Chwilowo na pomarańczowo

Nagle - czy może: nareszcie - Niemcy odkryli Ukrainę. Pełne dwa dni tutejsza klasa polityczna poświęciła w minionym tygodniu bohaterowi Pomarańczowej Rewolucji. Wiktor Juszczenko posilał się z kanclerzem Schröderem, spotykał z kapitanami gospodarki i wygłosił przemówienie w Bundestagu - honor, jakiego doświadczają tylko niektórzy, bo odkąd niemieccy posłowie obradują w dawnym Reichstagu, przemawiali do nich jedynie Bush, Chirac i Putin.

20.03.2005

Czyta się kilka minut

Wiktor Juszczenko przemawia w Bundestagu /
Wiktor Juszczenko przemawia w Bundestagu /

Wszelako tuż przed wizytą Juszczenki za kulisami Bundestagu doszło do niezbyt budującego sporu: poszło o to, czy prezydent Ukrainy ma przemawiać na plenum, czy wobec wąskiego audytorium tylko tych posłów, którzy zajmują się polityką zagraniczną. Co (na pozór) zdumiewające, zastrzeżenia do wystąpienia Juszczenki przed całym Bundestagiem zgłaszali niektórzy posłowie frakcji chadeckiej CDU/CSU. Czyli tej, która opowiada się zdecydowanie za wprowadzaniem Ukrainy do Europy - w przeciwieństwie do socjaldemokratów z SPD.

Wyjaśnienie tego paradoksu jest proste: część chadeków obawiała się, że gdy Juszczenko stanie przed Bundestagiem - wzbudzając sympatię i apelując, jak oczekiwano, o otwarcie się Zachodu na Ukrainę - może to im skomplikować polityczną ofensywę przeciw koalicji SPD-Zieloni, po której partie opozycyjne wiele sobie obiecują. Od tygodni w Niemczech trwa bowiem dyskusja wokół tzw. “afery wizowej". Chodzi o politykę wizową, którą w minionych latach prowadził rząd, a zwłaszcza MSZ Joschki Fischera. Komisja śledcza Bundestagu ma wyjaśnić, czy Fischer nie przekroczył kompetencji, wprowadzając w niemieckich ambasadach zbyt liberalną praktykę wydawania wiz (w sprawie pojawiają się też wątki korupcyjne). Rzecz dotyczyła wielu krajów, ale uwaga skoncentrowała się na tym, co działo się w ambasadzie Niemiec w Kijowie: niefrasobliwa polityka wizowa sprawiła, że do Niemiec wjechały z Ukrainy, prócz zwykłych podróżnych, także tysiące kobiet zmuszonych do prostytucji.

Na szczęście ów małostkowy spór szybko zażegnano - i Juszczenko mógł wygłosić w Bundestagu płomienną mowę. Jej przesłanie brzmiało: wolna Ukraina może rozwijać się jedynie jako część wolnej Europy. Juszczenko przywołał genius loci: przypomniał, że siedziba parlamentu - dziś symbol Niemiec wolnych i zjednoczonych - stoi obok miejsca, gdzie 15 lat temu biegł mur berliński, i że “powiew wolności", który w 1989 r. doprowadził do upadku muru, a także do Okrągłego Stołu w Warszawie i Aksamitnej Rewolucji w Pradze, teraz dotarł pod postacią Rewolucji Róż do Tbilisi i wreszcie do Kijowa. “Pomarańczowa Rewolucja pokazuje, że europejski Wschód i Zachód przynależą do siebie" - wołał Juszczenko. I zapewniał, że uczyni wszystko, by na Ukrainie zapanowały wolność i demokracja. “Widzę Ukrainę w Europie w bliskiej przyszłości" - mówił, podkreślając, że dla Kijowa Niemcy są partnerem kluczowym. Nawiązując do “afery wizowej", prezydent apelował, by nie stosować odpowiedzialności zbiorowej i by ukraińscy naukowcy czy studenci mogli swobodnie podróżować (wcześniej zapowiedział, że Ukraina chce znieść jednostronnie wizy dla mieszkańców UE).

Pod adresem Rosji Juszczenko skierował słowa, że “Ukraina odrzuca demokrację sterowaną" [którą preferuje Putin - red.], a “nasza droga do wolności i dobrobytu prowadzi tylko przez demokrację prawdziwą". Aby uspokoić moskiewskiego Wielkiego Brata, dodał, że ukraińskie aspiracje nie są skierowane przeciw Rosji. Także Schröder, który podczas wspólnej konferencji prasowej z Juszczenką ogłosił, że Niemcy pomogą Ukrainie “w dochodzeniu do struktur europejskich i atlantyckich" i wprowadzą do stosunków dwustronnych “nową dynamikę", uznał za stosowne zaznaczyć, że dynamika ta nie jest skierowana przeciw komukolwiek.

