Brzmienie ruchu

On zamawiał pączka z cukrem pudrem, ona droższe o pięć centów oponki. Śmiał się, że ich nie lubi, a kupuje tylko dlatego, że są francuskie. Straciły smak, gdy Patti Smith dowiedziała się, że robią je Holendrzy.

24.08.2020

Czyta się kilka minut

Patti Smith, Sztokholm, wrzesień 2016 r. / NICKLAS THEGERSTRÖM / TT NEWSAGENCY / FORUM
Patti Smith, Sztokholm, wrzesień 2016 r. / NICKLAS THEGERSTRÖM / TT NEWSAGENCY / FORUM

Jim Morrison był nieczułym dupkiem – zawyrokował po latach w iście punkowym stylu Danny Fields. Osiemdziesięcioletni dziś dziennikarz to legenda amerykańskiego przemysłu muzycznego, wieloletni „firmowy freak” – jak nazywało się gości, którzy donosili wytwórni, co jest cool – a potem jeden z szefów Elektra Records. O artystów można się spierać, co do jednego wszyscy są zgodni: bez Danny’ego Fieldsa punk by się nam nie przydarzył. Dzięki niemu świat usłyszał Iggy’ego Popa, Lou Reeda i Ramones.

To on z nieokrzesanego poety Morrisona zrobił jedną z największych gwiazd rocka. Po jednym z bardziej udanych koncertów w nowojorskim klubie Ondine’s uwierzył w charyzmę frontmana Doorsów i załatwił zespołowi nagranie dla Elektry „jednego niezłego kawałka, coś z ogniem w tytule, chwytliwa melodia”.

Nigdy nie pałali do siebie nadmierną sympatią, może dlatego Fields autorom napisanej w późnych latach 90. punkowej historii punka „Please Kill Me” (dwa lata temu książka ukazała się także po polsku) powiedział, że pisząc „swoje szczeniackie, bełkotliwe bzdury” Morrison umniejszył literacką wartość rock’n’rolla. „Na szczęście rock miał Boba Dylana – dodawał pojednawczo Fields. – No i Patti Smith. Myślę, że Patti Smith podniosła rock’n’rolla do rangi literatury”.

Mój chłopak Rimbaud

Nie marzyła o śpiewaniu w zespole ­rock’n’rollowym, ale o Arthurze Rimbaudzie. To nazwisko, które wywołuje odzew w każdym poecie, pisała przed laty Julia Hartwig. Zadziałało także na Patti Smith. „Rimbaud był jak mój chłopak, potajemny kochanek” – notowała w pamiętnikach. Wyglądał jak archanioł, symbolizował obrazoburczą inteligencję, posiadał klucze do mistycznego języka i bardzo bezpośredni wpływ na jej życie.

Gdy koleżanki z fabryki, w której pracowała jako szesnastolatka, przyłapały ją na lekturze francuskojęzycznej książki, musiała odpierać oskarżenia o komunizm. Zbuntowała się, zaczęła pisać i planować ucieczkę do Nowego Jorku. „Chcę być poetką, nie piosenkarką” – odpowiadała namawiana na występy przed publicznością fotografowi Robertowi Mapplethorpe’owi, jej pierwszej miłości, wielo­letniemu towarzyszowi twórczych poszukiwań, z którym dzieliła pokój w hotelu Chelsea.

To Mapplethorpe był jej pierwszym słuchaczem. Lubił, gdy przed snem nuciła utwory Édith Piaf i dziecięce ballady ze zbioru Francisa Jamesa Childa. Ona lubiła mu się przyglądać, gdy spał.

Poeta i wokalista Jim Carroll zdobył jej sympatię nie z powodu wierszy, lecz dlatego, że był miedzianowłosym awanturnikiem jak Rimbaud. Ale jej dzika namiętność do wszystkiego, co francuskie, przejawiała się najpełniej podczas wizyt w całodobowej pączkarni na rogu Ósmej Alei i Dwudziestej Trzeciej Ulicy, „coś jak Dunkin’ Donuts w wersji Edwarda ­Hoppera” – mawiał Mapplethorpe. Kawa była tam przypalona, ciastka czerstwe, ale przestrzeń dużo przestronniejsza od hotelowego pokoiku.

Robert zamawiał pączka z cukrem pudrem, a Patti droższe o pięć centów francuskie oponki. Śmiał się, że wcale ich nie lubi, a kupuje wyłącznie dlatego, że są francuskie. Nazwał ciastko „oponką poetki”. Straciło smak, gdy Smith dowiedziała się, że robią je nie Francuzi, tylko Holendrzy.

Mężczyzna o ustach kowboja

Gdy zgodziła się spróbować sił „na jednym z tych okropnych wieczorków poetyckich”, a potem zagrała w kilku sztukach teatralnych, wiedziała już, że choć nie będzie dobrą aktorką, ma talent sceniczny. Lubiła kontakt z publicznością. Zyskiwała także rozpoznawalność – na modne spektakle Tony’ego Ingrassii, w których się pojawiała (koniecznie bez makijażu!), przychodzili wszyscy, łącznie z Andym Warholem i Tennessee ­Williamsem.

