie, z którego wyrasta intuicja. Tę intuicję „ubraliśmy” w wartości brzegowe, czyli w dogmaty, których przekaz jest taki: tu nie, bo będzie źle, tam też nie, bo będzie również źle, zatem mniej więcej idźmy środkiem. Ale to wciąż jest niewygodne.

Zapewne prościej byłoby powiedzieć: Jezus był genialnym założycielem religii, problem bóstwa to mitologia, zatem odkładamy go na bok i świetnie w ten sposób odnajdujemy się w nowożytnej mentalności. Tylko że w ten sposób sprzeniewierzamy się źródłowej, najcenniejszej intuicji.

Nauczanie Jezusa, np. w przypowieściach, jest genialne. Pokusa, by się na nim zatrzymać, jest silna.

Jeżeli Chrystus zmartwychwstał, wezwanie do oddania życia do końca nie jest metaforą wyznaczającą odległy horyzont. To należy po prostu zrobić: rozdać życie, nie bacząc, że się umrze wcześniej. To w ogóle jedyna droga dla chrześcijan. A jest taką właśnie, gdyż za horyzontem jest zmartwychwstanie. Więcej – Ten, który opowiedział przypowieści, jest wiarygodny, jest Słowem, którym Bóg przemówił do nas. To nie jest jedna z wielu mądrości. Możemy upleść sobie wianuszek z wielu mądrości, który nam będzie odpowiadać. A Słowo Boże kłuje.

Można jednak powiedzieć, że przed prawdą o wcieleniu rozum kapituluje. To niebezpieczne, gdyż otwiera drogę dla różnych ryzykownych fantazji.

Nie jesteśmy wezwani do tego, żeby rozum skapitulował. Jesteśmy wezwani do tego, żeby penetrować tajemnicę ze świadomością, że się ona nigdy przed nami do końca nie odsłoni. Czyż nie dokładnie to samo robimy badając świat?

Ewangeliczna opowieść o narodzinach Jezusa właściwie powtarza starotestamentowy schemat narodzin Mojżesza. Co tu jest prawdziwe?

Komponowanie tekstu w nawiązaniu do starszych tekstów jest w Biblii powszechne. Niektóre historie są opowiedziane w Starym Testamencie kilka razy – zawsze z nową interpretacją, pisaną pod określony czas. Tak samo Jezus jest wpisywany w historię swojego ludu. Chodzi o ciągłość – Jezus nie jest nowym początkiem w tym sensie, że unieważnia to, co było wcześniej. Prócz Ewangelii Janowej pozostałe Ewangelie powstają w czasach, gdy chrześcijanie próbują pozostać żydami. Duża część praktykuje Prawo. Ewangelia Mateusza zestawia więc Jezusa z Mojżeszem i pokazuje jego tożsamość przez przewyższenie. Np. żeby przejść przez morze, Mojżesz rozdziela wody, a Jezus chodzi po wodzie. Mannę na pustyni zebrano tak, że nic nie zostało, a Jezus rozmnaża chleb i zostaje jeszcze 12 koszy ułomków. Jezus nie przekazuje prawa od Boga, tylko naucza w Kazaniu na Górze w swoim imieniu: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom... A Ja wam powiadam...”. Zmienia Prawo Mojżeszowe. W perspektywie ówczesnego judaizmu to herezja!

Skąd ewangeliści mieli informacje o dzieciństwie Jezusa?

Jeżeli Maryja wraz z grupą wspominanych przez Ewangelię niewiast funkcjonowała w otoczeniu Jezusa, to można sobie wyobrazić, że była przez uczniów pytana o pewne wydarzenia. Oczywiście zgodnie z żydowskimi obyczajami z kobietami raczej się nie rozmawiało, ale we wspólnocie Jezusa to tabu było naruszone.

Ewangeliści Mateusz i Łukasz – rozpoczynają historię Jezusa od zwiastowania, ale opowiadają o nim z dwóch punktów widzenia: Łukasz z perspektywy Maryi, a Mateusz z perspektywy Józefa. Jakkolwiek szczegóły się różnią, główny teologiczny wątek jest ten sam: nie ma udziału mężczyzny, poczęcie jest z Ducha Świętego.

Mamy trudności z uznaniem, że są dwie różne wersje Ewangelii dzieciństwa, gdyż „myślimy szopką”. Św. Franciszek powybierał z obu opowiadań różne elementy i uczynił z nich harmonię: od Łukasza wziął stajenkę, której nie ma u Mateusza, z kolei od Mateusza wziął magów, o których Łukasz milczy. To była stara pokusa – już w II w. Tacjan Syryjczyk ułożył pierwszą harmonię Ewangelii – „Diatessaron” – czyli spójną kompilację czterech przekazów ewangelicznych.

