Chrześcijanie, pora na nas!

Gdyby chrześcijanie mieli dziś wysłać telegram dotyczący sytuacji w Europie, jego treść brzmiałaby tak: Jest źle – STOP – Mamy diagnozę – STOP – Na ogół nie chcą nas słuchać – STOP.

17.09.2012

Czyta się kilka minut

Okładka dodatku "Kościół wobec integracji" / Fotografia na okładce: Tomasz Wiech
Okładka dodatku "Kościół wobec integracji" / Fotografia na okładce: Tomasz Wiech

Dlaczego i po co Schuman, Adenauer i de Gasperi budowali europejską wspólnotę?

Przede wszystkim rozumieli, że na Starym Kontynencie nigdy nie będzie pokoju, jeżeli wciąż kierować się będziemy prymitywną logiką balansu sił: kto i ile może zbudować czołgów, samolotów i okrętów? Kto i ile musi zapłacić wojennych reparacji? Jak powytyczać granice i podzielić strefy wpływów, aby jedni nie urośli zbytnio kosztem innych?

Po drugim już w krótkim czasie globalnym konflikcie, po wymordowaniu milionów cywilów stało się jasne, że nawet aptekarskie wyważenie sił politycznych i militarnych to żadna gwarancja. Dlatego zamiast doktryny równowagi – postawiono na współpracę i wartości wywodzące się z chrześcijaństwa: wybaczenie, samarytańską troskę i solidarność. Unia gospodarcza okazała się skutecznym narzędziem zbliżenia i pojednania. Zamiast po raz kolejny krwią wytyczać nowe granice, postanowiono granice stopniowo znosić. I przez dziesięciolecia udało się naprawdę wiele. Odbudowa po zniszczeniach wojennych, trwały wzrost gospodarczy, utrzymanie Niemiec na demokratycznym kursie, pojednanie dawnych wrogów, skuteczna przeciwwaga dla bloku komunistycznego; poszerzanie wspólnoty praworządności i rozwoju na zachód, południe, północ i wreszcie na wschód.

O tym dodatnim bilansie, także jednoznacznie pozytywnym dla Polski, warto pamiętać, gdy dziś na jaw wychodzą różne niedoróbki europejskiego domu. Czkawką odbijają się nam błędy ostatnich lat, popełnione nie przez Ojców Założycieli, którzy pozostawili nam solidny fundament. Solidny, bo położony na skale, a nie na piasku. Na wartościach na pieniądze nieprzeliczalnych, chociaż – jak się okazało – przynoszących też wymierny zysk.

Dlatego dziwić nie może, że europejscy chrześcijanie zgodnie wzywają, aby w czasach, gdy przyszłość jawi się nie tyle mgliście, ile już w ciemnych barwach – wrócić do fundamentalnych dla Unii wartości. Solidarność między społeczeństwami i pokoleniami, sprawiedliwsza dystrybucja dóbr, zasada poszanowania dla życia, wzmocnienie roli rodziny...

Narzucona rola błazna

Kłopot zaczyna się, gdy szukamy konkretnych odpowiedzi na palące kwestie bieżące. Kiedy np. powiedzieć dość i zakręcić kurek z pieniędzmi dodrukowanymi dla zagrożonych bankructwem krajów? Czy poprzeć José Manuela Barroso, kierującego Komisją Europejską, który w minionym tygodniu wezwał do przekształcenia Unii w federację? A może po fatalnych doświadczeniach z eurokonstytucją zatrzymać się i wykonać wpierw żmudną pracę u podstaw, przekonując Europejczyków, że głębsza jedność polityczna i gospodarcza ma sens? Ale tu już zgody nie ma, co pokazała też XII Międzynarodowa Konferencja „Rola Kościoła katolickiego w procesie integracji europejskiej”. Poróżnieni wracamy zatem do wspólnego mianownika, do jednym głosem formułowanego apelu o wartości zapomniane czy zlekceważone.

