Buntownik z wyboru

Jest autorem zaledwie trzech pełnometrażowych filmów fabularnych, ale już pierwszy wystarczył, by sam Bergman obwołał go młodym mistrzem. Na liście 40 najwybitniejszych reżyserów współczesnych opracowanej przez wpływowy The Guardian zajął 11. miejsce, dystansując m.in. Almodóvara, von Triera czy Kaurismäkiego.

21.12.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Najbardziej obiecujące zjawisko kinematografii szwedzkiej ma 34 lata i naprawdę nazywa się Karl Frederik Lukas Moodysson. Dorastał, jak sam mówi, “w przeciętnej, normalnej, ikeowskiej rodzinie", która przeniosła się z tysiącami innych ze wsi do Lundu i szybko awansowała społecznie. Od początku zapowiadał się na cudowne dziecko. Mając zaledwie 17 lat opublikował pierwszy zbiór poezji. Sześć lat później miał już na koncie pięć tomików oraz powieść. Porzucił jednak pisanie, uważając, że to zajęcie dla egocentryków, po czym zajął się fotografią, a wkrótce potem filmem.

Pierwsze filmowe olśnienie przeżył jeszcze w dzieciństwie, podczas seansu “Fanny i Aleksander" Bergmana. Emocje związane z niedawnym rozwodem rodziców sprawiły, że poczuł szczególną bliskość z bohaterem filmu. Studia w Dramatiska Institutet w Sztokholmie utwierdziły go w wyborze słusznej drogi. Dziś jest reżyserem, scenarzystą, producentem - twórcą nade wszystko ceniącym sobie niezależność. W swoim kraju znany jest z radykalnych poglądów i niewyparzonego języka. Na ceremonii rozdania nagród Szwedzkiej Akademii Filmowej obraził zgromadzonych gości wygłaszając napastliwą antykapitalistyczną tyradę. Krytykował nawet miejsce, z którego przemawiał - film jako najbardziej demokratyczna ze sztuk nie pasował mu do dostojnych murów Opery Królewskiej. Jako współzałożyciel i działacz inicjatywy “Szwedzcy Filmowcy na Rzecz Pokoju i Wolności w Niepodległej Palestynie" zrealizował buńczuczny pełnometrażowy dokument o protestach antyglobalistycznych podczas szczytu UE w Göteborgu. Obraz pokazywany w szwedzkich kinach oskarżano o stronniczość i manipulację faktami.

 

 

W swoich filmach Moodysson potrafi jednak pogodzić ów radykalny, lewicujący ton z perspektywą chrześcijańską, traktując bohaterów z wyrozumiałością i współczuciem. Podobną zdolność ma w dzisiejszym kinie Brytyjczyk Ken Loach, choć mistrzem jest dla Moodyssona przede wszystkim Mike Leigh, którego “Sekrety i kłamstwa" uważa za arcydzieło. Z premedytacją nie tworzy hermetycznego kina festiwalowego. Próżno szukać w jego skromnym dorobku najbardziej prestiżowych nagród. Jednak wyostrzonego zmysłu obserwacji, wielowymiarowych postaci z krwi i kości tudzież przewrotnego poczucia humoru mógłby mu pozazdrościć niejeden utytułowany twórca.

Podpatrzeć codzienność

“Fucking Ĺmĺl" (1998), debiut Szweda nominowany do Europejskiej Nagrody Filmowej, był największym przebojem szwedzkich kin i wyprzedził samego “Titanica". Moodysson opowiadał w nim o jałowym życiu w małym miasteczku i dwóch dziewczynach odkrywających w sobie zakazaną homoseksualną fascynację. Scenariusz do filmu powstawał w przełomowym dla reżysera czasie. Narodziny pierwszego syna przewartościowały dawne zainteresowanie tym, co dziwaczne i chore - Moodysson zwrócił się w stronę zwyczajności i podpatrywania codziennego banału.