Dlaczego to się nie przyjęło?

Niezwykle ważna okazała się apostolskość przekazu. Chodziło o to, by nic z niego nie utracić. Zauważmy, że w II w. nie ma centralnego zarządzania chrześcijaństwem – każdy z Kościołów odrzucał „Diatessaron” niejako na własną rękę, mierząc się z pokusą wygładzania opowieści apostolskiej.

Kanty tej opowieści są wyzwaniem, aby widzieć głębiej. Tak narodziła się np. interpretacja alegoryczna Szkoły Aleksandryjskiej. Ten rodzaj lektury miał olbrzymie znaczenie dla rozwoju systematycznej teologii, która właśnie zaczęła próbować odpowiadać na pytanie „co jest głębiej?”.

Właśnie: co?

Z jednej strony prawda, że Jezus jest z Maryi – jest człowiekiem, ciałem z ciała. Z drugiej strony radykalnie postawiona została sprawa Synostwa Bożego. W V w. doprowadzi nas to do dogmatu chalcedońskiego o prawdziwym Bóstwie i prawdziwym człowieczeństwie zjednoczonych w jednej hipostazie. W Jezusie dokonuje się ujawnienie Boga takie, jakiego nie było do tej pory, przekraczające Mojżesza, Abrahama i Adama. Wątek Jezusa jako „nowego Adama” jest wczesny – jest już w listach św. Pawła.

Ojcowie Kościoła mówili, że Maryja poczęła „przez ucho” – słuchając anioła. Ładnie powiedziane, ale my ciągle mamy problem z dziewiczym poczęciem. Partenogeneza?

...albo cud.

Kościół broni się przed fizjologicznymi rozważaniami o początku Jezusa, ale dzisiaj, w czasach sukcesów nauk przyrodniczych, mamy taką potrzebę.

Chrześcijaństwo posiada pewien misteryjny umiar co do niektórych kwestii. Podglądanie Maryi wydaje się mało taktowne. A ja nie jestem specjalistą od biologii, żeby dywagować o stopniu prawdopodobieństwa partenogenezy u człowieka.

Pewnych wątpliwości nie da się jednak uciszyć. Słynna rozmowa między biologiem-ateistą Richardem Dawkinsem a jezuitą i astronomem o. George’em Coyne’em o zgodności nauki i wiary toczy się harmonijnie aż do pytania o dziewicze poczęcie Jezusa. Padają argumenty, że według greckiej mitologii Herkules też został poczęty przez boga (Zeusa) w łonie ludzkiej kobiety.

...z tą różnicą, że przy poczęciu Jezusa nie ma stosunku i nie ma nasienia.

Bóg ingeruje w fizyczność.

Na zasadzie zwyczajnego cudu, który się niczym nie różni od innych cudów. Dla mnie o wiele bardziej wymagająca jest wiara w zmartwychwstanie. Jeżeli je odejmiemy, chrześcijaństwo traci sens.

Zmartwychwstanie jest nowym początkiem w nowej rzeczywistości, która tylko na moment styka z rzeczywistością rządzoną przez prawa opisywane w naukach przyrodniczych. Tu harmonia nie jest naruszona.

Harmonia nie jest naruszona, jeżeli zmartwychwstanie jest tylko w rzeczywistości eschatologicznej, a nie w ciele wziętym z grobu, które jest kompatybilne z naszą obecną rzeczywistością. Można próbować uniknąć konsekwencji cudu w interpretacji light zmartwychwstania: zjawienia się Jezusa były doświadczeniami czysto duchowymi. Tylko że nie o tym mówią Ewangelie. Słowa Jezusa do Tomasza „Włóż palce w miejsce gwoździ” każą nam iść o krok dalej.

Czy Bóg nie mógł się wcielić w człowieka mającego obojga rodziców?

Akurat pod tym względem Ewangelie są jednoznaczne. Musielibyśmy dokonać gwałtu na tekście, i natychmiast reszta przestałaby mieć jakiekolwiek znaczenie – Ewangelie poddawałyby się już każdej kalce interpretacyjnej. Chrześcijańska interpretacja tekstów o Jezusie nigdy nie próbowała iść tą drogą.

Od początku narażając się na szyderstwa – we wczesnych tekstach antychrześcijańskich mówi się, że ojcem Jezusa był rzymski legionista.