Dorabiała jako dziennikarka muzyczna. Ale pisząc recenzje do „Rolling Stone”, wzorowała się na francuskich poetach, głównie Baudelairze, którego uważała wtedy za autora najwspanialszych tekstów krytycznoliterackich. Szukając tematu na tekst, wybrała się na koncert grupy Holy Modal ­Rounders. W bębny walił gość, który wyglądał na zbiega. Przedstawił się jako Slim Shadow i ucieszył, gdy Smith go protekcjonalnie skomplementowała, obiecując wywiad dla „Crawdaddy”. Minęło trochę czasu, zanim dowiedziała się, że perkusista ­undergroundowego zespołu, który został jej przyjacielem, to popularny dramaturg, aktor i scenarzysta Sam Shepard, późniejszy laureat Pulitzera. Dla niej pozostał mężczyzną o ustach kowboja. Gdy spacerowali po ulicach Nowym Jorku, czuła się przy nim jak na smaganej wiatrem prerii.

Ale zaczęło się od tego, że o tekst poprosił ją spotkany w jednym z barów przyjaciel Boba Dylana, muzyk Bob Neuwirth. To pod jego wpływem Smith zaczęła przerabiać swoje wiersze na piosenki. W lombardzie kupiła na raty pierwszą gitarę, nauczyła się kilku prostych akordów. Wreszcie Mapplethorpe z ­Carrollem zorganizowali jej występ w ramach słynnego Poetry Project – forum, na którym czytali swoje teksty najbardziej uznani poeci.

Smith nie mogła się po prostu „dobrze zaprezentować”, musiała „nasączyć słowo frontalnym atakiem rock and rolla”. Spytała zaprzyjaźnionego gitarzystę Lenny’ego Kaye’a, czy potrafi zagrać na swojej gitarze kraksę samochodową. Potrafił. „Publika dosłownie za nią szalała” – opowiadał później autorom „Please Kill Me” poeta i muzyk Richard Hell. A zarazem dziwiono się, że „cały ten tłum wali na występ dziewczyny, która czyta wiersze”. Była „nakręcona i ostra, a jednocześnie słodka i delikatna”. I „totalnie szczera w tym, co ­robiła”.

Być parą dla chłopca z gitarą

Pełna sprzeczności i zawsze gdzieś pomiędzy – jak jedna z jej ulubionych postaci literackich, Alicja z Krainy Czarów. Między rockiem a poezją, między piosenką a improwizacją. A także pomiędzy płciami w czasie, gdy wszyscy wokół eksperymentowali ze swoją seksualnością i narkotykami, balansując na granicy życia i śmierci. Miała androgeniczny urok i styl.

„Nikt nie wyglądał tak jak ona. Była prekursorką stylu punk” – twierdzi Penny Arcade, performerka i aktorka, jedna z gwiazd Warhola. Tłumacz Patti Smith Filip Łobodziński przyznaje, że przystępując do przekładu miał wątpliwości, czy nie powinna tego robić kobieta. W podjęciu decyzji pomogły mu wypowiedzi samej artystki, dla której płeć twórczości nie ma wielkiego znaczenia. Smith chciała wręcz, by podmiot liryczny jej utworów był odbierany pozapłciowo.

Pierwszy tomik wierszy Patti Smith „Siódme niebo” ukazał się w 1972 r., zaraz po głośnym występie z Lennym ­Kaye’em. Jej kariera przyspieszyła, zacieśniły się związki ze światem rocka, posypały propozycje odczytów i występów. Całe to zamieszanie Smith skomentowała po latach w „Poniedziałkowych dzieciach” – pierwszym z trzech tomów pamiętników – w typowy, nonszalancki sposób: „reakcja otoczenia była bardziej przesadna niż wtedy, gdy obcięłam włosy”. Ale to nie kokieteria, bo Smith odrzuciła w tamtym czasie kontrakt z Blue Sky Records, czując, że nagrywanie płyty byłoby przedwczesne i w jakimś sensie „niestosowne”. Dopiero, gdy z Kaye’em spotkali się ponownie przy projekcie „Rock i Rimbaud”, uwierzyła, że to nie musi być jednorazowy występ. Niebawem dołączył do nich młodziutki pianista Richard Sohl. Nazwali swoje granie „trzema akordami scalonymi z mocą słowa”.

Rock był drogą, która przeprowadziła ją przez okres dojrzewania, a pierwsza płyta „Horses” „salwą honorową” na cześć tych, którzy jej towarzyszyli – przedwcześnie zmarłych Morrisona i Hendriksa, francuskich poetów. Wierzyła, że prawdziwi artyści są maksymalistami, dlatego odniosła tak wielki sukces jako rockmanka – komentował jej fenomen Carrol. Potrafiła „spuścić wszystko ze smyczy”. Lenny Kaye mawiał, że słowa Smith oddają brzmienie ruchu. To właśnie z powodu tej dzikiej, wywiedzionej od Rimbauda buńczucznej poetyckiej energii dziennikarz i producent muzyczny Sandy Pearlman zobaczył w niej frontmankę zespołu rock’n’rollowego. Pisana tuż przed 70. urodzinami Smith, wydana właśnie po polsku książka „Rok Małpy”, trzecia i najbardziej oniryczna część dzienników, dedykowana jest właśnie jemu. Oraz zmarłemu trzy lata temu Samowi Shepardowi, mężczyźnie o ustach kowboja.