Ukraina jak Urugwaj

Niemcy odkryli więc Ukrainę. Nareszcie, bo w przeszłości bywało z tym różnie. Gdy zaczęła się Pomarańczowa Rewolucja i na ukraińskie ulice wyszły setki tysięcy ludzi, by domagać się wolności i godności, Niemcy zareagowały w pierwszym odruchu bezradnością. Dla Schrödera priorytetem były zawsze bliskie relacje z jego rosyjskim przyjacielem Putinem (są “na ty"). Gdyby nie naciski, które na Schrödera miał wywierać inny jego przyjaciel - prezydent Kwaśniewski - kanclerz zapewne nie zatelefonowałby do Moskwy, aby namawiać Putina do złagodzenia stanowiska.

Jeśli zaś chodzi o zachowanie w tamtych dniach ministra Fischera, na ten temat kursują w Berlinie sprzeczne wersje. Jedni twierdzą, że Fischer naciskał na Javiera Solanę, pełnomocnika UE ds. wspólnej polityki zagranicznej, by ten jechał z Kwaśniewskim do Kijowa. Inni mówią, że było na odwrót. A jak było naprawdę? To ciekawe pytanie, choć z politycznego punktu widzenia dziś mało istotne.

Wszelako nie jest tajemnicą, że wielu niemieckich polityków, także z rządu, fałszywie oceniło Pomarańczową Rewolucję, i że dla wielu była ona niewygodna, bo burzyła ich wyobrażenia o świecie za Bugiem. Zresztą jeszcze niedawno, w lutym, pewien ważny urzędnik niemieckiego MSZ wyznał - podczas przerwy na kawę w czasie pewnej konferencji w Berlinie - że jego zdaniem rewolucja była sprawką Amerykanów.

Bo gdy o Ukrainie mowa, wyobrażenia wielu Niemców kształtują dwa czynniki: niewiedza i brak zainteresowania, często w parze. Do niedawna niektórzy Niemcy zapewne nie widzieli specjalnej różnicy między Ukrainą a Urugwajem. Starsi pamiętają może nazwy miast, o które żołnierz Wehr-machtu toczył krwawe walki, jak Charków czy Żytomierz. Młodsi na hasło “Ukraina" potrafią wymienić Czarnobyl i boksujących braci Kliczko.

Do niedawna w Niemczech niemal nie mówiło się w mediach o tym wielkim kraju, rozciągniętym między Unią a Rosją. Znamienne, że ani jedna niemiecka gazeta, stacja radiowa czy telewizyjna nie ma w Kijowie stałego korespondenta. W poważnych dziennikach, jak “Die Welt" czy “Frankfurter Allgemeine", Ukrainą zajmują się ich korespondenci z Warszawy, a kanały publicznej telewizji, ARD i ZDF, zlecają to swym biurom w Moskwie. Dewizą nowoczesnego niemieckiego dziennikarstwa nie jest kompetentne informowanie na bieżąco, w wykonaniu ludzi znających się na rzeczy, ale dorywcze “obsługiwanie" co ciekawszych “eventów" (wydarzeń) w formie “kampanii medialnych" (by użyć branżowego żargonu). W ten sposób do obiegu trafiają stereotypy i półprawdy.

I tak, przed Bożym Narodzeniem w niemieckich mediach trwała pomarańczowa euforia: Ukraińcy byli walecznym narodem rewolucjonistów, którzy mimo mrozu wytrwali i zwyciężyli. Ale gdy na początku roku wybuchła “afera wizowa", w niemieckich mediach znów stali się narodem imigrantów, oszustów, prostytutek i handlarzy żywym towarem.

Po fałszywej stronie

Dla niemieckiej polityki Ukraina leżała dotąd w “martwej strefie". Wprawdzie Republika Federalna była jednym z pierwszych państw (po Polsce, Kanadzie i USA), które uznały w 1991 r. jej niepodległość. Także podróż kanclerza Kohla do Kijowa w 1993 r. sprawiała wrażenie, że w relacjach Niemcy-Ukraina powstaje nowa jakość. Ale niewiele z tego wynikło, a najpóźniej od 1998 r., gdy władzę objęła koalicja SPD-Zieloni, Ukraina zniknęła z horyzontu politycznego Berlina.