Ale to już był problem dla Józefa i Ewangelie tego nie ukrywają. Jedyną motywacją dla Józefa, by przyjąć Maryję, jest doświadczenie duchowe: z niego wie, że to dziecko z Ducha Świętego się poczęło.

Nie sądzę, żeby dla chrześcijanina dobrym pomysłem było wymykanie się spod pręgierza klasycznie rozumianego wcielenia. To nie jest naiwnie irracjonalne. Teologowie przez wieki sprzeciwiali się naiwności magicznego pojmowania świata. Stworzenie jest racjonalne, ale ponieważ zostało dotknięte grzechem człowieka, chrześcijaństwo zachowuje dystans do wszystkiego, co człowiek robi i może. Nic, co ludzkie, nie jest wolne od tego dotknięcia. Nasza zdolność wyznaczenia granicy między rozumnym i nierozumnym też jest poddana tej ułomności. Rozum to sprawne narzędzie, jednak gdy go zabsolutyzujemy, przeoczymy, że też jest dotknięty grzechem.

Pozbycie się niepokoju jest bardziej niebezpieczne od wiary w cuda?

Na przełomie XIX i XX w. mieliśmy próbę demitologizacji wiary, czyli skonstruowania takiej narracji chrześcijańskiej, która byłaby całkowicie kompatybilna z światopoglądem pozytywistyczno-scjentystycznym. Okazało się to ślepym zaułkiem. Także dlatego, że przyjęto jako pewnik, iż osiągnięta wówczas metodologiczna baza naukowa daje pewny i ostateczny punkt odniesienia. Dziś lepiej wiemy też, jak głębokim zmianom mogą ulegać paradygmaty naukowe.

Kolejne zdanie, które wybija nas z uśpienia: „Nie zbliżał się do Maryi, aż porodziła syna”. Józef nie chciał naruszać tajemnicy poczęcia, ale dlaczego to małżeństwo miało zostać dziewicze do końca?

Bardzo wcześnie w Kościele pojawia się przekonanie, że nie współżyli do końca. Na tyle wcześnie, że w głównym nurcie nie były przekazywane inne tradycje.

To się jednak kłóciło z przekonaniem o wartości rodziny.

To się kłóci już w samym Jezusie, który nie założył rodziny, jak powinien zrobić każdy porządny Żyd. Mamy w Ewangeliach wzmianki o „braciach Jezusa”, ale wcześnie pojawia się interpretacja, że mowa o kuzynach. Nie ma dokumentu, który jednoznacznie mówiłby o potomstwie Maryi i Józefa.

A gdyby taki dokument odnaleziono w piaskach pustyni?

Musielibyśmy się zastanowić nad istotą dziewictwa i taka refleksja dokonuje się dziś niezależnie od trudności ze zrozumieniem dziewictwa Maryi. Mówimy o cnocie czystości w odniesieniu do małżonków, a przecież nie chodzi o brak współżycia, o wstrzemięźliwość seksualną, tylko o coś głębszego, o codzienną wierność.

Nie chodzi o odrzucenie przyjemności seksualnej i więzi, do której seks prowadzi małżonków?

Zupełnie nie. Seksualność jest w świecie przed grzechem. „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” – to jest pierwotne błogosławieństwo. Dziewictwo w wersji celibatu oznacza wyrzeczenie się związku z drugim człowiekiem ze względu na królestwo Boże. To można rozumieć albo w sensie prorockim – eschatologicznym, albo funkcjonalnym – jak mój celibat, czyli dyspozycyjność w służeniu temu oto ludowi. Czystość natomiast związana jest z tym, by drugiego nie wykorzystywać. Teologia przez długie wieki się tym nie zajmowała. Dopiero dziś zaczynamy dostrzegać te niuanse. Akcent, kiedy mówimy o czystości i dziewictwie, jest położony gdzie indziej niż w celibacie. Jakiś rodzaj dziewictwa (w sensie czystości) jest wezwaniem dla wszystkich.

Zawsze, gdy Kościół natrafia na aporię, schodzi w myśleniu głębiej. Fantastyka typu „co by było, gdybyśmy odkryli nowy dokument” nie ma dla mnie większego sensu, ponieważ mamy dość realnych wyzwań bez takich spekulacji. To, jak Duch Święty prowadzi Kościół przez dzieje, jest procesem, który niepokojąco wymyka się ludzkiej kontroli. I dobrze: dzięki temu musimy rewidować przekonania, w których się zbyt wygodnie rozsiadamy.


KS. GRZEGORZ STRZELCZYK jest teologiem. Zajmuje się głównie chrystologią, opublikował kilkanaście książek. Obecnie sekretarz II Synodu Archidiecezji Katowickiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2014