Zamknięty świat dorastania, dziewczęcych marzeń i obsesji, nie miał dla niego żadnych tajemnic. Posługując się konwencją bliską dokumentowi, zdołał uchwycić niezgrabny wdzięk bohaterek, pokazać zarówno śmiertelną powagę, jak i komizm dręczących współczesne 15-latki problemów. Wbrew tendencji dominującej w filmach o dojrzewaniu nie skonfliktował ze sobą pokolenia dzieci i dorosłych. Pokazał za to, jak w szwedzkim społeczeństwie upadły dawne hierarchie. Rodzice i szkoła dają jeszcze poczucie bezpieczeństwa, ale nie są autorytetami. Bohaterki filmu czerpią z tej wolności pełnymi garściami, choć swobodne życie w Ĺmĺl dostarcza pożywki dość jednostajnej. Dlatego Moodysson jest bardzo entuzjastyczny w pochwale ich rebelianckiego związku. Bardziej dziecinna niż perwersyjna miłość dziewczynek to wyraz niezgody na życie takie, jakie jest, to szukanie po omacku drogi ucieczki z przeklętego Ĺmĺl. Co ciekawe, film kręcony w autentycznej scenerii miasteczka spowodował falę zainteresowania tym kompletnie nieatrakcyjnym miejscem, odwiedzanym odtąd przez turystów i fanów.

W następnym dziele Moodysson zajął się pokoleniem swych rodziców. On, bezwzględny krytyk panoszącej się wokół amerykańskiej kultury konsumpcyjnej, potrafił poddać krytycznej ocenie także inne przejawy szwedzkiej obyczajowości. Tym razem okazał się przede wszystkim łagodnym i czułym prześmiewcą. W “Tylko razem" (2000) opisał życie kilkorga dorosłych ludzi, którzy w pogoni za wolnością, abstrakcyjnymi ideałami, z obsesyjnej potrzeby bycia razem, oszukują siebie i innych.

Akcja filmu rozgrywa się w 1975 r. w antymieszczańskiej komunie, gdzie znajdują schronienie rozmaitej maści odmieńcy - ekolodzy, wegetarianie, lewacy, nudyści, feministki, przedstawiciele mniejszości seksualnych... W małym domku, w otoczeniu burżuazyjnej większości próbują zbudować idealną wspólnotę. Ale wolność okazuje się pozorna - w komunie panuje istny ideologiczny terror, a pierwszymi, które się przeciwko niemu zbuntują, będą dzieci. Właśnie one okażą się bardziej dorosłe niż ich nawiedzeni rodzice, dopatrujący się przejawów kapitalistycznego materializmu nawet w przygodach Fizi Pończoszanki. To dzieci zaprotestują przeciwko przymusowi jedzenia owsianki i absurdalnym zakazom oglądania telewizji; dostrzegą sztuczność życia w komunie, która dając fałszywe poczucie wspólnoty, zwalnia z samodzielnego myślenia, pozbawia intymności i umiejętności okazywania prawdziwych uczuć. Ostatnia scena, w której wszyscy, dorośli i dzieci, spontanicznie i radośnie grają na śniegu w piłkę nożną, to jedyny moment, kiedy mogą poczuć się naprawdę razem.

Film miał być wielką alegorią - opowieścią o ucieczce przed samotnością ludzi wykorzenionych w wielkim mieście, o ich lęku przed życiem, o konflikcie między indywidualnością a grupą. Jednak odebrany został przede wszystkim jako nostalgiczna komedia o latach 70., co wyraźnie kłóciło się z zaangażowaną postawą reżysera.

Czarna bajka

Kolejny film nie będzie już tak dobrotliwy w tonie. Filmując w Göteborgu starcia antyglobalistów ze szwedzką policją i socjaldemokratów wręczających policjantom czerwone róże, Moodysson przeszedł “ideologiczne objawienie". Stwierdził, że nie pasuje do szwedzkiego społeczeństwa i ogłosił przejście do opozycji. “Lilja 4-ever" (2002, polskim dystrybutorem filmu jest SPI) wyrosła z tamtych właśnie doświadczeń. To dzieło niemal polityczne, oskarżające szwedzkie społeczeństwo dobrobytu o eksploatację biedy, przejawiającą się w cichym przyzwoleniu na zalewającą kraj falę prostytucji ze Wschodu. Reżyser postawił na twardy realizm z elementami baśni, ale historia, którą opowiada, zapada w pamięć głębiej niż realistyczny reportaż i dotyka znacznie niż najbardziej wzruszająca bajka.

16-letnia bohaterka to jedna z tych nieszczęsnych “sierot po komunizmie" wegetujących z dnia na dzień w posępnych betonowych blokowiskach w którejś z północnych republik byłego ZSRR. Jedyna rozrywka miejscowej młodzieży to wąchanie kleju i wyprawy do podejrzanej dyskoteki, gdzie za garść rubli dziewczęta sprzedają swoje ciała podtatusiałym jegomościom. Lilja rozpaczliwie próbuje zachować niewinność, pokonać ciążące nad nią fatum. W chwili największego szczęścia i nadziei na odmianę losu trafia do Szwecji - prosto w ręce bezwzględnego alfonsa (nota bene Polaka).