Schröder nie zostawiał cienia wątpliwości, że dla niego absolutnym priorytetem jest Rosja. Dobre relacje niemiecko-rosyjskie mają długą tradycję mimo dwóch wojen światowych. Istotniejszą przyczyną są jednak czynniki gospodarcze: zainteresowanie Rosją jako dostawcą surowców energetycznych i wielkim rynkiem zbytu. Poza tym Schröderowi chyba naprawdę leży na sercu bliska więź z rosyjskim prezydentem, eks-agentem KGB (czego wielu Niemców nie może pojąć). Nawet jeśli prawdą jest, że telefony Schrödera miały udział w nakłonieniu Putina do ustępstw podczas Pomarańczowej Rewolucji, kanclerz nadal zdaje się postrzegać wolną i dążącą na Zachód Ukrainę jako czynnik przede wszystkim destabilizujący.

Postawa taka ma w niemieckiej socjaldemokracji tradycję długą i mało chwalebną. Polacy do dziś pamiętają niechęć, z jaką 25 lat temu rząd Helmuta Schmidta traktował “Solidarność". Zresztą nie tylko dla Polaków, także dla ludzi opozycji demokratycznej z innych krajów “bloku" spotkanie Schmidta z Erichem Honeckerem było policzkiem: doszło do niego 13 grudnia 1981 r., gdy w Polsce ogłoszono stan wojenny. Zamiast natychmiast przerwać wizytę w NRD, Schmidt zignorował dramat, jaki rozgrywał się w Polsce.

Dziś, pod rządami Schrödera, nie jest inaczej. “Niemcy stoją po fałszywej stronie" - pisała niedawno rosyjska dziennikarka Anna Politkowska w berlińskim dzienniku “Tagesspiegel". Politkowska, niegdyś autorka wstrząsających relacji z Czeczenii, ubolewała, że “w dzisiejszych Niemczech Schrödera" panuje atmosfera bezkrytycznego przyzwolenia na wszystko, co Putin mówi i robi. “Czeczenia? A niech wojna trwa, byle do Niemiec płynął gaz. Chodorkowski w areszcie? Nie nasza sprawa, byle nasze interesy się kręciły. Rozbicie demokratycznej opozycji? Wewnętrzna sprawa Rosji - ironizowała Politkowska, dodając gorzko: Wszystkie wypowiedziane słowa, wszelkie apele, także moje, nie odniosły najmniejszego skutku w atmosferze służalczego »kochajmy się«, jaka otacza w Niemczech prezydenta Rosji".

Tymczasem to, czy Europa Wschodnia będzie rozwijać się w kierunku demokracji, zależy w dużym stopniu od Niemiec. “Niemcy odgrywają o wiele większą rolę, niż się im samym wydaje" - mówił Aleksander Kwaśniewski podczas niedawnej wizyty w Berlinie. I miał rację, także gdy apelował: “Niemcy powinni wykazać więcej wyczucia dla tej części Europy, która nie jest już pod rosyjską kontrolą i gdzie ludzie chcą sami decydować o swym losie". Polacy i Niemcy powinni wspólnie “wyciągnąć rękę do Ukraińców" - apelował Kwaśniewski, argumentując, że wielkim nieporozumieniem jest przekonanie, że wolność i demokracja w Europie Wschodniej mogą zostać urzeczywistnione jedynie w konflikcie z Rosją.

Nadzieja w opozycji?

W Berlinie Juszczenko na pewno osiągnął jedno: wpłynął pozytywnie na nastawienie do Ukrainy. Zwłaszcza kręgi gospodarcze odkrywają (nie od dziś) znaczenie ukraińskiego rynku. Rozmowy Juszczenki z wpływową “Komisją ds. Wschodu" - organem pracodawców - sprawiły, że wkrótce do Kijowa poleci grupa tzw. “kapitanów" niemieckich przedsiębiorstw.

Czy zainteresowanie Ukrainą jest szczere i trwałe? To pokaże przyszłość. Dziś można odnieść wrażenie, że solidniejszym partnerem dla Juszczenki może okazać się nie niemiecki rząd, ale chadecka opozycja. Wolfgang Schäuble, wiceprzewodniczący frakcji CDU/CSU i jej rzecznik ds. polityki zagranicznej, mówił w jednym z wywiadów: “Ukraina dzieli z nami europejską historię i kulturę. Unia Europejska nie może zostawić Ukrainy samej sobie. Unia musi być gotowa, by pewnego dnia, gdy nad Dnieprem zapanują demokracja, państwo prawa i gospodarka rynkowa, włączyć Ukrainę w swe struktury". Z kolei to, że Juszczenko mógł w końcu przemówić w Bundestagu, było w dużej mierze efektem zabiegów innego chadeka: byłego ministra obrony Volkera Rühe.

Tego samego, który ponad 10 lat temu jako jeden z pierwszych Niemców zaczął głośno mówić, że Polska powinna zostać przyjęta do NATO.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2005