Tylko czy inni zechcą posłuchać? Czy jako chrześcijanie nie odnajdujemy się często w roli błazna z opowiastki Kierkegaarda, który przybiega do wioski i błaga o pomoc, bo goszczący w okolicy cyrk płonie i wiatr może przenieść ogień na chałupy? Ale wszyscy tylko się śmieją. Nikt nie zamierza dać się złapać na haczyk – wydaje się, że ta błazenada ma jedynie przyciągnąć do cyrku liczniejszą publikę. Koniec końców z dymem idzie i cyrk, i cała wioska.

Znamienne było wystąpienie Jeana-Claude’a Hollericha, arcybiskupa Luksemburga, jezuity, który wiele lat spędził w Japonii. Dopiero z perspektywy Dalekiego Wschodu zobaczył unikalny charakter unijnego projektu. Teraz wręcz przekonywał słuchaczy, że nie dość cenimy to, co zbudowaliśmy w Europie. Ale zarazem mówił twardo, że wśród chrześcijan Starego Kontynentu narasta krytycyzm wobec Unii, bo nie czują się traktowani serio. Że są spychani do kruchty. Że Europa przechodzi kryzys nie tylko tożsamości, ale i sensu, bo pomyliliśmy środek z celem – gospodarka miała być tylko narzędziem, a nie jedynym priorytetem i punktem odniesienia. Że chrześcijanom ciężko odnaleźć się w społeczeństwie rozrywki, zabawy i pustego indywidualizmu.

Nowa era chrześcijaństwa

Co w takim razie zrobić? Uczestnicy konferencji w Tomaszowicach, co w tym spotkaniu było chyba najcenniejsze, starali się nakreślić zarówno strategię, jak i taktykę.

Co do strategii: przede wszystkim porzucić trzeba fałszywe nadzieje na odbudowę przedoświeceniowego państwa chrześcijańskiego. Porzucić nie tylko w działaniach politycznych i publicznych, ale też w samym Kościele. Jak od dawna powtarza ks. prof. Tomáš Halík, nowa ewangelizacja nie jest rekonkwistą ani społeczną rechrystianizacją, ale nieustannym wychodzeniem z Dobrą Nowiną naprzeciw bliźnim. Z kolei prof. Rocco Buttiglione podkreślał, że partnerem do rozmowy staje się dla chrześcijanina z Europy w coraz większym stopniu świat nie innych wartości, ale antywartości. Czy zatem prawdziwy dialog jest jeszcze w ogóle możliwy? Trudno powiedzieć, ale rezygnować nie wolno. Po prostu nie ma innego wyjścia.

Rezygnacja z mrzonek o zrechrystianizowanych w stu procentach instytucjach prawnych i publicznych nie oznacza kapitulacji, poddania się mitowi o nieuchronności procesów laicyzacji. Chodzi tylko o odrzucanie logiki: albo wszystko chrześcijańskie, albo nic – i zamykamy się w twierdzy, obrażeni na świat, czekając na powtórne przyjście Chrystusa. Jak podkreślał Jarosław Gowin, nie wolno oddawać pola ani taktycznie, ani retorycznie. Skoro kresu dobiegły czasy, gdy chrześcijańskie nauczanie z góry uznawano za słuszne i oczywiste, nauczmy się przekonująco argumentować. To być może najważniejszy wniosek konferencji w Tomaszowicach. Dla chrześcijan w Europie zaczęła się nowa era: odwagi w świadectwie, cierpliwości w ewangelizacji i mądrości w argumentacji.

A końcowy wniosek, który przyniósłby więcej optymizmu? I chrześcijanom, i wszystkim Europejczykom?

W 1914 r., w krytycznym momencie bitwy nad Marną, gdy wydawało się, że nic już nie może powstrzymać Niemców przed wkroczeniem do Paryża, Ferdynand Foch wysłał z frontu telegram: „Mój środek się cofa, prawe skrzydło w odwrocie, sytuacja jest doskonała. Będę atakował”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Kościół wobec integracji