Wymarzony kraj, który miał być oazą ludzi dobrych i przyjaznych, u Moodyssona okazuje się piekłem nie mniejszym niż życie w poradzieckim mieście. Klienci Lilji to tak zwani normalni ludzie: schludni, żyjący w dostatku obywatele Unii Europejskiej. Sceny płatnego seksu z rosyjską 16-latką robią wrażenie szczególnie przygnębiające, choć nie epatują dosłownością. Moodysson pokazuje w nich tylko “nieistotne" fragmenty: twarz, plecy dziewczyny. Odgłosy wydawane przez klientów dopełniają obrazu.

Moodysson, w którego żyłach płynie ponoć kropla krwi rosyjskiej, dążył do pokazania maksymalnej prawdy. Film kręcono konsekwentnie w języku rosyjskim na jednym z osiedli w Tallinie. Dialogi młodych bohaterów są w dużej mierze improwizowane. Wyrazista ścieżka dźwiękowa - ciężkie brzmienie Rammstein zmieszane z infantylnym Tatu - wspaniale dookreśla ich życiową przestrzeń.

Najlepszy szwedzki film roku, reprezentujący kraj w walce o oscarowe nominacje, choć oskarżany o przejaskrawiony, pełen uprzedzeń obraz pewnego zjawiska, wywołał w Szwecji ożywioną dyskusję. “Chciałem, by widz czuł się, jakby przejechał po nim pociąg" - mówił reżyser i trzeba przyznać, osiągnął swoje. W niektórych mediach obwołano go “najbardziej znienawidzonym człowiekiem w Szwecji", co przez zdeklarowanego outsidera musiało zostać przyjęte za największy komplement. Film mimo silnego wydźwięku politycznego nie jest jednak doraźnym dziełem interwencyjnym. To “czarna bajka", w której nad ponurym światem unoszą się opiekuńcze, lecz jakże nieskuteczne anioły, a jedyny promyczek nadziei przynosi wiara, iż gdzieś tam, w górze, istnieje inny świat, w którym ludzie mogą być naprawdę szczęśliwi.

Ideał kina demokratycznego

Moodysson to jeden z niewielu twórców w przemyśle filmowym, którzy w swoich filmach mogą sobie pozwolić na tak osobisty ton, na bezkompromisowe wyrażanie swoich poglądów, a przy tym udaje im się zgromadzić ogromną publiczność. Szwed zawsze marzył, by jego filmy stały się podobne do dzieł Tarkowskiego - jednocześnie osobiste i polityczne.

Udało mu się przy tym zrealizować ideał kina prawdziwie demokratycznego - satysfakcjonującego zarówno widzów, jak i wymagających krytyków. Jako jeden z niewielu szwedzkich twórców młodego pokolenia, Moodysson nie czuje się przytłoczony figurą Bergmana. Nie ma potrzeby ciągłego odnoszenia się do jego twórczości - ani przez naśladownictwo, ani poprzez negację.

Nic dziwnego, że ten uznany, młody twórca musi bronić swej suwerenności. Pełna kontrola nad całym procesem tworzenia filmu jest dla niego warunkiem podstawowym, dlatego nie śni o lukratywnych kontraktach z amerykańskim Miramaksem. Na przekór wszystkiemu wiedzie spokojny żywot na przedmieściach Malmö wraz z żoną i dwójką synów, trzymając się na uboczu filmowego świata. Nie chce podzielić losu rodaka Lassego Hallströma czy innych uzdolnionych skandynawskich twórców, którzy robią dziś karierę w Hollywood. Jedyna pokusa, jakiej dotychczas uległ, to sprzedanie praw autorskich do amerykańskiego remake’u “Tylko razem". Inicjatywę Amerykanów uznał co prawda za kolejny przejaw imperializmu, lecz jednocześnie zgodził się zostać współproducentem wykonawczym.

Swój kolejny filmowy projekt, będący obecnie w fazie postprodukcji, Moodysson realizował, jak zwykle, w szwedzkich studiach wytwórni Trollhattan. Premiera filmu zapowiadana jest na najbliższym festiwalu w Wenecji. Reżyser napomyka enigmatycznie, iż będzie to “mieszanka Big Brothera i stylistyki Hieronima Boscha ze szczyptą czułości". Szykuje się kolejne mocne uderzenie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2003