Problemy ze śnieniem

Mniej więcej w tamtym czasie, podczas wizyty we Francji, gdzie odbierała przyznawany przez burmistrza Paryża medal Grand Vermeil, Smith kupiła replikę rodzinnej farmy Rimbauda w Roche, liczącej niespełna stu mieszkańców wiosce położonej blisko granicy z Belgią.

Choć na farmie wciąż istnieje oczko wodne do przepierek, nad którym Rimbaud, podziwiając mgliste krajobrazy Ardenów, pisać miał „Statek pijany”, z jego rodzinnego gospodarstwa pozostał ledwie mur. W czasie I wojny światowej wieś zbombardowali Niemcy. Budynek został odtworzony po latach przez Jacqueline Kranenvitter i Paula Boensa, stając się prędko miejscem pielgrzymek wielbicieli poety.

Pisząc oniryczny, rozgrywający się w kalifornijskim Hotelu Snów (Dream Inn) w Santa Cruz „Rok Małpy”, Smith pracuje także nad tryptykiem „The Perfect Vision”, dedykowanym – a jakże – trzem francuskim pisarzom. Łączyło ich to, że odczuwali, bliską także artystce, konieczność odbycia podróży do odległych krajów, pozwalającą spojrzeć na swoją sztukę z nowej perspektywy. Pierwszy album „The Peyote Dance”, inspirowany Antoninem Artaudem, ukazał się wiosną zeszłego roku. Patronem drugiego, jesiennego albumu „Mummer Love” był nie kto inny jak Rimbaud.

Towarzyszący Smith muzycy Sound­walk Collective pojechali do Harer w Etiopii, kolebki afrykańskiego sufizmu, by zbadać zawiłości najbardziej niejasnego okresu życia poety. Spędzili czas z członkami Sufi Group of Sheik Ibrahim, rejestrując ich pieśni. Później swoje partie dograła Patti Smith – śpiewa i recytuje na płycie wiersze Rimbauda. „Peradam”, trzecia i ostatnia płyta, która ukaże się 4 września, oparta jest na motywach nieukończonej powieści „Le Mont ­Analogue” francuskiego pisarza metafizycznego Renégo Daumala. Książka, będąca w latach 70. inspiracją Alejandra Jodorowsky’ego do nakręcenia filmu „Święta góra”, ukazuje życie jako mistyczną podróż w poszukiwaniu instrumentu poznania niedostępnego. To także (w psychodelicznej wersji ­Jodorowsky’ego) krytyka zanurzonego w konsumpcji społeczeństwa, które mimo dziedzictwa duchowego i artystycznego dopuszcza się dewastacji środowiska, oraz amerykańskich polityków – tematów ważnych dla twórczości Smith, splecionych niegdyś we „Śnie Konstantyna”, które wracają teraz ze zdwojoną siłą w „Roku Małpy”. Część materiału dźwiękowego do „Peradam” została zarejestrowana w Himalajach. Na pierwszych, zamieszczonych w sieci wideoklipach można podziwiać piękne, hipnotyzujące górskie kolaże Jennifer Ruff.

Jeśli debiutanckie „Horses” było salwą honorową na cześć tych, którzy utorowali artystyczną drogę Patti Smith, tryptyk „The Perfect Vision” oraz „Rok Małpy” potwierdzają, że Patti chce pamiętać „o wszystkich z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości”, których nieuchronnie podczas nieustannej wędrówki, niczym himalaiści, „straciliśmy, tracimy i będziemy tracić”.

W jednej z najbardziej znanych piosenek „People Have the Power”, stanowiącej miłosne wyznanie wiary w człowieka, Smith stawiała znak równości między marzeniami, życiem i rewolucją: „Ludzie mają siłę, by śnić – by trwać / by z rąk głupcom wyrwać świat” (przeł. Filip Łobodziński). To czerpana z poezji moc sprawia, że ludzie mają odwagę śpiewać o wolności. Na ostatnich stronach „Roku Małpy”, na których Smith relacjonuje swój długi sen, w którym, wędrując w poszukiwaniu mosiężnego teleskopu pozwalającego spojrzeć w przyszłość spotyka wszystkich, którzy przez ostatnie 50 lat od niej odchodzili, siostra Alicji z Krainy Czarów zanotowała: „problem ze śnieniem jest taki, że w końcu się budzimy”. Czy nadal mamy siłę wyrywać świat z rąk głupców? Jedno z ostatnich zdjęć zamieszczonych przez Patti Smith na jej monochromatycznym ostatnio Instagramie to biało-czerwona migawka tłumu trzymającego ogromną flagę: „This is the people of Minsk”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2020